Reklama

Kobiety, w pewnych sytuacjach, zachowują się jak przedstawicielki odrębnego gatunku. Zupełnie jakby faktycznie pochodziły z innej planety. Na przykład mówią jedno, a myślą drugie. I jeszcze chcą, żebyśmy te myśli poprawnie odczytywali. Żeby chociaż wszystkie myślały według jakiegoś schematu.

Wtedy człowiek zrobiłby sobie ściągawkę i korzystał z niej przy różnych okazjach. Ale nie! Zgadujemy więc, zgadujemy i nic nam zwykle z tego nie wychodzi. No i wtedy się zaczyna! Fochy, dąsy, pretensje… Wiem, co mówię, bo sam to przeżyłem. I to przy okazji ubiegłorocznych walentynek. Na szczęście, dzięki Krzyśkowi, udało mi się zapobiec totalnej katastrofie.

Zależało mi, żeby dobrze wypaść

Od miesiąca spotykałem się wtedy z Sandrą. Co to była za piękność! A do tego wykształcona, mądra kobieta z konkretnymi planami na przyszłość. Naprawdę warta adoracji i uwielbienia. Bardzo musiałem się postarać, żeby zdobyć jej względy i nie zamierzałem tego zepsuć. Kilka dni przed walentynkami zaprosiłem ją na uroczystą kolację do modnej restauracji w naszym mieście. Rezerwację zrobiłem trzy tygodnie wcześniej, żeby dostać najlepszy stolik. Myślałem, że będzie zachwycona. A ona?

– Nie obchodzę takich durnych świąt! – prychnęła.

A potem zrobiła mi wykład na temat tego, co sądzi o walentynkach. Że to zwykła komercja, głupie naśladowanie zachodu, zmuszanie do kupowania nikomu niepotrzebnych gadżetów. I że może to dobre dla pryszczatych nastolatków, ale nie dla niej. Byłem zaskoczony tym jej wybuchem, bo panienki, z którymi wcześniej się spotykałem, uwielbiały walentynki... Nie dałem jednak zbić się z tropu.

– Kochanie, zapomnijmy o tej całej komercyjnej oprawie. Umówmy się, że po prostu pójdziemy zjeść coś pysznego. Ot, tak sobie, bez okazji – zaproponowałem.

Zgodziła się. Umówiliśmy się, że będę na nią czekał w restauracji.

Ten dzień ciągnął mi się w pracy niemiłosiernie. Bez przerwy spoglądałem na zegarek. Na 10 minut przed końcem cichutko wymknąłem się z biura. Za nic w świecie nie chciałem spóźnić się na spotkanie. Ba, planowałem nawet, że będę na miejscu pół godziny wcześniej. Sprawdzę, czy stół jest odpowiednio nakryty, przejrzę menu. W windzie spotkałem Krzyśka, kolegę z innego działu. Też wyraźnie się gdzieś spieszył. Pod pachą trzymał kolorową torbę, z której wystawało wielkie, czerwone, pluszowe serce.

– Prezent na święto zakochanych? – spytałem, wskazując na pakunek.

Wyraźnie się zmieszał.

– A tam… Tak, głupota. Ale moja Klaudia w życiu by mi nie darowała, gdybym zapomniał. No i pewnie wyciągnie mnie gdzieś na miasto, na romantyczną kolację – odparł.

– A moja Sandra jest inna! Od razu powiedziała, że nie uznaje tej całej komercji. Po prostu idziemy do restauracji coś zjeść – pochwaliłem się.

Krzysiek spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie.

Zależy ci na tej Sandrze? – zapytał.

– I to jak! Mówię ci jest cudowna… – zacząłem.

– No to obowiązkowo podaruj jej jakiś drobiazg. Bukiet kwiatów, serduszko, misia. Kolacja bez okazji nie wystarczy. Przecież to święto zakochanych! – przerwał mi.

– Nie ma mowy! Nie będę robił z siebie idioty! Ty wiesz, co się działo, jak tylko wspomniałem o walentynkach? Nie chcę wyjść na prostaka! – oburzyłem się.

– Stary, zrobisz, jak zechcesz. Ale dobrze ci radzę, wstąp do sklepu i coś kup. Inaczej z romantycznego wieczoru nici. Polegniesz! – upierał się.

– Eee tam, przesadzasz! – machnąłem ręką.

– Wcale nie przesadzam. Po prostu znam kobiety – westchnął.

Najwyżej serduszko dostanie mama

Krzysiek rzeczywiście uchodził w towarzystwie za prawdziwego znawcę kobiet. Wychował się z trzema siostrami i dzięki temu, jak twierdził, potrafił lepiej niż inni czytać w damskich sercach. Faktycznie, ze swoją Klaudią trwał w nieprzerwanym związku już od dobrych kilku lat i nie słyszałem, żeby się kiedykolwiek kłócili.

Choć wydawało mi się to idiotyczne, postanowiłem skorzystać z rady kolegi. Po drodze zatrzymałem się przy sklepie z biżuterią. Kupiłem mieniący się kryształkami breloczek do kluczy w kształcie serduszka. Kazałem zapakować go do pięknego, czerwonego pudełeczka i schowałem do kieszeni. Pomyślałem, że nic nie ryzykuję. Zbliżały się imieniny mamy, a ona uwielbiała takie błyskotki. W razie czego miałbym dla niej prezent z głowy!

Do restauracji przyjechałem zgodnie z planem. Była prawie pełna. Niemal przy każdym stoliku siedziała jakaś para. Panował iście walentynkowy nastrój. Zarezerwowany stolik był gotowy. Sprawdziłem, czy sztućce są dobrze wypolerowane, kazałem zapalić świece, poprosiłem o menu. No i czekałem.

Sandra przyszła punktualnie. W obcisłym sweterku i kozaczkach na szpilce wyglądała naprawdę zjawiskowo. Zauważyłem, że wszyscy się na nią gapią. Faceci z zachwytem, kobiety z zazdrością. Szarmancko odsunąłem jej krzesło, podałem menu i sam zacząłem studiować kartę dań. Byłem z siebie dumny. Wydawało mi się, że wszystko idzie świetnie. Niestety…

– Wiesz co, nie podoba mi się tutaj. Pełno ludzi. I nie ma nic dobrego do jedzenia – usłyszałem nagle niezadowolony głos Sandry.

Omal mi karta nie wypadła z ręki.

– To przez te walentynki. Normalnie nie jest tu tak tłoczno. No i te dekoracje… Serduszka, serduszka, serduszka… Od samego patrzenia robi się niedobrze. Wiem, że tego nie lubisz, ale spróbuj wytrzymać… – ratowałem sytuację.

– Tak… tak… Może wytrzymam – odparła, ale tak jakoś bez przekonania.

Odłożyła kartę i zaczęła rozglądać się po sali. Jej wzrok zatrzymał się na jednym ze stolików. Siedziała przy nim para w średnim wieku. Kelner nie miał gdzie postawić dań, bo połowę blatu zajmowało wielkie pluszowe serce. Takie samo, jakie targał do domu Krzysiek. Kobieta ze śmiechem posadziła je sobie na kolanach.

– No proszę, nawet bardzo dorośli ludzie ulegają głupiej modzie. Jakie to żałosne! – parsknąłem, chcąc się jej przypodobać.

– Co jest żałosnego w okazywaniu uczuć?! Nie masz za grosz romantyzmu – warknęła i spojrzała na mnie wrogo.

Zasłużył na dobrą flaszkę

Zamarłem. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Przecież zrobiłem wszystko tak, jak mówiła. Żadnych walentynek, po prostu idziemy coś zjeść. A ona? Zachowywała się tak, jakbym wyrządził jej jakąś krzywdę. Miałem kompletny mętlik w głowie. Czułem, że jeśli czegoś nie zrobię, ona po prostu wstanie i wyjdzie. I wtedy przypomniałem sobie o tym nieszczęsnym serduszku z kryształkami. Wyciągnąłem pudełeczko z kieszeni i położyłem na stoliku. I tak nie miałem już nic do stracenia.

– Kochanie, zupełnie zapomniałem z tych emocji… Taki mały drobiazg, dla ciebie… – zacząłem się plątać.

Twarz Sandry jakby trochę pojaśniała. Otworzyła pudełeczko.

– O Boże, jakie śliczne serduszko! Jesteś słodki! Marzyłam o takim breloczku – rozpromieniła się i natychmiast przypięła do niego wszystkie swoje klucze.

A potem chwyciła kartę dań.

– Ale zgłodniałam! Te krewetki w sosie winnym na pewno są pyszne. Może zamówimy? – spytała.

Potem wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowałem. Spędziliśmy miły wieczór. I jeszcze milszą noc. Następnego dnia zaniosłem Krzyśkowi butelkę dobrej wódki.

– Za co to? – spytał zdziwiony.

Za dobrą radę – odparłem.

Czytaj także:
„Teściowa ciągle patrzy na mój brzuch i wypatruje wnuków jak przebiśniegów na wiosnę. Nie spieszy mi się na porodówkę”
„Znalazłam pod łóżkiem różowe majtki i aż mnie zatkało. Czegoś takiego nie spodziewałam się po mężu na stare lata”
„W walentynki zamiast bukietu róż, wręczyłem partnerce pożegnalną wiązankę. Nigdy nie wybaczę jej tego, co mi zrobiła”

Reklama
Reklama
Reklama