Reklama

Siedziałem przy oknie w tej samej kawiarni, do której czasem zaglądałem z żoną. Teraz było inaczej. Zamiast śmiechu i rozmów – cisza. Słuchałem stukotu filiżanek, szumu ekspresu i odległych głosów klientów. Przez szybę patrzyłem na ludzi – ojców z dziećmi na spacerach, chłopców biegnących za piłką, młode matki z wózkami. Mój świat od dawna nie należał do tego zgiełku.

Od śmierci Marysi moje życie stało się puste jak ten stary notes, który znalazłem w szufladzie i w którym nie było żadnych notatek – tylko pierwsza strona z napisem: „Na lepsze czasy”. Ale lepsze czasy nigdy nie nadeszły. Przez lata staraliśmy się o dziecko, liczyliśmy, że może tym razem... A potem odpuściliśmy. Już nawet nie pamiętam, kiedy przestaliśmy mówić o dzieciach – czy to było wtedy, gdy kolejny test pokazał jedną kreskę, czy może później, kiedy zaczęliśmy mówić o innych rzeczach, udając, że nie boli?

Teraz był Dzień Ojca. Patrzyłem, jak kelner przynosi kawałek tortu z napisem „Dla Taty” do stolika obok. Ojciec objął syna ramieniem, pocałował w czoło. Krew mnie zalewała, a zarazem... czułem coś, czego nie umiałem nazwać.

Nie powinienem tu być. To nie moje święto. A jednak siedziałem i piłem czarną kawę, która parzyła mnie w język.

– Coś jeszcze dla pana? – zapytał kelner beznamiętnie.

– Nie, dziękuję. To wszystko.

– Proszę się rozgościć – rzucił, odchodząc do kolejnych stolików.

Patrzyłem na swoje dłonie – duże, spracowane, jakby wyżłobione przez życie. „Może kawa pomoże zabić tę pustkę” – pomyślałem.

Przysiadła się do mnie przypadkiem

Siedziałem dalej przy oknie, obserwując ludzi – jakby życie toczyło się poza mną. Czułem, że mój czas już się skończył. Gdybym wtedy wstał i wyszedł, ta historia by się nie wydarzyła. Ale nie wstałem.

Nagle usłyszałem kobiecy głos:

– Przepraszam... Mogłabym się dosiąść? Strasznie tłoczno dziś.

Podniosłem wzrok. Stała przede mną młoda dziewczyna – nieśmiało, z lekkim uśmiechem, jakby chciała, a jednocześnie bała się, że ją odprawię.

– Siadaj – mruknąłem, machając ręką, jakbym to nie miało znaczenia.

Usiadła naprzeciwko mnie, trzymając w dłoniach kubek z parującą herbatą. Pachniała cynamonem i... czymś jeszcze. Przez chwilę wydała mi się dziwnie znajoma. Byłem jednak pewien, że się wcześniej nie spotkaliśmy.

Dziwnie tu dzisiaj, co? – zagadnęła po chwili. – Pełno ludzi.

Wzruszyłem ramionami.

– Co za różnica…

Popatrzyła na mnie z lekkim rozbawieniem, ale nie odpuściła.

Dziś Dzień Ojca... Zawsze tak tu jest w ten dzień.

– Dla mnie to dzień jak każdy inny – powiedziałem gorzko.

Spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała mnie rozszyfrować.

– Ja też nie mam z kim dziś świętować – powiedziała cicho, mieszając herbatę. – Tata... zniknął z mojego życia, zanim zdążyłam go poznać.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie – dwa zupełnie obce światy, które nagle się przecięły.

– Cóż... Taki los – mruknąłem, czując, że coś we mnie drgnęło.

Nie wiedziałem jeszcze, że to właśnie ten moment zmieni całe moje życie.

Historia była dziwnie znajoma

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Dziewczyna patrzyła na swoją herbatę, jakby próbowała z niej wyczytać odpowiedzi na wszystkie pytania. Ja zerkałem na nią ukradkiem – na te jej długie rzęsy, ciemne włosy, które opadały na policzki, i dłonie, które nerwowo bawiły się łyżeczką.

– Jestem Klaudia. Opowie mi pan coś o sobie? – zapytała nagle, zerkając na mnie z ukosa.

Zmarszczyłem brwi.

– Nie ma o czym.

– Każdy ma o czym – uśmiechnęła się. – Ja na przykład... No, wie pan, moja mama zawsze mówiła, że tata to był taki trochę szalony facet. Poznali się w Mielnie, w 1999 roku. To był podobno jakiś krótki romans, lato, plaża, wie pan... A potem on zniknął.

Serce zaczęło mi bić mocniej. Mielno, '99. To nie mogło być możliwe... A jednak wspomnienia wróciły jak bumerang. Anka. Ta sama Anka. Śmiech na plaży, wiatr we włosach, zapach kremu do opalania. Tamte wieczory, kiedy piliśmy wino na kocu, patrząc na morze. I to jedno lato, które miało być tylko przygodą.

– Mielno? '99? – powtórzyłem cicho, prawie szeptem.

Klaudia spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała coś zrozumieć.

– Tak. Mama miała wtedy 22 lata. Powtarzała, że tata był... inny. Taki... no, wie pan, bardziej melancholijny, jakby ciągle gdzieś myślami uciekał.

Czułem, że robi mi się gorąco. Jakbym siedział na jakimś rozżarzonym krześle.

– Twoja mama... Jak miała na imię? – zapytałem, chociaż odpowiedź znałem już wcześniej, zanim ją usłyszałem.

– Anka. Anna Maj.

Zamknąłem oczy. Anka. Moja Anka? Przez gardło nie mogłem wydusić ani słowa.

To nie mogła być prawda

Czułem, jak kawa w moim żołądku zamienia się w kamień. Palce zacisnęły się na filiżance tak mocno, że aż zabolały. Patrzyłem na tę dziewczynę, a przed oczami miałem Ankę – jej uśmiech, piegi na ramionach, ciepło jej dłoni. I tamto lato, które skończyło się szybciej, niż powinno.

Twoja mama... to Anka Maj z Mielna? – zapytałem głosem, który ledwo rozpoznałem jako swój.

Klaudia zmarszczyła brwi.

– Tak. Znał pan ją?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Słowa grzęzły mi w gardle, a serce waliło jak oszalałe. W końcu wydusiłem:

– My chyba musimy poważnie porozmawiać.

Spojrzała na mnie z niepokojem.

– Ale o czym?

Przełknąłem ślinę, a moje dłonie drżały tak, że musiałem schować je pod stół.

– Jest możliwe, że... ja jestem twoim ojcem.

Zrobiła wielkie oczy, a jej twarz pobladła.

– Co? Jak to możliwe?

Wziąłem głęboki oddech.

– To było dawno. Tak jak mówiłaś – lato '99. Mielno. Twoja mama... Anka. Spotykaliśmy się przez kilka tygodni. Myślałem, że to po prostu wakacyjna historia, nic ważnego. Potem wróciłem do swojego życia, ona pewnie do swojego... Nic nie wiedziałem.

– Nie wiedział pan? – wyszeptała, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

– Nie... Gdybym wiedział, może... może wszystko potoczyłoby się inaczej.

Klaudia siedziała bez ruchu, a w jej oczach pojawiły się łzy. Ja też czułem, jak coś mnie ściska w środku – żal, poczucie winy, coś, co trudno było nazwać.

Patrzyłem na nią – moją córkę? Może? I czułem, że mój świat się właśnie rozpadł na kawałki.

Żałowałem, że tyle straciłem

Siedzieliśmy w milczeniu, jakby to, co przed chwilą powiedziałem, zacięło czas. Patrzyłem na nią, a w głowie kręcił się wir myśli. Jak mogłem być tak głupi? Jak mogłem się nie domyślić?

Klaudia pierwsza przerwała ciszę.

Dlaczego mnie pan nie szukał? – zapytała cicho, z cieniem wyrzutu w głosie.

Westchnąłem głęboko.

Nie wiedziałem, że istniałaś. Naprawdę. To było... krótko. Wakacyjny romans. Gdybym wiedział, że Anka jest w ciąży... Boże, gdybym wiedział...

Przetarłem dłonią twarz, próbując jakoś zebrać myśli, ale czułem się jak stary, zmęczony człowiek, który całe życie biegł w złym kierunku.

– Wiem, że to brzmi jak wymówka. Może tak właśnie jest. Ale... z Marysią, moją żoną... próbowaliśmy latami, nie udało się. A potem... umarła. I zostałem sam.

Klaudia wpatrywała się w swoje dłonie, a łzy spływały jej po policzkach.

– Całe życie czułam się... niechciana. Jakby mnie ktoś zostawił. Mama nigdy o nim źle nie mówiła, ale też nigdy nie powiedziała nic konkretnego. Tylko czasem... jakby tęskniła za kimś, kogo nie mogła mieć.

Widziałem w jej oczach ból, ten sam, który znałem aż za dobrze.

– Przykro mi – powiedziałem. – Nie wiem, czy to coś znaczy, ale... chcę, żebyś wiedziała, że gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, żeby być przy tobie.

Spojrzała na mnie z mieszaniną smutku i niedowierzania.

– To za dużo... za szybko – powiedziała cicho.

Patrzyłem na nią z poczuciem winy i jakimś dziwnym rodzajem nadziei. Czy było już za późno, by coś naprawić?

Odzyskałem nadzieję na lepsze czasy

Kawiarnia opustoszała. Patrzyłem na puste miejsce po Klaudii – tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała, jej kubek z herbatą, już zimny. Moja kawa też wystygła, ale nie miałem siły sięgnąć po nią.

Patrzyłem na puste krzesło, jakby miało mi dać odpowiedź, co dalej. Może już jej nigdy nie zobaczę. Może ta rozmowa w kawiarni była tylko krótkim przystankiem, przypadkowym zbiegiem okoliczności, który zaraz się rozwieje. Zostawiła tylko numer telefonu.

Ale w sercu czułem coś dziwnego. Jakby nagle to, co było puste przez lata, wypełniło się nowym rodzajem bólu – i jednocześnie... nadziei.

Nigdy nie byłem ojcem. Nie miałem dzieci. Nie znałem tej radości, nie znałem odpowiedzialności, nie znałem dumy. Byłem tylko mężem, a potem wdowcem. Samotnym, zagubionym, zgorzkniałym.

A teraz siedziałem tu, patrzyłem przez okno na ulicę i myślałem o tym, że gdzieś tam chodzi po świecie młoda kobieta, która może jest moją córką.

„Całe życie czekałem na to jedno słowo – tata. I kiedy w końcu mogłem je usłyszeć, zabrakło mi odwagi, żeby o nie poprosić. Może już za późno. Może to był mój pierwszy i ostatni Dzień Ojca”.

Wyszedłem z kawiarni, idąc powoli przez ulice pełne ludzi. Mijałem ojców z dziećmi, matki trzymające dzieci za rękę. Serca mi ściskało, ale szedłem.

Nie wiem, co przyniesie jutro. Może już nigdy jej nie zobaczę. Ale wiem jedno – dziś, po raz pierwszy w życiu, naprawdę poczułem się ojcem. Z całego serca mam nadzieję, że uda mi się poznać moją córkę.

Andrzej, 50 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama