„W 45. urodziny uciekłam od męża i dzieci. Sprezentowałam sobie wolność od roli kucharki, sprzątaczki i wyrobnicy”
„Idę szybciej, a serce dudni mi w piersi. Po pięciu minutach stoję na dworcu. Przede mną tablica odjazdów. I po raz pierwszy od bardzo dawna mówię do siebie coś, co brzmi jak obietnica: dzisiaj nie będę nikim. Kupuję bilet do miasta, w którym kiedyś studiowałam. Oddycham. Pierwszy raz od lat naprawdę oddycham”.

- Redakcja
Nazywam się Aneta. Mam czterdzieści pięć lat i od kilku lat moja pobudka codziennie wygląda tak samo – zanim otworzę oczy, wiem już, co mnie czeka. Ten sam zapach porannej kawy, ten sam chleb z poprzedniego dnia, ta sama cisza przerywana tylko odgłosem czajnika. I ta sama myśl: znowu jestem nikim. Wstaję pierwsza, zawsze. Myję zlew po wczorajszej kolacji, chociaż obiecałam sobie, że tym razem zostawię naczynia i pozwolę im zobaczyć, jak wygląda „magia”, którą odziennie wykonuję. Ale rano i tak nie wytrzymuję – sprzątam. Układam, naprawiam.
W pracy jestem solidną asystentką, która „zawsze ogarnie”. W domu – kucharką, kierowcą, sekretarką, kalendarzem, amortyzatorem emocjonalnym. Z roku na rok coraz mniej mam w sobie koloru. Jakby ktoś powoli wycierał mnie gumką. W swoje czterdzieste piąte urodziny stoję przed lustrem. Światło w łazience jest ostre, bezlitosne. Przeczesuję włosy palcami i czuję, jak coś we mnie drga, jak maleńka żyłka buntu.
– Mamo, a gdzie moja bluza? – woła syn z korytarza.
– W pralce! – odpowiadam odruchowo.
– To super… – mruczy, jakby to była moja wina, że jego życie jest nieustannym dramatem.
Do łazienki zagląda mąż. W ręce trzyma kubek.
– Kawa ci stygnie. I… może byś szybciej się zbierała? Spóźnię się przez ciebie – mówi, nawet nie patrząc na mnie.
Patrzę na niego, na syna za jego plecami, na swoje odbicie. I nagle robi mi się tak duszno, jakby ktoś zacisnął mi dłoń na gardle. Wychodzę z łazienki, ubieram się bez słowa. Małżonek już marudzi pod nosem, dzieci pytają o drugie śniadania, o klucze, o wszystko, co „załatwia się samo”, czyli o to, co robię ja. A potem, kiedy zamykam za sobą drzwi mieszkania, zamiast skręcić w prawo – w stronę pracy – skręcam w lewo. Czuję, że jeśli dziś wejdę do biura, to już nigdy nie wyjdę z tego koła, w którym się kręcę.
Idę szybciej, a serce dudni mi w piersi. Po pięciu minutach stoję na dworcu. Przede mną tablica odjazdów. I po raz pierwszy od bardzo dawna mówię do siebie coś, co brzmi jak obietnica: dzisiaj nie będę nikim. Kupuję bilet do miasta, w którym kiedyś studiowałam. Oddycham. Pierwszy raz od lat naprawdę oddycham.
Poczułam się wolna
Kiedy pociąg ruszył, poczułam lekkie drżenie siedzenia i równie lekkie drżenie gdzieś w środku mnie. Siedziałam przy oknie, z kurtką zwiniętą na kolanach, i obserwowałam, jak znajomy dworzec zostaje za szybą, jakby ktoś chwycił mnie za ramię i delikatnie wypchnął w nieznanym kierunku. Wcześniej takie spontaniczne decyzje wydawały mi się domeną ludzi odważniejszych, pewniejszych, młodszych. A jednak siedziałam tu ja – Aneta, która zawsze wszystko planowała z wyprzedzeniem, a teraz uciekła z własnego domu jak nastolatka.
Patrzyłam na mijane pola i nagle przypomniałam sobie, co czułam, kiedy jechałam tą trasą po raz pierwszy. Dwudziestoletnia dziewczyna z plecakiem, która wierzyła, że świat stoi przed nią otworem. Miała marzenia, miała śmiałe pomysły i przekonanie, że nic nie jest zbyt trudne. Zastanowiłam się, ile z tamtej dziewczyny zostało. Odpowiedź przyszła szybko i była nieprzyjemna – niewiele. Z rozmyślań wyrwał mnie telefon. Na ekranie zobaczyłam imię córki. Odebrałam.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała, a w jej głosie brzmiała ostrożność.
– Tak. Muszę po prostu przypomnieć sobie, kim jestem – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku trzęsłam się jak podczas egzaminu.
– Co to znaczy? – dopytała.
– Zadzwonię później. Teraz nie mogę – uciąłam rozmowę, zanim zabrakło mi odwagi.
Kiedy rozłączyłam się, zrozumiałam, że zrobiłam coś, czego nie będę mogła cofnąć. Pociąg sunął dalej, a we mnie narastała jednocześnie ulga i delikatne ukłucie winy. Bałam się tego, co czułam, bo było to nowe i dziwnie przyjemne: to była swoboda.
Było mi lżej na sercu
Kiedy wysiadłam z pociągu, uderzył mnie znajomy zapach miasta. Mieszanina wilgotnych kamienic, piekarni na rogu i chłodnego powietrza, które pamiętałam z czasów studiów. Przeszłam przez peron wolniej, niż powinnam, jakbym liczyła na to, że może ktoś z dawnych lat nagle mnie rozpozna, choć przecież nikt już nie mógł pamiętać tej dwudziestoletniej dziewczyny z plecakiem i odwagą większą niż rozsądek.
Szłam chodnikiem wzdłuż ulicy prowadzącej do starego rynku. Mijałam te same witryny, które kiedyś mijałam w pośpiechu, biegnąc na zajęcia. Zauważyłam małą kawiarnię, której nie było w moich czasach. Przyciągnęło mnie ciepłe światło w środku, więc weszłam. Za ladą stała młoda baristka. Uśmiechnęła się, jakby znała mnie od dawna.
– W czym mogę pomóc? – zapytała.
– Poproszę herbatę – odpowiedziałam. Głos miałam trochę zachrypnięty od emocji.
Usiadłam przy stoliku pod oknem. Po chwili podszedł do mnie mężczyzna w średnim wieku, chyba właściciel. Zauważył, że trzymam kubek w obydwu dłoniach, jakby był jedyną stabilną rzeczą w moim dniu.
– Wszystko u pani w porządku? Wygląda pani na zmęczoną drogą – powiedział uprzejmie, nie natrętnie.
– Taki dzień – mruknęłam, próbując się uśmiechnąć.
– Czasem człowiek musi przejechać pół Polski, żeby zrobić porządek w głowie – dodał z nutą zrozumienia.
Kiwnęłam tylko głową. Miał rację, choć zupełnie mnie nie znał. Kiedy wyszłam z kawiarni, zaczęłam myśleć o sobie sprzed lat. Ta młoda Aneta miała plany, które wydawały się wtedy oczywiste – praca, podróże, własne miejsce w świecie. A ja pozwoliłam, by inne rzeczy wypełniły moje dni tak szczelnie, że nie zostało w nich miejsca na mnie. Zatrzymałam się na przystanku, żeby zebrać myśli, i wtedy zadzwonił mąż. Odebrałam.
– Co ty wyprawiasz? – w jego głosie słychać było zdenerwowanie. – Praca, dom… my też mamy swoje życie.
Poczułam w sobie niedawno odkrytą pewność.
– Właśnie. Wszyscy mają swoje życie. Tylko ja nie mam – odpowiedziałam spokojnie, jakby to było najprostsze zdanie na świecie.
Po drugiej stronie zapadła cisza, ciężka, pełna niezrozumienia. Rozłączyłam się pierwsza. Serce miałam ściśnięte, lecz jednocześnie lżejsze niż od dawna. Wiedziałam, że wracam do siebie po latach, choć droga będzie długa i niekoniecznie prosta.
Nie chciałam tak dalej żyć
Znalazłam niedrogi pokój w małym pensjonacie przy bocznej ulicy. Drewniane schody skrzypiały przy każdym kroku, a okno wychodziło na stary park. Kiedy zamknęłam drzwi, poczułam coś, czego nie czułam od dawna: ciszę, która należała tylko do mnie. Zdjęłam kurtkę, usiadłam na łóżku i po prostu siedziałam, wsłuchując się w tę ciszę, jakbym dopiero uczyła się oddychać.
Z torby wyciągnęłam stary album ze zdjęciami ze studiów. Wzięłam go z domu w ostatniej chwili, bez zastanowienia. Otworzyłam pierwszą stronę i nagle zrobiło mi się gorąco. Zobaczyłam siebie z tamtych lat, z szerokim uśmiechem i przekonaniem, że świat jest nieskomplikowany. Obracałam kolejne karty i miałam wrażenie, że oglądam życie kogoś obcego. Kogoś, kto z czasem wyparował, rozpłynął się w obowiązkach, oczekiwaniach, codziennych „muszę”.
Łzy napłynęły mi do oczu bez zapowiedzi. Próbowałam je powstrzymać, ale nie potrafiłam. Płakałam długo, w milczeniu, jakby przez te lata ciało zbierało wszystko, czego nie miałam odwagi wykrzyczeć. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Na ekranie zobaczyłam imię córki. Otarłam policzki i odebrałam.
– Mamo… – zaczęła cicho. – Ja nie dzwonię z pretensjami. Tylko powiedz mi, co się stało. Nie musisz być idealna, ja tego nie potrzebuję. Chcę tylko wiedzieć, cocię tak bardzo zraniło.
Nie umiałam odpowiedzieć. Głos uwiązł mi w gardle, a przecież przez lata odpowiadałam na każde pytanie, każde wołanie, każdy problem innych. Teraz, kiedy ktoś pytał o mnie, nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego zdania.
– Mamo, jesteś tam? – zapytała.
– Tak – wymamrotałam. – Nie mogę teraz mówić.
– W porządku. Zadzwonię jutro. Odpocznij – powiedziała cicho.
Kiedy rozmowa się zakończyła, usiadłam na podłodze, oparta plecami o łóżko. Album leżał obok. I wtedy to do mnie dotarło. Od lat żyłam tak, jakby moje potrzeby były czymś zbędnym. Jakby każdy mój krok musiał służyć innym. Wmawiałam sobie, że taka jest dorosłość, takie jest życie. A przecież to nie była prawda. Przestałam czuć cokolwiek swojego. Kiedyś miałam marzenia, a później wymieniłam je na obowiązki, które nawet nie należały do mnie.
W głowie pojawiło się jedno zdanie, którego nigdy wcześniej nie odważyłam się pomyśleć: nie chcę żyć tak dalej. Wypowiedziałam je szeptem, jakbym się bała, że ktoś to usłyszy. A jednak w tej maleńkiej sali po raz pierwszy od wielu lat poczułam, że należę sama do siebie.
Nie wrócę taka sama
Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Dopiero widok zasłon w kolorze, którego nie znałam z własnego domu, przypomniał mi, że jestem tu sama, z własnej decyzji. Materac pod moimi plecami był twardy, a powietrze pachniało kurzem i starym drewnem. Mimo to poczułam coś, czego nie czułam od wielu lat: lekkość poranka.
Ubrałam się szybko i wyszłam na zewnątrz. Miasto budziło się powoli. Szłam w stronę uczelni, tej samej, której drzwi przekraczałam jako młoda dziewczyna z głową pełną marzeń. Kiedy dotarłam do parku prowadzącego do głównego budynku, zatrzymałam się przy ławce, na której kiedyś uczyłam się do egzaminu z historii sztuki. Usiadłam i zamknęłam oczy. Słyszałam kroki przechodzących studentów, śmiechy, krótkie rozmowy. Poczułam, jak coś ściska mnie pod żebrami – tęsknotę za tamtą sobą.
Po chwili ruszyłam dalej. Weszłam do holu uczelni, tak znajomego, że aż poczułam się jak intruz. Wtedy ktoś zawołał:
– Aneta? To naprawdę ty?
Odwróciłam się i zobaczyłam koleżankę ze studiów, Magdę. Przez moment patrzyłyśmy na siebie z niedowierzaniem, a potem podeszła i uściskała mnie tak serdecznie, jakby nadal mijałyśmy się codziennie na zajęciach.
– Myślałam o tobie ostatnio – powiedziała. – Zawsze miałaś w sobie taki ogień. Co się z tobą stało?
Zanim odpowiedziałam, poczułam ciepło w oczach.
– Oddałam go wszystkim po kawałku – wyszeptałam.
Magda spojrzała na mnie uważnie. Nie było w jej oczach litości, tylko szczere współczucie i zrozumienie.
– Chodźmy na kawę – zaproponowała. – Opowiesz mi, co cię tu przywiodło.
Usiadłyśmy w małej kawiarni nieopodal uczelni. Opowiadałam jej urywkami, nieskładnie, tak jakby słowa same wydobywały się ze mnie po latach milczenia. Mówiłam o pracy, o domu, o poczuciu bycia na uboczu własnego życia. Magda słuchała bez przerywania. Kiedy skończyłam, powiedziała spokojnie:
– Każda z nas coś zgubiła po drodze. Ważne, że próbujesz to odnaleźć.
Po powrocie do pensjonatu usiadłam przy oknie z notesem, który kupiłam po drodze. Otworzyłam go na pierwszej stronie i długo nie mogłam zdecydować, co napisać. W końcu zapisałam jedno zdanie: „Chcę żyć inaczej”. To było pierwsze zdanie napisane wyłącznie dla siebie. Zamknęłam notes powoli, jakby zamykała się we mnie jakaś stara szuflada. Myśl o powrocie do domu zaczęła pojawiać się coraz częściej, ale nie w formie przymusu. Raczej pytania: czy powinnam, kiedy, po co. Wiedziałam jedno – nie wrócę tam taka sama.
Nie chciałam już udawać
Tego dnia długo chodziłam po mieście, próbując uporządkować myśli. W pewnym momencie zaczęłam odczuwać niepokój, który narastał z każdym krokiem. Domyśliłam się, że mój wyjazd w końcu musi wywołać reakcję. I rzeczywiście – telefon zadzwonił tuż po południu. Tym razem nie córka. Mąż. Spojrzałam na ekran i przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle odebrać. W końcu przesunęłam palcem.
– Możemy porozmawiać? – powiedział. Brzmiał twardo, jakby przygotował sobie przemowę. – Przyjadę po ciebie, choćby zaraz. Będzie po staremu. Jakby nic się nie stało.
Zatrzymałam się na chodniku. Obok mnie przechodziła grupka studentów, śmiali się głośno, ktoś kogoś szturchnął, ktoś narzekał na egzamin. Patrzyłam na nich i czułam, że stoję w zupełnie innym świecie.
– Nie chcę już udawać – odpowiedziałam spokojnie.
– Aneta, my jesteśmy rodziną. Nie możesz tak po prostu zniknąć i robić scen. Praca, dzieci, dom… wszystko stoi, bo ty masz kryzys. – Mąż podniósł głos. – Wsiądź do pociągu i wracaj. Teraz.
Poczułam, jak we mnie rośnie coś, co chyba od wielu lat czekało na ujście – jasne, stanowcze, nie do stłumienia.
– Nie wrócę, dopóki sama nie zdecyduję, kiedy. I nie dlatego, że uciekam. Muszę zrozumieć, czego właściwie chcę. Bo na pewno nie chcę tego, co było do tej pory – Mówiłam powoli, wyraźnie, jakbym po raz pierwszy wypowiadała słowa własnym głosem.
Po drugiej stronie zapadła głucha cisza.
– Myślisz o rozwodzie? – wycedził.
– Myślę o sobie – odparłam.
Usłyszałam krótki, urwany oddech. Mój mąż prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zrozumiał, że sytuacja nie wróci na dawne tory. Niezależnie od tego, co zrobi.
– Nie rób głupstw – rzucił i się rozłączył.
Zostałam na środku chodnika z telefonem w dłoni. W pierwszej chwili poczułam ból, jakby ktoś przeciął nić, która łączyła mnie z dawnym życiem. Zaraz potem przyszła jednak ulga. Nie ta gwałtowna, tylko cicha, powolna – jak ciepło przenikające do zmarzniętych dłoni. Wróciłam do pensjonatu i usiadłam na łóżku. Miałam wrażenie, że zrobiłam krok w stronę odpowiedzialności za własne życie. Trudny, bolesny, niepewny. Ale pierwszy naprawdę mój.
Aneta, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”
- „Usłyszałem w radiu głos, za którym tęskniłem przez 50. lat. Nie wszystko, co w życiu dobre, musi się kiedyś skończyć”
- „Po 11 latach razem mój mąż wciąż wolał mecz i telewizor, niż żonę i dziecko. Zrobiłam mu ostatni sprawdzian z życia”

