Reklama

Nie boję się ciszy. Wręcz przeciwnie – w moim mieszkaniu panuje ona nieprzerwanie od lat. Czasem tylko zakłóca ją stary radioodbiornik stojący na parapecie. Odtwarza audycje z lokalnego radia, które stanowią moją codzienną rutynę. Czasem brzęczący głos dziennikarki, czasem muzyka sprzed lat, a czasem cisza między słowami.

Oswoiłem ją

Nie jestem nieszczęśliwy. Choć może brzmi to dziwnie – samotność to nie kara, ale wybór, do którego się przyzwyczaiłem. Zresztą, w wieku siedemdziesięciu lat człowiek nie potrzebuje zbyt wiele. Kawa rano, książka po południu, spacer wokół bloku i ta jedna audycja, która od piętnastu lat towarzyszy mi jak przyjaciel. Ludzie dzwonią, wspominają kogoś, lub coś, czasem czytają swoje wiersze albo płaczą.

Lubię słuchać, jak mówią o przeszłości. Sam rzadko do niej wracam, choć mam tam kilka zamkniętych drzwi, do których nie pasuje już żaden klucz. Jedne z nich prowadzą do Lidki

To było dawno, tak dawno, że wydaje się, jakby to był sen. A jednak sen, który śni mi się na jawie, zawsze gdy w radiu pojawia się kobiecy głos z drżącą nutą w gardle. Czasem przyłapuję się na tym, że myślę o niej więcej niż o teraźniejszości. Jakby moje życie zostało przerwane wtedy, kiedy ją zostawiłem bez słowa, bez pożegnania. Po prostu zniknąłem.

Sam dziś nie rozumiem, jak to się stało. A jednak – coś we mnie wciąż czeka. Na co? Na odkupienie? Na zrozumienie? Na wybaczenie? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że tamten rozdział nigdy się nie zamknął, a ja przez całe życie nie miałem odwagi go dokończyć.

Nie zapomniałem o niej

To był zwykły wtorek. Padało od rana, a ja siedziałem w domu i słuchałem radia. Głos dziennikarki jakby mówiła specjalnie do mnie. Czasem odpowiadałem jej w myślach, komentowałem historie, które czytała. Pomyślałem, że znów ktoś będzie wspominał młodzieńcze lata, może żonę, może męża, może kogoś, kto wyjechał do Kanady i nigdy nie wrócił.

Ale gdy tylko usłyszałem pierwsze słowa, coś mnie tknęło. Kobiecy głos – spokojny, lekko zachrypnięty, z ciepłym, choć wyraźnie zmęczonym brzmieniem. Opowiadała o chłopaku, którego kiedyś kochała. Mówiła, że byli nierozłączni, chodzili razem do liceum w małym mieście. Spacerowali nad rzeką, słuchali Stana Borysa z kaset magnetofonowych, planowali, że kiedyś uciekną do dużego miasta, może nawet za granicę. Ale pewnego dnia on zniknął. Nie przyszedł na umówione spotkanie, nie powiedział ani słowa. Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

Kobieta mówiła dalej. Każde jej słowo brzmiało tak, jakby było długo przemyślane. Mówiła, że nigdy nie wyszła za mąż, chociaż miała okazje, że wciąż wraca myślami do tamtej ławeczki nad rzeką, na której czekała, aż przyjdzie. Z czasem przestała się łudzić, ale nigdy nie przestała pamiętać. I miała nadzieję, że ten chłopak, jeśli jeszcze żyje, też czasem o niej myśli.

Rozpoznałem ten głos

Usiadłem głębiej w fotelu. Słuchałem w skupieniu, a serce waliło mi jak młot. Rok, o którym wspomniała, się zgadzał, miasto też. Detale, które wymieniała – wszystko pasowało. Koszula w kratę, której nie lubiłem, ale ona mówiła, że w niej wyglądam dojrzale. Książka o latarniku, którą pożyczyła mi na weekend i do dziś mam ją na półce. Nawet sposób, w jaki wymawiała słowa – to była Lidia. Nie miałem wątpliwości.

Przez chwilę nie mogłem oddychać. Palce mi drżały, a radio dalej grało, jakby nigdy nic się nie stało. Po audycji dziennikarka powiedziała, że jeśli ktoś chciałby zareagować na tę historię, może napisać mail do redakcji. Podała adres i zakończyła program jak zawsze – pogodnie, z nutą nostalgii.

Zacząłem pisać list jeszcze tego samego dnia. W połowie przerwałem. Nie wiedziałem, co właściwie chcę powiedzieć. Przepraszam? Po pięćdziesięciu latach? Czy to w ogóle miało sens?

Chciałem ją odnaleźć

Następnego dnia zadzwoniłem do redakcji. Odpowiedziała mi młoda kobieta, uprzejma, ale konkretna.

– Chciałbym przekazać wiadomość tej pani, która wczoraj zadzwoniła do audycji – powiedziałem. – Jeśli to możliwe.

– Proszę napisać maila – odparła. – Najlepiej z krótkim opisem historii, którą pan rozpoznaje. Jeśli to naprawdę ta osoba, przekażemy jej wiadomość. Ale tylko jeśli ona się na to zgodzi.

Minął tydzień. Każdego dnia myślałem, że to może nie była ona, że może już dawno o mnie zapomniała. Aż pewnego popołudnia znalazłem maila z nieznanego mi adresu: „Zbyszku, czytałam Twój list kilka razy. Słuchałam go oczami. Czekałam na niego pół życia. Jeśli masz odwagę spojrzeć mi w oczy, przyjdź w niedzielę o jedenastej przy stawie. Poznam Cię od razu”. Podpisała: Lidia.

Przez kolejne dni siedziałem jak na szpilkach. W końcu nadeszła upragniona niedziela. Park wyglądał prawie tak samo jak wtedy, tylko drzewa były niższe, kiedy byliśmy młodzi. Ławka przy stawie nadal stała w cieniu kasztana. Usiadłem, złożyłem dłonie na kolanach i czekałem.

Czekałem na nią

Zobaczyłem ją z daleka. Szła spokojnie, w granatowym płaszczu, z szalikiem owiniętym ciasno wokół szyi. Nie spieszyła się. Wyprostowana, z lekko uniesioną brodą. Zatrzymała się kilka kroków ode mnie.

– W końcu miałam rację, że czekałam – powiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wstałem.

– A ja w końcu zrozumiałem, że warto się przyznać do błędu – odpowiedziałem cicho.

– To ty – powiedziała po chwili. – Siwe włosy, zmarszczki, ale oczy te same.

Chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle.

– Nie przyszłam, żeby robić sceny – powiedziała spokojnie. – Ale nie mogę udawać, że nic się nie stało.

Usiadła na ławce obok niej, zachowując odległość.

– Dlaczego? – zapytała, ale nie wyczuwałem w jej głosie żalu czy pretensji. Po prostu chciała wiedzieć.

Bałem się tej chwili

Zamknąłem oczy na chwilę, odetchnąłem. W głowie układałem odpowiedź od pięćdziesięciu lat, ale teraz, gdy miałem okazję ją wypowiedzieć, wszystkie słowa wydały mi się za małe.

– Bo się bałem miłości, bliskości, siebie…

– Miałam do ciebie żal przez połowę życia – powiedziała cicho. – Ale nigdy cię nie znienawidziłam. Myślałam, że może nie żyjesz, że coś ci się stało. A potem zaczęłam rozumieć, że po prostu odszedłeś i że nie wrócisz.

Pokiwałem głową. Nie miałem prawa prosić o przebaczenie, ale każde jej słowo było dla mnie jak dar.

– Chciałem wrócić – szepnąłem. – Tyle razy pisałem ten list w głowie. Ale im dłużej zwlekałem, tym bardziej się bałem, że już nie chcesz mnie znać. Że cię zraniłem za bardzo.

Lidia uśmiechnęła się smutno.

– Może i zraniłeś. Ale nie złamałeś mnie. Żyłam dalej, pracowałam, opiekowałam się mamą, szyłam, gotowałam. Spotykałam się z ludźmi, nawet zakochałam się raz. Ale nie tak jak w tobie. I nie wyszłam za mąż, bo żaden z nich nie był tobą. Głupie, prawda?

– Nie – odpowiedziałem. – Ja też z nikim nie potrafiłem zostać na dłużej. Jakbym czegoś szukał, a to „coś” zawsze było w tym parku, na tej ławce.

Nadzieja nie umarła

Znowu zamilkliśmy. Tym razem cisza była potrzebna.

– Wiesz – powiedziała w końcu – przez długi czas wyobrażałam sobie, że kiedyś się zjawisz, a ja cię wyśmieję albo uderzę, albo odejdę bez słowa. Ale teraz, jak tak siedzę obok ciebie… – urwała.

– …to nie wiesz, co czujesz? – dokończyłem za nią.

Skinęła głową.

– Ja też nie wiem – przyznałem. – Ale może to dobrze, że jeszcze coś czujemy.

Zostaliśmy na tej ławce jeszcze chwilę. Nie wypytywała mnie o szczegóły, nie rozliczała z przeszłości. Właściwie niewiele mówiliśmy. To, co najważniejsze, już padło. Kilka dni później dostałem od niej kolejną wiadomość ze słowami: „To nie musiał być koniec. Lidia”. Zadzwoniłem. Spotkaliśmy się raz jeszcze. Potem drugi raz i trzeci.

W każdą niedzielę zaczęliśmy grać w szachy w parku, a tydzień temu zaproponowała, żebym przyjechał na zimę do niej. Zgodziłem się. Spakowałem rzeczy do dwóch walizek, wziąłem radio. Dziś rano, kiedy znów grała audycja, nie słuchałem jej jak zawsze. Nie czekam już na przeszłość.

Zbigniew, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama