„Upiekłam mężowi domowe pączki na tłusty czwartek, a on nimi pogardził. Drań wolał jędrne bułeczki u kogoś innego”
„Sięgnęłam po jednego pączka i ugryzłam. Był miękki, idealnie słodki. Więc to nie ich smak był problemem. Wojtek uwielbiał domowe wypieki, a ja wiedziałam, że nie ma w sobie aż takiej silnej woli, by odmawiać sobie słodyczy, zwłaszcza w tłusty czwartek. Coś mi nie pasowało”.

- Redakcja
Tłusty czwartek zawsze był dla mnie wyjątkowym dniem. Pamiętam, jak moja babcia od świtu krzątała się po kuchni, smażąc złociste pączki, które potem oprószała cukrem pudrem. Miały chrupiącą skórkę i puszyste wnętrze, pełne domowej konfitury. Chciałam, żeby mój mąż, Wojtek, miał takie same wspomnienia. Dlatego wstałam o świcie i zaczęłam smażyć. Cały dom pachniał wanilią i masłem, a ja czekałam na jego reakcję.
Popołudniu liczyłam na radość, może nawet dumę, że ma żonę, która dba o domowe tradycje. Ale on tylko rzucił okiem na talerz pełen jeszcze ciepłych pączków i skrzywił się.
– Nie jestem głodny – rzucił obojętnie i wyszedł.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wcale nie chodziło o brak apetytu.
Nie wiedziałam, o co chodzi
Wojtek wyszedł, zostawiając mnie z talerzem pełnym pączków i jeszcze większym niesmakiem w sercu. Przez moment stałam w kuchni, wpatrując się w drzwi, jakbym oczekiwała, że nagle wróci i powie: „Żartowałem, kochanie, daj mi jednego!”. Ale nic takiego się nie stało.
Westchnęłam ciężko i usiadłam przy stole. Sięgnęłam po jednego pączka i ugryzłam. Był miękki, idealnie słodki. Więc to nie ich smak był problemem. Wojtek uwielbiał domowe wypieki, a ja wiedziałam, że nie ma w sobie aż takiej silnej woli, by odmawiać sobie słodyczy, zwłaszcza w tłusty czwartek. Coś mi nie pasowało. Sięgnęłam po telefon i napisałam do niego wiadomość:
„Na pewno nie chcesz nawet jednego? Przecież zawsze lubiłeś moje pączki”.
Nie odpisał. To też było dziwne. W ostatnich tygodniach zauważyłam, że coraz częściej ignorował moje wiadomości. Zawsze miał wytłumaczenie: „Byłem w pracy”, „Zapomniałem”, „Telefon mi się rozładował”. Ale tym razem miał wolne. Gdzie mógł się spieszyć o siedemnastej w tłusty czwartek?
Podeszłam do okna. Zobaczyłam przez szybę, jak jego samochód wyjeżdża z osiedla. Wbrew sobie sięgnęłam po kluczyki do drugiego auta. Nie planowałam go śledzić. To było śmieszne. A jednak, zanim się zorientowałam, siedziałam już za kierownicą, trzymając ręce kurczowo na kierownicy.
„Spokojnie, to na pewno nic takiego” – powtarzałam sobie w myślach.
Ale gdzieś w środku coś mówiło mi, że właśnie zaczynam odkrywać coś, co miało pozostać ukryte.
Musiałam to zrobić
Jechałam za nim w bezpiecznej odległości, czując się jak bohaterka jakiegoś taniego thrillera. Serce waliło mi w piersi, dłonie miałam mokre od potu, chociaż w samochodzie było ciepło. „Może po prostu pojechał do sklepu?” – próbowałam racjonalizować, ale przecież wiedziałam, że to bzdura.
Nie skręcił do żadnego supermarketu ani piekarni. Jechał pewnie, jakby znał trasę na pamięć. Po dziesięciu minutach dotarł do niewielkiego osiedla domków jednorodzinnych na obrzeżach miasta. Zatrzymał się przed jednym z nich. Zamarłam.
Drzwi domu otworzyły się, zanim zdążył zapukać. W progu stanęła kobieta – młoda, szczupła, w jasnym swetrze i dresowych spodniach. Miała związane w luźny kok włosy i wyglądała na swobodną, jakby spodziewała się jego wizyty. Uśmiechnęła się ciepło i coś do niego powiedziała.
A potem stało się coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć. Wojtek pocałował ją w policzek, a ona przytuliła się do niego na dłuższą chwilę.
Zakręciło mi się w głowie. „To nie może być to, co myślę” – oszukiwałam się przez kilka sekund. Może to kuzynka, znajoma z pracy? Może... Wysiadłam, by zajrzeć przez okno do środka.
Wtedy zobaczyłam, jak oboje podchodzą w stronę stołu w jadalni. Był zastawiony ciastami, pączkami i innymi słodkościami. Wojtek usiadł i sięgnął po jednego pączka. Rozmawiali, śmiali się, a ja zrozumiałam jedną rzecz. On nie chciał moich pączków, bo wolał najeść się u niej.
Byłam w szoku
Siedziałam w aucie, wbita w fotel, patrząc na scenę, która rozgrywała się za szybą. Wojtek jadł pączka, oblizując palce, a kobieta usiadła naprzeciwko niego i roześmiała się, jakby właśnie powiedział jej coś zabawnego. To wszystko wyglądało… naturalnie. Jakby robili to nie pierwszy raz. „Kim ona jest?” – to pytanie dudniło mi w głowie.
Zamrugałam, odganiając łzy, które cisnęły mi się do oczu. Przecież nie mogłam tu siedzieć wiecznie. Nie zamierzałam urządzać scen, robić afery na środku ulicy, ale nie mogłam też po prostu odjechać, udając, że nic się nie stało. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych do domu.
Zatrzymałam się przed furtką. Przez szybę widziałam, jak kobieta pochyla się nad Wojtkiem i ociera mu coś z brody. On nie wyglądał na skrępowanego. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się do niej z czułością, której nie widziałam na jego twarzy od miesięcy. Nie czekałam dłużej. Nacisnęłam dzwonek.
Nie zamierzałam czekać
Minęła chwila, zanim drzwi się otworzyły. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona, a zaraz za nią pojawił się Wojtek. Twarz mu zbladła.
– Ula… co ty tu robisz? – wyjąkał, jakby właśnie zobaczył ducha.
Zmusiłam się do uśmiechu, choć miałam ochotę rzucić mu się do gardła.
– No właśnie, kochanie – zaczęłam słodkim tonem. – Może ty mi powiesz, co tu robisz?
Zapadła cisza. Kobieta przeniosła wzrok z niego na mnie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, kim jestem.
– Wojtek, kto to? – zapytała, a ja poczułam, jak wściekłość uderza we mnie z siłą huraganu.
Ona nie wiedziała, kim jestem. A to oznaczało, że mój mąż karmił ją kłamstwami.
Kochanka też była zaskoczona
Kobieta patrzyła to na mnie, to na Wojtka, a on stał tam, jakby właśnie ktoś odciął mu prąd. Było w nim coś żałosnego – stał ze wzrokiem wbitym w podłogę, jak chłopiec przyłapany na gorącym uczynku.
– Wojtek? – powtórzyła, tym razem nieco ostrzej.
– To moja żona – odpowiedziałam za niego, akcentując każde słowo.
Wojtek wciągnął głośno powietrze, a kobieta cofnęła się o krok. W jej oczach zobaczyłam szok.
– Co?! – Prawie krzyknęła.
– Tak, żona – powtórzyłam, wbijając wzrok w mojego męża. – Ale jak widzę, nie tylko ja miałam dziś dla ciebie pączki.
Kobieta wyprostowała się, spojrzała na Wojtka z niedowierzaniem i założyła ręce na piersi.
– Ty mi powiedziałeś, że jesteś rozwiedziony! – rzuciła, a jej głos przepełniła złość. – Jak mogłeś…
Mąż był tchórzem
Mój mąż wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Patrzył to na nią, to na mnie, otwierając i zamykając usta, ale żadne słowa nie wydobywały się z jego gardła.
– Oczywiście – prychnęłam. – Powiedz, Wojtek, co jeszcze jej nagadałeś? Może umarłam? Że cię zdradzałam?
– Ja… – zaczął, ale kobieta nie dała mu skończyć.
– Wojtek, do cholery, powiedz mi prawdę!
Cisza. Przez długą chwilę po prostu milczał. A ja? Nagle poczułam, że wcale nie mam ochoty słuchać jego tłumaczeń. Nie obchodziło mnie, co miał do powiedzenia. Nie chciałam wiedzieć, jak to wszystko zaczął, co jej opowiadał, jak długo trwała ta farsa. Spojrzałam na nią. Wydawała się naprawdę zaskoczona, nawet wściekła. Może była ofiarą tak samo jak ja.
– Wiesz co? – powiedziałam, patrząc prosto na mojego męża. – Nie chce mi się tego słuchać. Nie wiem, co gorsze: to, że mnie zdradzałeś, czy to, że jesteś tak żałosnym tchórzem.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę samochodu, zostawiając ich w progu.
– Czekaj! – usłyszałam za sobą głos Wojtka.
Nie czekałam. Niech się udławi tymi pączkami, które u niej zjadł.
Czułam ogromną złość
Wsiadłam do auta, trzasnęłam drzwiami i ruszyłam, nie oglądając się za siebie. Czułam, jak serce wali mi w piersi, jak dłonie drżą na kierownicy. „Nie płacz” – powtarzałam sobie w myślach. Nie zasługiwał na moje łzy.
Przez pierwsze kilka minut jechałam bez celu, byle dalej od tej sceny. Nie wiedziałam, co bardziej mnie dobija – sama zdrada, czy fakt, że on ją tak perfidnie okłamał. Jakby nasze małżeństwo nigdy nie istniało.
Telefon zabrzęczał. Wojtek napisał:
„Porozmawiajmy, proszę. To nie tak, jak myślisz”.
Prychnęłam. Oczywiście, że to nie tak. Przecież to ja sobie coś ubzdurałam, prawda? Przesadziłam, źle zrozumiałam sytuację. Przecież to tylko niewinna kawa, może jakaś koleżanka, może przypadkiem wpadł do niej na pączka, bo akurat miała nadmiar.
Nie odpisałam.
Wróciłam do domu, zamknęłam drzwi i usiadłam przy stole. Talerz z pączkami wciąż tam był. Popatrzyłam na nie. Nikt ich nie zjadł. A on? Najadł się gdzie indziej. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Czy od razu wywalę go z domu, czy poczekam, aż sam przyjdzie się tłumaczyć. Jedno było pewne – już nic nie było takie samo.
Mąż próbował się tłumaczyć
Minęły dwie godziny, zanim Wojtek w końcu się pojawił. Wszedł do mieszkania ostrożnie, jakby bał się, że rzucę w niego czymś ciężkim. Dobre sobie. Powinnam to zrobić.
– Porozmawiamy? – zapytał cicho.
Siedziałam przy stole, przy którym zostawił mnie rano. Pączki wciąż leżały na talerzu. Nie ruszyłam ich.
– Nie wiem, czy jest o czym – odpowiedziałam chłodno.
Westchnął, przecierając twarz dłońmi.
– To nie było nic poważnego. Przysięgam.
– Och, naprawdę? – Uniosłam brwi. – To co to było, Wojtek? Naukowa wymiana pączków?
Wzruszył ramionami.
– Justyna to… koleżanka.
– Koleżanka – powtórzyłam, smakując to słowo. – Koleżanka, której mówisz, że jesteś rozwiedziony? Koleżanka, do której jeździsz, zamiast zjeść śniadanie ze swoją żoną? Koleżanka, którą całujesz w policzek i u której spędzasz dni?
Zamilkł.
– Wojtek, ile to trwa? – zapytałam w końcu.
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby w głowie szukał odpowiedzi, która będzie dla mnie najlżejsza do przełknięcia.
– Kilka miesięcy – przyznał w końcu.
Poczułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w brzuch i przekręcił go dla pewności.
– Więc to nie było nic poważnego – powiedziałam gorzko. – Zabawne. Bo dla mnie kilka miesięcy kłamstw i zdrady to całkiem poważna sprawa.
– Nie chciałem cię zranić – rzucił, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Zaśmiałam się, ale w tym śmiechu nie było radości.
– Ale mnie zraniłeś – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – I teraz musisz ponieść konsekwencje. Masz się wyprowadzić.
Zobaczyłam na jego twarzy prawdziwy szok. Może myślał, że będę krzyczeć, że zrobię scenę, a potem mu wybaczę? Może liczył, że po kilku przeprosinach wrócimy do normy? Nie było już żadnej normy. Wstałam, sięgnęłam po talerz z pączkami i podsunęłam mu go pod nos.
– Może weź sobie na drogę. Widzę, że lepiej smakują ci gdzie indziej.
Otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie dałam mu szansy. Wyszłam do sypialni, zostawiając go samego w kuchni.
Nie wiem, jak długo tam siedział, ale kiedy w końcu wyszłam, jego rzeczy już nie było. A pączki wciąż stały nietknięte na stole. Uśmiechnęłam się do siebie i wrzuciłam je do kosza. Były już przeterminowane. Tak samo jak moje małżeństwo.
Urszula, 34 lata
Czytaj także: „Zdradę męża odkryłam przez pistacjowe pączki. To takie żałosne, że nie wiem, czy się śmiać czy płakać”
„Chciałam przynieść mężowi pączki w tłusty czwartek prosto do łóżka. Nie wiedziałam tylko, że ubiegł mnie już ktoś inny”
„Chciałam od teściowej przepis na pączki na tłusty czwartek, ale mnie wyśmiała. Mam sobie na niego zasłużyć”