„Upiekłam wnusiowi placek ze śliwką, że palce lizać. Ale synowa tylko skwitowała, że to sam cukier i puste kalorie”
„Udawałam, że tego nie słyszę. Pokroiłam ciasto, położyłam jeden kawałek na talerzyku i wsunęłam go Antosiowi pod nos. Wnusio zachichotał, ale talerzyk już trzymał obiema rękami”.

- Redakcja
Zawsze uważałam, że jak już coś się piecze, to nie na pół gwizdka. Placek musi być pachnący, maślany, z kruszonką tak złocistą, że aż się prosi o oderwanie palcem. A śliwki? Najlepiej z własnego ogrodu, lekko kwaśne, żeby przełamały słodycz. Mój wnuczek Antoś to wie. Jak tylko wchodzę do kuchni i wyciągam fartuch, już pyta, czy będzie „ten placek z chrupiącą górą”.
Dlatego, kiedy ostatnio zapowiedzieli się z wizytą, wiedziałam, co upiekę. Chciałam, żeby Antoś miał frajdę, a dom pachniał tak u babci. Ale nie spodziewałam się, że zwykły placek narobi aż tyle zamieszania.
Udawałam, że tego nie słyszę
Nie wiem, co mnie bardziej ucieszyło – że Antoś przyjedzie i wreszcie będę mogła piec ten mój śliwkowy klasyk. Lato się kończyło, śliwki dojrzały w sam raz. Wzięłam fartuch w żółte kwiaty, rozgrzałam piekarnik i zanuciłam coś pod nosem. Po dwóch godzinach ciasto stało już na stole, dumnie prezentując się w blaszce. Zapach rozchodził się po kuchni.
– Babciu! – wrzasnął Antoś, ledwo zdążył ściągnąć buty. – To ten placek?! Taki jak w zeszłe wakacje?
– A jaki ma być? – uśmiechnęłam się, ocierając ręce o fartuch. – Tylko dla ciebie upiekłam.
– Hura! – zawołał i rzucił się na krzesło przy stole. – Mama, mogę zjeść?
Z kuchni dobiegło mnie ciche chrząknięcie.
– Najpierw obiad – rzuciła chłodno Marlena. – A potem zobaczymy.
– Ale mamo…
– Antoś, nie dyskutuj – przerwała mu, jakby z automatu. – Poza tym... nie wiem, czy to w ogóle jest zdrowe.
Udawałam, że tego nie słyszę. Pokroiłam ciasto, położyłam jeden kawałek na talerzyku i wsunęłam go Antosiowi pod nos. Wnusio zachichotał, ale talerzyk już trzymał obiema rękami.
– Pyszny! – mlaskał. – Babciu, czemu mama nie piecze takich?
Marlena spojrzała na mnie przez ramię.
– Bo ja nie żywię dziecka samym cukrem.
Zrobiło się cicho. Nawet Antoś przestał mlaskać. A ja... ja tylko otarłam ręce o fartuch i powiedziałam cicho:
– No tak. Zapomniałam, że kalorie mają więcej do powiedzenia niż babcia.
Zamurowało mnie
Nie powiedziałam już nic więcej, ale ciśnienie mi skoczyło. W moim własnym domu będę się tłumaczyć z ciasta.
– Może chociaż spróbujesz? – zaproponowałam spokojnie, choć z trudem powstrzymywałam się od złośliwości.
– Nie, dziękuję – ucięła sucho. – Nie jadam takich rzeczy.
– No jasne – mruknęłam. – Bo od razu człowiekowi tyłek rośnie, co?
Nie odpowiedziała. Weszła do salonu i wyciągnęła telefon.
– Babciu, mogę jeszcze kawałek? – zapytał cicho Antoś, jakby już wiedział, że to sprawa polityczna.
– Weź sobie, kochanie – odparłam. – A jak mama będzie pytać, powiedz, że to... że to była owsianka.
Parsknął śmiechem, ale natychmiast spoważniał, bo Marlena zerknęła znad telefonu.
