„Ukrył zaręczynowy pierścionek w buraczkach, a potem zrujnował mi życie w rytmie disco polo. Nigdy mu tego nie wybaczę”
„Spojrzałam na niego. Spojrzałam na jego matkę. I w tamtej chwili pożałowałam wszystkich tych wieczorów spędzonych razem”.

- Redakcja
Mówią, że każda dziewczyna chce mieć wyjątkowe zaręczyny. No to ja miałam. Takie, które śniły mi się po nocach przez kilka tygodni i za każdym razem budziłam się, macałam językiem dziurę po zębie i przeklinałam dzień, w którym poznałam Łukasza. To miał być piękny wieczór – wesele jego siostry, tańce, szampan, śmiechy. Zamiast tego były wrzaski, a na końcu matka mojego byłego narzeczonego powiedziała, że „zhańbiłam jej buraki”. Czasami się zastanawiam, czy ja w ogóle istnieję, czy może jestem bohaterką kiepskiej komedii. A potem przypominam sobie dźwięk łamanego zęba i wszystko wraca. Tak, to się naprawdę wydarzyło.
Poczułam ból
– Zjesz buraczki? – zapytał Łukasz, stawiając przede mną słoik z kiszonymi burakami.
– Pewnie, poproszę – odpowiedziałam, nie mając pojęcia, że za chwilę moje życie się rozpadnie w rytmie disco polo i zgrzytu łamanego zęba.
Sięgnęłam widelcem po plasterek i włożyłam do ust. Chrupnęło. Ale nie jak burak. Chrupnęło twardo, metalicznie. Potem trzask. Przeszył mnie ból tak ostry, że aż zgięło mnie w pół.
– Aaa! – syknęłam, łapiąc się za policzek.
Łukasz poderwał się od stołu, trzymając się za głowę, jakby sam właśnie poczuł ten ból.
– Zoja! Nie gryź! Nie gryź dalej! – wrzasnął, rzucając się przez stół.
Wyplułam zawartość ust na talerzyk. Wśród różowej papki z buraka i śliny leżał złoty pierścionek. I połowa mojego zęba.
– Co to jest?! – syknęłam.
– Pierścionek... – powiedział Łukasz, jakby mówił o czymś pięknym, romantycznym. – Chciałem, żeby było oryginalnie! To miał być żart! Niespodzianka!
– Żart?! Myślałeś, że jak zjem słoik buraków, to pierścionek pojawi się na moim palcu?!
Ludzie zaczęli się gromadzić. Słyszałam stłumione chichoty. Łukasz uklęknął, pokazując ten przeklęty pierścionek, cały umazany w soku z buraków i mojej śliny.
–Wyjdziesz za mnie?
Nie odpowiedziałam. I wtedy pojawiła się jego matka. Jej policzki były czerwone, spojrzenie mordercze.
– Coś ty zrobiłaś z moimi burakami?! – wrzasnęła. – Siedem dni na balkonie! I ty je tak zbezcześciłaś?!
Spojrzałam na Łukasza, a potem na ten słoik. I już wiedziałam, że to będzie początek końca.
Byłam wściekła
– Nie wiedziałam, że tam coś jest! – tłumaczyłam się idiotycznie, z ręką wciąż przy policzku.
Ból pulsował aż do skroni.
– Nie wiedziałaś?! – prychnęła jego matka. –Dziewczyna z klasą nie żuje jak krowa tylko po to, żeby coś połknąć!
– Mamo... przestań – próbował interweniować Łukasz, ale matka już nabierała pary jak czajnik.
– Jak można było tak sprofanować mój słoik?! – lamentowała. – Takie buraki to się kisi sercem, z pokorą! Nie wsadza się tam błyskotek! A ty co, pierścionek jak zgniłe jabłko w kompot wcisnąłeś?!
– To miał być romantyczny gest... – zaczął znowu Łukasz.
– Romantyczny?! – wrzasnęłam.
– Pierścionek jest złoty! – dodał on bezmyślnie.
Spojrzałam na niego. Spojrzałam na jego matkę. I w tamtej chwili pożałowałam wszystkich tych wieczorów spędzonych razem.
– Zhańbiłaś! – krzyczała. – Zhańbiłaś moją kiszonkę!
Wszyscy patrzyli w osłupieniu.
– Niech się pani wypcha tymi burakami.
Po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia. Łukasz pobiegł za mną.
– Poczekaj! To nie tak miało być! Naprawdę cię kocham!
Miałam dość
Nie zdążyłam dojść do szatni, gdy drogę zastąpiła mi panna młoda – siostra Łukasza – Martyna, cała w koronkach, z welonem w ręku i rozmazanym makijażem.
– Błagam, nie rób sceny! – wysapała. – Mama już ma dość emocji!
– Sceny? – spytałam, robiąc dwa kroki w jej stronę. – To nie ja włożyłam pierścionek w kiszonkę i nie moja matka darła się jak władczyni kiszonego królestwa!
– Ale ty go przecież... kochasz, no nie? – jęknęła Martyna.
– Złamałam ząb. Na zaręczynach. W buraku. Na waszym weselu. A teraz pytasz mnie, czy go kocham?
– No bo Łukasz mówił, że ty to się śmiejesz z jego głupot!
– Owszem. Z głupot. Nie z głupoty.
Złapałam torebkę i odwróciłam się w stronę drzwi. Jednak tym razem zatrzymał mnie... ojciec Łukasza. Cichy do tej pory facet w garniturze jak z lat 90., z miną człowieka, który od dwóch godzin udaje, że nie zna swojej rodziny.
– Może byś tak się uspokoiła? – rzucił. – Po co ta afera? Jedna jedynka to nie koniec świata. A chłopak się starał!
– Pan tak serio?
– No... próbował być oryginalny.
– To jak ja panu wsadzę obrączkę w galaretę z nóżek, to też będzie oryginalne?
Ojciec Łukasza spąsowiał. Martyna zbladła. A ja? Ja miałam dość. Buraczki kiszone, złamany ząb, publiczne oświadczyny w rytmie disco polo – to wszystko przekroczyło granice mojej cierpliwości.
– Albo mnie teraz wszyscy przepuszczą do drzwi, albo naprawdę komuś wsadzę widelec w ucho – powiedziałam z taką powagą, że nawet orkiestra się wstrzymała.
I wyszłam. Na zimne powietrze. W lakierkach i z dziurą w uzębieniu.
Powiedziałam mu, co myślę
Stałam pod salą weselną, oddychając głęboko. Czułam, jak chłodne powietrze wypełnia mi płuca, a jednocześnie wszystko we mnie buzowało. Drzwi znów się otworzyły. Oczywiście, że to on.
– Daj mi, chociaż wyjaśnić...
– Wyjaśnij sobie w lustrze. Najlepiej do końca życia, zanim znów wpadniesz na „genialny” pomysł.
– Ale ja się starałem! Myślałem, że zapamiętasz ten dzień na zawsze!
– No to masz. Zapamiętam
– Kochanie, proszę... – Łukasz wyciągnął rękę i pokazał mi pierścionek.
Patrzyłam na niego, na tego chłopaka, który był przez dwa lata moim partnerem, który przynosił mi drożdżówki do pracy, który raz upiekł dla mnie sernik. I pomyślałam – że może to był błąd. Albo może ja miałam za dużo wiary w faceta, który do końca życia będzie miał mentalność dziecka.
– Błagam. Nie zostawiaj mnie przez jeden ząb.
– Nie zostawiam cię przez ząb. Zostawiam cię, bo jesteś dorosłym facetem, który oświadcza się przez kiszonki. I myśli, że to jest normalne.
– Czyli to koniec?
– Koniec. I nie dzwoń do mnie więcej. Chyba że będziesz dentystą.
I wtedy on zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Spojrzał na mnie... i się popłakał.
Podjęłam ostateczną decyzję
Nie lubię, jak faceci płaczą. Serio. Zwłaszcza tacy, którzy doprowadzają do katastrof i liczą, że łzy to ich karta wyjścia z więzienia.
– Ja... ja po prostu chciałem dobrze... – chlipał, trzymając pierścionek, jakby to był relikwiarz.
– Naprawdę chcesz teraz robić sceny? Z resztkami buraka na krawacie?
Chłopak pokiwał głową, nie przestając szlochać. Wyglądał jak siedmioletni chłopczyk, któremu ktoś zabrał lizaka. Nie żaden przyszły mąż.
– A pierścionek... może go chcesz, chociaż... no wziąć? – zapytał z nadzieją.
– Po co?! Żeby mi przypominał, że straciłam ząb, godność i sympatię twojej matki w jednym kęsie?
– Ale ja cię kocham...
I wtedy, jakby na zawołanie, drzwi sali znów się otworzyły i wyszła moja niedoszła teściowa.
– Co tu się dzieje?! – ryknęła, omiatam mnie spojrzeniem, które pewnie w średniowieczu paliło czarownice. – Nie daj sobie w kaszę dmuchać!
– Mamo, przestań, błagam.
– Zostawiła cię na oczach całej rodziny! I dobrze! Przynajmniej nie będziemy musieli znosić jej zgryźliwego tonu! Tak się zachowuje dama? Krzyczy na mężczyznę przy wszystkich, a potem wychodzi trzaskać drzwiami?
– Jeśli „dama” ma być wdzięczna za pierścionek w buraku i jeszcze przepraszać za to, że się nie udławiła, to nie. Nie jestem damą.
– Jak ty się zachowujesz?!
– Jak osoba z urazem szczęki.
Łukasz znów coś mamrotał o miłości, ale już mnie to nie obchodziło. Odwróciłam się, wyszłam z tego cyrku i zamówiłam taksówkę. Po drodze zrobiłam zdjęcie swojej twarzy – dla dentysty. I dla siebie. Na pamiątkę. Żeby nigdy nie zapomnieć, jak wyglądałam w dniu, w którym złamałam ząb i zerwałam zaręczyny.
Odetchnęłam z ulgą
Nie wróciłam do Łukasza. Nie odezwał się już zresztą – jego matka pewnie zorganizowała rytualne palenie moich zdjęć nad słoikiem buraka. Po dwóch tygodniach zrobiłam kanałowe, a ząb – nowy, ceramiczny – wygląda lepiej niż tamten oryginał. I tak oto moja miłość skończyła się tam, gdzie wszystko się zaczęło – w zębie. Może nie mam pierścionka, ale mam spokój. I pewność, że jeśli jeszcze kiedyś ktoś spróbuje się oświadczyć z warzywami w tle, to najpierw sprawdzę, czy nie grozi mi uraz twarzoczaszki. I wiecie co? Nigdy więcej facetów, którzy myślą, że kiszonka to metafora miłości.
Zoja, 26 lat
Czytaj także:
- „Z wesela chrześnicy chciałam zabrać niecodzienną pamiątkę. Gdy rzucała bukietem, ja do hotelu wracałam z ciasteczkiem”
- „Na wakacjach chcieliśmy mieć i plażę, i góry. Urlop marzeń nad Jeziorem Żywieckim pokrzyżował nam jeden drobiazg”
- „Załamałam ręce, gdy zobaczyłam, co siostra kupiła mojemu mężowi na 50. urodziny. Przekroczyła wszelkie granice”

