Reklama

Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy mój syn przestał być moim synem, a stał się... współlokatorem. I to takim, którego utrzymuję, karmiąc, piorąc mu i dając dach nad głową. Siedzi całe dnie z padem w dłoni, słuchawkami na uszach i nie zauważa, że obok siedzi człowiek. Matka. Ja.

Nie poznawałam własnego dziecka

Wracam z pracy z siatkami, zmęczona, ze zdrętwiałymi stopami i głową pełną rachunków do zapłacenia. Wchodzę do mieszkania, a tam jak zwykle – ciemno, tylko niebieski blask ekranu oświetla twarz Janka. Leży na kanapie, jakby się tam urodził. Gra. Nawet nie spojrzy. Czasem tylko rzuci bezwiednie:

– Coś do żarcia jest?

Ja mu robię to jedzenie. Jak głupia. Stawiam talerz na stole i czekam, aż łaskawie się pofatyguje. Z reguły w piżamie. Dwudziestoczteroletni chłop w piżamie o godzinie siedemnastej.

Nie zawsze tak było. Kiedyś byliśmy blisko. Zbyt blisko, może. Po rozwodzie robiłam wszystko, żeby mu wynagrodzić brak ojca. I chyba… przedobrzyłam. Tłumaczyłam to sobie: "Jeszcze się ogarnie", "Przechodzi trudny czas", "To tylko faza". Ta faza trwa już ponad cztery lata.

Dziś przy obiedzie znów usiadł z tymi swoimi słuchawkami na szyi.

– Janek, możesz jeść jak człowiek? – spytałam zmęczonym głosem.

– No co? Jem przecież – mruknął, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Może byś poszedł gdzieś do pracy? Albo chociaż z kimś się spotkał? Tyle siedzenia w domu… to niezdrowe.

– Nie dramatyzuj, mamo – burknął. – Wszyscy teraz siedzą. Internet to też świat.

Patrzyłam na niego. Na chłopaka, który jeszcze niedawno ściskał moją dłoń w drodze do przedszkola. Który mówił "mamusiu" i przynosił mi laurki. Teraz siedział przede mną mężczyzna, który nie chciał odejść z domu. I miałam wrażenie, że jeśli go nie wyrzucę, to zostanie tu do czterdziestki.

Tylko… czy potrafię?

Może to moja wina

Nie wytrzymałam. Po prostu pękłam.

– Janek, możesz wreszcie wyjąć te słuchawki z uszu i posłuchać, co do ciebie mówię?! – wrzasnęłam, trzaskając drzwiami od jego pokoju.

Spojrzał na mnie z opóźnieniem, z miną jakby ktoś mu właśnie przerwał transmisję z lądowania kosmitów.

– Co się drzesz?

Co się drzesz?! – powtórzyłam, podchodząc bliżej. – Siedzenie całymi dniami na kanapie i granie w te pierdoły to teraz twoja praca?! Ja haruję jak wół, a ty tylko zużywasz prąd i zatykasz sobie uszy jakbyś tu nie mieszkał!

– Nikt ci nie kazał mnie utrzymywać – odparł spokojnie, nawet nie podnosząc głosu. – Twoja decyzja, nie moja.

Zamurowało mnie.

– Co... co powiedziałeś?

– Słyszałaś. To twoja decyzja. Ja cię nie zmuszałem. Zawsze robiłaś wszystko za mnie, to i teraz się nie dziw, że nie mam potrzeby nic robić.

Zrobiło mi się słabo. Poczułam, jak kolana zaczynają mi drżeć. Oparłam się o framugę drzwi.

– Naprawdę tak myślisz? Że ja to robię, bo mam ochotę? Bo mi się to podoba?

– Nie wiem. Może masz syndrom męczennicy? – wzruszył ramionami i wrócił do swojej gry.

Stałam tam jeszcze chwilę, wpatrując się w jego profil, nieruchomy jak posąg. W głowie mi dudniło. Jego słowa wbijały się we mnie jak szpilki. "Sama go tak wychowałaś" – usłyszałam w głowie głos mojej siostry Bożeny.

Może rzeczywiście. Może naprawdę sama go zniszczyłam.

Nie wiedziałam, co robić

– Cześć, Bożena... Masz chwilę? – zapytałam, ledwo słyszalnym głosem, gdy tylko odebrała.

– Magda? Co się stało? Jesteś chora?

– Nie. Tylko... nie wiem już, co robić z Jankiem.

– Znowu coś odwalił?

– Nie. On nigdy nic nie "odwala", Bożena. On po prostu... nie robi nic. Siedzi. Leży. Żyje, jakby był gościem w hotelu. A dziś... dziś powiedział, że sama go tak nauczyłam. Że to moja decyzja, że go utrzymuję.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza.

– A nie ma trochę racji? – spytała w końcu.

– Proszę cię! Jeszcze ty mi to mówisz?

– Magda, ja cię kocham, ale... ty mu nigdy nie postawiłaś granic. On nigdy nie musiał się martwić o nic. Pamiętasz, jak w liceum wagarował, a ty pisałaś usprawiedliwienia?

– Bo miał trudny czas!

– A może miał po prostu wygodnie?

Zacisnęłam oczy, żeby powstrzymać łzy. Nienawidziłam tego, że miała rację.

– On nie jest zły, Bożena. Po prostu... pogubił się.

– Ale to nie znaczy, że masz się dać zajechać. On cię doi jak bankomat, a ty jeszcze gotujesz mu obiadki. Magda, obudź się. On ma dwadzieścia cztery lata. To dorosły facet, a ty traktujesz go jak przedszkolaka.

– Myślisz, że to wszystko moja wina? – zapytałam cicho.

– Nie o winę chodzi. Chodzi o to, żebyś wreszcie przestała mu matkować. Bo ty go nie ratujesz. Ty go topisz razem ze sobą.

Przez chwilę nie odzywałam się ani słowem. Wpatrywałam się w pustą ścianę w kuchni. A potem tylko wyszeptałam:

– Boję się, Bożena. Boję się, że jeśli przestanę... to go stracę całkiem.

– A teraz go masz?

I wtedy zrozumiałam, że nie.

Byłam taka naiwna

Wróciłam wcześniej z pracy, bo szefowa skróciła nam dzień. Miałam ambitny plan posprzątać w kuchni i może... pogadać z Jankiem. Tak po ludzku. Bez krzyków, bez pretensji.

Ale ledwo przekroczyłam próg, usłyszałam jego głos z salonu. Grał, jak zwykle, przez słuchawki, ale mikrofon miał włączony.

– No przecież mówię ci, że u mnie luz. Stara wszystko ogarnia. Jedzenie, rachunki, nawet neta płaci. Mogę sobie pykać do rana – parsknął śmiechem. – No co? Jakbyś miał taką matkę, też byś się nie szarpał.

Stanęłam w korytarzu jak wryta. Stałam tam dobre dziesięć minut. Słuchałam, jak mój syn tłumaczy koledze, że jestem jego sponsorem, jego darmową służbą. Że jestem naiwna. Głupia.

Weszłam bez słowa. On mnie nawet nie zauważył.

Zamknęłam się w sypialni. I rozpłakałam się tak, jak nie płakałam od lat. Cicho, do poduszki, jak dziecko, które właśnie odkryło, że świat nie jest sprawiedliwy.

Kiedy wyszłam, Janek siedział przy stole i jadł coś z pudełka.

– Słyszałam cię – powiedziałam zimno. – Słyszałam, jak mówiłeś do kolegi.

Podniósł wzrok, zły, że mu przeszkadzam.

– I co z tego?

– To, że chcę, żebyś się wyprowadził.

Zamarł. Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w jego oczach coś więcej niż obojętność.

– Żartujesz, prawda?

– Nie.

– Nie masz gdzie mnie wyrzucić. To też moje mieszkanie.

– Nie, Janek. To moje mieszkanie. I ja nie dam się już dłużej poniżać. Masz dwa miesiące.

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie tak, jakbym była obca. A ja naprawdę się bałam. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, co się stanie, jeśli go nie wyrzucę.

Coś musiało się zmienić

Pierwsze dni były... spokojne. Zbyt spokojne. Janek nic nie mówił. Nadal grał. Jadł to, co było. Udawał, że nic się nie zmieniło. Ale ja się zmieniłam.

Zabrałam mu kartę do wspólnego konta. Przestałam gotować. Nie prałam jego rzeczy. Po tygodniu nie miał ani skarpetek, ani obiadu.

– Mamo, co jest? – spytał któregoś wieczoru, zdezorientowany, stojąc w kuchni.

– Dorosły jesteś. Poradzisz sobie.

– Ty naprawdę mnie chcesz wyrzucić.

– Ja naprawdę chcę, żebyś żył. Po swojemu, samodzielnie. A nie pasożytował.

Nie odpowiedział. Ale przestał grać całymi nocami. Zaczął wychodzić z pokoju częściej. Jednej nocy usłyszałam, jak płacze. Długo. Cicho. Jak dziecko, które zgubiło drogę.

Następnego dnia, przy śniadaniu, powiedział:

– Nie wiem, co ze sobą zrobić.

Popatrzyłam na niego. Blady, zarośnięty, wychudzony. Mój syn. Moje dziecko. Moja porażka.

– Ja też nie wiem – szepnęłam. – Ale może coś wymyślimy.

Musiałam to zrobić

Minął tydzień od tamtej rozmowy. Od mojego "Masz dwa miesiące". I od jego "I co z tego?". Ale coś się zmieniło. Może nie w nim. Może tylko we mnie.

Zaczęłam planować, naprawdę planować jego wyprowadzkę. Pochowałam ważne dokumenty, przejrzałam oszczędności, zaczęłam rozważać, czy nie sprzedać telewizora, żeby załatwić mu jakieś pierwsze lokum. Albo kupić bilet w jedną stronę. Bo wiedziałam, że sam nic nie zrobi.

Któregoś wieczoru przyszłam z pracy i zobaczyłam go siedzącego przy kuchennym stole. Nie spał. Nie grał. Nie miał słuchawek. Patrzył na pustą ścianę jakby coś tam było. Jakaś odpowiedź, może znak.

Muszę coś znaleźć – powiedział, zanim zdążyłam się odezwać. – Jakąś pracę. Cokolwiek.

Nie odpowiedziałam od razu.

– Myślałeś o czymś konkretnym?

– Próbowałem pisać CV, ale nie wiem, co tam wpisać. Nie mam nic.

Wzruszyłam ramionami.

– Masz dwadzieścia cztery lata. Jesteś zdrowy. To dużo.

Patrzył na mnie z wyrzutem.

Wiem, że cię zawiodłem, mamo.

– Nie mnie – powiedziałam cicho. – Siebie.

Wstałam, wyjęłam kopertę z szuflady i położyłam ją na stole.

– Masz tu dwa tysiące. Wystarczy na pierwszy miesiąc gdziekolwiek. Pokój, jedzenie. Resztę musisz zrobić sam.

– Wyrzucasz mnie?

– Ratuję ciebie, zanim sama utonę.

Zacisnął usta. Nie odezwał się więcej. Ale następnego dnia nie grał. Następnego znów zniknął na kilka godzin. A trzeciego przyszedł i powiedział:

– Wysłałem CV do czterech miejsc. Może się odezwą. Ale... może mogę jeszcze trochę zostać?

Nie odpowiedziałam.

Przestałam się użalać

Minęły trzy tygodnie. Janek wciąż mieszka ze mną, ale nie ma już mowy o dawnym „siedzeniu”. Zaczął wstawać rano. Sam z siebie. Parzy sobie kawę, wychodzi na spacery, znika z domu na kilka godzin. Mówi, że „szuka czegoś”.

Nie pytam, gdzie. Nie kontroluję.

Zdarza się, że przynosi zakupy. Czasem sam zrobi kolację. Uczy się smażyć jajka, jakby to było coś wielkiego. Ale dla mnie... to naprawdę coś wielkiego.

Nie dziękuje. Nie przeprasza. Nie mówi: „Mamo, masz rację”. Ale milknie, kiedy mówię „Mam już dość”. I to jego milczenie znaczy więcej niż słowa.

Ostatnio, w sobotę, zapukał do mojego pokoju.

– Znalazłem pokój. Do wynajęcia. Tani. Na razie się zastanawiam.

Nie wiem, czy się zdecyduje. Nie wiem, czy się wyprowadzi. Może tak. Może za miesiąc, może za pół roku. Ale wiem, że coś w nim pękło. Albo zaskoczyło.

A we mnie? We mnie też się coś zmieniło. Już nie szukam winy w sobie. Nie użalam się. Jestem matką, a nie ofiarą. I nie pozwolę, by mój dom był więzieniem dla nas obojga.

Dziś rano Janek wyszedł z domu. Bez słuchawek. Bez plecaka. W ręku miał siatkę i coś, co wyglądało jak notatnik. Zatrzymał się w drzwiach, spojrzał na mnie.

– Chcesz coś z warzywniaka?

Zatkało mnie. Pokręciłam głową, a on tylko skinął i wyszedł.

Czy to coś znaczy? Może nic. A może wszystko.

Magdalena, 53 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama