Reklama

Patryk zawsze mówił, że ślub to formalność. Że to, co między nami, ważniejsze jest niż papier. Długo w to wierzyłam. Byliśmy razem od sześciu lat, mieszkaliśmy od pięciu, a dwa lata temu, na Majorce, uklęknął na plaży i włożył mi na palec pierścionek z niebieskim oczkiem. Wzruszyłam się wtedy jak dziecko. Ale minęły dwa lata od zaręczyn i nadal nic. Gdy pytałam o ślub, zbywał mnie delikatnie.

– Nie teraz, Marlena. Tyle rzeczy mam na głowie. Może za rok, może po wakacjach. Nie róbmy nic na siłę.

Najpierw mówił, że to przez pandemię. Potem przez inflację. Potem przez zmianę pracy. W końcu zrozumiałam, że on zawsze znajdzie jakiś powód. Przestałam mówić „mój narzeczony” z dumą. Wstydziłam się, że od dwóch lat nic się nie zmieniło. Wstydziłam się, że kocham mocniej, niż jestem kochana.

Czułam się jak w zawieszeniu. Jakbym stała w miejscu, w którym nie wiadomo, czy lepiej iść dalej, czy zawrócić. Czasem w nocy słuchałam, jak on spokojnie oddycha, a w mojej głowie dudniło pytanie: czy to ja jestem niecierpliwa? Czy on po prostu się boi? A może… może po prostu mnie nie kocha tak, jak kiedyś?

Musiałam ją mieć

– Sylwia, powiedz mi, że nie potrzebuję kolejnej pary jeansów – jęknęłam, mijając wystawę z wielkim napisem BLACK FRIDAY -50%.

– Marlena, ty nie potrzebujesz niczego. Ale chodź, pooglądamy – uśmiechnęła się i pociągnęła mnie do środka.

Nie chciałam niczego kupować. Nie planowałam. Miałam tylko na chwilę odreagować, wyjść z domu, przestać myśleć o Patryku i o tym, jak bardzo odwleka nasz ślub. A jednak, kiedy przeszłyśmy obok salonu sukien ślubnych, stanęłam jak wryta.

Na manekinie wisiała ona – suknia moich marzeń. Prosta, klasyczna, z delikatnym koronkowym rękawem. Zupełnie jak ta, którą widziałam kiedyś w katalogu. Promocja -50%. I tylko ten jeden egzemplarz.

Wejdź, przymierz. Przecież nic się nie stanie – zachęcała Sylwia. – Tak dla zabawy.

Zanim się zorientowałam, już stałam w przymierzalni. Gdy spojrzałam w lustro, serce zabiło mi szybciej. Nie dlatego, że wyglądałam pięknie. Dlatego, że przez sekundę uwierzyłam, że ten ślub naprawdę się wydarzy.

Kupiłam ją. Bez pytania Patryka. Bez planu. Po prostu... z nadzieją na przyszłość.

Oszalałaś? – Sylwia patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Co mu powiesz?

– Że to okazja. Że to znak. Że... może jak mnie w niej zobaczy, coś w nim się ruszy – odparłam, choć sama nie wierzyłam w to do końca.

Może jak zobaczy mnie w tej sukni, przypomni sobie, jak bardzo mnie kochał. Może wreszcie się obudzi.

Wreszcie mu powiedziałam

Czekałam kilka dni. Suknia leżała schowana w szafie, owinięta w przezroczystą folię, jakby była czymś wstydliwym. Wieczorami otwierałam drzwi i patrzyłam na nią w milczeniu. Widziałam siebie – uśmiechniętą, w białej sukni, patrzącą Patrykowi w oczy. Ale gdy odwracałam wzrok, czułam tylko strach.

Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę.

Kupiłam coś – powiedziałam, podając mu kubek herbaty.

– Co takiego?

Suknię ślubną.

Patryk spojrzał na mnie znad telefonu, jakby nie dosłyszał.

– Co?

– Wiesz... była promocja. A ona jest śliczna, prosta. Pomyślałam, że... – próbowałam się uśmiechnąć, ale głos mi zadrżał.

– Marlena, przecież umawialiśmy się, że z tym poczekamy.

– Ale na co właściwie czekamy, Patryk? Dwa lata temu się oświadczyłeś, pamiętasz?

– Tak, pamiętam. Ale przecież mówiłem, że nie teraz. I że nie chcę, żebyś coś robiła za moimi plecami.

W jego głosie nie było złości. Był tylko… chłód.

Ty żyjesz w jakiejś bajce – dodał po chwili ciszy. – Wymyśliłaś sobie ten ślub jak dziewczynka, która się bawi w księżniczkę.

Zatkało mnie.

– Nie wiem, Marlena. Może... może ja w ogóle nie chcę się żenić – rzucił nagle i wstał, jakby chciał zakończyć rozmowę.

Patrzyłam, jak wychodzi z kuchni. A w środku czułam, że coś we mnie zgasło. Czy ja przez tę suknię właśnie straciłam swoje życie?

Odsunął się ode mnie

Od tej rozmowy Patryk był inny. Nie zły, nie obrażony. Po prostu nieobecny. Wracał z pracy później niż zwykle, w kuchni spędzał pięć minut, w salonie piętnaście. Wieczory przesuwały się nam między ciszą a udawanym zainteresowaniem. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, wzdychał.

– Marlena, nie chce mi się o tym gadać, proszę.

– Ale ja muszę wiedzieć, na czym stoję.

Ja sam nie wiem, gdzie stoję – rzucał beznamiętnie i wychodził.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam, jak rozmawia przez telefon. Nie zauważył mnie. Stał w kuchni, oparty o lodówkę.

– Mówię ci, czuję się przytłoczony. Ona naciska, a ja nie wiem, czy to się jeszcze da uratować. Po prostu... coś się wypaliło. I chyba nie chcę tego kleić na siłę.

Zamknęłam się w łazience i zsunęłam się po ścianie na podłogę. Zatkałam usta dłonią. Nie płakałam. To był inny rodzaj bólu. Jakby coś obcego rozsiadło się we mnie i nie chciało odejść.

Kilka godzin później, kiedy siedzieliśmy razem w ciszy, zebrałam się w sobie.

– Słyszałam cię. Wiem, co powiedziałeś. Jeśli naprawdę uważasz, że nie ma już nic do uratowania, powiedz mi to wprost.

Patryk spojrzał na mnie i po raz pierwszy od dawna nie odwrócił wzroku.

– Marlena... ja od dawna czuję, że coś między nami się skończyło. Tylko nie miałem odwagi ci tego powiedzieć.

Nie miałam sił na walkę

To nie czas na obrażanie się, Marlena. Jak się powiedziało „A”, trzeba powiedzieć „B” – oznajmiła mama, odkładając filiżankę na spodek.

Siedziałyśmy w jej kuchni, pachniało zupą pomidorową i maggi, jak za dzieciństwa. Ale teraz ten zapach nie koił. Dusił.

On chyba mnie już nie kocha – powiedziałam cicho.

– Głupstwa gadasz. Ludzie się nie rozchodzą przez jedną suknię. Musisz zawalczyć. Nie możesz tak po prostu oddać wszystko, co zbudowaliście.

– A jeśli on nie chce już budować? Jeśli on po prostu czekał, aż to się rozpadnie samo?

Mama pokręciła głową.

– Nie takie rzeczy się sklejało. Marlena, ty masz trzydzieści lat, to nie jest czas na zaczynanie od zera. Pomyśl. Pięć lat razem, dwa lata zaręczyn. Przecież to się nie bierze znikąd. Każda para ma kryzys.

Chciałam jej powiedzieć, że to nie jest „kryzys”. Że to nie jest rysa na szkle, tylko rozpad fundamentu. Ale zamilkłam.

Wieczorem wzięłam do ręki stare zdjęcie – ja i Patryk, pierwsza wspólna majówka. On robi mi zdjęcie, ja chowam się za kubkiem z herbatą i śmieję się do obiektywu. Pamiętałam ten śmiech. Lekki, pewny, szczery. Kiedy przestaliśmy się tak śmiać? Czułam się, jakbym przegrała. Nawet nie walkę, tylko samą siebie.

Wreszcie usłyszałam prawdę

Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni, tej z malinową herbatą i kraciastymi obrusami. Sylwia patrzyła na mnie uważnie, a ja mówiłam. Wszystko. Bez filtra. O sukni. O Patryku. O tym, że go tracę. Milczała długo.

– Marlena… – zaczęła ostrożnie. – Ja cię kocham jak siostrę, więc powiem coś, co może ci się nie spodobać.

Skinęłam głową. Czułam, że zaraz zaboli.

– Może to nie ta suknia była problemem. Może on po prostu już dawno odszedł, tylko jeszcze tu mieszka.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

To nie znaczy, że cię nie kochał. Ale ludzie się zmieniają. I czasem jedno z was zmienia się szybciej. Albo w inną stronę.

Wzięłam łyk herbaty, ale nie czułam smaku.

On nie walczy, Marlena. Ty ciągle coś chcesz. Dom, ślub, bliskość. A on? On tylko mówi „nie teraz”. I tak od lat.

Patrzyłam na nią w milczeniu.

– Nie zasługujesz na czekanie. Zasługujesz na pewność.

Wieczorem wróciłam do mieszkania. Patryk był w łazience. Spakowałam torbę, zostawiłam tylko kartkę: „Potrzebuję przestrzeni. Nie wiem, kiedy wrócę”. Pojechałam do siostry. Zasypiałam w jej pokoju gościnnym, otulona ciepłym kocem, z pustką w środku i jedną myślą: to nie była ucieczka. Może to było ratowanie samej siebie.

Odszedł już dawno

Wróciłam tydzień później. Drzwi otworzyły się z trudem – za nimi stał karton, jakby ktoś pakował się w pośpiechu. W mieszkaniu było cicho, pusto. Jego kurtka nie wisiała już na wieszaku. Na komodzie nie było jego kluczy. Weszłam do sypialni. Jego rzeczy zniknęły. Na łóżku leżała niedbale złożona pościel i cisza, która bolała bardziej niż krzyk.

Podeszłam do szafy. Suknia ślubna nadal tam wisiała. Otworzyłam folię. Przejechałam dłonią po koronce. Nie płakałam. Nie byłam zła. Byłam… spokojna. Nie zostawił żadnego listu, żadnych słów. Tylko puste mieszkanie i zakończenie, które musiałam przyjąć. Usiadłam na kanapie. Wpatrzona w sufit, oddychałam powoli, jakby uczyła się życia od nowa. To koniec. Ale nie tragedia.

Teraz już wiem. Nie chodziło o suknię. Nie chodziło o datę. Chodziło o to, że ja chciałam być z nim, a on tylko był obok mnie. Podniosłam wzrok na półkę, gdzie jeszcze tydzień temu stały nasze wspólne zdjęcia. Teraz było tam puste miejsce. Zaczynam od zera. Sama. Ale może pierwszy raz naprawdę jestem sobą.

Marlena, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama