Reklama

Nie wiem, który to był dzień tygodnia. W hostelu nikt o to nie pytał – wszyscy żyli trochę poza czasem. Ja też. Gdyby nie powiadomienie z banku, że muszę coś zapłacić do środy, nie miałbym pojęcia, gdzie jestem w kalendarzu. Miejsce? Barcelona. Pokój dzielony z dwiema Australijkami i Olą z Katowic. Ola też uciekała – ale nie mówiła przed czym. Ja też nie mówiłem.

Laptop, ładowarka, telefon, paszport – cztery rzeczy, które trzymałem przy sobie, jakby były moim fundamentem. Śmieszne, że po tylu latach podróży wszystko, co mam, mieści się w jednym plecaku. I że mimo tej lekkości czuję się, jakbym niósł tonę.

Znajomi piszą: „Zazdroszczę ci tej wolności, człowieku! Życie bez szefa, bez dzieci, bez kredytu!”. I ja też czasem w to wierzę. Dopóki nie kładę się spać. Dopóki nie zamykam oczu w obcym łóżku, w obcym kraju, w którym nikt mnie nie zna i nikomu nie zależy, czy w ogóle się jutro obudzę.

Ostatnio patrzyłem na zdjęcia Michała – mój stary kumpel. Dom pod lasem, grill, dzieciaki biegające po trawie, pies z jęzorem na wierzchu. Michał trzyma córkę na barana. Ma brzuszek, lekko przerzedzone włosy i spojrzenie człowieka, który dokładnie wie, gdzie zasnął wczoraj i gdzie się obudzi jutro.
Zazdroszczę mu. Nawet tego brzuszka.

Zawsze chciałem być wolny. I jestem. Ale nikt nie uprzedził mnie, że w tej wolności nie ma nikogo, kto by na mnie czekał.

Nie powiedziałem mu prawdy

– Stary, dawno cię nie było – Michał przywitał mnie mocnym uściskiem dłoni. – Jak ty się w ogóle nazywasz? Jeszcze Kuba, czy już jakiś Santiago?

– Kuba. Nadal Kuba – zaśmiałem się. – Ale Santiago brzmi nieźle, zapamiętam.

Jego dom pachniał świeżym chlebem i rosołem. Dzieci biegały po ogrodzie. Żona, Magda, machnęła do mnie z kuchni, ubrana w fartuch w ananasy. Wszystko tu było ciepłe, jasne, normalne. Aż mnie coś ścisnęło w żołądku.

Usiedliśmy przy stole w ogrodzie. Michał usiadł naprzeciwko mnie i patrzył z tym swoim starym, dobrym uśmiechem.

– Zazdroszczę ci tego życia bez granic, wiesz? – powiedział nagle, zupełnie serio. – Rano kawa w Barcelonie, wieczorem zachód słońca w Lizbonie. Jak ty to robisz?

Wymusiłem uśmiech, uniosłem butelkę.

Magia. Trochę GPS-u, trochę szczęścia.

Nie powiedziałem mu, że dziś rano w Barcelonie zjadłem suchy tost i przez pół godziny szukałem darmowego Wi-Fi, żeby wysłać fakturę za tłumaczenie. Nie powiedziałem, że przez dwie noce nie spałem, bo ktoś w pokoju chrapał jak silnik diesla.

Nie powiedziałem mu też, że zazdroszczę mu śniadania z tą samą kobietą każdego ranka. Że zazdroszczę mu dzieci, psa, nawet tego rosołu, co właśnie paruje na talerzu.

Zamiast tego tylko jadłem i się uśmiechałem.

– No to co, Santiago – klepnął mnie w ramię – może tym razem zostaniesz na dłużej?

Patrzyłem na jego dzieci bawiące się w ogrodzie i nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem.

Patrzyłem na nią i czułem, że coś przegapiłem

– Hej, Kuba – Anka uśmiechnęła się, gdy podchodziłem do stolika. Nadal miała ten sam błysk w oku, ale coś w niej było spokojniejsze. Jakby już niczego nie musiała udowadniać.

Usiedliśmy w kawiarni niedaleko rynku. Zamówiłem czarną, ona – zieloną herbatę z miodem. Kiedyś piła tylko cappuccino. Zauważyłem, ale nic nie powiedziałem.

– Widzę po zdjęciach, że podróżujesz – zaczęła. – Fajnie tak... być wolnym.

– Teoretycznie – rzuciłem. – A ty? Słyszałem, że zaręczona?

– Mhm – pokiwała głową. – Mateusz. Zwykły facet. Stabilny, spokojny. To mi wystarcza...

Zamilkliśmy na chwilę.

– Z tobą było inaczej – powiedziała cicho.

Patrzyła na mnie uważnie, jakby sprawdzała, czy zrozumiem. Zrozumiałem. I zabolało.

Czasem tęsknię za tamtym chaosem – przyznała. – Ale już wiem, że nie da się w nim żyć na dłuższą metę. Można się zakochać w ogniu, ale nie można w nim mieszkać.

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na nią i czułem, że coś przegapiłem. Coś ważnego. Może właśnie ją. Może sam siebie sprzed kilku lat.

Po kawie przytuliła mnie szybko, ale bez napięcia. Jakby zamykała jakiś rozdział.

– Uważaj na siebie – szepnęła z uśmiechem.

Zostałem sam przy stoliku. Herbata już dawno wystygła. Zastanawiałem się, czy to ja byłem ogniem, czy tylko ktoś, kto za nim biegał. A może byłem tylko popiołem po nim.

Przecież nie uciekam!

W kuchni unosił się zapach rosołu. Ten sam od dzieciństwa. Matka kroiła pietruszkę w milczeniu, jakby wiedziała, że rozmowa i tak się zacznie – prędzej czy później.

Mógłbyś tu zostać na trochę – powiedziała w końcu, nie patrząc na mnie. – Odpocząć. Uporządkować sobie coś. Może… wrócić?

Westchnąłem.

– Mamo, ja nie jestem stąd już. Ja nie mam gdzie wracać.

– Synku… – odłożyła ścierkę i usiadła naprzeciwko. – Wszędzie cię pełno, a ja mam wrażenie, że nigdzie naprawdę cię nie ma. Tylko zdjęcia z lotnisk i nazw ulic, których nikt nie potrafi wymówić.

Zacisnąłem pięści na kolanach. Chciałem coś powiedzieć, ale język nie chciał współpracować.

– Nie myśl, że cię osądzam. Po prostu… martwię się. Może czas już przestać uciekać.

– Nie uciekam – syknąłem. – Ja tak wybrałem.

– A jesteś szczęśliwy?

To pytanie rozbiło mnie bardziej.

Nie wiem – szepnąłem.

– Ja też nie wiem – powiedziała, patrząc na mnie ze smutkiem. – Ale wiem, że jak człowiek ciągle zmienia miejsce, to w końcu sam nie wie, kim jest. A wtedy nie ma do czego wracać… i z czego uciekać.

Wstałem gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało, jakby miało mnie zatrzymać.

– Nie rozumiesz! – rzuciłem. – Ty nigdy nie zrozumiesz, bo ty całe życie byłaś tu! W tym samym domu, z tym samym ojcem, z tą samą kuchnią!

– I wiesz co? – spojrzała mi prosto w oczy. – Przynajmniej wiem, kim jestem.

Wyszedłem, zanim zupa zdążyła wystygnąć. Na klatce schodowej miałem ochotę wrócić i ją przeprosić. Ale nie wróciłem. Uciekałem dalej.

Może nie chodzi o to, żeby być wolnym

Wróciłem do hostelu późnym wieczorem, rzuciłem plecak na łóżko i od razu zszedłem na dół. W barze było duszno. Z głośników leciało coś, co miało przypominać jazz.

Usiadłem sam w kącie.

– Przegiąłeś z tym dramatem – usłyszałem głos Oli. Przysiadła się bez pytania.

– Nie chce mi się gadać.

– To nie gadaj. Siedź. Ale nie udawaj, że ci dobrze. Bo nie wyglądałeś na szczęśliwego, jak wychodziłeś z hostelu z tą miną męczennika.

Nie odpowiedziałem. Nie miałem siły. Cisza między nami była gęsta, ale nie niewygodna.

Po jakimś czasie Ola spytała:

– Czemu wróciłeś? Do Polski, do mamy, do tego całego „tam”?

Bo myślałem, że może chcę inaczej. Że chcę przestać się włóczyć. Że może jednak potrzebuję… nie wiem, czegoś trwałego?

– I?

– I prawie się tam udusiłem.

Nie patrzyła na mnie.

– Wiesz, ja uciekłam z narzeczeństwa. Siedem lat, jeden pierścionek i zero chęci na „do końca życia”. A potem nagle, któregoś dnia, obudziłam się w Nowym Sadzie. Sama. I też nikt na mnie nie czekał.

Spojrzała na mnie.

– Może nie chodzi o to, żeby być wolnym. Może chodzi o to, żeby być potrzebnym.

Zamilkłem. To jedno zdanie walnęło we mnie mocniej niż matka, niż Anka.

Wstała i rzuciła w moją stronę.

– Idziesz spać? Czy siedzisz tu do rana i dalej się kisisz?

Nie odpowiedziałem. Ale następnego dnia obudziłem się inny. Pierwszy raz od dawna chciałem coś naprawdę zmienić.

Pierwszy raz od dawna

Słońce wlewało się przez zakurzone okno hostelu. Obudził mnie hałas zamykanych szafek i ktoś mówiący po niemiecku. Oli już nie było. Tylko na jej łóżku leżała kartka: „Wolność jest przereklamowana. Powodzenia”. Zrobiłem zdjęcie, nie wiem po co. Może żeby nie zapomnieć, że ktoś mnie widział na tyle, by coś dla mnie zostawić.

Zaparzyłem sobie kawę. Siadłem na podłodze, oparty o ścianę, z laptopem na kolanach. Otworzyłem Facebooka.

Michał wrzucił zdjęcie: grill, dzieciaki biegające po trawie. Podpisał: „Nic więcej nie trzeba”.

Anka – zaproszenie na ślub. Z Mateuszem. Uśmiechnięci, jak z reklamy pasty do zębów. Napis pod zdjęciem: „Potrzebuję tylko jego”.

Zgasiłem ekran.

Nie wiedziałem, co robić. Ale wiedziałem jedno: nie chcę już ciągle uciekać. Nie chcę budzić się w obcych miastach z uczuciem, że moje życie to tylko kolejna tapeta na telefon.

Otworzyłem WhatsAppa. Napisałem do matki:

„Może masz rację. Może czas wrócić. Nie wiem, na jak długo. Ale chyba chcę spróbować”.

Wpatrywałem się w ekran. „Wiadomość dostarczona”. Nie odpisywała. I dobrze. W tej chwili wystarczyło, że wysłałem.

Po raz pierwszy od miesięcy nie planowałem kolejnego lotu. Nie przeglądałem tanich biletów. Po prostu siedziałem i czułem coś dziwnego – ulgę.

Kuba, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama