„W Black Friday mój mąż wolał wydać pieniądze na gry niż na własną żonę. Szybko odpłaciłam mu pięknym za nadobne”
„Kliknęłam. Potem kolejny mail. I jeszcze jeden. Łącznie sześć faktur – komputer, monitor, ergonomiczny fotel, myszka, klawiatura, słuchawki z dźwiękiem przestrzennym. Wszystko łącznie za grubo ponad dziesięć tysięcy. Nic mi o tym nie mówił”.

Nie jestem dramatycznym typem osoby. Ani z tych, co trzaskają drzwiami, ani z tych, co krzyczą po nocach i wypłakują oczy w poduszkę. Zawsze byłam raczej… poukładana. Tak samo jak całe moje małżeństwo z Dorianem. Poznaliśmy się na trzecim roku studiów. On – cichy, skupiony na kodowaniu, z ironicznym poczuciem humoru. Ja – zorganizowana, sprytna, wiedziałam, czego chcę. Przez dziesięć lat byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. Bez większych awarii, ale i bez większych uniesień. Żadnych szaleństw, prezentów bez okazji, gorących pocałunków w kuchni. Zamiast tego: wspólne zakupy, lista zadań na lodówce i rutynowy seks raz na jakiś czas.
Nigdy nie chciał niczego ponadto. Nie obchodziły go gadżety, podróże, nowe buty czy kolacje na mieście. Mówił, że nie potrzebuje żadnych „bodźców zewnętrznych”. Że jemu wystarczy święty spokój. Przez lata udawało mi się wmawiać sobie, że to wystarczy. Że stabilność to miłość. Ale coraz częściej łapałam się na tym, że nie mam już z kim pogadać. Że siedzimy obok siebie na kanapie jak dwa meble – on z oczami w ekranie, ja z telefonem. Coraz częściej wieczorami nie zasypiam z ulgą, że jesteśmy razem. Tylko z poczuciem, że jestem w tym zupełnie sama.
Patrzył na mnie jak obcy
Kiedyś mieliśmy jedną skrzynkę mailową. Z praktycznych powodów – rachunki, rezerwacje, wspólne plany. Po latach i tak nikt z nas jej już nie używał, wszystko spływało na prywatne konta. Ale coś mnie tknęło. Szukałam starej faktury za prąd i przez przypadek zauważyłam wiadomość z tytułem „Potwierdzenie zamówienia – Black Friday”.
Kliknęłam. Potem kolejny mail. I jeszcze jeden. Łącznie sześć faktur – gamingowy komputer, ultrapanoramiczny monitor, ergonomiczny fotel, myszka, klawiatura mechaniczna, słuchawki z dźwiękiem przestrzennym. Wszystko łącznie za grubo ponad dziesięć tysięcy. Nic mi o tym nie mówił.
Przez chwilę tylko siedziałam i patrzyłam na ekran. Dorian, ten sam Dorian, który od lat mówił, że niczego nie potrzebuje. Ten, który dwa razy zastanawiał się nad zakupem nowych trampek, bo „jeszcze te się trzymają”.
Weszłam do kuchni, gdzie siedział przy stole. Patrzył w telefon, nawet nie podniósł wzroku.
– Ty kupiłeś gamingowy komputer? Za tyle pieniędzy?! – rzuciłam ostro.
Podniósł wzrok. Spojrzał na mnie bez emocji, wzruszył ramionami.
– Wiesz… wolę grać, niż z tobą rozmawiać.
Stałam jak wryta. Słowa uderzyły mnie jak policzek. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Tylko patrzyłam na niego, jakby właśnie obcy facet wszedł do mojego domu i powiedział: „zajmuję to miejsce”. On wstał. Minął mnie bez słowa. Usiadł przy tym nowym komputerze i odpalił jakąś grę. Z dźwiękami strzałów i muzyką w tle. Jakby nic się nie stało.
Jakbym się obudziła ze snu
Następnego dnia poszłam do Magdy. Nie zapowiadałam się. Po prostu stanęłam w drzwiach z oczami podkrążonymi od bezsennej nocy i z jakimś dziwnym niedowierzaniem w głowie.
– Co się stało? – zapytała, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
W kuchni, przy kubkach z herbatą, opowiedziałam jej wszystko. O komputerze. O fakturach. O tym jednym zdaniu, które nie dawało mi spokoju.
– Wolę grać, niż z tobą rozmawiać – powtórzyłam szeptem.
Magda spojrzała na mnie, jakby nie dowierzała, że to w ogóle wypowiedział człowiek z krwi i kości.
– Nie wkurza mnie to, że cię olał – powiedziała po chwili. – Wkurza mnie, że pozwoliłaś, żeby robił to przez tyle lat.
Zatkało mnie. Nie dlatego, że się z nią nie zgadzałam. Właśnie dlatego, że miała rację. Milczałyśmy chwilę. Ja gapiłam się w plamkę na obrusie, a ona ciągnęła dalej, już spokojniej:
– Ty jesteś taka ogarnięta, wszystko jest na twojej głowie. A on? Znikający facet, który uważa, że mu się wszystko należy. Justyna… od kiedy ty jesteś w tym związku szczęśliwa? Czy kiedykolwiek byłaś?
Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Może dlatego, że to pytanie słyszałam po raz pierwszy nie od siebie, tylko od kogoś innego. Wracałam do domu wolno. Z czymś w rodzaju cichej decyzji pod żebrami. Że nie chcę już tak żyć. Może nie mam jeszcze odwagi, ale pierwszy krok właśnie zrobiłam.
Po prostu nie wiedział
Wiedziałam, że muszę z nim jeszcze raz porozmawiać. Nie krzyczeć. Nie oskarżać. Po prostu... zapytać. Może zrozumie. Może powie coś, co wytłumaczy te słowa, ten komputer, wszystko. Usiadłam na kanapie, kiedy skończył rozgrywkę. Zdejmował właśnie słuchawki. Nie spojrzał na mnie, ale czekałam. W końcu usłyszał.
– Możemy chwilę pogadać?
– O czym?
– O tym, co się dzieje.
Wzruszył ramionami. Oparł się wygodnie w fotelu, jakby właśnie przeszedł do kolejnego poziomu, ale w grze o nazwie „rozmowa z żoną”.
– Po co kupiłeś ten sprzęt?
– Bo chciałem. Bo mogłem.
Zamrugałam.
– I nic nie mówiłeś, nie pytałeś. A ja? Ja się jeszcze w ogóle liczę?
– Nie wiem – odpowiedział spokojnie, niemal znudzony.
Nie wie. Tyle lat razem. Tyle wspólnych kolacji, rozmów, planów, urlopów. I nagle: nie wie. Wstałam, zanim powiedział coś więcej. Może miał jeszcze jakieś „powody”, ale nie chciałam go słuchać. Wróciłam do sypialni i odpaliłam laptopa. Zaczęłam czytać o rozwodzie. Wcześniej to była tylko mglista myśl. Po tej rozmowie zmaterializowała się jak sam notariusz z pieczątką. Nie płakałam. Nie rzucałam talerzami. Miałam wrażenie, że ten związek jest naprawdę martwy. Że tylko ja jeszcze próbuję mu robić sztuczne oddychanie.
Spokój mi nie wystarczy
Pojechałam do mamy w niedzielę. Zawsze mnie częstowała zupą jarzynową i herbatą z cytryną. Tego dnia nie czułam smaku ani jednego, ani drugiego.
– Coś się stało? – zapytała, siadając naprzeciwko.
Patrzyłam na nią długo, nie wiedząc, jak zacząć. W końcu wypaliłam:
– Składam pozew o rozwód.
Zamilkła. Zamarła z łyżką w połowie drogi do ust. Myślałam, że zapyta: „Dlaczego?”, „Co się stało?”, „Czy jesteś pewna?”. Ale ona tylko odstawiła łyżkę na talerz i westchnęła.
– Nie możesz po prostu przeczekać? Może to tylko chwilowe?
Zamarłam.
– Mamo, on powiedział, że woli grać, niż ze mną rozmawiać. Od miesięcy nie mamy żadnego kontaktu. Nie kochamy się. Nawet się nie kłócimy. Po prostu... jesteśmy obok.
– Ale przecież nie bije cię. Pieniądze są. Spokojny chłopak – patrzyła na mnie tak, jakby to wystarczało za całe małżeństwo.
– Czyli mam zostać, bo na mnie nie krzyczy?
– Tego nie powiedziałam... Ale rozumiesz. Czasy są trudne. Każdy ma jakieś problemy. Trzeba być cierpliwym. W twoim wieku już się nie szuka miłości, tylko się dziękuje, że ktoś obok jest.
Wstałam. Nie z gniewu. Z bezsilności.
– Mamo, ja nie chcę dziękować za to, że ktoś mnie ignoruje. Chcę się obudzić i czuć, że jestem ważna. Nie mam już czasu, żeby żyć obok. Chcę żyć naprawdę, nawet jeśli będę sama.
Nie poznawałam go
Dorian nie zauważył od razu. Albo udawał, albo rzeczywiście ten świat z ekranem był dla niego ważniejszy niż listonosz pukający do drzwi. Ale w końcu przesyłkę odebrał. I przeczytał. Nie spodziewałam się żadnej reakcji. A jednak przyszedł. Wieczorem. Bez komputera. Bez słuchawek. Usiadł na brzegu fotela, jakby chciał się teleportować, zanim cokolwiek powiem.
– To... naprawdę się dzieje? – zapytał cicho.
– Dzieje się od dawna – odpowiedziałam. – Pozew to tylko formalność.
Milczał chwilę. Przesunął dłonią po czole.
– Justyna... Ja nie jestem dobry w relacjach. Gry mnie nie oceniają. Nie wymagają. Nie pytają. Po prostu... dają mi spokój.
– A ja ci go nie dawałam?
– Nie chodzi o ciebie. Ja... nie umiałem być z tobą tak, jak trzeba. I może nawet nie zauważyłem, kiedy przestałaś mnie kochać.
– Nie przestałam od razu – powiedziałam spokojnie. – Najpierw próbowałam. Później przestałam pytać. A potem już tylko patrzyłam, jak ty znikasz. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień.
Podniósł wzrok. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzał mi prosto w oczy.
– A gdybym spróbował coś zmienić?
– Ty zauważyłeś mnie dopiero, gdy cię zostawiłam.
Nie odpowiedział. Wstał, jakby był zbyt zmęczony, by protestować. Nie zamknął drzwi gwałtownie. Wyszedł cicho. Tak, jak przez ostatnie lata znikał – cicho, stopniowo, skutecznie.
Poczułam tylko ulgę
Nie spodziewałam się, że po tym wszystkim przyjdzie ulga. Raczej bałam się ciszy. Tego, że nagle zapadnie taka głucha, samotna pustka. Ale ona nie przyszła. Zamiast tego było... lekko. Jakbym w końcu zdjęła z siebie gruby, przemoczony płaszcz, który nosiłam przez lata, choć nikt już nawet nie pamiętał, dlaczego go założyłam.
Zaczęłam słyszeć własne myśli. Naprawdę je słyszeć. Nie zagłuszał ich szum klawiatury, głosy z gier, ani moje wieczne „muszę być silna”. Nie musiałam już być silna. Mogłam być sobą. Zwykłą kobietą po trzydziestce, która nie chce już siedzieć na kanapie obok kogoś, kto jej nie widzi.
Nie mam wielkich planów. Jeszcze nie wiem, gdzie będę za rok, za dwa. Nie wiem, czy się zakocham, czy będę mieszkać sama, czy kiedyś jeszcze komuś zaufam. Ale wiem jedno: nie chcę już nigdy być ignorowana w swoim własnym domu.
Dom to nie są ściany. To miejsce, gdzie ktoś chce z tobą rozmawiać, nawet kiedy nic wielkiego nie masz do powiedzenia. A jeśli to miejsce znika, trzeba znaleźć odwagę, żeby je zbudować na nowo – z kimś, kto naprawdę chce w nim być. Ze mną. Nie obok mnie.
Justyna, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dostał spadek po rodzicach i nagle zapomniał, że jesteśmy małżeństwem. Nie chciałam go prosić o kasę”
- „Mąż zamiast zajmować się firmą, puszczał oczko do stażystek. Szykuję taki odwet, że odechce mu się flirtów w pracy”
- „Myślałam, że mąż ciężko haruje na nocki, a on miał swoje sekrety. Postanowiłam puścić go w skarpetach”

