„W Black Friday mój mąż spuścił nasze oszczędności w toalecie. W ekspresowym tempie zrujnował 9 lat małżeństwa”
„– Po co nam trzeci toster, Bartek?! – wrzasnęłam, stojąc nad kolejną paczką z logo sklepu. Nawet nie chciało mi się już rozcinać taśmy. Wiedziałam, co będzie w środku. Kolejny sprzęt. Kolejna okazja życia. – Oj, przestań. Promocja była, to wziąłem”.

Nie wiem, kiedy to się dokładnie zaczęło. Może wtedy, gdy Bartek pierwszy raz zamówił do domu coś, czego wcale nie potrzebowaliśmy – suszarkę bębnową „z najnowszymi czujnikami wilgotności”. Może wtedy powinnam była się zatrzymać i zapytać: „Po co?”. Ale przecież był taki podekscytowany. Jak dziecko. Śmiał się, że „teraz to już luksus pełną parą”. A ja tylko westchnęłam i powiedziałam: „Dobrze, kochanie, byle byś był szczęśliwy”.
Bartek właśnie taki był. Ciepły, serdeczny, ale impulsywny. Miał słabość do nowinek technologicznych, do tych wszystkich „super okazji”. A od kiedy Black Friday wszedł do Polski na dobre, to był dla niego dzień ważniejszy niż Wigilia. Poważnie. Mówił z energią: „Tylko dzisiaj takie ceny, Beatko, to jakbyś zarabiała, kupując!”. Tyle że z roku na rok kupował coraz więcej. Telewizory. Konsole. Ekspresy. Głośniki. Tostery. Wielu rzeczy nawet nie rozpakował. Kartony piętrzyły się w szafach i kątach salonu. Podobno to „kiedyś się nam przyda”.
Na początku się śmiałam. Potem zaczęłam się martwić. A teraz? Teraz się boję. Rachunki przychodzą regularnie, a my mamy zaległości w płatności za przedszkole Mai. Nie mam już dostępu do wspólnego konta. Bartek mówi mi tylko: „Spokojnie, ja to ogarniam”.
Ostatnio jednak zaczęłam zadawać sobie pytanie: co, jeśli to nie jest już tylko słabość? Co, jeśli to jakieś uzależnienie? I co, jeśli on – ten mój Bartek sprzed lat – zniknął gdzieś między jedną a drugą ratą za niepotrzebny nikomu sprzęt?
Ręce mi opadały
– Po co nam trzeci toster, Bartek?! – wrzasnęłam, stojąc nad kolejną paczką z logo sklepu RTV. Nawet nie chciało mi się już rozcinać taśmy. Wiedziałam, co będzie w środku. Kolejny sprzęt. Kolejna „okazja życia”.
Bartek siedział na kanapie z telefonem w dłoni i tylko machnął ręką.
– Oj, przestań. Promocja była. Jeden za połowę ceny, to wziąłem. Zobaczysz, sprzedamy i jeszcze na tym zarobimy.
– Tak samo jak tamten mikser, który leży od dwóch lat w szafie? Czy jak ten telewizor do kuchni, który nadal stoi w kartonie?
– Beata, nie przesadzaj. Wiesz, jak działa rynek. Czasem trzeba zainwestować. To wszystko ma wartość!
– A nasze życie? Ma jeszcze jakąś wartość?! – głos mi zadrżał.
Odwrócił wzrok. Uciekał. Zawsze tak robił, gdy nie miał argumentów. Weszłam do kuchni. Oparłam się o zlew. Czułam, jak robi mi się gorąco. Nie z gniewu. Z bezsilności.
Jeszcze parę lat temu potrafiliśmy godzinami rozmawiać. Przy winie, przy kawie. Teraz rozmowy zamieniły się w monologi – moje błagania i jego zapewnienia, że „ogarnia”. Zaczęłam się zastanawiać. Czy to tylko chwilowe? Jakaś ucieczka? Przed stresem? Kryzysem wieku średniego? Czy może to coś więcej? Uzależnienie? Bo przecież Bartek już nie kupował dla nas. On kupował, żeby kupić. Dla tej jednej chwili – kliknięcia „dodaj do koszyka”. Stałam obok i powoli znikałam z pola widzenia. Jak jedno z tych pudeł w szafie.
Miał czelność mnie obwiniać
Poszłam porozmawiać o tym z przyjaciółką.
– Nie przesadzasz. Ale przespałaś moment, kiedy on zamienił wasze życie w ruletkę – powiedziała Anka bez cienia delikatności.
Siedziałyśmy u niej w kuchni. Maja bawiła się w pokoju z psem, a ja gapiłam się w parujący kubek herbaty, nie mając siły go podnieść.
– A jeśli to ja się czepiam? Może po prostu... jestem zbyt spięta? Wszyscy coś kupują, żyją na kredyt... może to normalne?
– Beata, ty serio próbujesz to teraz zracjonalizować?
Milczałam. Nie wiedziałam już, co myśleć.
Wieczorem, gdy Maja zasnęła, usiadłam naprzeciwko Bartka w salonie. Na stole leżały cztery świeżo dostarczone paczki. Ręce mi się trzęsły.
– Bartek, ile jeszcze? Ile pieniędzy poszło? Co z oszczędnościami, co z kontem dla Mai? Ty w ogóle jeszcze kontrolujesz sytuację?
– Oczywiście, że tak – odburknął, nie odrywając wzroku od telefonu. – Ty się na tym nie znasz. Ja ogarniam, mówiłem.
– Bartek, ja nie mam dostępu do konta od dwóch miesięcy. Przedszkole Mai się upomina o zaległości. Mamy niespłacone raty za tamten telewizor. A ty... ty kupujesz trzeci toster!
Wstał gwałtownie.
– Bo w tym kraju trzeba łapać okazje, jak się pojawią! Ty nic nie rozumiesz, tylko marudzisz! Zamiast mnie wspierać, to robisz z siebie ofiarę.
Poczułam, jak rodzi się we mnie bunt. Zamiast płakać – usiadłam do komputera. Sprawdziłam historię transakcji. Wypłaty gotówki. Podejrzane przelewy. Nagle zrozumiałam, że paczki to nie jedyne, co Bartek przed nami ukrywa.
Teraz to już przesadził
Nie spałam całą noc. W kółko analizowałam wypłaty z konta, próbowałam dopasować kwoty do zakupów. Nic się nie zgadzało. O szóstej rano, kiedy tylko otworzyłam oczy, usłyszałam cichy głos z przedpokoju.
– Stary, no mówię ci, to tylko na chwilę. Do wypłaty. Potem wszystko oddam – szeptał Bartek.
Zamarłam.
– Musiałem coś zastawić. Ale to nic ważnego. Po prostu coś, co miało wartość. Tylko na ten ekspres, rozumiesz?
Ekspres? Zerwałam się z łóżka, weszłam do kuchni, wzięłam głęboki wdech i wróciłam do salonu. Bartek spojrzał na mnie, jakby właśnie złapałam go na kradzieży. Przypomniało mi się, co ostatnio nie mogłam znaleźć, ale myślałam, że gdzieś zgubiłam.
– Co zastawiłeś?
– Beata, poczekaj...
– Co. Zastawiłeś?! – pytałam, choć podejrzewałam, jaka będzie odpowiedź.
Z jego oczu zniknął cały bunt. Cała pewność. Opuścił głowę i usiadł ciężko na kanapie.
– Nasze obrączki – szepnął.
Nie krzyczałam. Nie rzucałam się. Po prostu... stałam.
– Chciałem ci zrobić kawę z rana. Z tego ekspresu, na który zawsze mówiłaś, że nie mamy pieniędzy – dodał, jakby to wszystko miało jakiś sens.
Obrączki. Te, które kupiliśmy jeszcze w Krakowie. Z wygrawerowanymi inicjałami. Jedyna rzecz, którą zgodnie wybraliśmy. Symbol wspólnoty.
– Wiesz co, Bartek... – powiedziałam cicho, zbierając torebkę i kurtkę. – Chodź, Maja. Pojedziemy do cioci.
Nie odpowiedział. Nawet nie zapytał, czy wrócę. Nie wiedziałam, czy jeszcze jestem jego żoną, jeśli on sam sprzedał naszą przysięgę za 1899 zł w promocji.
Wszystko do mnie wracało
– Mamo, a dlaczego śpimy dziś u cioci Ani? – zapytała Maja, gdy zapinałam jej pasy w samochodzie.
– Bo... ciocia ma psa, a ty tak bardzo go lubisz, prawda? – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, odwracając głowę, by nie widziała moich łez.
W aucie było cicho. Tylko radio grało jakąś kołyszącą melodię. Czułam, że jeśli się teraz nie zatrzymam i nie zacznę krzyczeć, to rozsypię się całkiem. Ale nie mogłam. Musiałam być silna – dla niej.
U Anki rzuciłam tylko:
– Zostaniemy na kilka dni. Muszę się zastanowić.
– Beata... co się stało? – objęła mnie, ledwo zamknęły się drzwi.
– Nie wiem, co bardziej boli – że mnie okłamał, czy że dla niego kawa była ważniejsza od naszej przysięgi małżeńskiej.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit. Wróciły obrazy. Nasz ślub. Te jego roztrzęsione dłonie, kiedy zakładał mi obrączkę. Mieszkanie, które urządzaliśmy po godzinach, choć brakowało pieniędzy. Długie rozmowy do późna, kiedy planowaliśmy przyszłość.
A teraz? Leżałam pod kocem Anki i nie czułam nic. Ani wściekłości. Ani żalu. Tylko pustkę. Jakby ktoś wypompował ze mnie powietrze. Anka próbowała mnie pocieszać, ale widziałam, że nie wierzy w szczęśliwe zakończenia. Może ja też już nie wierzyłam. To nie był tylko ekspres do kawy. To był symbol tego, jak bardzo się pogubiliśmy. Jak bardzo on odszedł – nie od stołu, nie z domu – ale ode mnie. Po cichu. Kawałek po kawałku.
Chciał wszystko naprawić
Spotkaliśmy się kilka dni później w naszej kuchni. Bartek zaprosił mnie „na chwilę”. Maja została z Anką. Usiadłam przy stole, na którym kiedyś graliśmy w gry i jedliśmy lody prosto z pudełka. Teraz leżała tam kartka. Lista rzeczy do sprzedania: konsola, projektor, smartwatch, smartfon...
– Sprzedam wszystko – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Oddam każdą złotówkę. Pójdę na terapię. Już zacząłem szukać pomocy. Wiem, że przesadziłem. Że się pogubiłem. Ale chcę to naprawić.
Nie odpowiedziałam od razu. Przyglądałam się mu. Był jak cień dawnego Bartka – bez tej butnej pewności siebie, bez „ogarnę, kochanie”. Teraz był tylko facetem, który zrujnował coś, czego sam już nie potrafił poskładać.
– To nie tylko zakupy – powiedziałam cicho. – Ty wzięłeś nasze życie i wystawiłeś je na licytację.
Zamilkł. Widziałam, jak walczy ze sobą, by nie płakać.
– Miałam ci ufać. I ufałam. Ale ty za każdym razem wybierałeś paczkę. Kuriera. Rabat. A mnie zostawiałeś z ciszą, z niepokojem, z długami.
– Ja... nie wiem, co się ze mną działo. To było jak... ulga. Jakby tylko te rzeczy miały sens. Jakby mnie trzymały w całości.
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Może i cię trzymały. Ale mnie złamały – wyszeptałam.
Nie wiedziałam, czy mówi prawdę. Czy to kolejna scena z „naprawię wszystko”, czy może to właśnie ten moment, gdy człowiek zaczyna rozumieć, ile naprawdę stracił.
To nie mój problem
Minęły trzy tygodnie, odkąd spakowałam walizkę i przeprowadziłam się z Mają do Anki. Mała szybko się zaadaptowała – ciocia robiła kakao z piankami i pozwalała spać z psem. Ja wciąż uczę się oddychać na nowo.
Bartek dzwonił. Pisał. Raz przyszedł pod blok i czekał dwie godziny, aż wyjdę. Nie wyszłam. Nie dlatego, że nie chciałam. Tylko dlatego, że nie wiedziałam, co bym mu powiedziała. Podobno zapisał się na terapię. Podobno sprzedał wszystko, co miał. Podobno próbuje zrozumieć, co się stało. Ale ja już nie żyję w tym świecie.
Przeglądam ogłoszenia o pracę. Myślę o wzięciu dodatkowych godzin w szkole. Wieczorami leżę obok Mai i słucham jej spokojnego oddechu. Przypominam sobie, jak kiedyś sądziłam, że miłość wszystko uleczy. Że wystarczy kochać mocno, mocniej, najmocniej. A potem jakoś się uda. Nie udało się.
Nie da się zbudować domu, w którym wszystko jest na raty – telewizor, mikrofalówka, ekspres. A nawet zaufanie. Nie wiem, co dalej z Bartkiem. Może mu się uda. Może odnajdzie siebie bez paczek, bez kurierów. A może nie. Ale ja już nie chcę być gwarantem jego kredytu na życie. Teraz spłacam własne emocje. Z odsetkami. Ale przynajmniej wiem, że to ja – a nie promocja – decyduję, co jest dla mnie warte najwięcej.
Beata, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa zaglądała mi do portfela, bo dla niej jestem rozrzutną paniusią. Zakupami na Black Friday zamknęłam jej usta”
- „Córka całe życie traktowała mnie jak bankomat. A kiedy ja zostałam z niczym, nie miała dla mnie serca”
- „Mąż nie mógł pogodzić się z tym, że zarabiam lepiej od niego. Z zazdrości wykręcił numer, po którym prawie mnie wylali”

