Reklama

Codziennie rano, zanim wyjdę do pracy, zatrzymuję się na chwilę w kuchni i patrzę na ten sam kubek. Marek zawsze zostawia go w zlewie, choć prosiłam milion razy, żeby odkładał go chociaż na blat. Kiedyś mnie to śmieszyło — taki jego urok, mówiłam koleżankom, machając ręką. Dzisiaj ten kubek jest dla mnie jak maleńka szpilka, która wbija mi się w serce, przypominając, że między nami już od dawna coś nie działa. Coś się popsuło. Coś, czego nie umiem nazwać, choć czuję to w każdej sekundzie ciszy, jaka zapada, gdy wracamy wieczorami do mieszkania.

Czułam, że coś jest nie tak

W pracy Anka zawsze zauważa mój nastrój, nawet jeśli udaję, że wszystko jest w porządku.

– Ewelina, znowu niewyspana? – zapytała pewnego dnia, stawiając kawę na moim biurku.

– Nie, po prostu… Marek znowu wrócił późno – odpowiedziałam, choć wcale nie zamierzałam się zwierzać.

– Po tej imprezie integracyjnej? – uniosła brwi. – Nie powinnaś po niego jeździć, niech sam sobie radzi.

Parsknęłam śmiechem, ale to był śmiech pusty, jakby nie należał do mnie. Bo prawda jest taka, że ja zawsze po niego jeżdżę. Zawsze jestem tą rozsądną, tą, która go ogarnie, kiedy on wróci „zmęczony”. I robię to nie dlatego, że jestem taka dobra. Robię to, bo boję się, co mogłabym odkryć, gdybym przestała. Nie wiem, co wtedy zrobi. Z kim wróci do domu? Czy w ogóle do mnie wróci?

Czasem wieczorami przypominam sobie detale, które kiedyś zlekceważyłam: jego nagłe wyciszanie telefonu, blokowanie ekranu, kiedy przechodziłam obok. Albo te dziwne, wielogodzinne „spotkania służbowe”, które kończyły się nad ranem. Wmawiałam sobie, że przesadzam. Że jestem przewrażliwiona. Aż do tego jednego wieczoru. Tej imprezy andrzejkowej, po której znowu musiałam po niego jechać. I której wspomnienie wciąż jest we mnie żywe. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie jadę tylko po niego. Jadę odkryć prawdę, której od dawna się bałam.

Tego się obawiałam

Gdy podjechałam pod klub, w którym odbywała się firmowa impreza, Marek wyszedł z uśmiechem, który niczego dobrego nie wróżył. Zamachał do mnie jak do dawno niewidzianej znajomej, a kiedy otworzył drzwi auta, zaczął swoje przedstawienie.

– No, żono… ratujesz mnie po raz kolejny – powiedział, wsiadając z impetem.

– Wsiadaj i nie gadaj – mruknęłam, bo wiedziałam, że każde słowo więcej może skończyć się kłótnią.

Przejechaliśmy może sto metrów, kiedy jego telefon zaczął wibrować. Nie pojedynczo, nie raz na jakiś czas, tylko falą, jakby ktoś po drugiej stronie nie zamierzał przestać. Marek zachichotał pod nosem.

– Patrz, nawet telefon za mną tęskni – bełkotał, opadając głową na zagłówek.

Nie odpowiadałam. Starałam się skupić na drodze, ale przy każdym kolejnym dźwięku czułam, jak napina mi się kark. W końcu, gdy zatrzymałam się na światłach, telefon znów zawibrował i ekran rozświetlił pół samochodu. Spojrzałam odruchowo, jakby ktoś pociągnął mnie za rękę. Wiadomość była krótka. „Dobrze było znów cię mieć…”.

W pierwszej chwili nie poczułam nic. Żadnego wstrząsu, żadnego krzyku w głowie. Tylko dziwne, nierealne zaskoczenie, jakbym patrzyła na coś, co mnie nie dotyczy. Dopiero po sekundzie poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Nachyliłam się do niego, potrząsnęłam lekko ramieniem.

– Marek… kto to napisał?

Zamrugał powoli, jakby nie rozumiał pytania. Potem parsknął śmiechem.

– O rany, Ewelina… naprawdę? Jakiś głupi żart.

– Jaki żart? Kto to jest? – nie podniosłam głosu, ale każde słowo bolało mnie w gardle.

– Daj spokój – odburknął. – Ludzie czasem piszą głupoty. Po co to analizować?

Przyjrzałam mu się uważnie. W jego oczach nie było strachu ani winy. Tylko zniecierpliwienie.

– Ja chcę tylko wiedzieć…

– Ewelina, nie zaczynaj – przerwał mi ostrzej. – Nie rób scen. Jesteś zmęczona, ja jestem zmęczony. Jutro o tym zapomnimy.

To ostatnie zdanie powiedział tak pewnie, że poczułam, jakby próbował zamknąć mi usta na kłódkę. Wbiłam wzrok w szybę i ruszyłam dalej, choć ręce miałam lodowate, a myśli krążyły w chaosie. Milczeliśmy do samego domu. Tylko telefon wciąż przypominał o sobie krótkimi drganiami. Marek nawet nie zwrócił uwagi. Ja natomiast słyszałam każde jedno jak alarm, którego nie potrafiłam wyłączyć.

Chciałam znać prawdę

W mieszkaniu panowała cisza, która dźwięczała mi w uszach bardziej niż muzyka z imprezy. Marek wszedł do sypialni, nawet nie czekając na mnie. Usłyszałam szelest kołdry, a po chwili jego ciężki oddech. Zasnął szybciej, niż zdążyłam zdjąć buty. Stałam w przedpokoju i patrzyłam na ciemność w korytarzu. Powietrze wydawało się gęste, jakby każdy krok miał wywołać echo. Czułam, że jeśli usiądę na chwilę, nie wstanę do rana. Zmusiłam się do wejścia do sypialni.

– Marek, powiedz prawdę – szepnęłam, nachylając się nad nim.

Nie zareagował. Poruszył tylko ramieniem, jakby odganiał muchę.

– Marek, nie zostawię tak tego. Ja… widziałam tę wiadomość.

– Mhm… później… – wymamrotał niewyraźnie. – Nie teraz. Śpij.

Usiadłam na brzegu łóżka i objęłam się ramionami. Noc stała się nagle długa, nazbyt długa. Telefon, który położył na szafce, znów zawibrował. Jeden raz. Potem drugi. Znów cisza. A później kolejny sygnał. Marek odwrócił się na bok i zaczął chrapać, jakby nic się nie wydarzyło. Patrzyłam na ten telefon jak na obce urządzenie. Nie musiałam dotykać ekranu, żeby wiedzieć, co tam czeka.

– Przynajmniej powiedz, kim ona jest – szepnęłam, choć wiedziałam, że nie usłyszę odpowiedzi.

Próbowałam się położyć, ale ciało miałam spięte. Przekręcałam się z boku na bok. Zegar na szafce przesuwał wskazówki z okrutną konsekwencją. Minuty ciągnęły się jak godziny. W końcu wstałam i podeszłam do okna. Za szybą stały zaparkowane samochody, nieruchome, obojętne na moje chaotyczne myśli.

– Kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać? – zapytałam sama siebie. – W którym momencie to wszystko zrobiło się takie… obce?

Nikt mi nie odpowiedział. Nawet Marek, który spał tuż obok, a jednak jakby w innym świecie. Ostatni raz tej nocy odezwał się telefon. Jeden krótki sygnał. Drgnęłam, jakby ktoś mnie dotknął. Nie sięgnęłam po urządzenie. Bałam się, że jeśli to zrobię, już nie będę umiała inaczej patrzeć na nasze życie.

Nad ranem byłam tak wyczerpana, że usnęłam na chwilę, oparta o poduszkę. Kiedy otworzyłam oczy, Marek wciąż spał głęboko. Tylko na szafce leżał jego telefon, martwy i cichy, jakby nic wcześniej się nie wydarzyło. A jednak wiedziałam, że to nie koniec. To był dopiero początek.

Nie mogłam już przymykać oczu

Nie pamiętam, jak dokładnie wyglądał moment, w którym zaczęłam się pakować. Wstałam z łożka, usiadłam na podłodze i po prostu wiedziałam, że nie mogę zostać. Otworzyłam szafę i zaczęłam wkładać rzeczy do torby. Spokojnie, bez pośpiechu, jakby ktoś podpowiadał mi, co robić. Byłam zmęczona, ale jednocześnie w końcu wszystko widziałam wyraźnie.

Kiedy pakowałam ostatnie ubrania, telefon Marka znów zawibrował na szafce. Nie dotknęłam go. Nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Wystarczyła pamięć o tym jednym zdaniu, które wyświetliło się w samochodzie, żeby wszystko, co czułam wcześniej, zniknęło pod ciężarem oczywistości.

Na lustrze w łazience zostawiłam słowa napisane czerwoną szminką: „Dziękuję za przypomnienie, ile jestem warta. I z kim nie powinnam być”. Później, zanim jeszcze Marek się obudził, wyszłam z mieszkania i zadzwoniłam do Anki. Odebrała od razu.

– Ewelina? Co się dzieje? – zapytała sennym głosem.

– Zobaczyłam wiadomość w jego telefonie. Mam tego dość – powiedziałam, opierając się o zimną ścianę klatki schodowej.

Chwilę milczała.

– To nie pierwszy raz, prawda? – powiedziała w końcu.

– Nie – odpowiedziałam. – Tylko wcześniej udawałam, że nie widzę.

Usłyszałam, jak wzdycha.

– Przyjedź do mnie, nie możesz tam zostać.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale tym razem nie ze strachu. To była ulga, że ktoś wypowiedział to za mnie.

– Nie wiem, co robić – powiedziałam. – Ale muszę dać sobie czas.

– I to jest decyzja – odparła spokojnie.

Wiedziałam, że ma rację. Cała ta noc była moją decyzją, nawet jeśli przyszła dopiero po latach przymykania oczu.

Nie chciałam już tego ratować

Znalazłam tymczasowy pokój w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Właścicielka, starsza kobieta o łagodnym spojrzeniu, otworzyła mi drzwi bez żadnych pytań. Zaprowadziła mnie do niewielkiego pokoju z łóżkiem i stolikiem, a ja postawiłam torbę na podłodze, jakby ważyła tonę.

Kiedy zostałam sama, opadłam na materac i przez chwilę wpatrywałam się w sufit. Czułam zmęczenie, lecz myśli wciąż pędziły. Mój telefon leżał obok i migał od powiadomień. Wiedziałam, od kogo to wiadomości i co zawierały. Przeprosiny, pretensje, tłumaczenia i prośby. Nie otworzyłam żadnej. Bałam się, że jedno zdanie wystarczy, żebym zwątpiła w to, co zrobiłam.

Kiedy wyszłam do kuchni po szklankę wody, właścicielka spojrzała na mnie uważnie.

– Czegoś pani potrzeba? – zapytała spokojnie.

Zastygłam z dłonią na kranie. To pytanie uderzyło mnie mocniej niż wszystkie wiadomości od Marka.

– Chyba… spokoju – odpowiedziałam, choć brzmiało to niepewnie.

– A szczęścia? – dopytała.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez długi czas nawet nie zastanawiałam się nad tym, czego chcę. Całe moje życie krążyło wokół prób utrzymania czegoś, co było tylko złudzeniem. Usiadłam przy stole i wsparłam czoło na dłoniach.

– Może najpierw muszę nauczyć się żyć sama ze sobą – wyszeptałam.

Właścicielka kiwnęła głową, jakby usłyszała coś, co doskonale rozumiała. Wróciłam do pokoju i wyłączyłam telefon. Przez moment czułam niepokój, ale potem pojawiło się coś, co przypominało oddech ulgi. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Wiedziałam tylko, że po raz pierwszy od dawna próbuję pomyśleć o sobie, a nie o tym, jak uratować nasze małżeństwo.

Ewelina, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama