„Umówiłam się przez aplikację z nieznajomym dla dreszczyku emocji. Ale przy stoliku czekał ktoś, kogo doskonale znałam”
„Zaczęło się od banałów. Potem przeszliśmy do tematów głębszych. Rodzina. Samotność. Życie w dwóch pokojach z osobą, z którą się coraz mniej znasz. Nie pytaliśmy o zdjęcia. Nie chcieliśmy ich. To miało być bezpieczne. A może zbyt prawdziwe?”.

- Redakcja
Wszystko u nas było zawsze w porządku. Z Witoldem nie kłóciliśmy się od lat, ale też – co tu dużo mówić – nie śmialiśmy się razem chyba jeszcze dłużej. Dom był czysty, rachunki zapłacone, dzieci wykarmione. Tylko że ja czułam się jak zgaszona lampa – niby stoi, niby gotowa zapłonąć, ale nikt jej nie dotyka.
Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy film. Taki zwykły, wieczorny seans. Pod koniec główna bohaterka powiedziała: „Chciałabym znów poczuć coś, cokolwiek”. Witold tylko wzruszył ramionami.
– Ale dramatyzują – skomentował, sięgając po pilota. – Przecież dobrze miała, facet ją kochał.
– A skąd ona miała to wiedzieć? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Już przełączał na wiadomości.
W pracy mówiłam, że wszystko gra, ale Iwona – koleżanka z działu – widziała, że nie. Pewnego dnia, przy automacie do kawy, rzuciła z pozornym żartem:
– Może czas na aplikację randkową?
– I co, mam sobie szukać kochanka w internecie? – prychnęłam, ale coś mnie ukłuło.
– Albo chociaż kogoś, kto powie ci, że dobrze wyglądasz. Bo ostatnio tylko wzdychasz.
– Może mam za dużo czasu na myślenie. I za mało powodów do uśmiechu.
– Może masz za dużo Witolda, a za mało siebie?
Zamilkłyśmy. Automat wypluł kawę. Iwona poszła. Ale to jedno zdanie nie chciało mi wyjść z głowy.
Uwielbiałam z nim rozmawiać
Założyłam konto pod imieniem „Malwa”. Tak mnie naszło – może to ironia losu, a może jakiś impuls, który przyszedł za późno albo za wcześnie. Zdjęcia nie wstawiłam. Nie miałam odwagi. Albo może nie chciałam, żeby ktoś mnie rozpoznał. Przecież ja tylko „tak sobie patrzyłam”. Na początku.
Z kilkoma mężczyznami wymieniłam uprzejme zdania, trochę jak przy kasie w sklepie – „dzień dobry, poproszę, dziękuję”. Nic. Pusto. Aż napisał on.
„Leon”. Pomyślałam, że dziwny wybór jak na faceta. Ale miał w sobie coś. Inteligencję. Cierpliwość. Takie zdania, które chciało się czytać po dwa razy.
– Jaki jest twój ulubiony dźwięk? – napisał.
– Deszcz. Kiedy kapie po parapecie. A twój?
– Dźwięk korka od wina, kiedy już wiem, że nie muszę nigdzie wychodzić.
Zaczęło się od takich głupstw. Potem przeszliśmy do tematów głębszych. Rodzina. Samotność. Życie w dwóch pokojach z osobą, z którą się coraz mniej znasz.
– Chyba nigdy nie pokłóciłem się z żoną – napisał kiedyś.
– To dopiero brzmi jak dramat – odpisałam.
Nie pytaliśmy o zdjęcia. Nie chcieliśmy ich. To miało być bezpieczne. A może zbyt prawdziwe? Umawialiśmy się, że nie mówimy, gdzie pracujemy. Kim jesteśmy. Tylko słowa, rozmowa, bez tła.
Po tygodniu napisał:
– Mam ochotę cię zobaczyć.
Serce zaczęło mi bić jak u nastolatki. Zgodziłam się. Umówiliśmy się na spotkanie. Restauracja. Anonimowo. „Do zobaczenia, Leonie” – wysłałam, tuż przed wyjściem z domu.
Nie mogła uwierzyć oczom
Przymierzałam trzy sukienki. W końcu wybrałam bordową, z dekoltem w łódkę – taką, której dawno nie nosiłam. Malowałam się jak na studniówkę, starannie. Kiedy szukałam perfum, ręce lekko mi się trzęsły. Przecież to tylko kolacja. Nic wielkiego. I tak nikt mnie nie zna. Nawet on.
Weszłam do restauracji. „Bistro La Vigne” – to był jego pomysł. Przytulne, ze świecami, eleganckie, ale nie na pokaz. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał miękko. Serce mi dygotało. W środku tylko kilka osób. Rozejrzałam się. Wtedy go zobaczyłam. Siedział przy stoliku pod oknem. Biała koszula, jakby od niechcenia rozpięty pierwszy guzik. Trzymał kieliszek wina. Spojrzał w moją stronę. To był Witold.
W jednej sekundzie zrobiło mi się słabo. Zamarłam. On też. Przez kilka sekund patrzyliśmy na siebie. Jakby czas stanął. I on, i ja – wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy wszystko. Nie podszedł. Nie wstał. Nie powiedział nic. Tylko patrzył. A ja… odwróciłam się.
– Przepraszam, pomyliłam lokale – rzuciłam cicho kelnerowi, który już szedł z kartą. Wyszłam.
Szłam szybko, prawie biegiem. Nogi miałam jak z waty. Gardło ściśnięte. „To nie może być prawda” – powtarzałam sobie. Ale przecież była. On był „Leonem”. Mój mąż. Ten sam, z którym nie potrafiłam normalnie rozmawiać.
Wróciłam do domu przed nim. Usiadłam na kanapie. Nie włączyłam światła. Kiedy wrócił, powiedział tylko: „Cześć”. I tyle.
Udawaliśmy, że nic się nie stało
W domu było... normalnie. Zaskakująco normalnie. Jakby nic się nie wydarzyło. Witold odwiesił płaszcz, poszedł do kuchni, wyjął z lodówki zupę i zaczął ją podgrzewać. Patrzyłam na niego zza książki, której nawet nie próbowałam czytać. W końcu usiadł przy stole. Jadł spokojnie, bez pośpiechu.
– Jak ci minął dzień? – zapytał, jak co wieczór.
– Zwyczajnie. A tobie?
– Bez rewelacji.
Potem znowu cisza. Talerz brzęknął o blat. Dźwięk łyżki był nagle nienaturalnie głośny. Słyszałam każde siorbanie, każdy ruch jego dłoni. Mój mąż. Mój „Leon”. Mężczyzna, z którym jadłam setki takich kolacji. I równocześnie ktoś zupełnie obcy.
Chciałam coś powiedzieć. Powiedzieć: „Widziałam cię. I wiesz, że to byłam ja”. Ale język miałam jak sparaliżowany. On też milczał. Jakbyśmy zawarli niepisaną umowę: „Nie mówmy o tym”.
Po kolacji wziął prysznic, jak zawsze długo, z radiem w tle. Ja siedziałam na łóżku, w piżamie, patrząc w pustkę. Wrócił, położył się. Przekręcił na bok. Jakby był zmęczony.
– Dobranoc – rzucił cicho.
Nie odpowiedziałam. W ciemności czułam jego ciepło. Tak znajome, tak codzienne. Ale w środku siedziała cisza. Taka nowa. Nie milczenie między dwojgiem zmęczonych ludzi, tylko coś innego. Cicha wojna. Napięcie między dwiema osobami, które widziały zbyt dużo. Ale nie potrafiły tego nazwać. Leżałam z otwartymi oczami do drugiej w nocy.
Szedł w zaparte
Następnego dnia nie sprawdzałam telefonu od rana. Nie miałam odwagi. A przecież wiedziałam, że tam jest – ta rozmowa, te wiadomości, wszystko. Po południu, kiedy siedziałam sama przy stole z kubkiem zimnej herbaty, w końcu się przełamałam. Otworzyłam aplikację.
Rozmowa z „Leonem” wciąż tam była. Nasze śmiechy, wyznania, ironiczne pytania i intymne odpowiedzi. Przewijałam powoli, jakby to były listy sprzed wojny. I nagle – jedno zdanie uderzyło mnie w twarz. „Mam czasem wrażenie, że moja żona to zupełnie obca kobieta”. Czytałam to kilka razy. Równie dobrze ja mogłabym to napisać o nim. Ale to on napisał o mnie. Tej, z którą dzielił życie, kredyt i lodówkę.
Wieczorem, kiedy siedzieliśmy jak zwykle w salonie – on czytał wiadomości na tablecie, ja udawałam, że oglądam serial – nie wytrzymałam.
– Byłeś kiedyś w Bistro La Vigne? – rzuciłam niby od niechcenia.
Zamarł. Albo mi się wydawało. Po chwili odparł spokojnie:
– Nie. A co?
– Nic. Wydawało mi się, że cię tam widziałam.
Uniósł wzrok. Patrzył przez chwilę, jakby oceniał, czy coś wiem. Potem wrócił do tabletu.
– Może mam sobowtóra.
Nic więcej. Żadnego pytania. Żadnej konfrontacji. Jakbyśmy oboje uznali, że to, co się wydarzyło, jest zbyt trudne, zbyt śliskie, by je dotykać. Tej nocy śniło mi się, że jesteśmy na łodzi, dryfujemy. Ale każde z nas patrzy w przeciwną stronę.
Byliśmy coraz bardziej obcy
To był piątek. Przyniosłam wino, nie dla nastroju, raczej jakby w ramach rytuału. Nalewając do kieliszków, czułam, że muszę coś zrobić. Nie dla nas – dla siebie. Dla tej kobiety, którą przestałam być, bo za długo niczego nie chciałam. Witold siedział przy stole, wertował jakieś dokumenty.
– Myślisz czasem, jakby to było, gdybyśmy się poznali dziś? – zapytałam.
Podniósł wzrok. Nie od razu odpowiedział.
– Może… Może byśmy się nie rozpoznali.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż inne. Znałam je – znałam z naszej rozmowy jako „Leon” i „Malwa”. Przypomniałam sobie, że to ja kiedyś mu je napisałam. Teraz powiedział je on. Ale nie wiedział, że cytuje mnie. A może wiedział? Nie umiałam już rozróżnić, kiedy kłamaliśmy, a kiedy po prostu trwaliśmy.
– Witek… Jesteś ze mną szczęśliwy? – zapytałam cicho.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. A ty?
Zamilkłam. Co miałam odpowiedzieć? Że w tym małżeństwie czuję się jak cień? Że tęsknię za człowiekiem, który już nie istnieje, choć siedzi trzy metry ode mnie?
Nie patrzyliśmy już sobie w oczy. Siedzieliśmy, każde w swojej bańce ciszy. Zbyt blisko, by się poruszyć, i zbyt daleko, by sięgnąć. W nocy, kiedy zasypiał, słyszałam jego oddech. Spokojny. Stały. Jakby nic się nie zmieniło. A jednak wiedzieliśmy – oboje – że coś zgasło.
Nie wiem, ile wytrwam
Leżę w łóżku obok niego. On już śpi. Oddycha spokojnie, jak zwykle. W jednej ręce ma zaciśnięty róg poduszki, drugą przytrzymuje kołdrę przy brodzie. Niby wszystko wygląda tak samo jak zawsze. Ale nie jest. Patrzę w sufit. Pęknięcie w gładzi przypomina mi mapę rzeki – taką, co raz płynęła, a potem wyschła. Może my też tak wyglądamy z góry. Dwoje ludzi, którzy kiedyś się spotkali, połączyli, a teraz tylko przesychają obok siebie.
Nie powiedzieliśmy sobie ani słowa o tej randce. Ani razu. Nawet kiedy przypadkiem zerknęliśmy na siebie zbyt długo. Nawet kiedy ręce otarły się o siebie przy zmywaniu. Nie zaprzeczyliśmy. Ale też nie przyznaliśmy. I tak żyjemy – jakby nic się nie stało, choć przecież wydarzyło się wszystko.
Wiem, że to nie jest jeszcze koniec. Ani nowy początek. To zawieszenie. Jakbyśmy oboje stanęli w pół kroku, ale nikt nie miał odwagi ruszyć dalej. A co, jeśli po drugiej stronie nie ma już nic?
Gdy gaszę lampkę, słyszę, jak Witold przekręca się na drugi bok. Twarzą do mnie. Ale nie otwiera oczu. I nie mówi nic. Może tak właśnie wygląda zdrada, kiedy nikt nie wychodzi z domu. Może tak właśnie wygląda życie, kiedy dwie osoby zbyt długo milczą. A może my już nie jesteśmy razem – tylko trwamy. Jak instytucja. Formalnie. Praktycznie. Bezpiecznie. Gaszę światło.
Sabina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wszyscy mówili mi, że facet po rozwodzie jest jak odgrzewany kotlet. Rzeczywistość szybko pokazała, że to prawda”
- „Moi teściowie złożyli mi propozycję nie do odrzucenia. Jeden głupi papier miał decydować o moim życiu”
- „Chciałam się rozwieść, ale bałam się wziąć winę na siebie. Postanowiłam zaryzykować i znaleźć mojemu mężowi kochankę”

