„Ucieszyłam się, że synowa chce pomóc przy Wigilii. Gdy podała bezglutenowe pierogi bez okrasy, byłam załamana”
„Nie spodziewałam się, że pomoc synowej stanie się dla mnie próbą charakteru. Kiedy postawiła na stole bezglutenowe pierogi bez okrasy, coś we mnie pękło. Czy mogłam przewidzieć, że Wigilia zmieni się w komedię pomyłek, fochów i rodzinnych spięć? Oczywiście, że mogłam, ale i tak mnie to zaskoczyło.”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałam się za osobę szczególnie wymagającą. Święta lubię obchodzić po swojemu, to fakt, ale przecież nie oczekuję cudów – tylko porządku, tradycji i tego, żeby każdy wiedział, że Wigilia rządzi się swoimi prawami. Co roku sama przygotowywałam większość potraw, bo nikt w naszej rodzinie nie znał się na kuchni tak dobrze, jak ja. Aż tu nagle synowa – świeżo upieczona żona mojego jedynaka – zaproponowała, że pomoże.
– Mamo, przygotuję pierogi – powiedziała z takim entuzjazmem, że od razu poczułam podejrzane mrowienie w karku.
Bo owszem, chęci miała szczere, ale doświadczenie… no, powiedzmy, że wolałabym o tym nie myśleć. Widziałam już, jak gotuje: kiedyś omlet smażyła dziesięć minut i dalej był surowy. Mimo to zgodziłam się, bo uznałam, że trzeba młodym dać szansę. No i może trochę chciałam, żeby zobaczyła, ile to roboty, zamiast mówić całej rodzinie, że „to tylko święta”. Poza tym mam już swoje lata i faktycznie przydałaby mi się pomoc.
Nie spodziewałam się jednak, że jej pomoc stanie się dla mnie próbą charakteru. Kiedy postawiła na stole bezglutenowe pierogi bez okrasy, coś we mnie pękło. Czy mogłam przewidzieć, że Wigilia zmieni się w komedię pomyłek, fochów i rodzinnych spięć? Oczywiście, że mogłam, ale i tak mnie to zaskoczyło.
Pomysły synowej były szokujące
Wstałam o szóstej rano, jak co roku w Wigilię. Zakasałam rękawy, nastawiłam barszcz, włączyłam kolędy, żeby stworzyć nastrój. Sielanka trwała krótko, bo już o ósmej do kuchni wparowała synowa, dumna jak paw.
– Dzień dobry, mamo – zaświergotała. – Przywiozłam mąkę bezglutenową, tofu i olej kokosowy.
– A po co nam… – zaczęłam, ale zaraz urwałam, bo zobaczyłam iskierki samozadowolenia w jej oczach.
– Chcę zrobić pierogi po swojemu. Lekkie, zdrowe, nowoczesne – oznajmiła.
Prawie zakrztusiłam się herbatą.
– Kochana, pierogi to pierogi. Ciasto, farsz, cebulka…
– No właśnie! – wpadła mi w słowo. – Mama robi tradycyjnie, a ja zrobię wersję fit.
– Fit na Wigilię? – mruknęłam, przewracając oczami. – Tego jeszcze nie grali.
Synowa udawała, że nie słyszy. Wzięła się za wałkowanie, które przypominało bardziej masaż ciasta niż pracę z nim. Patrzyłam na to i tylko zaciskałam zęby.
– Mamo, a farsz z soczewicy będzie okej?
– Na wigilię?? – uniosłam brew.
– No bo grzyby są ciężkie, a ja chcę, żeby było lekko.
– Taaa… lekko – westchnęłam. – Za chwilę mi powiesz, że barszcz z buraków też jest zbyt tradycyjny.
– O, świetny pomysł! Może zrobię krem z pieczonych warzyw?
– Nie – powiedziałam ostro, aż podskoczyła. – Barszcz zostaje.
Przez resztę poranka obie udawałyśmy, że jesteśmy zajęte. Ona coś tam lepiła, ja coś poprawiałam, kiedy nie patrzyła. W powietrzu wisiała katastrofa, ale jeszcze miałam nadzieję, że może jednak wszystko się uda. Naiwna ja.
Atmosfera zgęstniała
Tuż przed południem synowa z triumfem postawiła na stole półmisek swoich pierogów.
– Gotowe! – oznajmiła. – I co mama myśli?
„Że wyglądają, jakby były zrobione z gipsu” – pomyślałam, ale powiedziałam:
– Oryginalne.
– Proszę spróbować – zaproponowała i zanim zdążyłam odmówić, wcisnęła mi jeden na talerz.
Przełamałam pieroga widelcem. Z wnętrza wysypała się kasza gryczana wymieszana z czymś zielonym, co bałam się nazwać.
– To jarmuż! – pochwaliła się. – Taki superfood.
– Super… jedzenie – mruknęłam, modląc się, żeby wyjść z tego z twarzą.
Wzięłam kęs. Pieróg był twardy, suchy i mdły.
– I jak? – naciskała.
– Na pewno… inne niż moje.
– Ale dobre?
– Ekhm… zdrowe – wymamrotałam.
Zanim zdążyłam odzyskać władzę w języku, do kuchni wpadł mój syn.
– Co tak pachnie?
– Twoja żona zrobiła pierogi – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
– Bezglutenowe! – dodała ona dumna. – I bez smażonej cebulki!
Syn spojrzał na mnie błagalnie.
– Mamo… a twoje będą?
– Będą, będą – odparłam sucho. – Póki jeszcze żyję.
Synowa przewróciła oczami.
– Trzeba się otwierać na nowe smaki.
– Ja się otworzę, jak te pierogi będą miękkie – szepnęłam.
Atmosfera zgęstniała, a cisza między nami aż dzwoniła w uszach.
Miało być po mojemu
Około trzeciej po południu syn zawołał do mnie, gdy sprzątałam w salonie:
– Mamo, może odpoczniesz? My z Kasią dokończymy przygotowania!
Natychmiast podejrzliwie poszłam do kuchni. I dobrze zrobiłam. Zastałam ich oboje pochylonych nad moim barszczem. Kasia trzymała w ręku łyżkę.
– Może dodamy trochę imbiru? – zaproponowała. – Takiego świeżego!
– Imbiru?! – aż mnie wmurowało. – W barszcz?!
– No tak, bo wtedy będzie…
– Nie. – powiedziałam zdecydowanym tonem.
Syn parsknął śmiechem.
– Kasia chciała tylko unowocześnić.
– A czy ktoś ją o to prosił? – spytałam słodko.
Kasia aż pobladła, a następna godzina upłynęła w cieniu jej fochów. Pisała coś w telefonie, a ja miałam wrażenie, że za chwilę wyjdzie z domu i nie wróci.
– Może porozmawiacie? – wyszeptał do mnie syn.
Zgodziłam się, w końcu to święta, ale rozmowa przypominała negocjacje pokojowe. Ona płakała, ja tłumaczyłam, obie mówiłyśmy „dobrze, dobrze”, ale żadna w to nie wierzyła.
Rodzina wolała tradycję
W końcu przyszedł czas kolacji. Na stole stały dwa światy: moje pachnące pierogi i jej… eksperymentalne. Synowa ostentacyjnie przysunęła swoje bliżej siebie.
– Nie będę jeść glutenu.
Bratowa szepnęła mi do ucha:
– A co to ten gluten?
– Nie wiem, ale podobno jest wszędzie – burknęłam.
Syn, biedny dyplomata, nałożył sobie po jednym z każdego rodzaju.
– I jak? – zapytała żona mojego syna.
Przełknął, zakaszlał.
– Ciekawe…
– Widzisz, mamo? Zdrowe też może być pyszne!
Nagle mój mąż chrząknął.
– Te z soczewicą są… dobre. Ale trochę jak karma dla psa.
Synowa prawie spadła z krzesła.
– Tato!
– No co? Suche są.
Cisza. A po chwili – wybuch śmiechu całej rodziny. Poza Kasią, która z płaczem uciekła do łazienki.
I tyle było z idealnej Wigilii.
W końcu się pogodziłyśmy
Weszłam za nią do łazienki. Siedziała na brzegu wanny, cała we łzach.
– Kasia… – zaczęłam. – Nie chciałam, żeby tak wyszło.
– Nie rozumiem, dlaczego mama mnie nie lubi – zaszlochała.
– To wcale nie tak. Po prostu Wigilia to dla mnie tradycja.
– Ale ja chciałam coś od siebie…
– I dobrze. – Uśmiechnęłam się łagodnie. – Sałatkę z mango zrobiłaś świetną, pamiętasz? Zrób ją następnym razem.
Patrzyła na mnie podejrzliwie.
– Naprawdę?
– Naprawdę. A pierogi… zostaw mi.
– A te moje?
– Mogą się przydać… jako ozdoba na choince.
Parsknęła śmiechem. I tak, śmiech uratował tę Wigilię. Wróciłyśmy pogodzone. W każdym razie – na tyle, na ile mogą pogodzić się dwie kobiety w jednej kuchni.
Doceniłam jej starania
Kiedy wszyscy wyszli, spojrzałam na półmisek jej pierogów. Wciąż były twarde jak kamienie, ale już nie budziły we mnie złości. Bo zrozumiałam jedno: młodzi muszą mieć swoją przestrzeń, swoje błędy i swoje pomysły – nawet jeśli są… bezglutenowe. Dotarło też do mnie, że chociaż synowa nie była może kulinarną mistrzynią, ale przynajmniej się starała. Zależało jej na wspólnych świętach i to było dla mnie najważniejsze.
Pod koniec wieczoru Kasia podeszła i przytuliła mnie delikatnie.
– Dziękuję za dziś, mamo.
Mamo. To jedno słowo smakowało lepiej niż najbardziej maślane pierogi. Może jeszcze z niej będzie gospodyni. A jeśli nie – trudno. Byleby była dobra dla mojego syna. W końcu pierogi zawsze mogę zrobić sama.
Teresa, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa dała wnukom anielski kalendarz adwentowy dla dewotki. Przecież dziecko woli czekoladę od świętych obrazków”
- „Dostaliśmy od teściów 60 tysięcy złotych na wkład własny. Zrobili sobie z naszego mieszkania hotel i restaurację”
- „W grudniu wyjechaliśmy na all inclusive do Egiptu. Wolałabym marznąć w Polsce, bo z mężem bawiłam się fatalnie”

