Reklama

Mam na imię Kuba, mam 27 lat i mieszkam z Martą na czwartym piętrze bloku z wielkiej płyty na warszawskim Ursynowie. Pracuję w domu kultury – organizuję wystawy, koncerty, spotkania literackie. Czasem wieczory poetyckie, czasem wernisaż jakiejś początkującej artystki. Wiem, brzmi to dość niepoważnie – przynajmniej według mojego ojca.

Tata całe życie pracował jako mechanik. Miał własny warsztat i ręce tak zniszczone, że nie poznałby miękkości papieru. Kiedyś powiedział, że „nie ma nic gorszego niż facet, który nie umie wbić gwoździa”. Dla niego to był wyznacznik wartości.

W tamtym roku pod choinkę dostałem od niego zestaw narzędzi. Ciężka, metalowa walizka, śrubokręty, młotek, klucze.

– Pora nauczyć się męskich rzeczy – rzucił bez cienia uśmiechu.

Nie powiedziałem nic. Poczułem się upokorzony. Schowałem ten zestaw na dno szafy, między zimowe kurtki a stare plakaty z wystaw. Od tamtej pory nie poruszaliśmy tematu. Zawsze chciałem, żeby ojciec był ze mnie dumny. Żeby powiedział, że robię coś dobrze. Nie muszę być jego kopią. Chciałbym tylko, żeby choć raz spojrzał na mnie i pomyślał: „Mój syn, niegłupi chłopak”. Zamiast tego, ciągle czuję się jak ktoś, kto nie spełnił oczekiwań. Nie trzymam w ręku klucza francuskiego, tylko mikrofon.

Prezent nagle się przydał

– Kuba! Kuba, chodź tu szybko! – krzyczała Marta z kuchni.

Oderwałem się od komputera. Wbiegłem i zobaczyłem kałużę pod szafką zlewozmywaka. Woda ciekła równym rytmem, kap, kap, kap – jakby celowo chciała mnie doprowadzić do szału.

Co to jest?! – Marta kucnęła i spojrzała pod spód. – Rura! Kapie z rury, Kuba, zrób coś!

– No przecież... no... zadzwonię do hydraulika – wyjąkałem, już szukając telefonu.

– O tej porze? Przecież jest sobota wieczór! – jęknęła.

Zrozumiałem, że jestem bezużyteczny. Zacząłem gorączkowo przeszukiwać szufladę z narzędziami, ale znalazłem tylko zużytą taśmę klejącą i stare baterie. Nagle przypomniałem sobie o tej walizce. Narzędzia od ojca. Pobiegłem do szafy, wyciągnąłem ją spod płaszczy zimowych. Pokryta kurzem, z uchwytem owiniętym taśmą. Otworzyłem. Wziąłem klucz nastawny do ręki – był cięższy, niż się spodziewałem.

– Co ty robisz? – zapytała Marta, patrząc na mnie podejrzliwie.

Spróbuję to zakręcić. Tylko muszę znaleźć zawór...

Zacząłem majstrować. Palce mi się ślizgały, bluzgałem pod nosem, ręce miałem całe mokre. Marta podała mi ręcznik, ale nie odezwała się ani słowem. Po piętnastu minutach, które trwały jak godzina, udało się – strumień ustał.

Jak ty to zrobiłeś? – zapytała cicho.

– Jakoś się udało. No, przynajmniej nic nie cieknie.

Spojrzała na mnie z uznaniem. Poczułem coś, czego się nie spodziewałem – dumę. Autentyczną, prostą dumę. Pomyślałem: „Co ja robię? Przecież to nie moja bajka. Nigdy nie była. Ale... kurde, działa?”.

Wreszcie to usłyszałem

Długo się wahałem, zanim zadzwoniłem. Przez godzinę obracałem telefon w dłoni, pisząc i kasując wiadomości. W końcu zadzwoniłem. Sygnał. Drugi. Trzeci.

– No? – odezwał się ojciec.

– Tato… miałem dziś akcję z rurą. Zalało pół kuchni.

Przez chwilę cisza. Potem usłyszałem śmiech.

– No to co… wreszcie narzędzia się przydały?

– Tak – odpowiedziałem cicho. – Dzięki. Naprawiłem to.

Znowu ta niezręczna pauza. Jakby mierzył się z czymś większym, niż tylko tym, co powiedzieć.

Sam?

– Sam. Patrzyłem na filmiki w internecie i... jakoś poszło.

Nie byłem pewien, czy się śmieje, czy po prostu ciężko oddycha. W końcu powiedział:

– No to chyba jednak coś z ciebie będzie.

Powiedział to swoim zwykłym, szorstkim tonem. Bez czułości. Bez szczególnej ekscytacji. A... jednak powiedział. Siedziałem w ciszy, patrząc w ścianę. Miałem ochotę płakać i rzucić telefon o podłogę jednocześnie.

Dzięki za ten zestaw – dodałem po chwili. – No... może się jednak czegoś nauczę.

– Widzisz. Mówiłem.

Rozłączył się pierwszy. Naprawiłem rurę. I co? Czy naprawdę musiałem to zrobić, żeby usłyszeć, że „coś ze mnie będzie”? Czy jego szacunek zależy od tego, czy potrafię przekręcić śrubę? Telefon nadal grzał mi dłoń. To było więcej niż rozmowa, ale mniej niż uznanie.

Czułem, że to za mało

Wieczorem siedzieliśmy z Martą przy kolacji. Było cicho. Kroiliśmy ziemniaki w milczeniu, jakby każde z nas bało się coś powiedzieć, żeby nie zepsuć tej kruchutkiej atmosfery.

Fajnie, że zadzwoniłeś do ojca – odezwała się w końcu Marta.

Wzruszyłem ramionami. Nie spojrzałem na nią.

– Nie wiem. Chyba chciałem, żeby wreszcie powiedział coś dobrego.

No to powiedział.

– Tak, tylko że nie o mnie – prychnąłem. – O rurze. Jakbym to ja był kawałkiem instalacji.

Marta spojrzała na mnie ze współczuciem. Z tym swoim miękkim, spokojnym spojrzeniem, którego czasem nienawidziłem, bo widziało za dużo.

Może to był jego sposób na... no wiesz... docenienie cię?

– A może jego sposób to zawsze będzie powiedzenie: „Zrób coś konkretnego, to może cię zauważę”? – wypaliłem z goryczą.

Zamilkła. Ja też. Znowu dłubaliśmy widelcami w ziemniakach.

On nigdy nie rozumiał, co robię – powiedziałem po chwili ciszy. – Nawet nie zapytał. Jakby poezja to był jakiś wirus. Praca w kulturze to dla niego śmiesznostka. Dopiero jak sięgnąłem po klucz francuski, to mnie zauważył.

– Może nie wie, jak to zrobić inaczej. Może to jedyny język, jaki zna – odpowiedziała spokojnie Marta.

Wzruszyłem ramionami. Czułem się, jakbym miał osiem lat, a nie dwadzieścia siedem. Jakbym wciąż próbował zasłużyć na pochwałę od kogoś, kto nigdy nie nauczył się mówić „jestem z ciebie dumny”.

Wziąłem się na odwagę

Pojechałem do ojca w niedzielę. Nie zapowiadałem się. Wziąłem ze sobą ciasto z cukierni, choć wiedziałem, że prychnie, że sam by zrobił lepsze. Marta tylko powiedziała:

Nie wdawaj się w dyskusje. Po prostu spróbuj z nim pogadać.

Otworzył drzwi w podkoszulku i dresach, z gazetą w dłoni.

– A, to ty. Wchodź – mruknął, nieco zdziwiony.

Usiedliśmy w kuchni. Herbata parowała w szklankach z metalowymi koszyczkami. Zapach kuchni był taki jak zawsze – cebula, smar i ciepło.

Jeszcze raz dziękuję za ten zestaw – powiedziałem, nie patrząc na niego. – Naprawdę się przydał.

Ojciec skinął głową.

– Wiem. Marta też dzwoniła, opowiadała.

Popatrzyłem na niego zaskoczony.

– Serio?

– No. Powiedziała, żeś się wreszcie ogarnął z tą rurą – dodał z półuśmiechem.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Nie jestem dobry w mówieniu o uczuciach, wiesz? – powiedział nagle. – Ojciec mój też taki był. Milczał. Jak coś się waliło, to naprawiał, ale nie rozmawiał.

– A ja nie jestem dobry w rurach – odpowiedziałem cicho. – Ale się starałem.

Skinął głową. Pociągnął łyk herbaty. Wpatrywał się w szklankę, jakby tam szukał odpowiedzi.

– Wiem i doceniam. Ty… zawsze byłeś inny. Może ja też muszę się nauczyć czegoś nowego – powiedział powoli.

– Na przykład słuchać?

Spojrzał na mnie z półuśmiechem.

– Na przykład.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O niczym wielkim. Pogoda. Praca. Marta. To jednak była pierwsza rozmowa od dawna, która nie bolała.

To dobry początek

W drodze powrotnej szedłem piechotą, mimo że mogłem podjechać autobusem. Czułem, że muszę to wszystko jakoś przetrawić. Na zewnątrz było chłodno, pachniało zimą i dymem z komina. Ludzie mijali mnie, rozmawiali przez telefon, nieśli zakupy. Miałem w głowie tylko jedno – tę szklankę herbaty i słowa ojca. Nie były wielkie. Nie było „kocham cię” ani „jestem z ciebie dumny”, ale były jego. Prawdziwe. Na tyle, na ile potrafił.

Wróciłem do domu, schowałem walizkę z narzędziami z powrotem na dno szafy. Tylko tym razem nie dlatego, że mnie bolała. Schowałem ją, bo już nie musiałem jej unikać. Przestała być symbolem zawodu. Stała się... po prostu zestawem narzędzi. I może trochę mostem.

Zaparzyłem herbatę. Usiadłem z Martą w kuchni.

– I jak było? – zapytała cicho.

– Spokojnie. Rozmawialiśmy. Może nie o wszystkim, ale wystarczająco.

Uśmiechnęła się, nie pytając więcej. Wiedziała, że to już coś. Nie naprawiłem tylko rury. Naprawiłem coś jeszcze. Może nie całkiem. Może to dopiero początek, ale wystarczająco, by zadzwonić. Wystarczająco, by usiąść z nim przy herbacie. Nie wiem, czy kiedykolwiek powie, że jest ze mnie dumny. Może teraz, kiedy coś się przełamało, to już nie będzie miało aż takiego znaczenia.

Jakub, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama