Reklama

Wróciłam do domu po dwunastu latach. Zmieniło się wszystko – drzewa w sadzie wyższe niż zapamiętałam, dach pokryty rdzą, a matka jakby mniejsza, bardziej krucha. Ojciec odszedł trzy tygodnie temu, cicho, bez krzyku – z sercem, które nie wytrzymało kolejnej zimy.

Przyjechałam, żeby pomóc przy ostatnich zbiorach brzoskwiń. Tych samych, których zapach kiedyś unosił się w moich włosach przez całe lato. Tych samych, które zbierałam razem z Mateuszem – zanim jego zdrada wszystko zniszczyła. Teraz nie wiem, czego się boję bardziej: wspomnień czy jego samego.

Spotkałam go sadzie jak dawniej

Nie wiedziałam, że przyjedzie. Nikt mi nie powiedział. A może wszyscy uważali, że nie trzeba – przecież w takiej wsi wiadomo o wszystkim. Wyszłam rano do sadu z koszem pod pachą, zapatrzona w rzędy drzew, które ledwo trzymały się prosto. Gdy zobaczyłam jego sylwetkę pochyloną nad skrzynkami, przez chwilę myślałam, że to ktoś obcy. Ale ciało pamięta – mój brzuch momentalnie się napiął, jakby próbował mnie ostrzec.

– Cześć, Karolina – powiedział, prostując się. Ten sam głos. Tylko oczy jakby bardziej zmęczone. – Pomogę ci z koszami, tak jak dawniej.

Zatrzymałam się kilka kroków od niego.

Dawniej to już nie wróci – odpowiedziałam chłodno.

Uśmiechnął się krzywo, jakby rozumiał, ale się nie przejmował. Zdjął rękawice i podszedł do mnie. Pachniał słońcem i kurzem, dokładnie tak jak kiedyś.

Nie wiedziałam, że tu jeszcze jesteś – powiedziałam. – Myślałam, że dawno wyjechałeś.

– Chciałem. Ale potem... nie potrafiłem. Chyba coś mnie tu trzymało.

Jego spojrzenie utkwiło we mnie zbyt długo, jakby próbował coś sprawdzić. Moje ręce zaczęły się pocić.

– Szkoda, że nie potrafiłeś tak samo z innymi rzeczami – rzuciłam i odwróciłam się, zanim zdążył coś odpowiedzieć.

Ruszyłam w głąb sadu, udając, że nie drży mi głos. A on został przy skrzynkach, patrząc na mnie tak, jakby to wszystko było jeszcze do odratowania.

Wreszcie mnie przeprosił

Następnego dnia znowu był w sadzie. Bez słowa, jakby nigdy nie odszedł. Po prostu znów nosił skrzynki, strzepywał z liści kurz i czasem – zupełnie jak kiedyś – nucił coś pod nosem. Udawałam, że mnie to nie rusza. Ale ruszało. Wściekle i głęboko.

– Mogę wziąć ten rząd? – zapytał, gdy złapałam za gałąź.

– Rób, co chcesz – burknęłam. Mimo to pracowaliśmy ramię w ramię. Jakby nic się nie stało. Jakby nie było tej dziewczyny, tych sześciu lat, tej nocy, kiedy znalazłam ich razem.

Nie rozmawialiśmy długo. Ale z każdą godziną robiło się lżej. Mateusz czasem żartował, czasem podał owoc, który wyglądał jak serce – wtedy parsknęłam śmiechem, zanim zdążyłam się powstrzymać.

– Wiesz, nigdy nie przestałem o tobie myśleć – rzucił w końcu. Bez patosu, bez żalu. Po prostu stwierdzenie faktu.

Podniosłam wzrok znad kosza.

– A ja nigdy nie zapomniałam, jak mnie oszukałeś.

Cisza, ale tym razem inna. Jakaś cieplejsza.

Przepraszam – powiedział cicho. I pierwszy raz od lat uwierzyłam, że może naprawdę żałuje.

Potem opowiedział coś głupiego o starym psie sąsiada, który ukradł mu kanapkę. I znów się zaśmiałam. Krótkim, nerwowym śmiechem. Ale jednak. Może i nie wrócimy do tamtego „dawniej”. Ale coś – coś jakby... drgnęło.

Znowu mnie oszukał

Było już po południu, słońce przelewało się przez liście jak złoty sok. Zeszłam do chłodni po kolejne skrzynki. Gdy podniosłam klapę, usłyszałam głosy. Nie byli sami. Mateusz i sąsiad, pan Roman, rozmawiali na podwórku. Głos Mateusza znałam na pamięć, choć teraz był niższy, bardziej szorstki.

Gdybyś wtedy nie przycisnął starego, sad by przetrwał – powiedział Roman. – Ale nie, ty musiałeś swoje ugrać. Szybko, tanio, bez sentymentów.

Zamarłam. Sad? Ojciec?

Nie miałem wyboru… – odpowiedział Mateusz. Głos mu zadrżał, jakby chciał powiedzieć więcej, ale zabrakło mu odwagi.

Puls zaczął mi dudnić w uszach. Wycofałam się w głąb pomieszczenia, jak złodziej. Stopy ciężkie, jakby wrosły w ziemię. W głowie – echo słów. Przycisnął starego. Dla zysku. Dla siebie.

Kiedy zmarł ojciec, długo nie rozmawiałyśmy z mamą o szczegółach. Były długi, to wiedziałam. Ale że Mateusz miał z tym coś wspólnego? Nie mieściło mi się to w głowie.

Wyszłam na światło. Patrzyłam na drzewa, na skrzynki pełne brzoskwiń. A przed oczami miałam tamtą rozmowę. Ich rozmowę.

Mateusz siedział teraz na schodku, oparty o balustradę, jakby czekał. Jakby wiedział, że słyszałam. A więc to on... On zniszczył mojego ojca.

Ostatni raz dałam się nabrać

Weszłam do domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że szyba w kredensie zadzwoniła ostrzegawczo. Matka spojrzała na mnie znad garnka z zupą.

Co się stało?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam głęboki oddech i od razu wybiegłam z powrotem na podwórze. Mateusz już wstał, widział moje oczy – pełne złości, rozszerzone, jakby pękło coś, czego nie da się już posklejać.

– Karolina, mogę ci to wyjaśnić…

– Nie! – wrzasnęłam. – Ty nic już nie tłumacz. Zabrałeś mi ojca, zabrałeś mi dom. Myślałam, że już gorzej mnie zranić nie możesz.

Widziałam, jak blednie. Jakby ktoś uderzył go w brzuch. Przez chwilę był tylko ciszą i oddechem.

– To nie tak... ja… – próbował.

– Nie tak? To była twoja droga? Umowy z hurtownikami, naciski, tanie sztuczki? – głos mi się łamał. – Miałeś tu rodzinę. A ty... przeliczyłeś wszystko na kilogramy i monety.

– Myślałem, że robię to dla nas – powiedział cicho. – Dla przyszłości…

– Nie. Ty robiłeś to dla siebie. Moja droga skończyła się wraz z tatą – szepnęłam.

Odwróciłam się i odeszłam. Nie oglądając się za siebie. Gdy weszłam z powrotem do kuchni, matka podała mi talerz zupy, jakby nic się nie stało. Ale ja już nie byłam tą samą osobą.

Zostawiłam sad za sobą

Szłam przez pole, zostawiając za sobą skrzynki, kurz i Mateusza. Wiatr szarpał mi włosy, a trawy ocierały się o nogi, jakby próbowały zatrzymać. Ale nic mnie już nie zatrzymywało. Sad, który kiedyś był moim całym światem, dziś pachniał gorzko. Nawet brzoskwinie – dojrzałe, miękkie – nie miały w sobie słodyczy.

W oddali słychać było cykanie świerszczy. I jeszcze coś. Kroki.

– Karolina, zaczekaj! – Mateusz dogonił mnie przy granicy pola. Zatrzymałam się, ale nie spojrzałam mu w oczy.

– Po co przyszedłeś? – spytałam.

– Bo nie mogę cię tak zostawić. Nie po tym wszystkim.

– Nie ma już „po tym wszystkim”. To się nie wydarzyło. Tak samo jak my – głos miałam spokojny.

Możemy zacząć od nowa – powiedział. Ton miał błagalny. Jakby wciąż wierzył, że można coś zbudować na ruinach.

Odwróciłam się do niego. Był blady. Ręce lekko drżały.

Nie ma już nic „od nowa”. Są tylko brzoskwinie, których nigdy więcej nie zjem bez goryczy – powiedziałam cicho.

Wziął głęboki oddech, ale nie powiedział już nic. W jego oczach czaiło się coś jak rozpacz. A może dopiero zrozumienie. Cofnął się o krok.

– Żegnaj, Mateusz – dodałam i ruszyłam dalej.

Po chwili zostałam sama. Pole było ciche, złote. I puste.

Za dużo się zmieniło

Spakowałam się jeszcze tego samego wieczoru. Mała walizka i dwa słoiki konfitur od mamy – jedyne brzoskwinie, które odważyłam się zabrać ze sobą. Nie po to, by je jeść. Raczej po to, żeby pamiętać. Ostatni raz spojrzałam na dom – nieśmiało zapadający się w ziemię, z werandą, na której kiedyś graliśmy w karty. Ojciec siedział tam zawsze pierwszy, z herbatą i gazetą.

Matka tuliła mnie bez słowa. Jej ramiona były cienkie, ale silne. Może wiedziała, co się stało. Może słyszała. Albo tylko czuła – jak matki czują.

Dasz sobie radę – powiedziała cicho. – Tak, jak zawsze.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam mówić, że nie wiem, czy dam. Że może wcale nie chcę. Że czasem najtrudniej nie kochać.

Droga powrotna ciągnęła się leniwie przez pola i wsie. Mijaliśmy sady – śliwkowe, jabłkowe, nawet czereśniowe. Ale żaden nie pachniał jak ten nasz. W głowie brzmiał mi głos Mateusza: „Zacznijmy od nowa”. Tak łatwo się mówi. A przecież coś we mnie umarło, i wiem, że już się nie odrodzi.

Kiedy pociąg ruszył, poczułam ulgę. Byłam wolna. Choć to była wolność z bólem – jak wyjęcie drzazgi, która wrastała przez lata.

Nie wiem, czy kiedyś wybaczę Mateuszowi. Nie wiem, czy chcę. Ale wiem, że po raz pierwszy od lat nie jestem już uwięziona w przeszłości. To wystarczy.

Karolina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama