„Ukrywałem romans z narzeczoną najlepszego przyjaciela. Zdradziła nas grzeszna chwila pod jemiołą na firmowej wigilii”
„Kiedy nadszedł moment dzielenia się opłatkiem, szło mi całkiem nieźle. Do czasu. Podszedłem do niej na końcu, żeby nie robić zamieszania. Staliśmy na uboczu, pod jemiołą. Nasze dłonie zetknęły się zdradliwie. Patrzyliśmy sobie w oczy, a świat wokół zniknął”.

- Redakcja
Z Adamem znamy się od liceum. Pamiętam, jak siedzieliśmy na parapecie w szkolnej toalecie i snuliśmy plany o wielkiej firmie technologicznej, która „kiedyś” zmieni świat. To „kiedyś” przyszło szybciej, niż sądziliśmy. Dziś mamy kilkudziesięciu pracowników, biuro z widokiem na panoramę miasta i kontrakty, które przyprawiają księgową o palpitacje. Wszystko zbudowaliśmy razem. Najlepsi kumple, zawsze w duecie.
A potem pojawiła się Alicja. Najpierw jako dziewczyna z HR-u, później — jako jego narzeczona. Adam zakochał się w niej po uszy. Oświadczył się po pół roku, a ja miałem być świadkiem na ich ślubie. Tak przynajmniej planował. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to się zaczęło. Może od wspólnej delegacji. Może od jednego wieczoru po pracy, który za bardzo się przeciągnął. Wiem tylko, że od miesięcy mamy romans.
Nie usprawiedliwiam się. Każde spotkanie z Alicją to euforia pomieszana z obrzydzeniem do samego siebie. Kocham ją. Ale jednocześnie nienawidzę tego, co zrobiliśmy.
– Myślisz, że on się kiedyś dowie? – szepnęła Alicja któregoś wieczoru w moim gabinecie.
– Nie może. To by go zniszczyło – odpowiedziałem, sam nie wierząc już w to, co mówię.
Nie mogłem się powstrzymać
Wigilia firmowa zawsze miała w sobie coś z absurdu. Ludzie, którzy na co dzień ignorują się na korytarzach, nagle ściskają się przy opłatku i życzą sobie „wszystkiego, co najlepsze”. Fałszywe uśmiechy, sztuczne życzenia. A ja tego roku byłem mistrzem w udawaniu.
Sala konferencyjna zmieniła się w świąteczny świat jak z katalogu — światełka, świerk w donicy, catering z restauracji i koktajle, które szybko rozluźniały krawaty i języki. Adam i Alicja przyszli razem, ręka w rękę. Ona w ciemnozielonej sukience, on w bordowej marynarce. Wyglądali jak z pocztówki.
Trzymałem dystans. Śmiałem się z żartów, rozmawiałem z ludźmi. Udawałem. Kiedy nadszedł moment dzielenia się opłatkiem, szło mi całkiem nieźle. Do czasu. Podszedłem do niej na końcu, żeby nie robić zamieszania. Staliśmy na uboczu, pod jemiołą. Nasze dłonie zetknęły się zdradliwie. Patrzyliśmy sobie w oczy, a świat wokół zniknął.
– Wszystkiego dobrego... – zacząłem.
Ale nie dokończyłem. Pocałowałem ją. Krótko, szybko, z napięciem, które buzowało w powietrzu od miesięcy. Może ktoś to uznał za niewinny gest, a może nie. Nie zauważyliśmy błysku. Ale on był. Ktoś zrobił zdjęcie, a my o tym nie wiedzieliśmy. Adam stał daleko od nas, zajęty rozmową z Katarzyną. Niczego nie zauważył.
Później, przy choince, powiedziałem szeptem:
– To nie był tylko impuls.
Alicja uniosła głowę i spojrzała mi w oczy:
– Wiem. I właśnie to mnie przeraża.
Wszystko zawaliłem
Następnego ranka obudziłem się z dziwnym niepokojem. Nie z kacem, tylko z czymś znacznie gorszym — może to była intuicja. O ósmej byłem już w biurze. Prawie nikogo nie było, tylko sprzątaczka i kilku programistów, którzy chyba nigdy nie wychodzili z open space’u.
Wszedłem do gabinetu, zaparzyłem kawę i włączyłem komputer. Telefon zawibrował i zobaczyłem wiadomość od nieznanego numeru: „Miłych Świąt, szefie.” Dołączone zdjęcie, kliknąłem. To było nasze zdjęcie. Ja i Alicja w momencie pocałunku. Zrobione z ukrycia, lekko rozmazane, ale nie na tyle, żeby nie rozpoznać twarzy. Miałem wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg.
Minutę później kolejne powiadomienie. Tym razem mail. Temat: „Świąteczna miłość w firmie.” Zdjęcie wysłane do wszystkich pracowników, na wspólną skrzynkę. Do mnie i do Adama. Drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem. Wpadł Adam, blady jak ściana, trzymając telefon.
– Ty... to ty?! – wykrzyczał.
Zamilkłem. Nie miałem nic na swoją obronę.
– Adam, ja... chciałem ci powiedzieć...
– Zamknij się! – krzyknął. – Właśnie straciłem kobietę i przyjaciela. W jednej chwili.
Patrzył na mnie, jakby widział pierwszy raz w życiu. Oczy pełne wściekłości i czegoś jeszcze gorszego — rozczarowania. Odszedł, trzaskając drzwiami. Zostałem sam. Siedziałem w ciszy, patrząc na ekran komputera. W głowie huczało. Pojawiły się pytania: Kto to zrobił? Dlaczego? A przede wszystkim – czy to naprawdę koniec? Bo ja wiedziałem jedno: właśnie zawaliłem całe swoje życie.
To było bolesne
Spotkaliśmy się wieczorem, w aucie zaparkowanym na uboczu, pod jej blokiem. Padał śnieg, jakby próbował coś przykryć — może nasze winy. Alicja wsiadła bez słowa. Miała podpuchnięte oczy i rozmazany makijaż. Nie musiałem pytać, czy Adam się wyprowadził. Wiedziałem. Siedzieliśmy w milczeniu.
– Powiedział tylko, że mam się wynosić. Odwołał ślub. Spakował walizki i po prostu wyszedł – odezwała się w końcu. Jej głos był stłumiony, jakby mówiła przez mgłę.
– Przykro mi... – wyszeptałem, ale to brzmiało idiotycznie. Żałośnie.
– To nigdy nie miało się tak skończyć – powiedziała, patrząc przez szybę.
Odwróciłem się do niej, chwyciłem jej dłoń.
– Może... może to szansa? Dla nas?
Milczała. Długo. W końcu wyrwała rękę.
– Nie wiem, Marek. Nie wiem, czy chcę być z tobą, jeśli to wszystko kosztowało aż tyle.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Bardziej niż krzyk Adama. Bardziej niż zdjęcie, które wyleciało do całej firmy. Alicja patrzyła na mnie jak na obcego. Jakby wszystko, co było między nami, przestało mieć znaczenie.
– Może da się to jakoś naprawić... – powiedziałem cicho.
– Czego ty właściwie chcesz? – zapytała z bezsilnością. – Miłości? Przebaczenia? Nowego życia na gruzach starego?
Nie umiałem odpowiedzieć. Zostawiłem ją pod klatką i odjechałem bez słowa. Cała noc minęła mi na myśleniu, czy to była chwila słabości... czy może po prostu prawda o mnie samym.
To była moja wina
To było dwa dni później. Katarzyna czekała na mnie przy windzie. Stała z założonymi rękami, zimna jak lód. Gdy drzwi się zamknęły, nacisnęła przycisk na ostatnie piętro i odezwała się bez patrzenia:
– Zajmę ci dwie minuty. Potem możesz się na mnie drzeć, wyzywać, robić, co chcesz. Ale najpierw posłuchaj.
Nic nie odpowiedziałem. Słuchałem.
– To ja zrobiłam to zdjęcie. I ja je wysłałam. – odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy. – Od miesięcy patrzyłam, jak robicie z Adama idiotę. Jak udajecie, że wszystko gra. Jak ona cię dotykała „przypadkiem” przy ekspresie, jak ty wychodziłeś z biura pięć minut po niej. Myślałeś, że nikt nie widzi?
– Dlaczego? – zapytałem tylko. – Po co?
– Bo miałam dość tej waszej hipokryzji – rzuciła. – Zawsze zgrywaliście świętych. Szefowie idealni, przyjaciele od serca, wzór do naśladowania. A ja patrzyłam i myślałam: serio? Mam zasuwać po godzinach, kiedy oni w tym czasie niszczą człowieka, który im ufa?
Zamarłem. Chciałem coś powiedzieć, ale każde słowo wydawało się zbyt małe. Śmieszne.
– Zniszczyłaś życie trzem osobom – wycedziłem w końcu.
– Nie – odpowiedziała spokojnie. – Wy sami je sobie zniszczyliście. Ja tylko ukazałam prawdę.
Drzwi windy się otworzyły, Katarzyna wyszła bez słowa. Następnego dnia złożyłem rezygnację. Nie mogłem już patrzeć ludziom w oczy. Nie w tym biurze, nie po tym wszystkim. Mój świat się zawalił. A winę niosłem na własnych barkach.
Straciłem przyjaciela
Zadzwoniłem do niego trzy razy. Nie odebrał. Napisałem tylko: „Chcę się spotkać. Nie żeby się tłumaczyć. Tylko żebyś mógł mi powiedzieć wszystko, co czujesz”. Odpisał krótko: „Jutro. 19:00. U mnie”. Drzwi otworzył mi bez słowa, ale nie podał ręki. Wpuścił do mieszkania i wskazał fotel. Usiadł naprzeciwko, był blady, wychudzony. Jakby przez te kilka dni przeżył miesiące.
– Nie wiem, od czego zacząć – powiedziałem cicho.
– Zacznij od „przepraszam”, choć i tak nie ma to już żadnego znaczenia.
Zamilkłem. Wzrok uciekł mi na podłogę.
– Byłeś dla mnie jak brat – powiedział. – A okazałeś się najgorszym zdrajcą. Nie tylko zabrałeś mi kobietę, Marek. Ty mnie ośmieszyłeś. Na oczach wszystkich. I w moich oczach.
– Zakochałem się – powiedziałem w końcu, nie szukając już wymówek. – To nie była gra. Nie planowałem tego. Po prostu… się stało.
– Zawsze to jest tylko przypadek, co nie? – prychnął. – Wiesz, co jest najgorsze? Że ja ci naprawdę ufałem. Myślałem, że nawet jak świat się zawali, to ty będziesz stał obok. A ty wyciąłeś mi serce i nawet nie zająknąłeś się o tym wcześniej.
Westchnął ciężko. Przez chwilę tylko patrzył na mnie, jakby szukał w mojej twarzy kogoś, kogo znał. Nie znalazł.
– Sprzedaję udziały, wycofuję się z firmy. I z wszystkiego, co było. Nie chcę cię więcej znać.
– Adam, proszę… – zacząłem.
– Powodzenia, Marek – przerwał mi chłodno. – Bo straciłeś wszystko.
Zostałem całkiem sam
Zostałem sam. Bez firmy, bez przyjaciela, bez Alicji. Nasza relacja nie przetrwała. Przez kilka tygodni jeszcze próbowaliśmy coś sklejać z tych odłamków, ale nie dało się. Ona była zbyt rozdarta, ja zbyt wypalony. Pewnego wieczoru powiedziała, że nie umie już ze mną rozmawiać bez poczucia winy. I że nie potrafi spojrzeć w lustro, gdy jestem obok. Nie kłóciłem się, tylko kiwnąłem głową. Wyszedłem i już nie wróciłem.
Teraz siedzę sam w wynajętym mieszkaniu, z meblami z drugiej ręki i kubkiem herbaty, którą parzę tylko dla siebie. Święta spędziłem sam. Bez opłatka, bez kolęd. Tylko śnieg za oknem przypominał, że kiedyś byłem częścią czyjegoś świata. Nie próbuję się usprawiedliwiać. Zdradziłem najbliższego człowieka. Wykorzystałem zaufanie. Złamałem granice, których nigdy nie powinno się przekraczać. Nie jestem ofiarą, jestem winowajcą.
Czasem próbuję wrócić myślami do tamtej wigilii. Do momentu, kiedy ją pocałowałem. Zastanawiam się, co by było, gdybym się powstrzymał. Gdybym odwrócił głowę, uciął wszystko wcześniej. Ale prawda jest taka, że nie potrafię się oszukiwać. Wiedziałem, co robię. Tylko nie wiedziałem, że wszystko stracę. I że nawet sam sobie nie będę potrafił wybaczyć.
Bo są rzeczy, których nie da się naprawić. I życie, które trzeba zacząć od nowa — zupełnie samemu.
Marek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłam zięciowi 50 tys., bo ufałam mu jak własnemu dziecku. W jednej chwili straciłam godność i oszczędności życia”
- „Na mikołajki mąż miał gest. Kochanka musiała być grzeczna, bo dostanie od niego luksusowe perfumy i biżuterię za 500 zł”
- „Mąż przy mamusi ciągle stęka, że go zaniedbuję. A ona wtedy leci prać mu skarpetki z czułością”

