„W ciągu 14 lat naszego małżeństwa zdradziłam męża tylko raz. Nie spodziewałam się, że to on pierwszy mnie przeprosi”
„Jarek naprawdę się zmienił. A ja... czułam się coraz gorzej. Im więcej dawał z siebie, tym bardziej ciążyło mi to, co zrobiłam. To już nie była zwykła tajemnica. To było kłamstwo, które nosiłam codziennie jak kolejne warstwy ubrań”.

- Redakcja
Mam na imię Basia. Mam trzydzieści siedem lat, dwoje dzieci, męża, dom z ogródkiem i psa, który szczeka na wszystkich sąsiadów, jakby był strażnikiem jakiegoś pałacu. Na pierwszy rzut oka – pełnia szczęścia. Tylko że ja od dawna nie czuję się szczęśliwa.
Kiedyś myślałam, że dorosłość to będzie balansowanie między marzeniami a odpowiedzialnością. Że przyjdzie moment, w którym wszystko się ułoży. A potem budzisz się pewnego dnia i uświadamiasz sobie, że jedyne, co czujesz, to... zmęczenie.
Z Jarkiem jesteśmy razem od czternastu lat. Kiedyś pisał mi liściki, zostawiał kwiatki na poduszce, potrafił wyjść z pracy tylko po to, żeby mnie pocałować na przystanku. A teraz? Jarek mówi coraz mniej. Całe dnie spędza w biurze albo z nosem w komputerze. Czasem nawet nie słyszy, gdy go pytam, czy kupił mleko. Ja czuję się... przezroczysta. Niby jestem – ale jakby mnie nie było.
– Z nim się nie da pogadać – żaliłam się Oli, mojej przyjaciółce, gdy siedziałyśmy na ławce w parku. – Jakbyśmy byli współlokatorami. Nic więcej. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzał mi w oczy.
– Może coś się dzieje u niego w pracy? – zapytała.
– Może. Ale on mi o tym nie mówi. Zresztą... nie wiem, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy o czymkolwiek innym niż dzieci albo rachunki.
– Basia, kochana – Ola spojrzała na mnie poważnie. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale nie rób nic głupiego. Bo później może nie być odwrotu.
– Nie mam czego robić. Nawet nie mam z kim – zaśmiałam się ponuro.
To wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może coś ze mną jest nie tak. Może to ja się zmieniłam. Może wymagam za dużo. A może po prostu już nie potrafię być szczęśliwa.
Nie planowałam zdrady. Naprawdę. Po prostu chciałam, żeby ktoś mnie zobaczył. Usłyszał. Chciałam poczuł, że jestem człowiekiem, kobietą.
Ktoś wreszcie mnie zauważył
Spotkałam Tomka przypadkiem. Stałam w kolejce po kawę w kawiarni na rogu, kiedy usłyszałam:
– Basia? Basia Pawlak?
Odwróciłam się i przez chwilę nie poznałam. Ale ten uśmiech… Taki sam jak kiedyś, w liceum, gdy siedzieliśmy razem w ławce z tyłu i rzucaliśmy sobie kartki z głupimi rysunkami.
– Tomek?! – zawołałam i aż się roześmiałam. – Matko, ile to…? Piętnaście lat?
– No, coś koło tego. Ale ty się prawie nie zmieniłaś. Nadal masz ten sam śmiech.
Zamówiliśmy kawy i usiedliśmy przy oknie. Rozmowa przeszła płynnie – jakbyśmy się nie widzieli tylko tydzień. Wspominaliśmy nauczycieli, klasowe wycieczki, nasze pierwsze „zakochania” i śmiechy z ze sklepiku, gdzie Tomek kiedyś prawie dostał zakaz wstępu za skradzione lizaki.
– A ty? Co robisz teraz? – zapytałam, mieszając kawę.
– Mam swoją firmę, trochę projektowania wnętrz, trochę nieruchomości. A ty?
– Dwójka dzieci, dom, mąż – odparłam z wymuszonym uśmiechem.
– Brzmisz… niezbyt przekonująco.
Spojrzał mi prosto w oczy. Nie zagadywał, nie oceniał. I chyba wtedy pierwszy raz od dawna poczułam się... dostrzeżona. Tak po prostu.
Umówiliśmy się jeszcze raz. Potem jeszcze raz. Zaczęło się niewinnie – kawa, spacer, trochę żartów. Nie powiedziałam Jarkowi. On nawet nie zauważył, że wracam później. Albo nie chciał zauważyć.
W drodze do domu zadzwoniłam do Oli.
– Spotkałam Tomka. Pamiętasz? Tego z liceum. Rozmawialiśmy, jakby minęła chwila, nie lata.
– Uważaj, Basia – powiedziała tylko. – Wiem, jak się teraz czujesz. Ale w takich chwilach łatwo się pogubić.
Już wtedy czułam, że jestem blisko tej granicy.
Przekroczyłam pewną granicę
Nasze spotkania z Tomkiem stały się rytuałem. Raz w tygodniu – najczęściej w środy, tuż po moich zajęciach jogi – wpadaliśmy do tej samej kawiarni. Z czasem przestaliśmy mówić o liceum. Zaczęliśmy mówić o tym, co teraz. O nas.
– Wiesz, że czasem mam wrażenie, że wszyscy czegoś ode mnie chcą. Dzieci, szefowa, sąsiedzi… A ja sama już nie wiem, czego chcę od siebie – powiedziałam kiedyś, opierając brodę na dłoni.
Tomek patrzył na mnie tak, jakby każde moje słowo było ważne.
– Ja wiem, czego chcę – rzucił cicho. – Żebyś znowu się uśmiechała tak jak dzisiaj.
Nie odpowiedziałam. Po prostu się uśmiechnęłam. Chwilę później poczułam, jak delikatnie kładzie dłoń na mojej. Nie cofnęłam ręki.
A potem… potem wydarzyło się to, co wydaje się dziać tylko w filmach. Przypadkowe dotknięcie dłoni, później pocałunek w samochodzie, który był bardziej błędem niż namiętnością. A później… noc. Hotel za miastem, łóżko pachnące obcymi perfumami. I ja. Leżąca w ciszy, z poczuciem, że robię coś, czego nie umiem cofnąć.
Nie było w tym romantyzmu. Była potrzeba. Bliskości. Ciepła. Ucieczki.
– Nie musisz nic mówić – powiedział Tomek, gdy się ubieraliśmy. – Niczego nie oczekuję.
Pokiwałam głową. Nie potrafiłam mówić. Głos ugrzązł mi w gardle. Wyszeptałam tylko:
– Przepraszam.
Po powrocie do domu w łazience zmywałam z siebie jego dotyk, jakby to mogło coś zmienić. Spojrzałam w lustro i nie poznałam siebie. To była twarz z poczuciem winy.
– Zrobiłam coś strasznego – powiedziałam Oli przez telefon. – Zdradziłam Jarka.
Przyjaciółka milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała spokojnie:
– Nie jestem tu po to, żeby cię oceniać. Ale ostrzegałam cię, więc nie licz na to, że będę cię usprawiedliwiać. Sama sobie z tym musisz poradzić.
Zasnęłam z bólem głowy i wstydem tak silnym, że jeszcze rano dłonie mi drżały.
Poczucie winy mnie przygniatało
Postanowiłam powiedzieć Jarkowi. Chodziłam z tą myślą cały dzień. Nosiłam ją w sobie jak ciężki kamień, który przygniatał mnie z każdą kolejną minutą.
Dzieci już spały. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty, słysząc w oddali odgłosy jego kroków. W końcu usiadł naprzeciwko mnie. Bez słowa. W rękach trzymał telefon, jakby szukał w nim ucieczki.
Chciałam zacząć. Powiedzieć: „Zdradziłam cię”. Ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Jarek spojrzał na mnie i powiedział:
– Basiu, muszę ci coś powiedzieć.
Zamarłam.
– Wiem, że ostatnio... oddaliliśmy się od siebie. Że mnie nie ma. I że… może myślisz, że już mi nie zależy. Ale zależy. Bardzo.
Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, dokąd zmierza.
– Nie wiem, co się z nami stało. Praca, dom, zmęczenie. Ale wiem, że to ja się zamknąłem. I że przestałem cię słuchać. Przepraszam.
Wbiło mnie w krzesło. Wpatrywałam się w jego twarz i czułam, jak oczy zachodzą mi łzami. To ja miałam przepraszać. To ja zawiodłam. A on pierwszy powiedział „przepraszam”.
– Jarek… – wyszeptałam, ale głos mi się załamał.
Wziął moją dłoń i ścisnął lekko.
– Chciałbym, żebyśmy znowu byli blisko. Żebyś mogła mi powiedzieć wszystko, cokolwiek cię boli. Chcę to naprawić, Basiu. Jeśli tylko mi pozwolisz.
Pokiwałam głową. Łzy ciekły mi po policzkach, ale nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa. On uznał, że płaczę ze wzruszenia. Czułam się jak potwór.
„Jak mam mu teraz powiedzieć?” – myślałam. – „Jak spojrzeć mu w oczy, skoro on, którego zraniłam, pierwszy wyciąga rękę?”.
Tego wieczoru nie powiedziałam mu prawdy. I choć wydawało mi się, że to tchórzostwo, czułam, że nie jestem gotowa. Jeszcze nie.
Może lepiej milczeć
Od tamtej rozmowy Jarek naprawdę się zmienił. Był bardziej uważny, częściej pytał, jak się czuję, czy czegoś mi potrzeba. Zaczął wracać wcześniej z pracy. Czasem gotował kolację. A ja... czułam się coraz gorzej.
Im więcej dawał z siebie, tym bardziej ciążyło mi to, co zrobiłam. To już nie była zwykła tajemnica. To było kłamstwo, które nosiłam codziennie jak kolejne warstwy ubrań, dusząc się pod ich ciężarem.
Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie. Dzieci już spały, a w tle sączyła się cicha muzyka z radia. Jarek nalał nam po lampce wina. Spojrzał na mnie z tym ciepłym, znajomym spojrzeniem, które pamiętałam z czasów, gdy dopiero się poznawaliśmy.
– Wiesz... – zaczął. – Tęsknię za tobą. Za tą dawną Basią. Za twoim śmiechem, za tym, jak potrafiłaś gadać o niczym przez godzinę. Brakuje mi tego.
– Może już nie umiem być tą dawną Basią – odpowiedziałam półgłosem.
– Ale ja wiem, że ona gdzieś tam wciąż jest – uśmiechnął się. – Tylko... może teraz potrzebuje więcej czułości. I cierpliwości. A ja chcę jej to dać.
Zamiast odpowiedzieć, tylko się do niego przytuliłam. Ale nie dlatego, że czułam miłość. Przytuliłam się, żeby nie musiał patrzeć mi w oczy.
Następnego dnia spotkałam się z Olą.
– Nie powiedziałaś mu? – zapytała od razu, jakby wiedziała wszystko.
Pokręciłam głową. Przypomniałam sobie, jak Jarek otulał mnie kocem, gdy zasnęłam na kanapie. Jak zabrał dzieci na lody, żebym mogła odpocząć. Jak znowu zaczął mnie dotykać delikatnie, z czułością, którą zdążyłam zapomnieć.
– Powiedz mu – powiedziała Ola stanowczo. – Albo żyjesz prawdą, albo będziesz grać do końca życia w jakimś teatrze swojego kłamstwa.
Nie odpowiedziałam. Ale już wiedziałam, że decyzja musi zapaść.
Już miałam się przyznać
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, siedziałam w kuchni z kieliszkiem wina. Próbowałam sobie wyobrazić jego reakcję. Wściekłość? Rozczarowanie? A może cisza – taka zimna, w której człowiek tonie bez słowa?
Zawołałam go, gdy kończył zmywać po kolacji.
– Jarek… – zaczęłam, ale wtedy usłyszałam śmiech dobiegający z pokoju dzieci.
Spojrzałam. Stał tam, na dywanie, z naszym synem na barana. Córka śmiała się w głos, a on udawał, że jest koniem wyścigowym. Wtedy to zobaczyłam. Jak na nią patrzy. Z czułością. Z tą samą, jaką miał do mnie, kiedyś. Jak rozpromienia się, gdy maluchy się śmieją. Jak cała nasza rodzina, mimo rys, wygląda... jak dom.
Nie powiedziałam mu. Zamknęłam się w sobie. Zostawiłam kieliszek na blacie i poszłam do łóżka.
Gdy zasypiał obok mnie, przytulił się i szepnął:
– Kocham cię, Basiu. Dobrze, że jesteś.
Odwróciłam się do niego plecami. W ciszy. Ze łzami w oczach. Wtedy, w ciemności, powiedziałam wszystko. Ale tylko w myślach.
„Zdradziłam cię. Raz. Tylko raz. I chyba nigdy ci nie powiem. Boję się, że jeśli to zrobię, wszystko runie. A jeśli nie powiem – może uda nam się to ocalić. Może… tylko muszę nauczyć się z tym żyć”.
To była dobra decyzja
Od tamtej chwili minęło kilka miesięcy. Żyjemy razem, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Na zewnątrz wyglądamy jak szczęśliwe małżeństwo. Znajomi mówią, że widać między nami chemię, że Jarek się zmienił, że jesteśmy jak nowo zakochani. Uśmiecham się. Kiwnę głową. Pocałuję go w policzek. Gram swoją rolę.
Czasem w nocy budzę się i patrzę na niego. Śpi spokojnie, oddycha miarowo, jedna ręka wystaje spod kołdry. Myślę wtedy o tej jednej nocy. O Tomku. O tym, jak wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdybym tylko miała odwagę. Albo gdybym jej nie miała w tamtej chwili.
Nie spotykam się już z Tomkiem. Nie dzwoni. Nie pisze. Myślę, że wiedział, że to był tylko moment. Przypadek, który nie miał szans trwać.
Czasem wracam myślami do tej nocy, ale już bez bólu. Raczej z chłodnym dystansem. Jakbym czytała książkę o kimś innym. O kobiecie, która zgubiła się w życiu, a potem bała się przyznać, że zabłądziła.
Może właśnie tak wygląda prawdziwe życie? Że nie mówi się wszystkiego. Że nie zawsze jest się uczciwym. Nawet wobec tych, których się kocha. A może przede wszystkim wobec nich?
Kiedyś Ola powiedziała: „Albo żyjesz prawdą, albo udajesz do końca”. Ja wybrałam to drugie. Nie jestem z tego dumna. Ale nie żałuję.
Nie wiem, co jest gorsze – zdrada, czy to, że nie mam odwagi się do niej przyznać. A może właśnie dlatego on mnie pierwszy przeprosił… bo gdzieś podświadomie wiedział, że już mnie stracił.
Tylko czasem, gdy patrzę na siebie w lustrze, widzę tę kobietę, którą kiedyś byłam. I wiem jedno: już nigdy nie będę mogła patrzeć na siebie tak samo.
Barbara, 37 lat
Czytaj także:
- „Przez kilka lat wierzyłam, że mąż jeździ w delegacje. Prawda wyszła na jaw przez jedno zdanie jego szefa”
- „Narzeczony zdradził mnie na wieczorze kawalerskim. Dowiedziałam się w dniu ślubu, ale z 1 powodu nie odwołałam niczego”
- „Chciałem mieć żonę w tygodniu i kochankę na weekend. Ten układ był idealny, aż przez jedno zdanie straciłem wszystko”

