„Ucieszyłam się, że zostaniemy rodzicami. Ale w sylwestra okazało się, że 2026 rok spędzę jako samotna matka”
„Miałam w kieszeni płaszcza test ciążowy. Schowałam go tam chwilę wcześniej, myśląc, że pokażę mu go po północy. Długo wybierałam moment, wyobrażałam sobie jego reakcję. A teraz nie wiedziałam, czy śmieję się w środku, czy płaczę. Moje ciało stało się obce, a myśli krążyły jak szalone”.

- Redakcja
Miałam swoje marzenia. Ciche, ostrożne, dobrze poukładane w szufladkach myśli, do których zaglądałam wieczorami, kiedy Kamil zasypiał obok mnie. Chciałam domu. Nie takiego z katalogu, białego z drewnianymi żaluzjami. Chciałam spokoju. Zapachu porannej kawy i cichego „hej” wypowiedzianego zaspanym głosem. Chciałam dziecka. Tego małego, bezbronnego stworzenia, które będzie mieć jego oczy i moje dłonie.
Kamil był… inny. Wrażliwy, ale zamknięty w sobie. Nigdy nie potrafił do końca się otworzyć. Pracował w branży kreatywnej – ludzie mówili, że artyści są trudni. Myślałam, że do niego trzeba tylko cierpliwości. Kochałam go. Wieczorami siadał przy komputerze, czasem mnie obejmował, czasem całował w czoło. Miał swój świat, swoje milczenie. A ja w tej jego ciszy próbowałam się odnaleźć.
Test ciążowy zrobiłam dwa tygodnie przed sylwestrem. Pamiętam, że padał deszcz ze śniegiem, a ja trzęsłam się nie tylko z zimna. Patrzyłam na dwie kreski, potem jeszcze raz. Potem zrobiłam kolejny test. I jeszcze jeden. I z każdym kolejnym w mojej głowie rozlewała się cisza – taka, która nie boli, tylko paraliżuje. A potem pojawiło się coś jeszcze – błysk nadziei. Może teraz… może teraz naprawdę staniemy sie rodziną. Stworzymy ten mój wymarzony dom pełen miłości.
Chciałam mu powiedzieć w sylwestra. Nowy rok, nowe życie – to miało sens. Już nawet wybrałam moment: zaraz po północy, kiedy ludzie składają sobie życzenia, kiedy wszyscy wierzą, że coś się zaczyna. Tyle że nie przewidziałam jednego: że on już w tamtej chwili miał zupełnie inne plany. Coś, co dla mnie było domem, dla niego było klatką.
Nie potrafiłam nic powiedzieć
– Zosia, możemy chwilę porozmawiać? – zapytał, kiedy wyciągałam z szafy jego koszulę.
Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Myślałam, że może w końcu sam zaproponuje, by zostać w domu, że odpoczniemy razem od tłumu, od tej całej noworocznej gonitwy. Zamiast tego zobaczyłam napięcie na jego twarzy. Sposób, w jaki zaciskał usta, jak patrzył gdzieś obok, a nie na mnie.
– Jasne. Co się stało?
Usiadł na łóżku, dłonie złączył ze sobą, jakby próbował zachować spokój. Usiadłam obok, z koszulą w rękach, czekając. Przez chwilę panowała cisza, która powinna być krótka, ale przeciągnęła się za długo.
– Zosia… Ja od jakiegoś czasu… czuję, że się duszę – powiedział cicho. – Że ten związek mnie przytłacza. Nie dlatego, że coś robisz źle. Po prostu… ja nie jestem pewien, czy chcę tego dalej.
Nie zrozumiałam. Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka, jakbym nie znała tonu jego głosu, wyrazu jego twarzy. Przestałam oddychać. Serce zaczęło mi bić szybciej, ale jakby nie moje, jakby obok.
– Co to znaczy?
– Nie chcę cię ranić… ale muszę być uczciwy. Nie umiem udawać. Nie chcę iść dziś na imprezę razem, nie chcę udawać, że wszystko jest dobrze, skoro nie jest. Chyba… musimy to zakończyć.
Miałam w kieszeni płaszcza test ciążowy. Schowałam go tam chwilę wcześniej, myśląc, że pokażę mu go po północy. Długo wybierałam moment, wyobrażałam sobie jego reakcję. A teraz nie wiedziałam, czy śmieję się w środku, czy płaczę. Moje ciało stało się obce, a myśli krążyły jak szalone.
Nie powiedziałam ani słowa. Nie mogłam. Czułam, jak gardło mi się zaciska. W jednej chwili wszystkie rozmowy, wspólne plany, wieczory, leniwe śniadania – straciły sens.
Wstał, włożył kurtkę, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Popatrzył jeszcze na mnie, chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Wyszedł. Zostałam w tym mieszkaniu z dwiema kreskami w kieszeni. I ani jednym słowem w ustach.
Poczułam się osamotniona
Zapięłam płaszcz powoli, jakby każda czynność wymagała ode mnie więcej wysiłku niż zwykle. Włożyłam buty, spojrzałam w lustro w przedpokoju i zobaczyłam twarz, której nie poznawałam. Wyszłam bez słowa. Nie miałam siły dzwonić do nikogo, odwoływać planów, tłumaczyć. Po prostu wyszłam bez celu.
Na zewnątrz padał śnieg. Taki cichy, miękki, przylepiający się do rzęs. Ulice były prawie puste. W oddali słychać było muzykę, gdzieś ktoś się śmiał. W oknach migały kolorowe światełka, jakby każde mieszkanie należało do świata, do którego już nie miałam dostępu.
Szłam długo, bez planu, bez kierunku. W końcu usiadłam na schodach jednej z kamienic, pod balkonem, który pamiętałam z dzieciństwa. Kiedyś zjeżdżałam z tych poręczy, śmiałam się z koleżankami. Teraz siedziałam skulona, z rękoma w kieszeni. Test ciążowy wciąż tam był. Czułam go. Jakby przypominał mi o tym, że nie mogę się obudzić z tego wszystkiego.
Patrzyłam przed siebie, ale nie widziałam niczego. Gdzieś ktoś odpalał już fajerwerki, z jednej strony ulicy wyszło kilka osób, śmiali się, odliczali. Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka sekund. Wybiła północ. Nie wstałam, nie spojrzałam w niebo. Zamiast tego wyjęłam test z kieszeni, ścisnęłam go w dłoni. Myśli kotłowały się w mojej głowie. Powinnam do niego zadzwonić, powiedzieć mu. Może zmieni zdanie. Może wróci, może zrozumie.
Ale przecież nie wraca się z obowiązku. Nie kocha się dlatego, że trzeba. Nie mówi się „zostań”, gdy ktoś już odszedł. Wyciągnęłam telefon i wyszukałam jego numer. Wpatrywałam się w ekran, palec zawisł nad ikoną połączenia, ale nie zadzwoniłam. Wstałam i zaczęłam iść przed siebie, nie patrząc, dokąd. Fajerwerki rozświetlały niebo, ludzie się całowali, śmiali, ściskali. A ja trzymałam w kieszeni dowód na to, że nie jestem już tylko sobą. Ale byłam sama.
Dręczyły mnie pytania
– Jesteś w ciąży? – zapytała Magda, odkładając kubek z herbatą na stolik. – I nic mi nie powiedziałaś?
Siedziałam na jej kanapie, z podkurczonymi nogami, próbując się jakoś odnaleźć się w tym mieszkaniu, w tym wyznaniu, w tym życiu, które właśnie wymknęło mi się z rąk. Magda patrzyła na mnie uważnie, bez cienia ironii, chociaż zwykle nie oszczędzała gorzkich uwag. Tym razem była tylko zdziwiona. I zmartwiona.
– Chciałam mu powiedzieć w sylwestra – odpowiedziałam. – Myślałam, że się ucieszy. Że może to coś zmieni. Ale on wtedy… on wtedy odszedł.
Nie powiedziała nic przez chwilę. Wiedziała, że jak zacznie, to się rozpadnę.
– Zamierzasz mu powiedzieć? – zapytała cicho, po dłuższej chwili. – O dziecku?
Zacisnęłam dłonie. Czułam, jak znów wzbiera we mnie to uczucie – niedowierzanie, które już zdążyło się zmienić w coś gorszego. W obojętność podszytą wstydem.
– Nie wiem, nie potrafię. Boję się. A może nie chcę. Sama już nie wiem.
– Ale Zosia… co powiesz dziecku? Kiedy zapyta, kto jest jego ojcem? Co powiesz?
Spojrzałam na Magdę. Jej pytanie nie było okrutne. Było potrzebne. Przeszyło mnie, bo wiedziałam, że w nim była przyszłość. Prawdziwa. Nie ta, którą sobie układałam w wyobraźni, kiedy trzymałam w ręce test ciążowy i myślałam o nowym początku. Prawdziwa przyszłość, z pytaniami, które nadejdą. Z oczami, które będą na mnie patrzeć i szukać odpowiedzi.
– Powiem, że to był ktoś, kogo kochałam. Ale kto nie potrafił mnie pokochać tak, jak ja jego. Powiem… że próbowałam.
Magda nie skomentowała. Przesunęła się bliżej i po prostu mnie objęła. A ja pozwoliłam sobie przez chwilę na tę czułość, jakbym znowu była kimś, komu można współczuć. W głowie słyszałam już głos dziecka. Cichy, nieśmiały, trochę podobny do mojego. „Mamo, a gdzie jest mój tata?”. Słyszałam też siebie, jak milczę. Bo jeszcze nie umiałam wymyślić dobrej odpowiedzi.
Miałam żal do matki
Wiedziałam, że muszę porozmawiać z mamą. O wszystkim, co dotąd między nami było przemilczane, zepchnięte pod dywan, pozostawione na później. Bo to „później” właśnie nadeszło, nagłe, trudne, bez zaproszenia.
– Masz chwilę? – zapytałam, kiedy weszłam do kuchni. Siedziała przy stole i mieszała zupę w garnku, jak zawsze – spokojnie, bez pośpiechu. – Chciałam pogadać.
– Coś się stało? – zapytała, nie odwracając się.
– Jestem w ciąży – powiedziałam prosto, bez żadnego wstępu. Chciałam, żeby usłyszała to tak, jak ja usłyszałam tamtego dnia – nagle i bez zapowiedzi.
Zamieszała jeszcze raz. Potem postawiła łyżkę na talerzyku, usiadła. Dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.
– I gdzie jest ojciec dziecka?
– Odszedł. Nie wiedział.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę. Nie była zdziwiona ani zła. Raczej… zmęczona. Jakby znała już ten scenariusz, jakby nie pierwszy raz słyszała, że kobieta została sama z czymś, co miało być wspólne.
– Czemu nigdy mi nie powiedziałaś, jak to było z tobą? – zapytałam cicho. – Z moim ojcem. Czemu nie nauczyłaś mnie, jak to działa między ludźmi? Jak mam teraz rozumieć, co się stało, skoro nic nie wiem?
Milczała. Po raz pierwszy zobaczyłam, że ma łzy w oczach.
– Bo nie było czego uczyć – odpowiedziała. – Ja też byłam sama. Ty też... nie planowaliśmy tego.
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, zabrakło mi słów. Wszystko, co miałam do powiedzenia, zostało brutalnie przerwane tym jednym zdaniem.
– Przez całe życie starałam się być ostrożna. Nie pakować się w nic, co może boleć. Chciałam czegoś innego niż ty miałaś. Lepszego.
– A wyszło tak samo – powiedziała cicho.
Nie umiałam się z nią wtedy pogodzić. Byłam zbyt wściekła, zbyt rozżalona. Wstałam od stołu i wyszłam bez słowa. Na klatce schodowej usiadłam na schodach, tak jak tamtej nocy w sylwestra. Znowu w tej samej pozie, z tą samą pustką w środku. I z tym samym pytaniem: czy ja naprawdę jestem w stanie zrobić to wszystko sama?
Wszystko się zmieniło
Poczekalnia była jasna i zbyt cicha. Siedziałam na krześle, trzymając w dłoniach kartkę z numerem wizyty, jakby to była jedyna rzecz, która utrzymywała mnie w tym miejscu. Wokół mnie siedziały inne kobiety. Jedne rozmawiały przez telefon, inne patrzyły w przestrzeń. Zastanawiałam się, czy one też przyszły tu z taką samą historią jak moja, czy tylko ja niosłam ze sobą tyle niewypowiedzianych myśli.
– Zapraszam – usłyszałam swoje imię.
Gabinet pachniał środkiem do dezynfekcji. Położyłam się na leżance, wpatrując się w sufit. Lekarz mówił spokojnie, rzeczowo, zadawał pytania, na które odpowiadałam automatycznie. A potem na ekranie pojawił się obraz, którego nie umiałam od razu zrozumieć.
– Proszę spojrzeć. Tutaj jest serce. Już bije – powiedział.
Patrzyłam. Najpierw bez emocji, jak na coś obcego. A potem coś we mnie drgnęło. Nie było we mnie radości, jaką widziałam w filmach, nie było łez szczęścia. Było coś innego. Spokojne, ciche przyjęcie faktu, że to się naprawdę dzieje.
– Nie jest pani pierwsza i nie ostatnia – dodał lekarz, jakby czytał mi w myślach. – Ale dla kogoś będzie pani wszystkim.
Te słowa zostały ze mną. Wracały, kiedy schodziłam po schodach, kiedy wychodziłam na zimne powietrze, kiedy szłam ulicą, czując pod płaszczem swoje ciało, które już nie było tylko moje.
Zaczęłam mówić do dziecka w myślach. Nie odważnie, raczej ostrożnie, jakby mogło mnie nie usłyszeć albo nie chcieć słuchać. Mówiłam, że się boję, że nie wiem, jak to wszystko ogarnąć, że czasem chciałabym cofnąć czas, a czasem iść tylko do przodu. Mówiłam, że nie wiem, kim będę, ale spróbuję być wystarczająca.
Tego dnia pierwszy raz pomyślałam, że to nie koniec. Że to, co się rozsypało, nie musi zostać puste. Że może będziemy tylko we dwoje. I że to wcale nie musi być za mało.
Zosia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa mieszała moje świąteczne dania z błotem. Gry ukroiłam jej kawałek makowca, nagle odebrało jej mowę”
- „Jako wdowiec nie liczyłem na radosne święta. Wtedy zdarzył się wigilijny cud i dostałem od losu najcenniejszy prezent”
- „Koperta z banku miała mi dać nadzieję na lepsze święta. A zostałam samotną matką z pustym kontem, długami i bez pracy”

