Reklama

Po rozwodzie życie jakby się zatrzymało. Każdy dzień wyglądał tak samo: praca w księgowości, powrót do pustego mieszkania, herbata w tym samym kubku, cisza. Wieczorami włączałam komputer, żeby zająć czymś głowę – trochę seriali, trochę forów, na których kobiety takie jak ja próbowały udawać, że jeszcze coś przed nimi.

Tego wieczoru nie spodziewałam się niczego nowego. Aż na ekranie wyskoczyło:

„Hello, Ewo. Trafiłem na twój profil przypadkiem. Masz cudowny uśmiech. Daniel”.

Kliknęłam w jego zdjęcie. Przystojny, elegancki mężczyzna, w tle Londyn, obok niego biały pies husky. W opisie: „biznesmen, wdowiec, szukam rozmowy, nie przygody”. Pomyślałam, że to pewnie kolejny typ, który wysyła takie wiadomości hurtem. Ale napisał znowu – z humorem, ciepło, tak jakoś… ludzko. Odpisałam.

Nie zauważyłam nawet, kiedy rozmowy z nim stały się moim rytuałem. Rano – „dzień dobry, piękna”, wieczorem – „śpij dobrze, myślę o tobie”. Złapałam się na tym, że zaczęłam czekać na jego wiadomości. Na te kilka zdań, które potrafiły rozświetlić mi cały dzień.

– Ewa, nie bądź naiwna – ostrzegła mnie Kasia, moja przyjaciółka z pracy, gdy pokazałam jej jego zdjęcie. – To pewnie jakiś oszust.

– Nie, Kasia. On jest inny. Pisze tak, jakby naprawdę mnie znał.

Śmiała się ze mnie, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Nie miałam przecież nic do stracenia. Nie wiedziałam jeszcze, że zakocham się w kimś, kogo nigdy nie dotknę. W zdjęciach, w słowach, w głosie, którego nigdy nie usłyszę. Ale wtedy – wierzyłam, że to początek czegoś prawdziwego.

Czekałam na jego słowa

Każdy poranek zaczynał się tak samo – od jego wiadomości. To były drobnostki: „Dzień dobry, moja piękna pani księgowo. Pamiętaj, żeby zjeść śniadanie”.

Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało, ale Daniel wślizgnął się w moją codzienność jak ktoś, kto od zawsze w niej był. Pisał, kiedy jechał do biura, kiedy wracał do domu, kiedy nie mógł zasnąć. Znałam już jego rozkład dnia lepiej niż własny.

Opowiadał mi o swojej pracy – podobno miał firmę w Londynie, coś z inwestycjami. Często żartował, że wolałby liczyć faktury ze mną niż miliony funtów z klientami. Brzmiało to śmiesznie, ale też… czułam się wtedy ważna.

Z czasem nasze rozmowy schodziły na bardziej osobiste tematy. Napisał, że dorastał bez ojca, że matka była dla niego wszystkim. Pamiętam, że długo wtedy pisałam mu o sobie – o rozwodzie, o tym, jak przez lata próbowałam być „rozsądna”, a i tak wszystko się rozpadło. Napisał: „Nie jesteś porażką, Ewa. Jesteś kobietą, którą ktoś kiedyś przestał doceniać”. Nie wiem, dlaczego te słowa mnie tak rozbiły. Może dlatego, że nikt wcześniej nie powiedział mi czegoś tak prostego i prawdziwego.

Zaczęłam mu ufać. Złapałam się nawet na tym, że uśmiecham się do ekranu jak głupia. Wieczorami, gdy odpoczywałam po całym dniu, on był jak ciepły głos w ciemności.

– Gdybym mógł, przyleciałbym do ciebie już jutro.

– Nie przylatuj. Jeszcze byś się rozczarował – odpisałam półżartem.

– Niemożliwe. Wiem, że jesteś dokładnie tym, kogo szukałem.

Zanim zasnęłam, myślałam o tym, jak to by było – naprawdę go zobaczyć.

Kasia oczywiście nie dawała za wygraną.

Widzieliście się chociaż na kamerze? – zapytała któregoś dnia, kiedy siedziałyśmy razem na lunchu.

– Nie… mówi, że nie lubi. Że po wypadku ma bliznę na twarzy.

Ewa, błagam cię. Faceci w sieci zawsze mają jakąś „bliznę”.

Zawstydziłam się. Wiedziałam, że brzmi to naiwnie. Ale nie chciałam tracić tej magii. Z jego wiadomości biło coś, czego nie czułam od dawna – czułość. Czasem mam wrażenie, że Daniel widział mnie lepiej niż ktokolwiek w realnym świecie. A może po prostu chciałam w to wierzyć.

Miał do mnie prośbę

Pewnego ranka nie było wiadomości. Nie napisał „dzień dobry, piękna”, nie żadnej emotki, nic. Odświeżałam aplikację co kilka minut, jakby coś mogło się zaciąć. Ale jego profil milczał.

„Pewnie ma dużo pracy”, pomyślałam. Ale minął dzień, potem drugi, trzeci. Każde powiadomienie z telefonu sprawiało, że serce podskakiwało mi do gardła – a to był tylko newsletter z banku, powiadomienie o rachunku za prąd, wiadomość od Kasi: „I co, odezwał się twój książę z Londynu?”.

Nie odpisałam. Wstydziłam się. Czułam się jak nastolatka, która czeka na SMS od chłopaka, z którym widziała się raz w życiu. Tyle że ja z Danielem nie widziałam się nigdy.

W końcu, czwartego dnia, napisał. Krótko, chaotycznie, jakby w pośpiechu:

„Ewa, przepraszam. Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. Moja mama trafiła do szpitala. W ciężkim stanie. Lekarze mówią, że potrzebna jest pilna operacja”.

Zamarłam. Pisał, że jest za granicą, że konto mu zablokowali, że nie ma jak zrobić przelewu.

„Nie proszę o nic dla siebie, Ewa. Chodzi o nią. To moja matka. Nie zniosę, jeśli ją stracę”.

Wtedy jeszcze nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Czytałam to kilka razy, zanim odpisałam:

„Daniel… nie wiem, co powiedzieć. Przykro mi”.

„Nie potrzebuję słów. Potrzebuję pomocy. Ale wiem, że nie powinnam cię o to prosić”.

Zanim się zorientowałam, miałam ściśnięte gardło. Czułam jego rozpacz. Widziałam to oczami wyobraźni – samotny mężczyzna w obcym kraju, bez wsparcia, walczący o życie matki.

Kasia, oczywiście, miała inne zdanie.

– Ewa, błagam, tylko nie mów, że on prosi o pieniądze.

– Kasia, nie znasz go! To nie tak, on… on naprawdę cierpi. Nie ma nikogo innego.

– Tak, a ja jestem Angelina Jolie. Nie wysyłaj mu ani grosza.

Zrobiło mi się głupio. Ale coś we mnie się ugięło. Bardzo chciałam w to wszystko wierzyć. W to, że Daniel jest tym, kim mówi, że jest. Że to nie tylko internetowa znajomość, że ktoś po drugiej stronie ekranu naprawdę na mnie czeka.

Tej nocy długo nie spałam. Patrzyłam na numer jego konta, który wysłał w kolejnej wiadomości, i powtarzałam sobie, że przecież to nie jest dużo pieniędzy. Tylko kilka tysięcy. Że gdybym była na jego miejscu, chciałabym, żeby ktoś pomógł mi tak samo. Może właśnie wtedy zaczęłam go tracić – nie z powodu pieniędzy, tylko dlatego, że uwierzyłam za bardzo.

Już miałam to zrobić

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w ekran laptopa. Na monitorze otwarta strona mojego banku, a w okienku błyskał kursor – migający, niecierpliwy, jakby mówił: „zrób to wreszcie”.
Wpisałam jego imię w tytule przelewu: Daniel. Palce drżały mi tak, że ledwo trafiłam w klawisze.