– Ma być jeden kawałek – powiedziała z naciskiem. – Inaczej nie pojedziemy na trampoliny.
– Zjem dwa – odburknął.
Marlena spojrzała na mnie. Tym razem bez uśmiechu.
– Widzisz? Wystarczy mu coś słodkiego i już pyskuje.
– Może wystarczy, że czuje się tu jak w domu – odpowiedziałam równie ostro.
Wstała. Poprawiła torebkę.
– Zbieraj się, Antoś. Nie chcę, żebyś przesiąkł tym klimatem.
Zamknęli za sobą drzwi. A ja zostałam z resztką placka, który teraz smakował jakoś dziwnie gorzko.
Było mi smutno
Nie potrafiłam się pozbierać. Długo siedziałam przy kuchennym stole, gapiąc się na resztki ciasta. Zaparzyłam sobie melisę. Ot, klasyka, kiedy człowiek czuje, że musi coś wypić, zanim powie o jedno słowo za dużo. Tylko że to „za dużo” już dawno padło. Wieczorem zadzwonił Paweł.
– Mamo, mówiłaś coś Marlenie? – zaczął bez przywitania.
– A co, zabrała ci telefon?
– Antoś był trochę... rozkojarzony po wizycie. Marlena mówi, że się źle czuł. Przejadł się podobno.
– Przejadł? Zjadł dwa kawałki ciasta! W jego wieku ja zjadałam cztery i jeszcze wyjadałam okruszki z blachy.
– Mamo, spokojnie...
– Już nic nie mówię. Chciałam tylko sprawić mu przyjemność.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Marlena ma inne podejście. Dba o zdrowie Antka. Wiesz, że on miał kiedyś problemy z trawieniem...
– Oczywiście – przerwałam. – A ja jestem diablica, co tuczy dzieci. Dobrze, Paweł. Rozumiem. Nie będzie więcej ciasta. Nie będzie żadnych kalorii, nie będzie babci.
– Mamo, nie przesadzaj...
– Nie przesadzam. W końcu babcia to nie dietetyk.
– Mamo...
– Dobranoc.
Rozłączyłam się. Telefon zsunął się z blatu i uderzył o podłogę. Oparłam czoło o zimne kafle kuchenne. Po raz pierwszy od dawna poczułam się jak nieproszony gość we własnym życiu.
Poczułam gulę w gardle
Następnego dnia nie piekłam nic. Nawet herbaty nie zrobiłam. Siedziałam z książką na kolanach, chociaż nie przeczytałam ani jednej strony. Gapiłam się w okno. Było szaro. Nawet ptaki na drzewie wyglądały, jakby miały wszystkiego dość. I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Babciu, mogę wejść? – zapytał niepewnie, skulony w kurtce.
– A mama wie, że tu jesteś?
– Nie. Powiedziałem, że idę do kolegi.
Otworzyłam szerzej drzwi i przytuliłam go tak mocno, jak tylko potrafiłam.
– Nie masz mi za złe, co się wczoraj wydarzyło? – zapytałam, prowadząc go do kuchni.
– Ale co niby? Że mama się czepiała? Przyzwyczaiłem się.
– To nie powinieneś się przyzwyczajać. Dziecko nie powinno...
– Babciu, nie chcę o niej gadać. Chciałem tylko... – rozejrzał się po blacie. – Masz jeszcze ten placek?
– Trochę zostało. Ale już suchy. Nie taki jak wczoraj.
– Może być nawet kamień. Tylko chcę poczuć, że znowu jestem u ciebie.
Usiadł przy stole, wyciągnął zeszyt i zaczął coś bazgrać.
– Co robisz?
– Rysuję twoje ciasto. Będę miał to w zeszycie na zawsze.
Poczułam gulę w gardle. Poszłam po talerzyk. A potem po śliwki. Wiedziałam już, co dziś upiekę. Nie dla Marleny. Dla Antosia. Dla siebie.
Spojrzała na mnie z rezerwą
Piekarnik znowu wypełnił kuchnię ciepłem i zapachem masła, cynamonu i śliwek. Antoś siedział przy stole, dłubiąc coś w zeszycie. Kręciłam się w fartuchu jak w transie. Każdy ruch – jak rytuał. Mąka, cukier, masło. Kruszonka między palcami.
– Babciu, a pamiętasz, jak byliśmy nad jeziorem i dałaś mi placek? – zapytał nagle.
– Pewnie, że pamiętam. Zjadłeś wtedy trzy kawałki i powiedziałeś, że żaden baton ze sklepu nie ma szans.
– Bo tak było. – Antoś uśmiechnął się szeroko. – Też będę kiedyś piekł takie ciasta. Może zostaniesz moją nauczycielką?
– Z największą przyjemnością – odpowiedziałam. – Ale ostrzegam, nie będzie taryfy ulgowej. Kruszonka musi być ręcznie.
– Żadnych robotów?
– Tylko ręce. Wtedy wychodzi najlepsza.
Z piekarnika zaczęło się sączyć ciepło. Właśnie wtedy zadzwonił dzwonek. Marlena stała w progu, z dłońmi w kieszeniach płaszcza.
– Antoś, jesteś tu?
– Tak. Ale jeszcze nie wychodzę.
– Upiekłam ci ciasto – powiedziałam, zanim zdążyła coś powiedzieć. – Chcesz kawałek?
Spojrzała na mnie z rezerwą.
– Nie jestem głodna.
– Ciasto nie jest tylko po to, żeby zaspokajać głód – odparłam. – Czasem to coś więcej. Wspomnienie. Bliskość. Spokój.
Milczała przez chwilę, potem... przestąpiła próg. Powąchała powietrze.
– Pachnie jak u mojej babci – przyznała cicho.
– No widzisz – odpowiedziałam, krojąc trzy kawałki. – Może nie wszystko da się policzyć w kaloriach.
Nie spodziewałam się tego
Siedzieliśmy przy stole we troje. Jakby nigdy nic. Jakby nie było uszczypliwości, zarzutów i krzywych spojrzeń. Marlena nie jadła od razu. Najpierw patrzyła, jak Antoś wyjada kruszonkę palcem, potem wzięła widelec i zjadła mały kawałek.
– Nadal twierdzisz, że to sama chemia i cukier? – zapytałam, z lekkim uśmiechem, ale bez złośliwości.
– Nadal twierdzę, że dziecko nie powinno żyć na cieście – odpowiedziała. – Ale... to ciasto smakuje jak dom.
Spojrzałyśmy na siebie. I przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że coś się między nami zmieniło.
– Ja wiem, że chcesz dobrze – powiedziała nagle Marlena, opuszczając wzrok. – Ale czasem mam wrażenie, że podważasz wszystko, co robię. Że chcesz udowodnić, że jesteś lepszą matką niż ja.
Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się tego. Wzięłam głęboki oddech.
– Ja... nie chcę cię poprawiać. Ja tylko chcę, żeby Antoś miał to, co najlepsze. A najlepsze to nie tylko zdrowe rzeczy, ale też wspomnienia. Smaki dzieciństwa. Ciepło. Rozumiesz?
Pokiwała głową. Niepewnie.
– To może następnym razem... upieczemy razem?
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. A potem się uśmiechnęłam. Szczerze. Po raz pierwszy od dawna.
– Zgoda. Ale kruszonka tylko ręcznie.
– Tylko ręcznie – powtórzyła. – I więcej śliwek. Lubię kwaśne.
Patrzyłam, jak jedzą. I byłam szczęśliwa.
Urszula, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na ślub kuzynki poszłam jako mężatka, a wróciłam jako rozwódka. Najadłam się wstydu za tego łajdaka, ale nie żałuję”
- „Mąż zostawił mnie dla młodszej i nie miałam siły wstać z łóżka. Gdy stanęłam na nogi, on zaczął skamleć o wybaczenie”
- „Moja córka całkiem o mnie zapomniała. Sama popija matchę na Malediwach, a mnie stać jedynie na najtańszy salceson”

