Reklama

Randka z aplikacji okazała się czymś zupełnie innym, niż się spodziewałam. Myślałam, że spotkam romantycznego faceta, a on przyszedł na randkę z matką. Ale to nie wszystko. Okazało się, że wylądowałam w... internetowym show. Życie potrafi jednak zaskakiwać lepiej niż niejedna wenezuelska telenowela.

A co mi szkodzi?

Na skorzystanie z aplikacji randkowej namówiła mnie kumpela z pracy. Wiktoria twierdziła, że to świetny sposób, żeby spotkać kogoś ciekawego.

– Sama wiesz, że w szkole nikogo nie poznasz. Niemal same kobiety. Dyrektor zajęty, fizyk zajęty, informatyk wciąż chodzi z głową w chmurach i nawet nie ma co do niego uderzać – wyliczała. – No, chyba że podobają ci się maturzyści. Ale sama wiesz, że za flirt z takim małolatem, to możesz wylecieć z roboty i zdobyć sobie wilczy bilet – puściła do mnie oko.

– A wuefista? – podjęłam jej lekki ton, chociaż oczywiście obydwie wiedziałyśmy, że Rafał jest całkiem fajny, ale zdaje się, że to nie kobiety mu w głowie.

– Rafał? Daj spokój. On się nie nadaje do związków.

Koleżanka miała rację. Większość dnia spędzałam w pracy, a tutaj nie sposób było kogoś znaleźć. Coraz mniej też wychodziłam, bo moi znajomi po kolei brali śluby, zajmowali się urządzaniem mieszkanek i czekaniem na dzieci, a nie wieczornym imprezowaniem w pubach czy bieganiem po klubach.

Nie chciałam do końca życia zostać sama, pozostał mi tylko internet. Szybko odkryłam, że aplikacji jest mnóstwo, a w każdej z nich można wybierać i przebierać. Początkowo się zachłysnęłam. Jednak z czasem zauważyłam, że wyłuskanie fajnego faceta spośród mnóstwa, no mnóstwa tych mniej fajnych – oględnie mówiąc – będzie nie lada wyzwaniem. Obiecałam sobie, że nie będę się poddawać. I się nie poddawałam. Byłam naprawdę wytrwała.

– Pamiętaj, gdzieś tam czeka na ciebie twój jedyny – mówiła pół żartem, pół serio koleżanka, starając się dodawać mi otuchy.

Stałam się mistrzynią nieudanych randek

– Naprawdę? Lubi jazz i chodzi na jogę? – westchnęłam z niedowierzaniem, przeglądając profil Michała w aplikacji.

Od miesięcy trafiałam wyłącznie na typowych „Januszy” randkowania. Jakkolwiek to brzmi, taka właśnie była prawda. Selfie z siłowni, opisy typu „jestem, jaki jestem” i zero wspólnych tematów. Aż tu nagle – facet, który nie tylko nie wyglądał jakby robił zdjęcia przed lustrem w łazience, ale jeszcze pisał pełnymi zdaniami. Czyżby wreszcie pojawiła się szansa na coś więcej niż oklepane frazesy?

Nasze rozmowy były zabawne, lekkie, czasami trochę flirtujące. Wymieniliśmy się numerami telefonów i naprawdę świetnie się nam gadało. W ogóle nie czuć było tego napięcia charakterystycznego dla pierwszych rozmów z kimś nowo poznanym. Po tygodniu zaproponował spotkanie.

– Kawka w centrum? Mam takie jedno fajne miejsce z muzyką na żywo.

– Brzmi idealnie – odpisałam bez wahania.

W głowie już układałam sobie scenariusz dalszego ciągu naszej znajomości. Może to w końcu ten jedyny? Nie oczekiwałam księcia na białym koniu czy rycerza rzucającego kobiecie pęki kwiatów pod stopy. Ale przynajmniej kogoś, kto nie zabierze mnie na kebab do obskurnej budki otwartej przez całą dobę. Czy to tak wiele?

Nagle ją zobaczyłam

Do knajpki przyszłam chwilę wcześniej. Naprawdę wyszykowałam się na to spotkanie. Założyłam nawet sukienkę i buty na obcasie, chociaż na co dzień biegam głównie w jeansach i wygodnych trampkach. Usadowiłam się przy oknie, poprawiłam włosy i co chwilę zerkałam na drzwi. Po kilku minutach wszedł Michał. Był jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach, no słowo daję. Ale zanim zdążyłam wstać i się przywitać… weszła za nim jakaś elegancka kobieta. Że co proszę?

Nie, nie była to stateczna pani w średnim wieku, która siada z tyłu i udaje, że jej nie ma. Nie. To była stylowa pięćdziesięciolatka w czerwonym płaszczyku z paskiem w talii, z wielką torbą i… telefonem w statywie.

Cześć, jestem Magda, mama Michała – uśmiechnęła się promiennie i podała mi rękę.

– Yyy… dzień dobry? – wydukałam, zerkając na Michała, jakby miał za chwilę krzyknąć „żartowałem!”.

– Spokojnie – zaśmiał się on. – Moja mama prowadzi kanał o randkowaniu.

– I właśnie nagrywamy nową serię o tym, jak wyglądają randki z perspektywy matek. Będzie śmiesznie – dodała z ekscytacją w głosie pani Magda i już zaczęła się szykować do nagrywania.

Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Gdzie ja niby trafiłam? Do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której świat stanął na głowie? A może do ukrytej kamery? No wiecie, do jednego z tych programów, w których wkręcali ludzi, że potrzebują pomocy, a tak naprawdę robili im żarty? Mnie te scenki jakoś nigdy szczególnie nie śmieszyły.

Nie wierzyłam, że to się dzieje

Siedziałam na randce, na którą przyszła mama chłopaka, z którym się umówiłam. I nie dość, że była obecna – to jeszcze zamierzała kręcić materiał na social media przedstawiający przebieg naszego spotkania. Po tej randce mogłam spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie tego. No chyba większe było prawdopodobieństwo, że trafię na jakiegoś kolegę z przedszkola albo dyrektora ode mnie ze szkoły, niż na takie coś.

– Chyba… nie wiedziałam, że to część umowy – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć, choć mięsień na policzku mi drgał, a głos nie miał nic wspólnego z moim codziennym tonem.

– Michał pewnie zapomniał wspomnieć – machnęła ręką Magda. – Ale zobaczysz, będzie ekstra! Jesteś fotogeniczna, więc świetnie wyjdziesz na zdjęciach. Popracujemy nieco nad twoją spiętą postawą i rolki też będą niczego sobie – kontynuowała niezrażona moim przerażeniem w oczach.

Nie jestem fotogeniczna. Od dziecka nie znosiłam robić zdjęć, a obsesja ludzi na punkcie pstrykania selfie przy każdej możliwej okazji doprowadza mnie do szału. No, ale Magda chyba chciała powiedzieć mi komplement, więc ze wszystkich sił starałam się uśmiechnąć. Miło i przyjacielsko. Ale wyszedł mi jedynie jakiś niewyraźny grymas sugerujący, że czuję się niczym w prawdziwym Matrixie.

– Jak nie chcesz być na nagraniu, to rozumiem – wtrącił Michał. – Ale mama ma już 300 tysięcy followersów. To może być twoje pięć minut. No wiesz, masz szansę zaistnieć w sieci – dodał z werwą w głosie.

No tak. Bo przecież po to człowiek się maluje i wybiera sukienkę na pierwszą randkę w ciemno. Po to idzie do fryzjera i zakłada buty na wysokim obcasie, w których musi na nowo uczyć się chodzić. Żeby trafić do relacji na TikToka, jako #randkamojegoMichała. Czy w jakieś inne, podobne miejsce, z chwytliwym hasztagiem wymyślonym przez zapobiegliwą mamusię doskonale wiedzącą, co jest w stanie przyciągnąć uwagę tysięcy ludzi? A może małolatów? Nie mam pojęcia, kto lubi te jej profile, kanały i Bóg wie, co jeszcze. Sama nie jestem sieciową wyjadaczką i social media traktuję głównie jako miejsce do komunikacji ze znajomymi, a nie społeczność, którą mogłabym przekuć w kasę.

Miłość czy materiał promocyjny?

Próbowałam jeszcze ratować wieczór. Po krótkiej wymianie spojrzeń zgodziłam się, żeby mama usiadła przy stoliku obok. Obiecała, że tylko na chwilę. Przez moment rzeczywiście wydawało się, że da nam spokój. Ale nie. Po pięciu minutach nie wytrzymała i zaczęła zadawać pytania.

– Jakie masz plany na przyszłość?

– Co sądzisz o związkach na odległość?

– Czy Michał nie wygląda, jak młody Richard Gere? No wiesz, jeszcze sprzed „Pretty Woman”?

Nie wyglądał. Ale gorzej – nie wyglądał już nawet jak mój potencjalny partner. Raczej jak chłopiec uwięziony w ciele dorosłego faceta, który nie potrafił stanowczo sprzeciwić się matce. W pewnym momencie Magda wróciła do nagrywania – tym razem szeptem komentując nasze zachowanie.

– Teraz trzyma filiżankę obiema rękami. Znaczy, że jest spięta i czuje się niepewnie– mówiła do kamery. – Może go nie polubiła?

No nie wiem. Może i go nie polubiłam. Po trzydziestu minutach czułam się jak bohaterka ukrytej kamery. Wstałam i spojrzałam na Michała:

– To nie dla mnie. Szukałam randki, nie castingu.

– Ale… naprawdę jesteś fajna. Mama też tak mówi!

– A ja nie szukam związku z twoją matką. I naprawdę nie obchodzi mnie, co ona sądzi – odpowiedziałam i wyszłam.

Nie oglądałam się za siebie. Nawet jeśli miałam trafić na TikToka jako „ta niemiła dziewczyna”, trudno. Przynajmniej pozostałam sobą. Po tej randce długo nie zaglądałam do aplikacji. Ale za to zaczęłam pisać bloga o randkowych porażkach. Nie mam jeszcze tysięcy obserwatorów, ale przynajmniej mam kontrolę nad własną narracją. A co do Michała? Parę dni później wysłał mi link do filmiku. Tytuł: „Randka z życia – kiedy mama widzi więcej niż ty!”

Zgłosiłam film do usunięcia. Ale nie jestem zła. Dzięki niemu wiem, czego na pewno nie chcę. Czego? Związku we troje z nim i jego zakręconą matką, która wszystko wie najlepiej.

Justyna, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama