„Uważałam teściową za jędzę, która niszczy wszystko na swojej drodze. Jeden wspólny wieczór wszystko zmienił”
„Słuchałam jej uważnie, po raz pierwszy widząc w niej nie tyrankę, a kobietę. Z krwi i kości. Z historią, której nie znałam. – A kiedy Piotrek cię przyprowadził… byłam zazdrosna – mówiła dalej. – Bo wyglądałaś na szczęśliwą. A ja... byłam pełna żalu”.

- Redakcja
Zanim ją poznałam, wszyscy mnie ostrzegali – że jest chłodna, złośliwa, że wszystko krytykuje i niszczy to, czego dotknie. Ale ja naiwnie myślałam, że jako synowa będę miała fory. Miałam nadzieję, że mnie polubi, że zobaczy we mnie partnerkę dla swojego syna, a nie zagrożenie. Nic z tego. Odkąd pojawiłam się w ich rodzinie, czułam się niechciana. Każda rozmowa z nią kończyła się napięciem, każda wizyta była udręką. Z czasem zaczęłam jej unikać. Ale życie – jak zwykle – znalazło sposób, by mnie zaskoczyć i przewrócić wszystko do góry nogami.
Napięcie rośnie przy stole
Siedzieliśmy przy stole, udając rodzinę. Dzieci chrupały pierniczki, teść opowiadał, jak to kiedyś na Wigilię złowił karpia własnymi rękami, a ja próbowałam nie patrzeć na teściową. Ale czułam jej wzrok na sobie, jak zawsze. Oceniający, chłodny, gotowy do ataku.
– Barszcz jakiś… inny – powiedziała, zerkając w moją stronę.
– Inny, bo domowy – odpowiedziałam spokojnie. – Z pieczonych buraków, bez kostki rosołowej.
– Aha. Czyli taki... „nowoczesny” – odparła, przeciągając ostatnie słowo.
Mąż próbował ratować sytuację.
– Mamo, Asia się naprawdę napracowała. Sama wszystko przygotowała.
– No tak, teraz wszystko „sama”. My kiedyś robiliśmy wspólnie. Ale to już niemodne, prawda? – odparła z uśmiechem, który wcale nie był ciepły.
Poczułam, że mnie nosi. Chciałam wyjść. Zostawić ich wszystkich z tymi uszczypliwościami i tym udawanym ciepłem rodzinnym. Ale nie mogłam – dzieci, święta, stół pełen jedzenia. Więc siedziałam i grzecznie milczałam. Po kolacji poszłam do kuchni. Płukałam talerze w zlewie, zaciskając zęby. Czułam się upokorzona.
– Pomóc ci? – zapytał mój mąż, stając za mną.
– Nie. Chcę tylko przetrwać do końca tego wieczoru – odpowiedziałam bez odwracania się.
Nie powiedział nic więcej. A teściowa siedziała nadal przy stole, jak królowa. Słuchała kolęd, śmiała się do wnuków i wyglądała, jakby wszystko w jej świecie było dokładnie tak, jak być powinno. Nie wiedziała jeszcze, że tego wieczoru coś się zmieni.
Cisza po burzy
Wyszli po dwudziestej drugiej. Dzieci od razu poszły do swoich pokoi, zmęczone prezentami i świątecznym zamieszaniem. Ja zostałam sama w kuchni, gdzie już nie było zapachu pierników ani ciepła ze świec. Tylko brudne talerze i jedna rozbita szklanka. Przypadkiem. Może. Może nie.
– Ja się tym zajmę – powiedział mąż, podchodząc do zlewu.
– Zajmij się swoją mamusią – rzuciłam, nawet na niego nie patrząc.
– Daj spokój. Taki dzień. Musisz się tak spinać? – westchnął.
– Właśnie dlatego – odwróciłam się. – Bo to „taki dzień”, a ona jak zwykle musiała coś wbić. Zawsze znajdzie sposób, żeby mi dogryźć. I ty jej na to pozwalasz.
Nie odpowiedział. Wyszedł. W tej chwili miałam ochotę się popłakać, ale nie miałam nawet siły. Zamiast tego zebrałam talerze i zaczęłam zmywać, powoli, dokładnie. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. W drzwiach stała ona.
– Zostawiłam u was torba z prezentami – powiedziała bez cienia emocji.
– Zaraz ją przyniosę – chciałam zamknąć drzwi, ale postawiła nogę.
– Nie chodzi o torbę.
Patrzyłyśmy na siebie przez kilka sekund. Po raz pierwszy nie widziałam w jej oczach pogardy. Raczej... zmęczenie? Wahanie?
– Możemy porozmawiać?
Chciałam powiedzieć „nie”. Naprawdę. Ale coś mnie powstrzymało.
– Dobrze – otworzyłam drzwi szerzej.
Uwięzione razem przez przypadek
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Ona z herbatą, ja nadal w gumowych rękawiczkach, z mokrą ściereczką w dłoni. Cisza między nami była tak gęsta, że można by ją było pokroić nożem.
– Nie chciałam, żeby tak to wyglądało – zaczęła, ale nie patrzyła mi w oczy.
– To znaczy jak? – uniosłam brew.
– Jakbyś była dla mnie obca. Albo wrogiem.
– A nie jestem?
Westchnęła. Wzięła łyk herbaty i przez chwilę wpatrywała się w parę unoszącą się nad kubkiem.
– Ja po prostu… nie umiem. Nie jestem taka jak inne matki czy teściowe z reklam. Nigdy nie byłam. Kiedyś myślałam, że jak będę ostra, to nikt mnie nie zrani. A potem zaczęłam ranić wszystkich wokół. Tak jak ciebie.
Nie spodziewałam się tego. Jeszcze przed chwilą byłam gotowa powiedzieć jej wszystko, co o niej myślę. Każdą uszczypliwość, każdą ranę. Ale nagle nie miałam potrzeby. Bo ona właśnie się przyznała. Do czegoś więcej niż błędu – do strachu.
– To nie ja powinnam była cię oceniać. Przecież to ty się nauczyłaś mojego syna kochać lepiej, niż ja potrafiłam. I jesteś dobrą matką.
Wbiła we mnie wzrok. Szczery, nagi, bez tej całej zbroi z jadu. Wtedy zgasło światło. Po sekundzie całe mieszkanie pogrążyło się w ciemności. Odruchowo spojrzałam przez okno – cała ulica była ciemna.
– No pięknie – westchnęłam.
– Wygląda na to, że utknęłyśmy razem. Bez prądu.
Zaczęłyśmy normalnie rozmawiać
– Z piwnicy mąż przyniósł kiedyś lampkę na baterie – powiedziałam, szukając jej po omacku w szufladzie. – Mam też świeczki. Będzie… nastrojowo.
– Lepiej niż nerwowo – rzuciła teściowa z lekkim uśmiechem. I to był pierwszy uśmiech, który nie brzmiał jak kpina.
Po kilku minutach siedziałyśmy przy kuchennym stole, otulone ciepłym światłem świec. Wyjęłam z szafki czerwone wino, które trzymaliśmy „na specjalne okazje”. W tej chwili wydawało mi się, że właśnie taka nadeszła.
– Napijesz się? – zapytałam, już otwierając butelkę.
– Tylko trochę. Od wina nie boli mnie głowa, tylko serce – zażartowała. Chyba.
Wypiłyśmy po kieliszku w ciszy. Drugim zaczęłyśmy rozmawiać.
– Wiesz, że mój mąż miał romans? – powiedziała niespodziewanie.
Zamarłam z kieliszkiem w dłoni.
– Mój teść?
– Twój teść – kiwnęła głową. – Przez lata. Udawałam, że nic nie wiem. Ale wiedziałam. Tylko... bałam się być sama.
Słuchałam jej uważnie, po raz pierwszy widząc w niej nie tyrankę, a kobietę. Z krwi i kości. Z historią, której nie znałam.
– A kiedy Piotrek cię przyprowadził… byłam zazdrosna – mówiła dalej. – Bo wyglądałaś na szczęśliwą. A ja... byłam pełna żalu.
Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Ale coś się we mnie przesunęło. Jakiś mur, który przez lata rósł między nami, zaczynał pękać. W trzecim kieliszku wina obie już się śmiałyśmy. Opowiadała o Piotrku z dzieciństwa, ja o jego absurdalnych nawykach. Jakbyśmy próbowały sobie nawzajem pokazać, że mamy więcej wspólnego, niż nam się wydawało.
Tego się nie spodziewałam
Było już grubo po północy, gdy światło nagle wróciło. W jednej sekundzie mrugnęły lampki na choince, lodówka zaczęła buczeć, a czajnik zaczął mruczeć, jakby nic się nie stało.
– No to czar prysł – powiedziałam półżartem, zbierając puste kieliszki ze stołu.
– Przeciwnie – odparła teściowa, wstając powoli. – Właśnie się zrobiło jaśniej. W każdym sensie.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nagle przytuliła mnie. Po prostu. Bez napięcia, bez skrępowania. Tak jakbyśmy nie były dwoma kobietami po przeciwnych stronach barykady, tylko... jakbyśmy wreszcie zrozumiały, że ta wojna była niepotrzebna.
– Przepraszam, że byłam taka dla ciebie – wyszeptała mi do ucha. – Naprawdę przepraszam.
Miałam gulę w gardle, ale udało mi się wydusić:
– Ja też nie byłam bez winy. Tyle razy mogłam cię zrozumieć, ale wolałam się zamknąć.
Stałyśmy tak chwilę, zanim się odsunęła.
– Wiesz, że Piotrek do ciebie dojrzewał długo. I że dzięki tobie dorósł – dodała z lekkim uśmiechem.
– Może razem go wychowałyśmy – odparłam. Tym razem obie się zaśmiałyśmy.
Wezwałam taksówkę i odwiozłam ją do domu. Po drodze rozmawiałyśmy o wszystkim – o dzieciach, o świętach, o tym, co lubi, czego się boi. Jakbyśmy nadrabiały stracone lata. Zanim wysiadła z auta, dotknęła mojej dłoni.
– Aśka… cieszę się, że jesteś w naszej rodzinie.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że to, co przez lata uznawałam za jędzowatość, było jej niezgrabnym sposobem radzenia sobie ze stratą, z samotnością, z życiem. A ten jeden wieczór wystarczył, by to dostrzec.
Nowe zasady między nami
Od tamtego wieczoru minęło kilka miesięcy. Moja relacja z teściową… nie, nie stałyśmy się nagle najlepszymi przyjaciółkami. Nie chodzimy razem na zakupy, nie dzwonimy codziennie. Ale wydarzyło się coś o wiele cenniejszego – pojawił się szacunek. I prawdziwa, szczera życzliwość. Nie udajemy już, że wszystko jest idealne. Jeśli coś nam nie pasuje – mówimy. Czasem się śmiejemy, czasem milczymy, ale przynajmniej nie ma już tej gry pozorów, która męczyła obie strony.
Piotrek zauważył zmianę pierwszy.
– Coś ty jej zrobiła? – zapytał, gdy matka przyjechała z ciastem i nie wytknęła mi nawet jednego braku.
– Nic. Po prostu… porozmawiałyśmy – odpowiedziałam.
Nie dopytywał. Ale wiem, że był wdzięczny. Kilka dni temu zaproponowała, żebyśmy w tym roku święta zrobili u niej. Dodała, że ja nie muszę nic gotować, chyba że bardzo chcę – ale tylko wtedy, jeśli sprawia mi to przyjemność.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Lubię robić sałatkę jarzynową – powiedziałam.
– W takim razie ja upiekę sernik. Ale bez rodzynek – mrugnęła do mnie.
Zaczęłam się śmiać. Ona też. Może to właśnie tak wygląda dojrzewanie do drugiego człowieka – przez ciche wieczory, przez szczerość, przez to, że czasem trzeba się po prostu nawzajem wysłuchać. I dziś, z całego serca, mogę powiedzieć: nie, ona nie jest jędzą. Jest kobietą. I już się jej nie boję.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż mnie zdradził, ale wcale się tym nie przejął. Myślał, że flakon arabskich perfum sprawi, że o tym zapomnę”
- „Dałem córce pieniądze na firmę, a ona je przehulała. Jej bezmyślność i zabawa były warte 200 tysięcy”
- „Ledwo starcza mi na kredyt, a żona ciągle wydaje mnóstwo pieniędzy. Codziennie wraca z jakąś torebką albo nową bzdurą”

