„Umówiliśmy się z żoną, że na Black Friday nic nie kupujemy. Paragon, który wypadł z jej kieszeni, odebrał mi mowę”
„Przechodziłem obok stołu, gdzie Lidka zostawiła otwartego laptopa. Zajrzałem bez intencji. Ot, odruch. Z początku pomyślałem, że to jakaś pomyłka. Albo, że zamówiła i zaraz zwróci. Ale coś mnie tknęło. Przyszła do domu w czymś nowym”.

Czasem mam wrażenie, że moje życie to arkusz kalkulacyjny. Kolumny z wydatkami, wiersze z planami, zero pola na spontaniczność. I może brzmi to żałośnie, ale taka wersja mnie zawsze najbardziej odpowiadała. Lubię porządek. Lubię wiedzieć, na czym stoję. A jeszcze bardziej lubię mieć kontrolę.
Z Lidką jesteśmy razem od ośmiu lat. Wzięliśmy ślub w sierpniu, w najlepszym możliwym miesiącu, bo tak było logicznie. Ona pracuje w administracji, ja jestem analitykiem finansowym. Mamy trzy konta bankowe, jedną kartę kredytową i wspólne kredyty – na mieszkanie, na remont, na życie.
Od pewnego czasu więcej w naszym domu ciszy niż rozmów. Lidka zawsze była perfekcyjna: nienaganny makijaż, paznokcie co dwa tygodnie, sukienki jak z katalogu. A ja stałem się przezroczysty. Ogarniam rachunki, przynoszę wypłatę, robię zakupy z listy. Czasem próbuję z nią pogadać, ale kończy się na „teraz nie mam do tego głowy”.
Po ostatnim remoncie ustaliliśmy, że zaciskamy pasa. Żadnych zbędnych wydatków. Ona skinęła głową. Powiedziała: „jasne, masz rację”. I przez chwilę naprawdę myślałem, że jesteśmy zespołem. Zbliżał się Black Friday. Miałem złe przeczucia.
Zobaczyłem to przypadkiem
Przechodziłem obok stołu, gdzie Lidka zostawiła otwartego laptopa. Zajrzałem bez intencji. Ot, odruch. Z początku pomyślałem, że to jakaś pomyłka. Albo, że zamówiła i zaraz zwróci. Ale coś mnie tknęło. Przecież dwa dni wcześniej przyszła do domu w czymś nowym. Długim, brązowym. Nawet zapytałem:
– Ładny. Nowy?
– A co, nie mogę czasem kupić czegoś nowego? – rzuciła z przekąsem.
Wieczorem wyjąłem temat przy kolacji.
– Lidka, kupiłaś ostatnio jakiś płaszcz?
– Czemu pytasz?
– Bo widziałem potwierdzenie transakcji. Za 4200 złotych.
Westchnęła. Odłożyła widelec.
– Miałam dość chodzenia jak cień. Tak, kupiłam go, bo była obniżka na Black Friday. I nie, nie zamierzam go oddać.
– Mieliśmy umowę. Mieliśmy nie robić takich wydatków!
– Dla ciebie to tylko płaszcz. Dla mnie to jedyna rzecz, która sprawia, że czuję się kimś. Że nie jestem tylko urzędniczką w poplamionym fartuchu.
– To nie o płaszcz chodzi. Chodzi o zaufanie.
– A może o kontrolę?
Patrzyłem na nią, a czułem, jak wszystko we mnie się zaciska. To nie była już rozmowa o ubraniu. To była wojna o znaczenie. O to, kto ma prawo czuć się ważny w tym domu. Wiedziałem już, że tego nie załatwimy jedną kolacją.
Miała dość oszczędzania
Następnego dnia nie mogłem się skupić w pracy. Liczby zlewały mi się w bezkształtne bloki. Cały czas myślałem tylko o niej. O tym, jak siedziała przy stole, jak trzymała sztućce, jak wypowiadała te słowa – „jedyna rzecz, dzięki której czuję się kimś”. Jakby przez osiem lat naszego małżeństwa nie było ani jednej innej.
Wieczorem spróbowałem porozmawiać. Spokojnie. Z rozsądkiem, jak to mam w zwyczaju.
– Lidka, wiem, że to dla ciebie ważne. Ale nie możemy tego tak zostawić. Umówiliśmy się. Zróbmy coś. Może zwrócisz ten płaszcz? Pomyślimy razem, jak się z tym uporać.
– Serio? – jej głos zadrżał. – Ty wszystko mierzysz pieniędzmi, jakby poza tabelką nie istniał świat.
– To nieprawda. Po prostu nie możemy działać przeciwko sobie. Ustaliliśmy coś. A ty to zignorowałaś.
– Mam dosyć bycia „rozsądną Lidką”! Dosyć rezygnowania ze wszystkiego, co sprawia, że czuję się... żywa. A ty? Ty chcesz mieć tylko spokój. I ciszę. I zero ryzyka.
– A ty myślisz, że ja się nie poświęcam? Myślisz, że dla mnie to życie jest spełnieniem?
Zamilkliśmy. Patrzyła gdzieś w bok, jakby bała się spojrzeć mi w oczy. A ja... nie wiedziałem już, z kim rozmawiam. To nie była ta sama kobieta, z którą planowałem kredyt i pierwsze wakacje. A może to ja się zmieniłem?
To było jak cios
Tego wieczoru nie mogłem spać. Leżałem, patrząc w sufit, słuchając, jak Lidka przekłada się z boku na bok. O drugiej w nocy wstała i poszła do salonu. Po chwili usłyszałem jej głos. Cichy, ale wystarczająco wyraźny.
– Nie, nie powiedziałam mu wszystkiego… – rozpoznałem w telefonie jej przyjaciółkę, Magdę. – On tego nie zrozumie. Nigdy nie rozumiał. Dla niego wszystko musi się zgadzać – rachunki, paragony, liczby. A ja w tym płaszczu pierwszy raz od lat poczułam się jak kobieta. Jak ktoś, kto ma prawo wyglądać dobrze.
Zamarłem. Jakby mnie ktoś uderzył otwartą dłonią w twarz. Czułem, jak z każdym słowem kruszy się coś, co do tej pory uważałem za stabilne. Nasze życie.
Wyszedłem z sypialni, stanąłem w drzwiach.
– Słyszałem wszystko – powiedziałem cicho.
Lidka zamarła z telefonem przy uchu, potem odłożyła go na stół.
– Nie chodzi o płaszcz – mówiłem dalej. – Chodzi o to, że ja już nie wiem, kim ty jesteś. A może… kim ja się przy tobie stałem.
Chciała coś powiedzieć, ale tylko wzruszyła ramionami. Byliśmy jak dwójka ludzi, którzy kiedyś się pokochali, a teraz próbują się rozpoznać w zupełnie nowych twarzach. Nie jestem pewien, czy mi się to udało.
Przestałem się ograniczać
Rano spakowałem torbę. Nie miałem planu. Po prostu musiałem uciec. W kuchni Lidka siedziała przy stole z kubkiem kawy, w tej swojej białej piżamie, jak gdyby nic się nie stało. Spojrzała na mnie, na torbę, i zbladła.
– Co ty robisz?
– Nie wiem. Ale muszę to zrobić. Muszę odejść. Na jakiś czas.
– I co? Tak po prostu się zmywasz?
– A ty jak to sobie wyobrażasz? Że zostanę i udam, że nic się nie stało? Że ten płaszcz, te słowa, to wszystko można wrzucić do prania i wyprasować?
Zaczęła płakać. Chciała mnie zatrzymać, ale nie podeszła. Jakby zabrakło jej odwagi. Albo... energii.
– Ile jesteś wart bez tej swojej kontroli? – zapytała nagle. – Bez tych planów, tabelek?
Spojrzałem na nią. Mocno. Prosto w oczy.
– A ty ile jesteś warta bez tego płaszcza?
Zapadła cisza. Długa. Pustka między nami była niemal namacalna. Zamknąłem za sobą drzwi. Na klatce schodowej pachniało kurzem i starą farbą. Szedłem bez celu. Bez słów. W głowie miałem tylko pytania, na które chyba już nigdy nie znajdę odpowiedzi.
Brat wyjawił mi prawdę
Zatrzymałem się u brata. Zenek był trzy lata starszy, po rozwodzie, pół życia spędził za kierownicą ciężarówki, pół w kapciach przed telewizorem. Nie zadawał pytań, kiedy stanąłem w progu z torbą. Tylko spojrzał, skinął głową i odsunął z kanapy koc.
– Kawa, herbata, wódka? – zapytał.
– Herbata. I rozmowa.
Siedzieliśmy w jego kuchni, tej samej, w której jeszcze dziesięć lat temu świętowaliśmy moje zaręczyny z Lidką. Zenek nalał herbaty i bez ceregieli spytał:
– Zdradziła cię?
– Nie. Płaszcz kupiła.
– Co?
– Za cztery tysiące.
Zenek zagwizdał.
– Musiał być z opcją teleportacji.
– To nawet nie o płaszcz chodzi – westchnąłem. – To o to, że ona powiedziała, że tylko w nim czuje się kimś. Jakby bez niego była nikim.
Zenek popatrzył na mnie długo, uważnie.
– Wiesz, co zawsze o niej myślałem? Że ona nie szukała męża. Szukała lustra. Ty miałeś jej odbijać to, kim chciała być. A teraz już nie wie, co widzi. Może nic. Może siebie.
– Nie wiem, czy jeszcze do niej wrócę – powiedziałem cicho.
Brat wzruszył ramionami.
– A ty wiesz, kim jesteś bez niej?
Zrozumiałem, że nie tylko Lidka się w tym wszystkim pogubiła. Ja też.
Wszystko się pomieszało
Siedziałem sam na ławce w parku. W listopadzie, kiedy liście przypominają rozrzucone rachunki – po sezonie, niepotrzebne, zapomniane. Cisza sobotniego poranka. Starszy pan na spacerze z psem. Para biegaczy. I ja – z kubkiem zimnej kawy i głową pełną pustki.
Nie miałem planu. Ani harmonogramu. Nie miałem nawet złości. Myślałem o Lidce. Nie jak o kobiecie, która złamała nasze ustalenia. Ale o kimś, kto zbyt długo milczał, aż w końcu musiał coś zrobić, żeby poczuć, że jeszcze istnieje. Płaszcz był tylko symbolem. Owszem – drogi. Ale nie o cenę tu chodziło.
Chodziło o to, że nie umieliśmy już ze sobą rozmawiać. A może nigdy nie umieliśmy? Każde z nas żyło we własnym świecie: ona w odbiciu, które chciała zobaczyć, ja w tabelek, które miały nas uratować. Może się jeszcze spotkamy. Może jeszcze porozmawiamy. Ale coś się skończyło. Nie płaszcz. Nie związek nawet. Tylko iluzja. Że jesteśmy razem. Że wystarczy ustalić coś raz, by już nigdy się nie pogubić.
Czułem pustkę. Ale też coś jeszcze. Jakby cień ulgi. Że już nie muszę nikogo przekonywać, że wszystko jest pod kontrolą. Nie było. I nie będzie. Ale może właśnie tak wygląda początek czegoś nowego. Bez płaszcza. Bez masek.
Andrzej, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam mieć luksusowe życie na kredyt i szczęście na raty. Skończyłam na łasce teściów i z groszami w kieszeni”
- „Praca była dla mnie ważniejsza niż rodzina. Gdy żona postawiła ultimatum, wybrałem źle”
- „Ojciec w ostatnim momencie zmienił testament. Wszystko przepisał na kościół, a ja zostałem w wełnianych skarpetkach”

