„Uwielbiałem kiszonki, dopóki żona nie zaczęła eksperymentować. Kiszone winogrona z wanilią zakończyły nasze małżeństwo”
„Patrzyłem, jak w kuchni znów zaczynają królować słoiki. Lodówka była pełna, więc nowe ustawiała na blacie, potem na parapecie, a w końcu w kredensie, między naczyniami. Nie odezwałem się ani słowem. Nie miałem siły”.

- Redakcja
Nie mam nic do kiszonek. Bardzo lubię kiszone ogórki z chrzanem, czosnkiem, na zakąskę, do obiadu, a nawet same, prosto ze słoika. Ale niech one będą tam, gdzie ich miejsce, czyli w spiżarce albo w lodówce, a nie w całym domu.
Miała nowe hobby
Lubię mieć w domu porządek i ciszę. Nie przeszkadza mi, że codziennie jem takie same kanapki z szynką – cenię sobie stabilność. Z moją żoną Mariolą jesteśmy małżeństwem od jedenastu lat. Zawsze miała mnóstwo przedziwnych pomysłów. Była trochę szalona i na początku to mnie właśnie w niej urzekło. Potrafiła śmiać się z niczego, bez skrępowania całowała mnie na środku ulicy i w środku tygodnia potrafiła mnie spontanicznie wyciągnąć na jakąś wycieczkę.
Jej nowe hobby zaczęło się od jednego artykułu, który przeczytała w jakimś piśmie o zdrowiu. Artykuł dotyczył kiszonek. Autor napisał, że to bardzo zdrowe probiotyki, które wspierają mikrobiom jelitowy. Następnego dnia moja żona kupiła kilogram marchwi i parę słoików.
– Fajnie – powiedziałem. – Będzie do obiadu.
Tyle że tydzień później na kuchennym parapecie stało już dziewięć słoików. Potem doszły rzodkiewka, czosnek niedźwiedzi, patisony, kalafior i coś, co wyglądało jak arbuz.
Nie było już miejsca
Dom zaczął pachnieć jak stara spiżarka u babci. W każdym kącie unosiły się drożdże i bakterie fermentacyjne. W łazience kisiła się dynia, bo tam jest najcieplej. Sypialnia od tygodnia służyła za miejsce do przechowywania eksperymentalnych fermentów owocowych, cokolwiek to znaczyło.
Starałem się być wyrozumiały. Udawałem, że nie widzę bąbelków w słoiku obok mojej porannej kawy. Nauczyłem się mówić „faza fermentacyjna” zamiast „to coś w słoiku”. Ale był taki moment, kiedy poczułem się, jakby Mariola bardziej była żoną swoich kiszonek niż moją.
Nie miałem się gdzie podziać we własnym mieszkaniu. W kuchni – słoiki. W łazience – słoiki. W pokoju – warsztat fermentacyjny. W sobotę Mariola pojechała do koleżanki. Wróciła późnym popołudniem, rozpromieniona, z torbą wypchaną po brzegi. Ledwo zdjęła buty, a już rozkładała na blacie kolejne słoiki, przyprawy i dziwne składniki, których nawet nie rozpoznawałem.
– Dzisiaj robimy kiszone śliwki z różą – rzuciła z entuzjazmem. – I zaczynam próbę z fermentacją gruszek. Niesamowite właściwości, przeczytałam artykuł jednej mikrobiolożki. No i muszę też nastawić nową partię czosnku niedźwiedziego. Tamta się nie przyjęła.
Patrzyłem, jak w kuchni znów zaczynają królować słoiki. Lodówka była pełna, więc nowe ustawiała na blacie, potem na parapecie, a w końcu w kredensie, między naczyniami. Nie odezwałem się ani słowem. Nie miałem siły. Po prostu wziąłem się za gotowanie zupy, próbując nie myśleć o tym, że w garnkach wcześniej kisiła liście chrzanu i marchew z anyżem.
Miarka się przebrała
Gdy kolacja była gotowa, zawołałem ją. Przyszła po chwili, trzymając w rękach kolejny słoik z czymś szarozielonym w środku.
– Możemy po prostu zjeść, bez testowania nowych wynalazków? – spytałem.
– To nie wynalazki, tylko zdrowa żywność – odpowiedziała, siadając do stołu.
Zjedliśmy w milczeniu. Na stole postawiła słoiczek kiszonych winogron. Próbowałem to zignorować, ale nie dałem rady. Wziąłem jedną łyżeczkę i poczułem, że wszystko we mnie się buntuje. Odsunąłem talerz.
– Nie mogę już tego jeść – powiedziałem. – I nie chodzi o smak. Chodzi o to, że nie ma już w tym domu miejsca na nic innego. Żadnej przestrzeni. Ani dla mnie, ani dla nas.
– Przesadzasz – odparła spokojnie.
– Nie. To cię całkowicie pochłonęło. Nie rozmawiamy o niczym innym, nie spędzamy razem czasu, jeśli nie wiąże się to z kiszeniem. Nie ma nas. Jest tylko to.
– Nikt ci nie każe jeść. Rób sobie schabowe, skoro to dla ciebie szczyt kulinarnego świata – syknęła, odkładając widelec.
– Ja już nawet nie mam gdzie tego schabowego zrobić. Wszystko zagracone. Nawet czajnik pachnie czosnkiem. Nie czuję się już jak mąż. Czuję się jak przeszkoda.
Chciałem to zakończyć
Godzinę później, gdy Mariola pojechała do sklepu po kolejne przyprawy, wziąłem kartony i zacząłem pakować słoiki. Jeden po drugim, z kuchni, z łazienki, z przedpokoju. Czułem, że nie mogę ich dłużej oglądać. Wynosiłem je po cichu do śmietnika. Zatrzymałem się na chwilę przy kontenerze, spojrzałem na swoje dzieło. Sześć miesięcy kiszenia – zamknięte w tekturowym pudle. Odetchnąłem. Gdy moja żona wróciła od razu zrozumiała, co się stało.
– Co ty zrobiłeś? – spytała z przerażeniem.
– Musiałem. Przepraszam, ale musiałem.
– To przemoc w białych rękawiczkach. Zniszczyłeś coś, co było dla mnie ważne. Coś, co mnie trzymało przy życiu. Ty nawet nie próbowałeś zrozumieć!
– A ty? Ty zrozumiałaś, co to robi ze mną?
– Nigdy cię nie interesowało, co mnie porusza. Nigdy nie pytałeś, po co to robię. Wolałeś milczeć i potem niszczyć, zamiast rozmawiać.
Wiedziałem, że każde słowo będzie tylko pogłębiać ten rów, który nagle się między nami otworzył. A może nie nagle? Może był tam od dawna, tylko teraz przestał się kryć pod uśmiechami?
Była wściekła
Tego wieczoru spałem w salonie. Długo leżałem w ciemności, wsłuchując się w ciszę, która wcale nie była spokojna. Myślałem o tym, czy jutro wrócę do łóżka i czy to łóżko będzie jeszcze nasze.
Kolejnego dnia wróciłem z pracy, jak zwykle. W mieszkaniu panowała cisza. Żadnych dźwięków z kuchni, żadnego mieszania w słoikach, żadnych zapachów. Mariola nie odezwała się, nawet nie spojrzała na mnie. Półka po słoikach świeciła pustkami. Przez chwilę poczułem ulgę. Ale zaraz potem coś ścisnęło mnie w żołądku. Może jednak przesadziłem? Może powinienem był spróbować inaczej? Ale teraz było już za późno.
Spakowałem swoją torbę i zostawiłem klucze na blacie. Wychodząc, zatrzymałem się tylko na chwilę na klatce. Tam spotkałem sąsiadkę.
– O, panie Szymonie! Dobrze, że się tego smrodu pozbyliście. Już myślałam, że coś się psuje w rurach.
Uśmiechnąłem się krzywo, nie odpowiadając. Zjechałem windą na dół, wyszedłem na chłodne, wieczorne powietrze.
Czułem się bezradny
Zadzwoniłem domofonem do mieszkania mamy. Otworzyła drzwi niemal natychmiast, jakby stała pod nim i czekała.
– Co się stało? – zapytała.
Nie odpowiedziałem od razu. Zdjąłem buty, torbę postawiłem pod wieszakiem. Usiadłem przy stole w kuchni, jak za dawnych lat. Matka zaparzyła herbaty. Ale jej wzrok mówił wszystko – czekała.
– Pokłóciliśmy się – zacząłem. – Wyrzuciłem słoiki, całe to jej kiszenie.
– Ojej. Aż tak?
– Już nie dawałem rady. Wszystko było zagracone, w każdym kącie coś się kisiło. Nawet w łazience. Ale nie tylko o to chodzi…
Popatrzyła na mnie uważnie, potem usiadła naprzeciw.
– Może to był tylko pretekst. Może już dawno się mijaliście.
– Ona żyła tym coraz bardziej. Ja czułem się tylko tłem. Wszystko się zmieniało, a ja nie wiedziałem, jak w tym być. I chyba w pewnym momencie przestałem próbować.
– Może to trzeba jeszcze raz przemyśleć. Albo po prostu dać sobie czas.
Próbowałem poukładać w głowie, co dalej. Czy miałem wrócić? A jeśli tak, to do kogo? Do tej samej kobiety, z którą dzieliłem życie przez ponad dekadę? Czy do kogoś zupełnie obcego, kto zamienił nasz dom w miejsce, do którego nie umiem już wejść?
Szymon, 41 lat
Czytaj także:
- „Wszyscy w biurze uciekali w popłochu na widok szefa. Powiedział mi jednak coś, co zupełnie zmieniło jego wizerunek”
- „Na wakacjach nad Bałtykiem chciałam być wolna i wyzwolona. Letni romans jednak skutecznie sprowadził mnie na ziemię”
- „Na 40. urodziny przyjaciółki zaplanowałam niespodziankę. To, co ogłosili wspólnie z moim mężem, zaskoczyło mnie bardziej”

