„W Dniu Ojca dostałem SMS, który zmroził mnie do szpiku kości. Prawie oddałem wszystko całkiem obcej kobiecie”
„Odłożyłem telefon na stolik, wstałem i zacząłem krążyć po pokoju jak po klatce. Miałem wrażenie, że powietrze w mieszkaniu zrobiło się gęste, że każdy oddech to wysiłek. Zacząłem analizować. Kto to? Kto mógłby mi coś takiego wysłać?”.

- Redakcja
Moje życie to była prosta układanka – kawa o siódmej, praca do szesnastej, obiad podgrzany w mikrofali, czasem serial, a potem sen. I tak w kółko. Praca w biurze toczyła się swoim rytmem – maile, tabelki, spotkania, które zlewały się w jedną bezkształtną masę. Czasem, siedząc przy komputerze, patrzyłem na zegar i zastanawiałem się, czy tak już będzie zawsze.
Wieczorami bywało gorzej. Siadałem na kanapie, patrzyłem na puste ściany i czułem, że coś mi umyka. Może rodzina? Może bliskość? Próbowałem o tym nie myśleć. Związki? Były, owszem. Monika, Kasia, Anita… Ale wszystkie się kończyły. Zawsze czegoś brakowało. Może odwagi? Może siły? Może po prostu byłem zbyt ostrożny, zbyt zamknięty, by dać się ponieść.
Tamtego wieczoru leżałem na łóżku, nie mogąc zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, jakbym chciał wygnieść dziurę w materacu. Nagle telefon zawibrował na szafce nocnej. Spojrzałem zaspany na ekran. Wiadomość.
Przeczytałem te kilka słów i poczułem, jakby ktoś zdzielił mnie pięścią w brzuch. „Cześć, jesteś moim ojcem. Chciałbym cię poznać. Mama mówi, że jesteś w porządku”.
Wstrzymałem oddech. Przeczytałem raz, drugi, trzeci…
– Co do cholery…? – wymknęło mi się cicho.
Serce waliło mi jak młotem. Ręce zaczęły drżeć, telefon prawie wypadł mi z dłoni. Kto to? Jak to możliwe? Patrzyłem na ten ekran, jakbym patrzył na coś, co nie ma prawa istnieć. A jednak istniało.
Nikt nie odbierał
Leżałem z telefonem w ręku, patrząc w ten cholerny ekran, jakbym miał tam znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania. Ale jedyne, co widziałem, to ten numer. Nieznany. Żadnego imienia, żadnego kontekstu. Serce mi waliło, dłonie lepiły się od potu.
Zebrałem się w sobie i zadzwoniłem. Czekałem, co usłyszę. Raz. Sygnał. Drugi raz. Sygnał. Trzeci… Nikt nie odbierał. Cisza w słuchawce była jak mur, o który rozbijałem głowę.
Odłożyłem telefon na stolik, wstałem i zacząłem krążyć po pokoju jak zwierzę w klatce. Miałem wrażenie, że powietrze w mieszkaniu zrobiło się gęste, że każdy oddech to wysiłek. Zacząłem analizować. Kto? Kto mógłby mi coś takiego wysłać?
Monika? Nie… Z nią przecież zawsze byliśmy ostrożni. Pamiętam, jak siedzieliśmy w jej kuchni i planowaliśmy, a potem wspólnie stwierdziliśmy, że dzieci to może kiedyś, ale nie teraz. A potem się rozeszliśmy, ot tak, bez kłótni.
Kasia… Z nią było inaczej. Był ten jeden raz, wtedy, po imprezie, bez zabezpieczenia. I nagle przypomniałem sobie jej spojrzenie, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale nie powiedziała. Może…?
Albo Anita. Z nią to był burzliwy czas – szalona, nieprzewidywalna. Razem spędziliśmy upojny weekend, a potem zniknęła z mojego życia bez słowa. Jak kamień w wodę. Może wtedy coś się wydarzyło?
– Nie, to niemożliwe… – mówiłem sam do siebie, ale w głębi serca zaczynałem czuć, że może jednak… może to możliwe.
Telefon leżał obok mnie, cichy, nieruchomy, a ja siedziałem obok niego, patrzyłem na niego, jakby za chwilę miał mi wypluć całą prawdę. Ale prawda milczała.
Podobno jestem jej ojcem
Cały kolejny dzień chodziłem jak na szpilkach. W pracy nie mogłem się na niczym skupić – patrzyłem w ekran, a słowa i liczby zlewały się w jedną, bezsensowną masę. Telefon miałem pod ręką, czekałem, aż zadzwoni. Nic się nie działo. Z minuty na minutę czułem się coraz bardziej bezradny. Wreszcie, po godzinach napięcia, telefon zadrżał w mojej dłoni. Numer ten sam.
Przycisnąłem zieloną słuchawkę.
– Halo? Michał z tej strony… Wysłałaś mi wiadomość… o co chodzi? – głos mi się załamał, drżał, jakbym mówił przez zaciśnięte gardło.
– Cześć… tak, to ja – dziewczyna mówiła cicho, niemal niepewnie. – Przepraszam, że tak nagle, ale... chciałam cię poznać.
Słowa uderzały we mnie jak fale. Siedziałem na biurowym krześle, ściskając telefon tak mocno, że aż bolały mnie palce.
– Chcesz mnie poznać? Dlaczego? – wydusiłem z siebie.
– Bo... mama mówiła, że jesteś w porządku. I że... to czas, żebyśmy się poznali.
Miałem wrażenie, że ktoś mi podstawia pod nos scenariusz życia, o którym nie wiedziałem, że go gram.
– Ale… jak to? Czekaj, możemy się spotkać?
– Tak, chciałam cię o to poprosić. Jutro, może… w kawiarni na Starówce?
– Jasne… tak, dobrze – powiedziałem, zanim zdążyłem to przemyśleć.
Rozłączyła się. Zostałem sam, patrząc w ekran telefonu, na którym widniało to jedno słowo: zakończono. Poczułem się, jakby jakiś etap w moim życiu również się zakończył.
Zamknąłem oczy i oparłem głowę na dłoni. Czułem, jak w mojej głowie kłębią się pytania, jak lęk wypełnia mnie od środka. Nie wiedziałem, kim ona jest, nie wiedziałem, czego się spodziewać. A jednak wiedziałem jedno – muszę tam pójść.
Nic się nie zgadzało
Kawiarnia była niewielka, z ciepłym światłem i zapachem świeżo mielonej kawy. Usiadłem przy stoliku pod oknem, nerwowo skubiąc serwetkę. Czekałem. Starałem się zachować spokój, ale dłonie miałem wilgotne, a serce biło tak głośno, że bałem się, że zaraz wszyscy to usłyszą.
I wtedy ją zobaczyłem. Weszła pewnym krokiem, z burzą kasztanowych włosów i uśmiechem, który – cholera – był tak rozbrajający, że przez chwilę zapomniałem oddychać. Miała na sobie prostą kurtkę i plecak przewieszony przez ramię. Podeszła do mnie, patrząc mi prosto w oczy.
– Cześć. Michał, prawda? – zapytała.
Skinąłem głową, wciąż zbyt zaskoczony, by cokolwiek powiedzieć.
– Nazywam się Maja. Myślałam… znaczy… mama mówiła, że jesteś moim ojcem – zaczęła niepewnie, patrząc gdzieś w bok, jakby bała się, że zaraz wybuchnę śmiechem. – Że może kiedyś… wiesz… że się spotykaliście.
Patrzyłem na nią i coś mi nie pasowało. Jakby te elementy układanki nie chciały do siebie przylegać.
– Twoja mama… jak ma na imię? – zapytałem cicho, czując, jak głos więźnie mi w gardle.
– Anna… Kowalska. Mieszkaliśmy kiedyś w Lublinie, teraz w Warszawie.
Zamarłem. Lublin? Anna? Nie znałem żadnej Anny z Lublina. Serce mi przyspieszyło, a myśli kotłowały się w głowie.
– Wiesz, moja mama mówiła, że byłeś inżynierem… z Lublina. Że wyjechałeś za granicę, kiedy byłam malutka… – kontynuowała, a jej słowa rozbijały się o ściany mojej świadomości.
– Stop. Ja nigdy nie mieszkałem w Lublinie – przerwałem jej, czując, jak nagle coś we mnie się buntuje.
Maja spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, a potem nagle zrobiła się blada jak ściana. Spojrzała na telefon, a potem na mnie, z przestrachem w oczach.
– O rany… – wyszeptała. – Ja… przepraszam… ja chyba pomyliłam numer.
Siedziałem jak sparaliżowany, patrząc, jak szybko zbiera swoje rzeczy.
– Naprawdę, przepraszam! – powiedziała jeszcze, zanim wybiegła z kawiarni, zostawiając mnie z kubkiem zimnej kawy i sercem, które biło, jakby właśnie spadło z wysokości.
Patrzyłem za nią i nie wiedziałem, czy czuję ulgę, czy rozczarowanie.
Coś we mnie zostało
Wróciłem do domu, czując się, jakbym uczestniczył w jakimś dziwnym, źle napisanym przedstawieniu, w którym dostałem główną rolę zupełnie przez przypadek. Usiadłem na kanapie, wpatrując się w ścianę, a myśli kotłowały się w mojej głowie jak burza.
Pomyłka. Ot, zwykła pomyłka. Numer telefonu, kilka cyfr, które się pomieszały – i nagle moje życie na chwilę wydawało się zupełnie inne. Ale gdy Maja wybiegła z tej kawiarni, zrozumiałem coś, co mnie zaskoczyło.
O dziwo wcale nie czułem ulgi. W zamian czułem coś, co mnie ścisnęło od środka. Pustkę. Jakby ta chwila, ten moment – jej oczy, jej głos, ta wizja, że może jednak... – zostawiły we mnie wyrwę. Może to było irracjonalne, może głupie, ale przez te kilka dni zacząłem wierzyć, że coś się zmieni. Że dostanę jakąś szansę, jakąś historię, którą będę mógł opowiedzieć innym – Miałem córkę, nie wiedziałem o tym, ale teraz...
Patrzyłem w sufit, słuchając ciszy, która znowu wypełniła mój salon. Może to właśnie był sygnał. Może ten impuls, który mówił: stary, co ty robisz ze swoim życiem?
Związek z Moniką? Rozpadł się, bo nie miałem odwagi, żeby powiedzieć: chcę z tobą być, naprawdę. Z Kasią? Bo bałem się, że „to nie ten czas”. A Anita? Była zbyt szalona, a ja zbyt zachowawczy. Czekałem, aż życie samo coś dla mnie zrobi. A ono... Ono przecież niczego za mnie nie zrobi.
Westchnąłem głęboko, czując, że coś we mnie się przewraca. Nie chcę tak żyć. Nie chcę być tylko obserwatorem, który siedzi na kanapie i czeka, aż coś się zmieni.
Postanowiłem coś zmienić
Siedziałem w kuchni z kubkiem herbaty, patrząc przez okno na ciemniejące niebo. Słońce chowało się za blokami, a w mojej głowie zapadała cicha decyzja. Nie mogłem już tak żyć.
Wstałem i przeszedłem do pokoju. Na półce leżało zdjęcie sprzed kilku lat – impreza firmowa, wszyscy w dobrych humorach, a ja z kubkiem w ręce, uśmiechnięty, jakbym naprawdę dobrze się bawił. Spojrzałem na swoje odbicie w szybie. Zmęczona twarz, siwe pasma we włosach, oczy, które już dawno przestały błyszczeć.
Westchnąłem, podniosłem telefon i odblokowałem ekran. Przewinąłem listę kontaktów. Zatrzymałem palec na jednym imieniu – Alicja. Znaliśmy się od lat, dawno temu byliśmy blisko, potem kontakt się urwał, jak to bywa.
Nie wiedziałem, co napisać, więc napisałem to, co przyszło mi pierwsze do głowy: „Cześć, Alicja... dawno się nie widzieliśmy. Może kawa w tym tygodniu?”.
Patrzyłem na wiadomość przez chwilę, zanim odważyłem się nacisnąć „wyślij”. A potem po prostu to zrobiłem. Telefon odłożyłem na stół. Czułem się dziwnie lekko, jakbym zrobił pierwszy krok na długim, nieznanym szlaku.
Może to nic nie da. Może Alicja już dawno kogoś ma, może nie będzie chciała się spotkać. Ale to nie miało znaczenia. Bo pierwszy raz od dawna poczułem, że coś się zmieniło. Nie chciałem już czekać, aż życie zapuka do moich drzwi.
Odzyskałem motywację do życia
Siedziałem przy oknie, patrząc na światła samochodów przesuwające się wzdłuż ulicy. Każde z nich miało swoją historię – ktoś wracał z pracy, ktoś z kolacji, ktoś może właśnie zaczynał nowe życie. A ja? Ja wreszcie odważyłem się zrobić coś innego niż czekać.
Telefon zabrzęczał. Spojrzałem – Alicja. Wiadomość: „Cześć, Michał. Fajnie, że napisałeś. Kawa? Jasne. Może czwartek?”.
Uśmiechnąłem się, czując, że coś we mnie drgnęło. Nie było w tym wielkiego przełomu, nie planowałem przyszłości, nie wyobrażałem sobie scenariuszy. Po prostu ucieszyłem się, że ktoś zechciał się ze mną spotkać. Może to był początek czegoś nowego, a może tylko mała chwila, która miała rozświetlić ten jeden wieczór.
Zrozumiałem jedno – nie mogłem już dłużej chować się za ścianami swojego mieszkania. Życie nie przychodziło samo, nie pukało do drzwi z prezentami. Trzeba było je wziąć w swoje ręce, nawet jeśli czasem miało się pomylić numer, zapomnieć imię, popełnić głupstwo.
Przecież nie chodziło o to, żeby zawsze było idealnie. Chodziło o to, żeby w ogóle coś się działo.
Michał, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż udawał samotnego ojca, żeby podrywać obce baby na placu zabaw. A ja głupia czekałam w domu z obiadem”
- „Córka przez lata traktowała mnie jak bankomat. Gdy kazałem się jej usamodzielnić, obraziła się na amen”
- „Sprzedałam złote kolczyki po babci, żeby kupić córce wymarzony prezent na Dzień Dziecka. Choć raz była szczęśliwa”

