Reklama

Jeśli Ania zdecydowałaby się ze mną być tylko z poczucia wdzięczności, to rzeczywiście dobrze się stało, że zatrzasnęła przede mną drzwi.

Dla mnie złota jesień zawsze dobiegała końca w listopadzie, gdy Wszystkich Świętych i Zaduszki zlewały się w jedno przygnębiające święto, które kojarzyło mi się ze zniczami płonącymi na cmentarnych mogiłach. Jednak ta dziewczyna sprawiła, że ponure, chłodne dni nadal postrzegałem w kolorach ciepłej jesieni. Poznałem ją ponad trzy lata temu na cmentarzu, gdy, zgodnie z tradycją, odwiedzałem groby bliskich.

Przypominała rudowłosą bohaterkę znanej powieści

Jej płomienne włosy były splecione w dwa warkocze, buzia piegowata, wątłe ramiona okryte lichą kurteczką. Handlowała wiązankami uplecionymi z suszonych ziół i płatków.

– Przepraszam, mogę wiedzieć, jaka jest cena tego stroika? – zwróciłem się do sprzedawczyni, wskazując na ten, który przykuł moją uwagę.

Specjalnie dla ciebie jedyne pięć złotych – odpowiedziała bez wahania.

– A gdyby to była moja nieżyjąca już prababcia, ile by zapłaciła?

– Wtedy byłoby to dziesięć złotych.

– Chcesz zarobić krocie na zmarłych?

– Przecież nieboszczykom pieniądze są zbędne, więc mogą dać trochę więcej.

Nie wnikałem w szczegóły, w jaki sposób przyjęłaby opłatę, skoro spoczywają w grobie, ponieważ zapewne miałaby ripostę na wszelkie wątpliwości, a nie zamierzałem wchodzić z nią w polemikę. Wręczyłem jej dwa banknoty po dziesięć złotych. Stroik prezentował się doprawdy uroczo.

Była to niezwykle odważna panna

Parę dni potem natknąłem się na nią w samym sercu miasta. Zazwyczaj omijam wzrokiem stoiska z bibelotami, jednak jej kasztanowa czupryna, kontrastująca z ponurą scenerią, od razu przykuła moją uwagę. Siedziała za przenośnym stoiskiem, oferując jakieś towary. Nie zbliżyłem się jednak. Nie chciałem, żeby pomyślała, że próbuję się jej narzucać.

Dwóch typków przykuło mój wzrok. Patrzyli na tę dziewczynę, coś między sobą szeptali i śmiali się jak debile.

W pewnym momencie jeden z nich podszedł do jej stolika. Chyba zadał jakieś pytanie, bo na niego spojrzała. Drugi gdzieś zniknął, ale po chwili znowu się pojawił - obszedł ją od tyłu. Bez zastanowienia poszedłem w ich kierunku. Nagle koleś, który udawał klienta, zaczął się drzeć:

– Kantuje ludzi, sprzedaje bez paragonów! Wzywam gliny.

Kolega tamtego gościa skorzystał z całego tego bałaganu i pociągnął mocno niewielką torebkę przyczepioną do pasa rudej laski. Dziewczyna wrzasnęła, straciła równowagę i runęła na ziemię, a zapięcie od torebki nie wytrzymało. Facet zwiał z kasą w te pędy.

Hej, złodzieje! – wydarłem się, dopadając go i wyrywając mu skradziony łup.

Ten nietypowy obrót spraw zupełnie go zaskoczył, nawet nie silił się na stawianie oporu. Pędził tak prędko, że aż tumany kurzu wzbijały się w powietrze. Zerknąłem na rudowłosą, oczekując płaczu, przerażenia albo jęków. Ona tymczasem przyciskała kolanem do ziemi drugiego z rabusiów.
Ale z niej dzielna dziewczyna!

Szczerze mnie zachwyciła. Niedługo potem zjawili się stróże prawa. Gość usiłował się tłumaczyć, utrzymując, że nie ma nic wspólnego z tym, który chciał zwędzić torebkę, ale byłem naocznym świadkiem zajścia. Złapali delikwenta.

– Ona jedynie prezentuje swoje dzieła ludziom na ulicy - wykombinowałem na poczekaniu, kiedy gliniarz sprawdzał dokumenty dziewczyny. - Utalentowana z niej artystka, ma powody do dumy.

– Faktycznie, niesamowity talent - przytaknęła mi pewna staruszka z pobocza. - Spójrzcie tylko na te cudowne róże! - podstawiła kwiaty tuż pod nos stróża prawa. - Małżonka na pewno by się ucieszyła z takiego bukietu.

– Panie władzo, za zdolności nie karze pan przecież mandatem, prawda? - powiedziała z uśmiechem Ania, odbierając dokument tożsamości z ręki funkcjonariusza.

Tym sposobem poznałem jej prawdziwe imię

Pomogłem Ani poskładać do plecionego koszyka porozrzucane przedmioty i złożyłem rozkładany blat.

– Pójdę z tobą kawałek – zaproponowałem. – Wiesz, ten opryszek może gdzieś tu być. Ostrożności nigdy za wiele.

Ania głośno wyrażała swój sprzeciw, jednak pozostawałem głuchy na jej słowa. Czasami jestem uparty jak muł.

Moja mama poważnie choruje – wyznała niespodziewanie. – Otrzymuje śmiesznie niską emeryturę, a moje alimenty są równie mizerne. Z trudem starcza nam na opłaty i lekarstwa. Z tego powodu handluję ozdobami, które własnoręcznie wykonuję. Robię figurynki z kasztanów, plecione wiązanki, obrazy, tworzę kwiatuszki z kartek i liści. Chyba nie łamię w ten sposób prawa…?

– Słuchaj, nie ma potrzeby się usprawiedliwiać! – wtrąciłem. – To, czym się zajmujesz, jest całkowicie w porządku.

Zaniosłem rzeczy Ani do jej mieszkania, myśląc, że ujrzę tam sceny rodem z dramatów. Najwyraźniej za dużo czasu spędziłem przed telewizorem.

Lokal nie grzeszył przepychem, ale był czysty

Mój wzrok przykuł przepiękny obraz namalowany farbami wodnymi, który wisiał tuż nad wejściem. Przedstawiał panoramę szczytu w Tatrach. Chyba gapiłem się na to malowidło odrobinę za długo.

– I jak, podoba ci się ten obrazek? – Ania zwróciła się do mnie z pytaniem.

Jest fantastyczny, naprawdę świetny!

– W takim razie jest twój.

– Daj spokój, nie mogę go przyjąć – próbowałem protestować, ale ona zignorowała moje słowa, wspięła się na krzesło i ściągnęła malowidło ze ściany.

– Nie przejmuj się tym, przecież jak będę miała ochotę, to po prostu namaluję sobie następny.

Wróciwszy do siebie, umieściłem obrazek na blacie i, wpatrując się weń, głowiłem się nad sposobami wsparcia Ani. Oprócz robienia za jej ochroniarza, do głowy nie wpadało mi nic konstruktywnego. Miałem świadomość, że forsy ode mnie nie przyjmie, a poza tym byłem studentem nie przelewało mi się.

Miałem okazję dotrzymywać jej towarzystwa podczas handlowania różnymi ozdobami. Ona była skupiona na obsłudze kupujących, a ja w tym czasie zerkałem ukradkiem na okolicę, mając wszystko na oku. Trzeba było nie tylko wypatrywać ewentualnych kieszonkowców, ale również omijać szerokim łukiem strażników miejskich. Parę razy w pośpiechu zwijaliśmy manatki, po czym, dumni z własnej przebiegłości, popijaliśmy rozgrzewającą herbatkę w małym mieszkanku Ani.

Często prowadziliśmy długie konwersacje

Łączyła nas również pasja do gór, a zwłaszcza do Tatr, gdzie planowaliśmy razem wybrać się na wycieczkę. Dla mnie termin nie grał roli, mogłem jechać choćby od razu, jednak Ania miała ograniczony budżet. Tak bardzo marzyłem, żebyśmy wspólnie podziwiali widoki spod Giewontu, że posunąłem się o krok za daleko.

Wysunąłem propozycję, że pokryję koszty naszego wyjazdu, a na miejsce dotrzemy samochodem, który pożyczę od taty.

Więcej nie wyjeżdżaj z takimi pomysłami – bardzo zdecydowanie dała mi do zrozumienia, co o tym myśli.

Wydawałoby się, że to nic takiego, ale coś się między nami popsuło. Ania przestała zapraszać mnie na wieczorne pogaduchy przy ciepłej herbacie. Potem nadeszła sroga zima i dopadło ją paskudne zapalenie płuc. Ja miałem ciepłe kozaki i porządną kurtkę na chłody. Dotarło do mnie, że moja pomoc to było tylko doraźne rozwiązanie.

Musiałem wykombinować coś innego, żeby Ania nie musiała już sterczeć na tym rynku.

Rozwiązanie trafiło się zupełnie przez przypadek

Moja krewna zwróciła się do mnie z prośbą, abym przez jakiś czas popracował u niej. Prowadziła niewielki sklepik z różnymi bibelotami i drobiazgami. Przyszło mi na myśl, że prace mojej znajomej Ani także mogłyby się tam sprzedawać. Początkowo ciocia bez entuzjazmu podeszła do tego pomysłu, jednak kiedy zobaczyła rysunek przedstawiający Giewont, powiedziała, że jest skłonna porozmawiać z Anią.

– Ale nic nie gwarantuję – zaznaczyła.

Nie chciałem dawać jej fałszywych obietnic, więc wysłałem jej wiadomość bez zachwytów nad jej zdolnościami i zapewnień o spektakularnym powodzeniu.

Odpisała równie oschle, zupełnie tak, jakby chciała mi zakomunikować, że niepotrzebnie wtykam nos w nie swoje sprawy. Postanowiłem z nią porozmawiać twarzą w twarz, ale nie wpuściła mnie do mieszkania

Stanąłem przed drzwiami jak wryty, gdy oznajmiła:

– Daj mi spokój i nie przychodź tu więcej.

– O co ci chodzi? – byłem totalnie zaskoczony. – Zrobiłem coś nie tak? Uraziłem cię czymś?

– Po prostu tak będzie najlepiej.

To wszystko. Zero dalszych tłumaczeń. Przekroczyła próg swojego mieszkania i trzasnęła drzwiami. Honor nie pozwolił mi dobijać się do środka i męczyć jej pytaniami, o co jej tak naprawdę chodzi. Skoro nie, to nie. Jej wola. Zdecydowałem, że muszę o niej zapomnieć.

Nie próbowałem celowo natknąć się na Anię, ale spacerując po rynku czy odwiedzając cmentarz, bacznie się rozglądałem, mając nadzieję, że wypatrzę jej rudą czuprynę. Niestety, bez powodzenia. Przypadkiem jednak trafiłem na jej wyroby w sklepie u cioci.

– Klienci chętnie sięgają po dekoracje robione przez twoją Anię – oznajmiła mi ciocia, gdy zauważyła, że oglądam papierowe kwiaty.

Ona nie jest moja – zirytowałem się. – Tak naprawdę niewiele o niej wiem.

Czas leciał nieubłaganie - dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem... Wspomnienia o rudej pojawiały się w mojej głowie przeważnie jesienną porą. Byłem świadomy, że pracuje razem z moją ciotką i studiuje, ale nie wypytywałem o to, co u niej słychać. Pomyślałem, że gdyby miała ochotę, to przecież odezwałaby się do mnie sama z siebie. Najwyraźniej nie czuła takiej chęci.

Było mi przykro

Pewnego razu ciocia oznajmiła:

– Przyniosłam ci coś – po czym wręczyła mi szmaragdową kopertę.

– Cóż to takiego? – zaciekawiłem się. – Prezent na święta?

Sam zobacz, co tam jest! – odparła z tajemniczym uśmiechem.

Wydawała się wyjątkowo podniecona. Spojrzałem do środka koperty. Zaproszenie? Na wystawę obrazów niejakiej Anny P.

– Ciociu, od kiedy interesujesz się malarstwem? – spytałem.

– Nie interesuję się. Ale to wiadomość od Ani, od twojej Ani!

– Od Ani. No tak – jakoś nie byłem w stanie się tym faktem uradować.

Najbardziej ubodło mnie to, że wręczyła zaproszenie za pośrednictwem cioci. Bez podania mojego imienia. Ale w sumie czego innego mogłem się spodziewać?

Dla niej też byłem jak obcy człowiek

– I co, masz zamiar się pojawić? – dociekała ciocia.

– Chyba sobie odpuszczę. Przekaż jej moje gratulacje.

Daj spokój, powinieneś tam być!

– Wiesz, ciociu, tak naprawdę to niczego nie muszę. Zresztą, jak ci wspominałem, my się prawie nie znamy. Po prostu kiedyś potrzebowała wsparcia, więc jej pomogłem. To wszystko.

– Ale obcej osobie raczej nie poświęca się własnej wystawy, nie sądzisz?

– Słucham? – zaskoczony uniosłem brwi.

– Poczekaj chwileczkę, sam zobaczysz – sięgnęła po telefon i przez moment coś na nim sprawdzała, aż w końcu mi go wręczyła. – No dawaj, czytaj.

Ekspozycja została zatytułowana „Odcienie jesiennej palety - podziękowania dla Michała". Twórczyni nie ujawniła, o kogo chodzi, wiadomo jedynie, że to on jako pierwszy dostrzegł jej zdolności...

Poczułem się mile połechtany, mimo iż nie byłem przekonany, czy wspomniany Michał to moja skromna osoba. Zdecydowałem się jednak wybrać na otwarcie wystawy.

Z zaciekawieniem poszedłem zobaczyć, co teraz porabia osoba, w której dawno temu dostrzegłem niesamowity potencjał. Okazało się, że oprócz miłości do gór mamy jeszcze jedną wspólną cechę – tę nieszczęsną dumę!

Przechadzałem się po wystawie malarstwa, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi. Moje oczy były utkwione tylko w płótnach. Jesień przedstawiona na nich raz tchnęła optymizmem i radością życia, a kiedy indziej przygnębiała i wprowadzała w zadumę.

Wchłaniałem klimat tych dzieł i nie mogłem się oprzeć przekonaniu, że ich autorka to prawdziwa wirtuozka pędzla, bo z łatwością steruje moimi emocjami i samopoczuciem.

Stanąłem jak wryty naprzeciwko akwareli przedstawiającej Giewont.

Podobna do tej wiszącej u mnie w mieszkaniu, a mimo to odmienna. Różnica tkwiła w chmurach spowijających wierzchołek góry, formujących zarys złączonych rąk. Nazwano ją: On też kochał Giewont.

– Michał? – doszedł mnie czyjś głos, wypowiadający me imię.

Obróciłem głowę i zobaczyłem za sobą Anię

Wyglądała trochę inaczej niż kiedyś - już nie nosiła warkoczyków, a jej włosy układały się w delikatne fale wokół twarzy. Nadal miały ten sam, rudy kolor. Poczułem nieodpartą chęć, żeby zanurzyć w nich dłoń i przekonać się na własnej skórze, czy są równie przyjemne w dotyku, jak to sobie zawsze wyobrażałem.

– Uwielbiał także szmaragdową barwę twojego spojrzenia – wymamrotałem nieświadomie, gdyż dopiero teraz zdałem sobie sprawę, czego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie lata.

– Natomiast ona przepadała za jego dowcipem.

No tak, usiłowała zamienić to, co powiedziałem, w żart. To oznacza, że popełniłem gafę. Przypomniało mi się uczucie sprzed paru lat. W końcu zdołałem je określić, ona jednak nie była chętna, by wysłuchać tego, co chciałem jej wyznać. Ani dawniej, ani teraz. Chrząknąłem lekko.

– Cieszę się z twojego osiągnięcia – oznajmiłem tonem pozbawionym jakichkolwiek uczuć.

– Lecz o wiele bardziej ceniła sobie jego czułość, opiekuńczość oraz szlachetność.

Serio znowu sobie ze mnie żartujesz? – odezwałem się dość szorstko. Chyba za szorstko, bo Ania lekko się wzdrygnęła.

– Nie żartuję i nigdy nie żartowałam. Chodziło mi tylko o to, że nie potrzebuję, byś mnie żałował.

– Ale ja się nad tobą nie użalałem! – chyba nie powinienem podnosić głosu, ale strasznie mnie tym zdenerwowała. – Różne pobudki mną targały, kiedy ci oferowałem wsparcie, ale współczucie na pewno się do nich nie zaliczało.

– Chciałam mieć pewność – tłumaczyła, wpatrując się we mnie z nadzieją w oczach. – Stąd zerwanie kontaktu. Uczucia, które mi towarzyszyły, okazały się po prostu zbyt gwałtowne. Nie poradziłabym sobie z nieustającym lękiem, że twoje zachowanie wynika wyłącznie z litości.

Wystarczyło zapytać wprost.

– Tak samo ty, gdybyś chciał wiedzieć, czy jestem przy tobie z wdzięczności, usłyszałbyś ode mnie zaprzeczenie.

Nic nie mówiłem, ponieważ trafiła w sedno. Dopiero później zrozumiałem, że łączył nas też ten nasz przeklęty honor.

– Pragnęłam czegoś dokonać, pokazać, że dam radę o własnych siłach, bez twojego wsparcia. Kiedy byliśmy osobno, było mi naprawdę trudno, brakowało mi ciebie. Choć umierałam z obawy, że wyrzucisz mnie z pamięci, że tamto to była tylko litość, nie było dla mnie innej drogi. A ty… czy też tak strasznie za mną tęskniłeś?

Gdy już dłużej nie mogłem nad sobą zapanować, zanurzyłem dłonie w jej włosach, przeczesując je delikatnie.

– Ciągle nie jesteś pewna? – zapytałem, wpatrując się w jej oczy.

Ona po prostu się do mnie uśmiechnęła, a ja zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widziałem tak cudownego uśmiechu. Wiedziałem też, że nie wyobrażam sobie nawet jednego dnia bez niego.

Michał, 24 lata

Czytaj także:
„Miałam być kierownikiem, a dostałam wypowiedzenie. Zazdrośnicy fałszywymi oszczerstwami zniszczyli całą moją karierę”
„Nie miałam nadziei na dziecko, więc podjęłam radykalne kroki. Ten dzień wywrócił nasze życie do góry nogami”
„Myślałem, że to miłość na całe życie, ale ta manipulantka zrobiła ze mnie zabawkę. Zemsta była słodka”

Reklama
Reklama
Reklama