„W agroturystyce na Roztoczu mieliśmy cieszyć się ciszą i sobą. Nawet nie podejrzewałam, co zastaniemy na miejscu”
„Wpatrując się w kawałek chleba na talerzu, miałam przed oczami obraz, który mnie zaskoczył. To nie była podróż poślubna. To była scena z życia jakiegoś skłóconego starego małżeństwa, które nie pamięta już, dlaczego kiedyś się kochało”.

- Redakcja
Jeszcze dwa miesiące temu byłam świeżo upieczoną żoną, która naiwnie wierzyła, że podróż poślubna naprawi wszystko to, co powoli zaczynało skrzypieć w naszym związku. Miało być cicho, spokojnie, tylko my dwoje. Bez telefonów, bez codziennych spraw, bez tych wszystkich „musimy” i „powinniśmy”.
Tydzień w agroturystyce na Roztoczu — to był nasz oddech po weselnych szaleństwach, po miesiącach przygotowań, które pochłonęły więcej energii, niż się spodziewałam.
Kiedy rezerwowałam to miejsce, wyobrażałam sobie, jak siedzimy z Piotrkiem na tarasie, owinięci kocem, z kubkami herbaty, wpatrując się w ciszę i las. Żadnych gości, żadnych hałasów, tylko my. Ale już w drodze do pensjonatu Piotrek zaczął marudzić.
– Nie mogłaś znaleźć czegoś bliżej cywilizacji? – zapytał, kiedy zjeżdżaliśmy z głównej drogi w jakąś polną ścieżkę. – To już koniec świata.
Próbowałam się uśmiechnąć, udawać, że to nic takiego. Ale bolało. Przecież mówiłam mu tyle razy o tym, że marzy mi się cisza, że chcę uciec od ludzi. Kiwał głową, zgadzał się. A teraz, kiedy już nie było odwrotu, nagle okazało się, że nie słuchał.
Coraz częściej nie potrafiłam mu wytłumaczyć, o co mi chodzi. Czasami mam wrażenie, że rozmawiamy zupełnie innymi językami. On – szybki, pragmatyczny, zniecierpliwiony. Ja – ze swoim światem, który on od dawna uważa za zbędne komplikacje.
Byłam w szoku
Drzwi pensjonatu ledwo co skrzypnęły, a my już usłyszeliśmy pierwszy pisk dziecka. Potem następny. Kroki, bieganie, trzaskanie drzwiami, głośne „proszę pani!” odbijające się od ścian. Piotrek stanął w progu, jakby uderzyła go fala upału. Spojrzał na mnie, a w jego oczach było dokładnie to, czego się obawiałam.
– To miało być odludzie? A tu jest przedszkole! – rzucił głośno, rozglądając się z wyraźnym rozdrażnieniem.
Poczułam, jak robi mi się gorąco na karku. Nie chciałam od razu zaczynać od kłótni, więc spróbowałam obrócić to w żart, chociaż sama nie wierzyłam w swój ton.
– Może to jakieś rodzinne spotkanie i zaraz wszyscy wyjadą?
Piotrek parsknął pod nosem.
– Super wybór miejsca. Naprawdę. Cudownie zaplanowane – mruknął, odwracając się ode mnie i spoglądając na starszą panią, która właśnie wychodziła z kuchni.
Był wściekły
Właścicielka pensjonatu wyglądała serdecznie. Miała taką minę, jakby spodziewała się, że rzucimy jej się na szyję z wdzięcznością za zaproszenie do swojego rodzinnego raju. Zaczęła opowiadać o świeżych jagodziankach, o tym, że „dzieciaczki się dziś wyszalały”, a ja patrzyłam na Piotra i widziałam, jak z każdą minutą robi się coraz bardziej spięty. Okazało się, że w pensjonacie akurat są kolonie dla dzieci.
Zameldowanie trwało wieczność. Kiedy w końcu weszliśmy do naszego pokoju, zanim jeszcze zamknęłam za sobą drzwi, Piotrek wybuchł.
– Widzisz, dlatego nie lubię, kiedy wszystko musisz zrobić po swojemu. Po co było rezerwować coś w ciemno, bez sprawdzenia? Wystarczyło zadzwonić, dopytać. Ale nie, ty zawsze wiesz lepiej.
Patrzyłam na niego, zaciskając usta, żeby nie powiedzieć czegoś, czego będę żałować. Tyle że cisza nie pomogła.
– Nic nie pomogłeś przy planowaniu, a teraz masz pretensje. Może jakbyś chociaż raz się zainteresował, dokąd jedziemy, to wiedziałbyś? Ale tobie jest wszystko jedno. Byle było wygodnie, prawda?
Obwiniał mnie
Odpowiedział spojrzeniem, które znałam aż za dobrze. To było to samo spojrzenie, które dostawałam, kiedy miałam „focha bez powodu”. Ale to nie był foch. To była bezsilność.
Usiadłam na łóżku, odwracając się do niego plecami, zanim powiedział coś jeszcze. Nie chciałam słyszeć dalszych pretensji.
Rano jadalnia była pełna. Stoły uginały się od talerzy z jajecznicą, koszyków z pieczywem i dzbanków z sokiem, ale atmosfera bardziej przypominała szkolną świetlicę niż miejsce, w którym ktoś miałby spokojnie zjeść śniadanie. Dzieci biegały między stolikami, jedna dziewczynka niemal przewróciła się na krześle przy naszym stoliku. Piotr odsunął się gwałtownie, jego łyżeczka zadźwięczała o talerz.
– No świetnie, cudowne warunki do śniadania – powiedział półgłosem, ale wystarczająco głośno, żebym poczuła, jak wbija mi to słowo pod żebra. – Człowiek nie może nawet zjeść w spokoju. Ale na odludziu jesteśmy, to najważniejsze.
Kłóciliśmy się
Zignorowałam pierwszy raz. Drugi raz też. Ale trzeci raz, kiedy sarknął coś o „straconych pieniądzach” już nie wytrzymałam.
– Może trzeba było samemu coś zorganizować, skoro tak świetnie się znasz na wszystkim? – odpowiedziałam, odrywając wzrok od swojego kubka.
– Ola, ja ci dałem wolną rękę. Ty chciałaś tu jechać, to twoja rezerwacja, twoja decyzja. Mnie nikt nie pytał.
– Ty nigdy nie pytasz. Ty po prostu robisz, co ci wygodne. A potem narzekasz.
Zaczęliśmy mówić cicho, niemal szeptem, ale w tych słowach było więcej jadu niż w niejednej burzliwej awanturze. Kiedy powiedział, że zmarnowaliśmy kasę, że mogliśmy pojechać w jakieś normalne miejsce, poczułam, jak we mnie coś się gotuje. On, z tym swoim „normalnie”, „praktycznie”, „po co kombinować”, był dokładnym powodem, dla którego chciałam choć raz zrobić coś inaczej.
– To może wrócimy do domu – powiedziałam, celowo patrząc mu prosto w oczy. – Skończmy to. Pojedziemy, będziesz mógł siedzieć w swoim fotelu, z telefonem, bez mojego marudzenia.
– Nie dramatyzuj – uciął.
Oddaliliśmy się
Siedzieliśmy tak, obok siebie, ale każdy w swojej bańce. Słyszałam stukot sztućców, piski dzieci, rozmowy przy innych stołach, ale to wszystko działo się gdzieś daleko, jakby za szybą. My byliśmy w innej przestrzeni – w tej, gdzie nie mówi się rzeczy, które naprawdę powinno się powiedzieć.
Wpatrując się w kawałek chleba na talerzu, miałam przed oczami obraz, który mnie zaskoczył. To nie była podróż poślubna. To była scena z życia jakiegoś skłóconego starego małżeństwa, które nie pamięta już, dlaczego kiedyś się kochało.
Po śniadaniu siedziałam na łóżku, a Piotrek leżał obok, zapatrzony w telefon. Przewijał coś beznamiętnie, jakby to miało wypełnić to nieznośne milczenie, które rozsiadło się między nami. Próbowałam je przerwać.
– Może pójdziemy na spacer? Jest ładna pogoda.
– Po co? I tak nic tu nie ma – odburknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
Ta podróż miała być naszym czasem, ucieczką, a wyszło na to, że uciekliśmy od siebie. Fizycznie byliśmy w jednym pokoju, ale mentalnie… chyba nigdy nie byliśmy dalej. Czułam, że coś zaczyna się kruszyć, że ta bajka o małżeństwie, w którą tak bardzo chciałam wierzyć, była tylko ładnym obrazkiem. A teraz zaczynała blaknąć.
Nie wiem, co dalej
Droga powrotna była jak scena z kiepskiego filmu. Siedzieliśmy obok siebie, ale każde patrzyło w inną stronę. Piotrek zerkał na zegarek, jakby chciał już być gdzie indziej. W domu czekała na nas mama. Uśmiechnięta, z pytaniami gotowymi do wystrzelenia.
– Jak było? Opowiadajcie wszystko! Tyle spokoju, cisza, prawda?
Uśmiechnęłam się, tak jak trzeba było się uśmiechnąć.
– Cudownie, mamo. Idealnie trafiliśmy.
Piotrek przytakiwał z wymuszonym uśmiechem, który znałam aż za dobrze. Był w tym mistrzem. Mama zachwycała się naszym „udanym” wyjazdem, a my kiwaliśmy głowami i graliśmy role, które dobrze już znaliśmy.
Wieczorem, kiedy została tylko cisza w mieszkaniu, zobaczyłam, że Piotrek znowu wpatruje się w telefon. Coraz częściej uciekał w internet, jakby tam było łatwiej. Wiedziałam, że oboje to czujemy – nasze małżeństwo wystartowało od porażki. Tylko żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć tego na głos.
Ola, 30 lat
Czytaj także:
- „Żona wysłała mnie na wieś, żebym wreszcie oderwał się od pracy. Gdy zadzwoniła po tygodniu, nie miałem zamiaru wracać”
- „W starym albumie ze zdjęciami babci znalazłam tajemniczego mężczyznę. Nie mogłam uwierzyć, kim był dla naszej rodziny”
- „Wyszłam za mąż za brata swojej najlepszej przyjaciółki. Przez 1 błąd dziś już nie mam kontaktu ani z nim, ani z nią”

