Reklama

Przez pierwsze dwa lata małżeństwa dzieliliśmy mieszkanie z moimi rodzicami. Było nam dość ciasno, choć wtedy sporo rodzin żyło w podobnych warunkach. Gdy Teresa dowiedziała się, że jest w ciąży, zacząłem się niepokoić. Wiadomość o tym, że zostanę ojcem, napełniła mnie radością, ale nie miałem pojęcia, jak w naszym małym kąciku, odgrodzonym od reszty pokoju meblami, zmieścimy jeszcze dziecięce łóżeczko. Ostatecznie jakoś się udało. Jednak kiedy Wojtek nauczył się chodzić, moi rodzice podjęli ważną decyzję.

Reklama

– Tadek, wam jako młodej rodzinie należy się więcej miejsca. Przecież na wsi stoi nasz stary dom. My z mamą jesteśmy już na emeryturze, więc czas wrócić do korzeni – oznajmił ojciec.

Kompletnie mnie zaskoczył tą decyzją, przecież ciągle powtarzał jak bardzo nie znosi wsi. Co prawda rodzice przeprowadzili się tam ze względu na nas, ale z czasem sami pokochali życie na prowincji. Teraz są naprawdę zadowoleni.

Chyba nie będzie aż tak źle.

Zostaniemy na swoim, nikt nas nie wyrzuci...

Czuliśmy się świetnie we własnym mieszkanku, choć było malutkie. Gdy Wojtek zaczął chodzić do szkoły, wzięliśmy się za modernizację. Urządziliśmy mu własny kąt w części kuchennej, nawet z oknem. Na górze spał, a pod spodem miał miejsce do nauki. Niewiele tej przestrzeni było, ale mógł mieć swój azyl. Jak syn się usamodzielnił i znalazł inne lokum, Teresa zaadaptowała ten zakątek na pomieszczenie gospodarcze z pralką i suszarką.

Ja w tym lokum mieszkam od urodzenia, a moja Teresa przez ponad pół wieku. Widzieliśmy, jak sąsiedzi się zmieniali – jedni umierali, drudzy dorastali.

– Tadeusz, wiesz co się stało? Mówią, że nasz budynek już nie jest komunalny. Pojawił się gdzieś spadkobierca i sprzedał naszą kamienicę. Matko święta, co teraz?! Na pewno nas stąd wygonią i zrobią luksusowe mieszkania. Gdzie my się podziejemy? Do domu starców nas wyślą? O rety... – mówiła przestraszona Halina, mieszkająca pod numerem cztery.

Myślałem, że za bardzo dramatyzuje. Owszem, słyszeliśmy o roszczeniach dotyczących budynku, w którym mieszkamy. Jednak istnieją przepisy, które chronią lokatorów – niemożliwe, żeby ktoś mógł nas wyrzucić po takim czasie. Informację o roszczeniach przekazała nam Halina już dawno temu.

Z czasem sprawa ucichła i przestaliśmy się tym martwić. Z właścicielem, który przejął kamienicę, nigdy się nie spotkaliśmy. Pierwszy kontakt to była kartka zostawiona w skrzynce. Od razu zaskoczył nas wiadomością o podwojeniu opłat za mieszkanie.

Teresa to przeczytała i się rozpłakała.

– Tadek, skąd my weźmiemy tyle kasy? Nie damy rady tego płacić. A gdzie indziej się podziać po tylu latach...

Strach ściskał mi gardło tak samo jak jej, choć starałem się tego nie okazywać.

– Spokojnie, kochanie, jakoś to będzie. Mamy trochę kasy na koncie. Możemy zacząć skromniej żyć, przecież nie musimy jeść schabowych każdego dnia. A może przerzucimy się na jarskie? Założymy sobie mini ogródek na balkonie – żartowałem, próbując rozluźnić atmosferę.

Teraz myślę, że może należało wtedy skontaktować się z Wojtkiem... Ale przecież syn był daleko, w Australii. Prowadził własne życie, odzywał się do nas średnio raz w miesiącu, a bywało że i rzadziej.

– Dzieci są po to, by pewnego dnia pofrunęły z gniazda – tak zawsze odpowiadała Teresa, gdy ktoś wypytywał o naszego syna.

Zaczęło się robić gorąco

Z każdym miesiącem było widać, że jest jej ciężko, choć starała się tego nie okazywać. Cóż, sytuacja była, jaka była. Postanowiłem zostać przy swoim – nie będę nikogo prosił o wsparcie. Początkową podwyżkę udało nam się jakoś przetrwać. Jednak ludzie powoli znikali z naszego bloku. Najpierw Halina przeniosła się do swojej siostry. Potem miasto przydzieliło nowe lokum Magdzie i Kazikowi wraz z ich trojgiem dzieci. Na końcu Marcin, który był w wieku naszego Wojtka, wziął pożyczkę i przeniósł się do kawalerki w nowym budownictwie.

W momencie, gdy ktoś się wyprowadzał, właściciel od razu zabierał się za remont lokalu, by stworzyć apartament pod turystów. W sezonie letnim zmieniały się tam co tydzień grupy przyjezdnych z innych krajów. Ich głośne zabawy niosły się echem aż do najbliższej równoległej uliczki...

Kiedy znów podnieśli nam czynsz, przestaliśmy dawać radę z płatnościami. Próbowaliśmy ciąć koszty jak się dało – zakręcaliśmy grzejniki w zimie, oszczędzaliśmy na wodzie i elektryczności. Niestety, wydatki na lekarstwa tylko rosły. Teresa musiała przejść operację wszczepienia rozrusznika, a później pojawiły się problemy z poruszaniem. Musieliśmy się zadłużyć na wózek inwalidzki, kupić jej chodzik i specjalne łóżko rehabilitacyjne. Często brakowało nam na opłaty mieszkaniowe. Nie pokazywałem żonie ponagleń od gospodarza, bo nie chciałem dodawać jej zmartwień. On jednak coraz częściej wspominał o wyrzuceniu nas na bruk. Próbowałem szukać pomocy w urzędzie miasta.

– Czy pan wie, ile osób czeka na przydział? Poza tym priorytetowo traktujemy rodziny z dziećmi, więc proszę się nie łudzić – urzędniczka zbyła mnie błyskawicznie.

W kwietniu przyszło zawiadomienie

To nie była zwykła korespondencja, lecz nakaz opuszczenia mieszkania. Strach mnie kompletnie sparaliżował. Siedząc w kuchni, nie mogłem powstrzymać łez. Złamałem własne postanowienie i wykonałem telefon do Wojtka.

– Słuchaj, tato, ciężko mi to mówić, ale mam teraz kiepski okres, rozglądam się za innym zajęciem. Nie dam rady was wesprzeć w tym momencie. Życzę wam jednak powodzenia – usłyszałem od syna.

Chyba niewiele go obchodziło, że jego mama i tata wkrótce stracą dach nad głową... A może mi nie wierzył. Minęły dwa dni i wracając z zakupów, zobaczyłem żonę leżącą na kuchennej posadzce. Natychmiast zadzwoniłem po pogotowie. Okazało się, że dostała udaru. Wiem, że to ja zawiniłem – Teresa trzymała w dłoni pismo informujące o wyrzuceniu nas z mieszkania. Musiała przeżyć ogromny szok, bo nigdy wcześniej nie wspominałem jej o kolejnych ostrzeżeniach ani o tym, że możemy stracić mieszkanie. Na szczęście Teresa się wybudziła, choć miała problemy z ruchem, ale przynajmniej mogła mówić.

Lekarze przekazali mi smutną wiadomość: „Rehabilitacja pańskiej małżonki potrwa bardzo długo. Samodzielne chodzenie raczej nie będzie możliwe, ale jest szansa, że odzyska władzę w prawej ręce”.

Nie miałem odwagi spojrzeć na moją żonę. W końcu jednak musiałem to zrobić.

– Tadek, czemu nic nie mówiłeś? Przecież mogliśmy wspólnie poszukać rozwiązania... Co teraz zrobimy? Jak sobie poradzimy?

Wyjaśniłem jej całą sytuację. Wspomniałem o tym, jak rosły koszty, o tym jak poszedłem do urzędu. Powiedziałem też o rozmowie z Wojtkiem.

– Kompletnie nie wiem, co dalej. Po prostu nie mam pojęcia...

Oparłem głowę na jej pościeli, a Teresa delikatnie gładziła moje włosy dłonią. Kolejny raz odwiedziłem urząd. Wspomniałem o tym, że Teresa miała wylew i próbowałem dowiedzieć się, czy można przesunąć termin eksmisji.

– Chciałbym, żeby moja żona mogła jeszcze wrócić do domu i spojrzeć na nasze cztery kąty – błagałem.

Ale nie było już odwrotu

– Ze względu na niepełnosprawność pana małżonki, możemy zaproponować jej miejsce w ośrodku opiekuńczym. Dla pana mamy opcję zakwaterowania w lokalu komunalnym. Co prawda bez wygód, ale przynajmniej będzie gdzie mieszkać.

– Ależ jak to? Przez całe życie byliśmy razem! Nie wyobrażam sobie zostawić żony pod czyjąś opieką. To jakiś absurd! – krzyczałem coraz głośniej z frustracji, aż w końcu bezsilnie usiadłem i pozwoliłem popłynąć łzom.

Nagle z sąsiedniego pomieszczenia wyszła jakaś kobieta. Rzuciła okiem na mnie i pracownicę, po czym sięgnęła po dokumenty leżące na biurku.

– Pan Tadeusz, prawda? Zapraszam do mnie na chwilę rozmowy.

Kierowniczka wydziału, pani Agata, okazała się moim prawdziwym aniołem stróżem. Na początek poprosiła, żebym przedstawił jej całą sytuację własnymi słowami. No więc zacząłem mówić.

– Ci czyściciele kamienic to istna plaga – wymamrotała cicho urzędniczka, po czym podniosła głos: – Niestety panie Tadeuszu, w tej sprawie nic się nie da zrobić, to lokum przepadło. Oczywiście zapewnimy wsparcie przy przeprowadzce, proszę się tym nie przejmować. Teraz musimy ustalić, gdzie pan się przeniesie. A jak pan się czuje? Kiepsko, co? Na pewno dokuczają plecy, bolą stawy, ciśnienie wysokie, może jeszcze problemy z nerkami...

Nie zgodziłem się z tym.

– E tam, jestem w dość dobrej formie. Każdego dnia ćwiczę, chodzę na przechadzki...

– Proszę pana, pan nie jest w najlepszym stanie. Rozumie pan, co ja mówię? – zapytała pani Agata dobitnie. – Tak?

Nie do końca rozumiałem, do czego zmierza, ale kiwnąłem głową.

– W takim razie proszę złożyć podpis tutaj.

Kobieta przysunęła w moją stronę dokument. Okazało się, że to podanie o miejsce w ośrodku dla osób starszych.

– Niemożliwe, przecież nie potrzebuję nadzoru – zaprotestowałem.

Moja Teresa wciąż przebywa w szpitalu

– Spokojnie, wszystko panu wytłumaczę. Gdy oboje otrzymacie miejsca w domu opieki, kolejną rzeczą będzie staranie się o to, żebyście mogli mieszkać w jednym pokoju. Da się to załatwić. Sam pan wspominał, jak ważne jest, żebyście byli razem i jak bardzo chce pan dbać o małżonkę. To naprawdę jedyne wyjście – wyjaśniła. – Poza tym, gdy już się tam znajdziecie, nikt panu nie będzie kazał ciągle leżeć. Niech mi pan zaufa i pozwoli wszystko zorganizować.

Zgodziłem się.

Tymczasowo przebywam w kwaterach dla pracowników. Nasze wszelkie rzeczy trzymamy w magazynie. Miałem już okazję zobaczyć miejsce, gdzie wkrótce zamieszkamy. To przyjemny budynek położony wśród drzew, otoczony sporym terenem zielonym. Będzie tam specjalne łóżko do rehabilitacji przeznaczone dla Teresy, a dla mnie wstawią wygodny tapczan.

Skromne wyposażenie: mebel na ubrania, blat i para krzeseł. Plus niewielka toaleta z umywalką. Co prawda łazienkę dzielimy z sąsiadami, ale jest dostosowana do potrzeb niepełnosprawnych i świeżo wyremontowana. Będzie można doposażyć pomieszczenie w własny telewizor oraz czajnik.

Pomieścimy też ukochany fotel, który Teresa tak lubi. Jeśli wszystko się uda, już wkrótce się tam przeprowadzimy. Doprowadzę pokój do porządku, ozdobię kwiatami, a w potem zabiorę Teresę do naszego nowego lokum. Może uda nam się stworzyć tu prawdziwy dom.

Tadeusz, 75 lat

Reklama

Czytaj także:
„Tyrałem na 2 etaty, by opłacić matce leczenie. Gdy odkryłem, na co wydaje moją kasę, zaufanie uleciało jak zapach perfum”
„W łaski teściowej było trudniej się dostać niż do samego nieba. Przeszłam piekło, bo klepałam schabowe inaczej niż ona”
„Gdy po 70. znalazłam miłość, cała parafia uznała mnie za grzesznicę. Według proboszcza miejsce wdowy jest na klęczniku”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...