„Urlop w Karkonoszach ze znajomymi okazał się koszmarem. Intuicja mnie nie zawiodła, ale nikt nie chciał mnie słuchać”
„Nazywam się Łukasz i należę do grupy przyjaciół, którzy z różnych powodów postanowili spędzić wakacje w górach. Może to pragnienie odpoczynku od zgiełku miasta, może chęć zbliżenia się do natury – nieważne. Ważne, że wszyscy myśleliśmy, że to będzie czas pełen śmiechu, przygód i niezapomnianych widoków. Niestety, rzeczywistość okazała się nieco inna”.

- Redakcja
Dzień był upalny, a słońce nie dawało wytchnienia. Powietrze stało się duszne, i choć staraliśmy się nie zwracać na to uwagi, zmęczenie powoli wygrywało z naszą euforią. Mieliśmy już za sobą kilka godzin wędrówki, a szlak, który z początku wydawał się malowniczy, teraz stał się prawdziwym wyzwaniem.
W grupie, obok mnie, była Anka – najcichsza i najbardziej zamknięta w sobie osoba, jaką znałem. Znaliśmy się od lat, lecz nigdy nie potrafiłem jej do końca rozgryźć. Była tajemnicza, ale to zawsze sprawiało, że chciałem z nią rozmawiać. Reszta ekipy składała się z ludzi, którzy bardziej skupiali się na swoich opowieściach i przeżyciach niż na innych. Mimo to miałem nadzieję, że ten wyjazd nas zbliży.
Intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak
Stojąc na szlaku, obserwowałem, jak reszta grupy zanurza się w rozmowach, nie zważając na otaczającą nas naturę ani na coraz wyraźniejsze oznaki zmęczenia. Anka, która zwykle szła z tyłu, zbliżyła się do mnie, jej twarz była blada, a oddech płytki. Widać było, że coś jest nie tak.
– Łukasz, czuję się dziwnie... – powiedziała cicho, jakby nie chciała przyciągać uwagi reszty.
– Może odpoczniemy? – zasugerowałem, patrząc na nią z niepokojem.
Zanim Anka zdążyła odpowiedzieć, do naszej rozmowy wtrącił się Marek, który wyprzedził grupę. – Znowu marudzisz, Anka? – zaśmiał się, kręcąc głową. – Chodź, niedaleko jest już schronisko, tam odpoczniemy.
– Ale Marek, Anka naprawdę nie wygląda dobrze... – próbowałem wstawić się za nią, ale moja próba została zignorowana.
– Przestańcie, nic mi nie jest – przerwała Anka, uśmiechając się blado, choć jej oczy mówiły co innego.
Reszta ekipy nie zareagowała na jej słowa, kontynuując rozmowę o planach na wieczór. Stałem tam, rozdarty między poczuciem obowiązku wobec przyjaciółki a wątpliwościami, czy powinienem interweniować. Głosy moich myśli zderzały się jak burzowe chmury. Z jednej strony intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak, z drugiej zaś, nie chciałem wyjść na panikarza.
– Łukasz, naprawdę, to tylko chwilowe osłabienie. – Anka położyła mi rękę na ramieniu. – Dam radę.
Jej zapewnienia tylko pogłębiały moje wątpliwości. Patrzyłem, jak dołącza do reszty, znikając między drzewami. Ja natomiast wciąż stałem w miejscu, walcząc z narastającym poczuciem niepokoju. Czy to możliwe, że wszyscy się mylili? Czy powinienem podważać opinie przyjaciół? Te pytania kłębiły się w mojej głowie, gdy w końcu ruszyłem za grupą, mając nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
To nie jest już marudzenie!
Słońce zaczynało powoli chować się za górami, gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie planowaliśmy zrobić przerwę. Wszyscy rozłożyli się na trawie, wyciągając kanapki i butelki z wodą. Anka usiadła nieco z boku, cicho oddychając. Widziałem, jak ociera pot z czoła, a jej twarz była coraz bardziej szara.
Podszedłem do niej, usiadłem obok i podałem jej butelkę z wodą. – Anka, jak się czujesz? Naprawdę nie wyglądasz dobrze.
Spojrzała na mnie, próbując się uśmiechnąć, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu. – To tylko zmęczenie, Łukasz. Trochę mnie przytkało, ale dam radę.
– Może powinniśmy się jednak cofnąć? – zasugerowałem, wiedząc, że nie będzie to łatwa decyzja dla grupy.
– Nie, nie ma potrzeby. – Pokręciła głową. – Nie chcę psuć innym zabawy.
Słowa, które wypowiadała, były dla mnie jak cienka zasłona, kryjąca coś o wiele głębszego. Serce mi się ścisnęło, kiedy patrzyłem, jak próbuje zachować normalność, choć jej ciało mówiło coś zupełnie innego. Czułem narastające poczucie odpowiedzialności, a zarazem strach przed wyciągnięciem pochopnych wniosków.
Nagle, jakby w odpowiedzi na moje myśli, Anka opadła ciężko na bok, chwytając się za klatkę piersiową. – Anka! – zawołałem, kucając przy niej. Jej oddech stał się płytki, a oczy rozszerzyły się z przerażenia.
Reszta grupy natychmiast podbiegła, ich twarze nagle spoważniały. – Co się dzieje? – zapytała przestraszona Kasia, patrząc na mnie w poszukiwaniu odpowiedzi.
– Ona potrzebuje pomocy – odpowiedziałem, starając się opanować drżenie w głosie. – To nie jest już marudzenie, coś jest nie tak!
Marek próbował mówić coś o przesadzaniu, ale słowa zamarły mu na ustach, gdy zobaczył stan Anki. W tej chwili wiedziałem, że muszę działać. Poczucie obowiązku przeważyło nad wątpliwościami, a ja poczułem przypływ determinacji.
Nikt z nas nie był przygotowany na taką sytuację
Moment, gdy Anka straciła przytomność, zapadł mi w pamięć jak cios prosto w serce. Wszystko działo się szybko, a ja czułem, jakby czas nagle przyspieszył. Uderzyła głową o ziemię, a jej ciało zwiotczało, jakby ktoś wyłączył światło.
Wokół mnie wybuchła panika. Marek przeklinał pod nosem, bezradnie szarpiąc włosy. Kasia, drżącymi rękami, próbowała przeszukać plecak w poszukiwaniu telefonu. Reszta grupy krążyła dookoła jak oszalałe owce, bez konkretnego celu czy planu.
– Co robimy?! – krzyknął ktoś z tyłu, a jego głos przebił się przez chaos.
– Musimy wezwać pomoc! – odpowiedziałem, próbując opanować sytuację. Moje serce biło jak oszalałe, ale starałem się nie dać po sobie poznać strachu.
Kasia w końcu znalazła telefon i drżącym głosem zaczęła dzwonić po pomoc. Patrzyłem na nieprzytomną Ankę, czując, jak ciężar odpowiedzialności przygniata mnie coraz bardziej. Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli, a wszystkie sprowadzały się do jednego – dlaczego nie zareagowałem wcześniej?
– Łukasz, co teraz? – Marek spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach.
– Musimy ją stąd zabrać, nie możemy czekać! – zadecydowałem, zaskoczony stanowczością własnego głosu.
Zorganizowaliśmy się, choć nikt z nas nie był przygotowany na taką sytuację. Kilku chłopaków pomogło mi podnieść Ankę, a dziewczyny torowały drogę przez zarośla, by jak najszybciej dotrzeć do szlaku prowadzącego w dół.
Wokół nas narastała cisza, przerywana tylko naszymi przyspieszonymi oddechami i szelestem liści. Czułem, jak stres zaczyna przeradzać się w czystą adrenalinę, a mój umysł zaczął działać na pełnych obrotach. Każdy krok był jak walka, zarówno fizyczna, jak i psychiczna.
Była to próba naszej przyjaźni
Marsz przez góry z nieprzytomną Anką okazał się wyzwaniem ponad nasze siły. Mimo to nie mogliśmy się poddać. Przez cały czas zastanawiałem się, co mogłem zrobić inaczej. Myśli krążyły mi po głowie jak uporczywe muchy, ale starałem się skupić na tym, co najważniejsze – dotarciu na dół.
– Uważajcie na te korzenie – ostrzegała Kasia, patrząc na szlak, jakby chciała go prześwietlić wzrokiem.
Każdy krok niósł ze sobą ryzyko, a ja czułem, że moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Jednak na widok Anki, jej bezwładnego ciała, siła woli nakazywała mi iść dalej. Właśnie wtedy poczułem coś, co nazwałbym zbiorowym przebudzeniem. Nagle każdy z nas zrozumiał, że od tej chwili jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale i za siebie nawzajem.
– Łukasz, damy radę – powiedział Marek, tym razem bez śladu drwiny w głosie. Jego słowa były jak nieoczekiwane wsparcie, którego w tej chwili bardzo potrzebowałem.
Zaczęliśmy współpracować, dzieląc się ciężarem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Powoli, ale konsekwentnie, pokonywaliśmy kolejne odcinki trasy. Czasem któryś z nas się potykał, innym razem ktoś próbował dodać otuchy reszcie. Ale nie zatrzymywaliśmy się.
Gdy wreszcie zobaczyliśmy punkt, w którym mogliśmy przekazać Ankę służbom ratunkowym, poczułem, jak z moich barków spada ogromny ciężar. Napięcie opadło, a ja po raz pierwszy od kilku godzin mogłem swobodnie odetchnąć.
Nasza wędrówka przez góry zamieniła się w coś więcej niż tylko próbę dotarcia do celu. Była to próba naszej przyjaźni i zrozumienia, że lekceważenie czyjegoś cierpienia może prowadzić do tragicznych konsekwencji. Każdy z nas miał tego świadomość, ale w obliczu realnego zagrożenia, w końcu zrozumieliśmy, jak ważne są nasze wzajemne relacje.
Musiałem to z siebie wyrzucić
Kiedy ratownicy przyjechali, przekazaliśmy im Ankę z nadzieją, że będzie w dobrych rękach. Ich profesjonalizm i opanowanie sprawiły, że po raz pierwszy poczułem, że wszystko będzie w porządku. Staliśmy obok siebie, spoglądając, jak zabierają ją do helikoptera, który miał przewieźć ją do szpitala.
W czasie oczekiwania na wieści o jej stanie, między nami zapanowała niezręczna cisza. Czułem, że muszę coś powiedzieć, wyrzucić z siebie te wszystkie emocje, które wciąż się we mnie kłębiły. Wziąłem głęboki oddech, a potem spojrzałem na resztę.
– Muszę to z siebie wyrzucić – zacząłem, z trudem znajdując słowa. – Wszyscy widzieliśmy, że Anka nie czuła się dobrze. Nie wiem, dlaczego ją zignorowaliśmy. Może przez to, że czasem narzekała, ale to nie powód, by nie brać jej na serio.
Marek spojrzał na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy. – Masz rację, Łukasz. Zachowaliśmy się jak banda egoistów. Myślałem, że to kolejne jej marudzenie... ale to było coś więcej.
– Wszyscy popełniliśmy błąd – dodała Kasia. – Mogliśmy to zauważyć wcześniej. Przykro mi, że musieliśmy do tego dojść w tak dramatyczny sposób.
Każde z nas zaczęło dzielić się swoimi uczuciami i obawami. Nie było to łatwe, ale w końcu pozwoliło nam zrozumieć, jak niewypowiedziane emocje mogą wpłynąć na nasze relacje. Poczucie winy nie opuszczało nas, ale starałem się wierzyć, że nauczyliśmy się czegoś ważnego.
Gdy ratownicy wrócili z informacją, że Anka miała problemy z sercem, cisza zapadła ponownie. Jej stan był stabilny, ale niepewność o przyszłość wciąż wisiała w powietrzu.
Łukasz, 35 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium wpadła mi w oko urocza Halina. Zaczęło się od spacerów w parku, a teraz idziemy wspólnie przez życie"
- „Mama wróciła z sanatorium zakochana. Czułam, że facetowi zależy tylko na jej majątku, ale mi nie wierzyła”
- „Jadąc do sanatorium miałam nadzieję na płomienny romans. Jednak po 60. trzeba mieć więcej rozsądku w głowie niż emocji”