Nie potrafiłam już myśleć racjonalnie. W głowie wciąż słyszałam jego słowa: „Nie dla mnie, Ewa. Dla niej. Jeśli umrze, ja nie dam sobie rady”. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. „To tylko pieniądze” – powtarzałam w myślach. „Zawsze mogę je odzyskać. Ale jego matka... jeśli naprawdę jest chora…”.

Napisałam mu, że wysyłam przelew. Wcisnęłam przycisk „wyślij”. A właściwie chciałam. W tej samej chwili… zgasł ekran. Ciemność. Najpierw pomyślałam, że to jakiś żart. Ale po sekundzie usłyszałam trzask – korki. W całym bloku padło zasilanie.

– No świetnie… – wyszeptałam, czując, jak napięcie w środku zamienia się w gorący wstyd.

Szukałam latarki w szufladzie, przeklinałam pod nosem. Kiedy prąd wrócił po kilkunastu minutach, włączyłam laptopa, gotowa dokończyć to, co zaczęłam. Zalogowałam się. Otworzyłam czat. Ale wtedy… coś było nie tak. Jego zdjęcie profilowe zniknęło. Historia rozmów – pusta. Wszystkie wiadomości, te setki rozmów o wszystkim i o niczym, o nas – zniknęły.

„Jesteś, Daniel?” – napisałam drżącymi palcami.

Wyskoczył komunikat: „Użytkownik nie istnieje”. Nie od razu zrozumiałam. Siedziałam przed ekranem, jakbym patrzyła na coś, co się nie dzieje naprawdę.

Co… co się dzieje? – powiedziałam półgłosem, jakby miał mnie usłyszeć przez ekran.

Zadzwoniłam do Kasi. Odebrała od razu, chyba po moim tonie wyczuła, że coś jest nie tak.

– Kasia… on zniknął.

Jak to „zniknął”?

– Nie ma go. Profil usunięty, wszystko wyczyszczone.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Ewa… mówiłam ci. To oszust.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu siedziałam i patrzyłam w czarny ekran, na którym przed chwilą jeszcze było jego imię. W ciągu jednej sekundy straciłam kogoś, kto nigdy nie istniał. Najgorsze było to, że tęskniłam. Za słowami i głosem, którego nigdy nie słyszałam.

Dałam się wrobić jak dziecko

Nie spałam całą noc. Siedziałam przy kuchennym stole, z laptopem otwartym jak wcześniej, przeglądając w kółko to samo puste okno czatu. Jakbym liczyła na cud – że zaraz wróci, że to tylko pomyłka, że napisze: „Miałaś rację, coś się zacięło, już jestem”. Ale nic się nie wydarzyło.

Rano spojrzałam w lustro i ledwo się poznałam. Podkrążone oczy, włosy w nieładzie, twarz kogoś, kto przestał rozumieć, w co wierzył. Wtedy do mnie dotarło – może nie straciłam pieniędzy, ale straciłam coś gorszego. Siebie.

Przewijałam nasze stare rozmowy zapisane w telefonie, zrzuty ekranu, które robiłam odruchowo, żeby „mieć na pamiątkę”. Czytałam, jak pisał: „Jesteś moim światłem, Ewa”, „Tylko ty wiesz, jaki naprawdę jestem”. Myślałam: „Boże, jak mogłam w to wierzyć?”.

Zadzwoniła Kasia.

– Jak się trzymasz? – spytała cicho.

– Głupio mi. Czuję się jak ostatnia idiotka.

– Nie jesteś idiotką. Po prostu chciałaś być kochana.

Jej słowa przebiły się przez moją obojętność. Chciałam jej wierzyć, ale nie potrafiłam.

– Kasia, ja… naprawdę się zakochałam. W kimś, kto nie istniał.

– Wiem. Ale wiesz co? To nie twoja wina. Takie typy żerują właśnie na takich kobietach – wrażliwych, samotnych, prawdziwych.

Płakałam, a ona milczała. Czasem milczenie przyjaciela znaczy więcej niż tysiąc słów.

Kolejnego dnia wróciłam do pracy. Uśmiechałam się do koleżanek, żartowałam, jakbym w środku nie była rozbita na kawałki. Wieczorem znów usiadłam do komputera. Przeglądałam nasze rozmowy i zaczęłam kasować je jedna po drugiej.

Każde „kocham cię” usuwałam osobno. Każde zdjęcie, każdą emotkę z serduszkiem. Każde „tęsknię za tobą”. Na końcu zostało puste okno czatu. Spojrzałam na nie i pomyślałam: tak właśnie wygląda koniec złudzeń. Kiedy zamknęłam laptopa, w mieszkaniu zrobiło się nienaturalnie cicho. Ale ta cisza była potrzebna.

To była lekcja życia

Minęło kilka tygodni, zanim przestałam odruchowo sprawdzać telefon po przebudzeniu. Na początku ciągle łapałam się na tym, że czekam – na powiadomienie, na wiadomość, na cud. Potem zrozumiałam, że jedyne, na co powinnam czekać, to na siebie samą.

Życie powoli wracało do normalności. W pracy wreszcie przestałam robić literówki w raportach, a wieczorami zaczęłam wychodzić z Kasią na spacery. Nie rozmawiałyśmy już o nim. Wystarczyło, że raz powiedziała:

– Zobaczysz, jeszcze się z tego podniesiesz. A może nawet kiedyś się z tego zaśmiejesz.

– Wątpię.

– Ja nie.

Miała rację. Któregoś dnia, gdy otworzyłam skrzynkę i zobaczyłam nową wiadomość od nieznajomego z początkiem „Cześć, piękna…”, roześmiałam się. Tak po prostu. Cicho, ale z ulgą.

Popatrzyłam na ekran przez dłuższą chwilę. Zdjęcie profilowe inne, ale słowa te same. Kiedyś dałabym się złapać na ten ton. Teraz już wiedziałam, jak brzmią kłamstwa, które udają czułość.
Zamknęłam laptopa.

Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty. Za szybą padał drobny, ciepły deszcz, a ja pomyślałam, że to pierwszy dzień od dawna, w którym nie czuję ciężaru w sercu. Nie dlatego, że zapomniałam. Dlatego, że zrozumiałam. Zrozumiałam, że nie byłam głupia. Byłam tylko spragniona miłości. A to nie jest grzech. Kiedyś bałam się tej ciszy, która czekała na mnie po pracy. Teraz stała się moim sprzymierzeńcem. Już nie szukałam ciepła w pikselach, nie szukałam słów, które nic nie znaczą. Zamiast tego nauczyłam się znowu lubić siebie. Zaparzyłam drugą herbatę, otworzyłam okno i pomyślałam: „Nie. Już nie tym razem”.

Nie żałuję tego

Czasami myślę, że Daniel był tylko lustrem. Pokazał mi wszystko, czego mi brakowało – czułość, uwagę, bliskość. Właśnie dlatego tak łatwo było w to uwierzyć. Nie dlatego, że byłam naiwna. Ale dlatego, że byłam głodna uczuć, jakich nie dawało mi prawdziwe życie.

Dziś, kiedy ktoś mówi, że miłość w internecie nie istnieje, tylko się uśmiecham. Wiem, że jednak istnieją uczucia, które są prawdziwe, nawet jeśli zrodziły się z kłamstwa. Ja naprawdę go kochałam. Tyle że on nie istniał.

Już nie żałuję już. Tamta historia, choć bolesna, nauczyła mnie czegoś ważnego: że nawet przez ekran można stracić więcej niż pieniądze. Można stracić wiarę w siebie. Ale można też ją odzyskać. Powoli, po cichu, dzień po dniu.

Teraz, gdy zapala się ekran laptopa, nie szukam już wiadomości. Patrzę na swoje odbicie w czarnej tafli monitora i myślę: „Witaj z powrotem, Ewa”.

Ewa, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama