„Upiekłam sernik baskijski na imieniny teściowej. Ale to, co zrobił z nim mąż wołało o pomstę do nieba”
„Usiadłam na taborecie. Złość wciąż mi dudniła w uszach, ale teraz zaczęła mieszać się z bezradnością. Spojrzałam na resztki sernika, na brakującą ćwiartkę, i aż mi się zrobiło słabo”.

- Redakcja
Nie chcę się chwalić, ale piekę naprawdę dobre ciasta. Zwłaszcza serniki. Mój sernik baskijski to nie byle co – lekko przypieczony z wierzchu, kremowy w środku, z nutką wanilii i cytryny. Jak ktoś raz spróbuje, to potem każdy inny smakuje jak budyń w proszku. W tym roku postanowiłam upiec go specjalnie na imieniny mojej teściowej. To nie jest kobieta, którą łatwo zadowolić. Wszystko miałam zaplanowane. Składniki kupione dzień wcześniej. Starałam się bardziej niż zwykle. Nawet przewidziałam miejsce w lodówce i zabezpieczyłam ciasto, żeby nikt go nie ruszył przed czasem. Bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mój własny mąż postanowi to wszystko zniweczyć.
Policzyłam w myślach do 10
– Widział ktoś mój nóż do sera? – zapytałam, zerkając na blat. – Ten z niebieską rączką.
Z kuchni dobiegło mnie tylko chrupnięcie. Dziwne, bo o tej porze kuchnia powinna być pusta. Imieniny teściowej miały się zacząć za godzinę, a ja właśnie kończyłam pakować wszystko do torby. Weszłam tam i… zamarłam.
– Bartek?! – głos mi się załamał.
Stał przy lodówce, z widelcem w ręce. A na stole leżał sernik. Mój sernik. Mój sernik baskijski. Z wyjętym kawałkiem.
– Co to ma znaczyć?! Dlaczego trzymasz w ręku widelec?! – wrzasnęłam.
– No zjadłem kawałek – przyznał, zerkając na mnie jak dzieciak przyłapany na jedzeniu loda przed obiadem.
– Kawałek? To miał być sernik dla twojej mamy. Moje popisowe ciasto na jej imieniny!
– Wyglądał tak dobrze, nie mogłem się powstrzymać...
– To, co teraz jej powiemy, co?
Bartek wzruszył ramionami i ugryzł kolejny kęs.
– No już, nie przesadzaj. To tylko ciasto.
Oparłam się o stół, licząc w myślach do dziesięciu. Potem do dwudziestu. Pomogło tylko trochę.
– To był mój popisowy sernik. Przez ciebie przyniosę na imieniny niedojedzone resztki!
– Możemy kupić coś po drodze. W cukierni na rogu mają niezły.
Spojrzałam na niego z taką siłą, że sam się cofnął o krok.
– Ty naprawdę nie rozumiesz, co zrobiłeś...
Zrobiło mi się słabo
Usiadłam na taborecie. Złość wciąż mi dudniła w uszach, ale teraz zaczęła mieszać się z bezradnością. Spojrzałam na resztki sernika, na brakującą ćwiartkę, i aż mi się zrobiło słabo.
– To nie był zwykły sernik. Piekłam go z myślą o tym, że może raz w życiu twoja matka powie coś miłego. Że nie usłyszę, że „ciasto za suche” albo „znowu kupne”. Rozumiesz to?
– No ale to tylko moja mama. Wiesz, że ona i tak zawsze coś palnie.
– I właśnie dlatego chciałam, żeby chociaż tym razem nie miała powodu.
Bartek uniósł brwi, jakby naprawdę nie widział w tym dramatu.
– No to powiesz jej, że... że upiekłaś, ale spróbowałem wcześniej. Może się nawet ucieszy, że takie dobre.
– Cudownie – prychnęłam. – Powiem jej, że jej własny syn się rzucił na sernik, zanim zdążyła go zobaczyć. Na pewno ją to rozczuli. Może jeszcze powinnam cię sfotografować z okruszkami na brodzie i dać jej w ramce?
– Ej, bez przesady – skrzywił się. – Myślałem, że masz dystans.
– Mam dystans. Jednak nie do braku szacunku dla mojej pracy.
– Pracy? To tylko ciasto, a nie doktorat!
Zamknęłam oczy.
– Wiesz co, może i to „tylko ciasto”, ale pierwszy raz od roku spędziłam trzy godziny, robiąc coś dla twojej matki. Chciałam, żeby wyszło idealnie.
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak ważne.
– I to właśnie jest najgorsze.
Spojrzałam na niego sceptycznie
– No dobrze – Bartek oparł się o blat i z powagą. – To ja to odkręcę. Wezmę to ciasto i powiem mamie, że to moja wina. Że nie mogłaś nic z tym zrobić, bo ja…
– Nie – przerwałam mu natychmiast. – Bo wtedy to już w ogóle będzie koniec.
– Aż tak?
– Twoja matka potrafiła mi przez dwa lata wypominać, że podałam jej barszcz z torebki. Więc tak. Aż tak.
– No dobra... Coś trzeba wymyślić. Mamy jeszcze trzydzieści minut.
– Trzydzieści minut nie wystarczy, żeby upiec drugi sernik. Ani żeby magicznie zaszyć ten kawałek, który ukradłeś.
Bartek podrapał się po głowie.
– To może... pokroimy resztę, ułożymy na osobnym talerzu. Powiemy, że to miało być – ucieszył się z własnej kreatywności. – „Na gotowe porcje”, takie nowoczesne podejście.
Spojrzałam na niego sceptycznie.
– Czyli kłamstwo?
– No nie kłamstwo. To strategia.
– Dla mojego sernika?
– Nowe trendy. Porcje degustacyjne. Może nawet się zachwyci.
– Twoja matka myśli, że awokado to rodzaj ryby.
– No to może właśnie zaskoczymy ją nowym podejściem?
Złapałam się za głowę.
– Naprawdę wyjdę na idiotkę.
– Albo na nowoczesną gospodynię.
– Albo na żonę, której facet zjadł sernik.
Nie byłam przekonana
Torba była gotowa. W środku, obok sernika z brakującym kawałkiem, leżała sałatka jarzynowa i wino. Bartek podszedł z nonszalancką miną i chwycił torbę.
– Ja niosę. Może jeszcze mi wybaczysz – rzucił, robiąc minę jak szczeniak po zjedzeniu kapcia.
– Nie wiem. Jeszcze nie jestem gotowa.
W samochodzie siedzieliśmy w ciszy. On patrzył przez okno, ja przez szybę. W połowie drogi odezwał się znów:
– Słuchaj, jakby co, od razu powiem, że to mój pomysł z tymi kawałkami. Że niby tak miało być. Wezmę to na siebie.
– Ty i twoja strategia…
– Jesteśmy drużyną, nie? Ratujemy sytuację.
Mąż zaparkował pod domem teściowej i spojrzał na mnie z uśmiechem, który przypominał ten, jaki miał, gdy pierwszy raz poznawał moich rodziców. Taki pełen nadziei, że jakoś to będzie.
– Gotowa?
– Gotowa się cofnąć i pojechać w Bieszczady – mruknęłam.
– Ale zamiast tego... wchodzimy.
– Zjedz jeszcze jeden kawałek, a cię wyślę w te Bieszczady z biletem w jedną stronę.
– Kocham cię.
– Powiesz mi to znowu, jak twoja mama nie skomentuje sernika.
Uśmiechnęłam się sztucznie
– Dzień dobry, mamo – Bartek wszedł do środka pierwszy, niosąc torbę, jakby przynosił koronę dla królowej Anglii. – Przywieźliśmy trochę smakołyków.
Teściowa już czekała w kuchni. W fartuchu w różyczki, z rękoma ubrudzonymi mąką.
– Aaa, nareszcie – rzuciła, nie przerywając wałkowania ciasta. – Zaczynałam się martwić, że Ewelina znów coś przypaliła.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Wszystko dopięte na ostatni guzik – odpowiedziałam, zerkając wymownie na Bartka. – Choć w ostatniej chwili wprowadziliśmy pewną innowację.
– Innowację? – Teściowa spojrzała podejrzliwie. – Co wy tam znowu wymyśliliście?
Bartek wyciągnął sernik na stół i z dumą zaprezentował go jak dzieło sztuki nowoczesnej.
– Sernik baskijski pokrojony od razu na porcje. Żeby łatwiej się nakładało, elegancko, nowocześnie.
Teściowa nachyliła się i zmarszczyła brwi.
– Hmm... jakie to... nowatorskie. Wygląda jakby... ktoś już zjadł połowę blaszki.
– Ależ skąd – rzuciłam szybko. – To taka moda. Degustacyjne porcje. Trend z Hiszpanii. Bardzo popularny.
Spojrzała na mnie, potem na Bartka. Uniosła jedną brew.
– No dobra – ucięła. – Jak to będzie suche, to następnym razem przynieście po prostu lody.
Napięcie sięgnęło zenitu. Patrzyliśmy, jak kroi kawałek, wkłada do ust... i przeżuwa.
– Nie takie złe.
Bartek spojrzał na mnie z ulgą, a ja prawie się roześmiałam.
– Czyli można uznać, że to sukces?
– Jak na was? Cuda się zdarzają – mruknęła teściowa i sięgnęła po kolejny kawałek.
Westchnęłam ciężko
Po powrocie do domu Bartek rozsiadł się na kanapie z błogim wyrazem twarzy. Zsunęłam buty, rozpięłam bluzkę pod szyją i westchnęłam ciężko.
– No… i co teraz? – zapytałam, patrząc na niego z ukosa.
– Teraz? Teraz świętuję. Misja zakończona sukcesem – wypiął pierś. – Sernik przetrwał, matka najedzona, a ty nie zabiłaś mnie widelcem.
– Jeszcze.
– Ale przyznaj, że to moje rozwiązanie było całkiem niezłe.
– To była desperacja, nie strategia.
– Desperacja działa. Pamiętasz naszą pierwszą randkę?
Parsknęłam śmiechem.
– Miałeś wtedy na sobie koszulę z dziurą pod pachą. I zapomniałeś portfela.
– No widzisz? A jednak zostałem twoim mężem. To dowód, że umiem wybrnąć z każdej sytuacji.
Usiadłam obok i oparłam głowę o jego ramię.
– Wiesz co? Może i nie masz wyczucia kulinarnego, ale uratowałeś ten sernik. Trochę.
– Tylko trochę?
– Mhm. Bo i tak nie daruję ci, że go naruszyłeś. Ale… niech ci będzie. Mama zjadła dwa kawałki. Bez jęków. To się liczy.
– To znaczy, że mogę dziś zamówić pizzę?
– Możesz zamówić pizzę, ale ja wybieram dodatki.
– Bez ananasa?
– Jak wybierzesz ananasa, to śpisz dziś na kanapie.
– Słuszna kara. I sprawiedliwa – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
I wiecie co? Następnym razem po prostu upiekę dwa serniki. Jeden dla teściowej. A jeden… tylko dla siebie.
Ewelina, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie wiem, jak być dobrym ojcem, bo nikt mnie tego nie nauczył. Mój tata odszedł na moich oczach, gdy miałem 7 lat”
- „Mam 50. lat i właśnie zakochałam się po raz pierwszy. Dziś już wiem, że na prawdziwą miłość warto czasem czekać latami”
- „Nie mam szczęścia do kobiet, bo wszystkie z domu wyjeżdżają nogami do przodu. Już 3 raz zostałem wdowcem”

