Reklama

Kiedy umarł Janek, mój mąż, coś się we mnie skończyło. Byliśmy razem przez czterdzieści dwa lata. I choć życie nie było usłane różami, to stanowił moje oparcie. Po pogrzebie nagle zrobiło się cicho. Za cicho. Czasem siedzę w fotelu i wsłuchuję się w szum lodówki, żeby choć coś brzęczało. Córka mówi, że mam zająć się sobą, że może przyda mi się jakiś klub seniora, ale ja mam już swój rytm: śniadanie, kawa, krzyżówki, obiad, trochę telewizji i wieczorem herbata z cytryną. A potem patrzenie przez okno.

Dom pod lasem, który kiedyś tętnił życiem, gdy Magda była mała, gdy wnuki przyjeżdżały na weekendy, teraz milczy. Ale ja ten dom kocham. Każdy kąt jest „mój”. Każda ściana zna moje myśli. I to tu czuję się bezpiecznie. Dlatego gdy Magda powiedziała, że przyjadą na ferie, zaczęłam przygotowania z wyprzedzeniem. Odkurzyłam nawet szafy, których nikt nie otwiera od lat. Zmieniłam firanki, umyłam okna, choć mróz szczypał w palce. Zrobiłam makowiec, jabłecznik i sernik. Kupiłam grube skarpety, czerwone z reniferami i granatowe w gwiazdki, dla chłopców. Wiem, że teraz dzieci nie lubią „szlajania się po śniegu”, ale może zrobimy wyjątek.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś Janek przywiązywał Magdzie sanki do roweru i jeździł z nią po całej okolicy. Było inaczej. Teraz każdy siedzi ze swoim telefonem, a wspólny obiad to luksus.
Miałam nadzieję, że ten tydzień będzie jak dawniej. Że znów ułożymy puzzle przy kominku i napijemy się gorącej czekolady, śmiejąc się z tego, kto najwolniej dopasowuje kawałki. Że chłopcy przybiegną do mnie z uśmiechem, a Magda powie: „Mamo, jak tu dobrze”. Chciałam dać im ciepło. Ale chyba pomyliłam epoki...

Może po prostu są zmęczeni?

Od rana stałam w kuchni. Kiedy tylko usłyszałam samochód podjeżdżający pod dom, rzuciłam ścierkę na blat i wyjrzałam przez okno. Śnieg sypał gęsto, a Magda z trudem otwierała bagażnik. Dzieci już wybiegły z auta, zanim jeszcze porządnie stanęło. Tomek nawet nie spojrzał w moją stronę, tylko zarzucił torbę na ramię i skierował się prosto do drzwi, ze słuchawkami na uszach.

— No hej, mamo — rzuciła Magda w biegu, trzymając w jednej ręce telefon, w drugiej dziecięce kurtki. — Już jesteśmy, dzięki, że nas przyjęłaś.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo chłopcy wbiegli do środka jak burza, zanosząc się śmiechem. Od razu pognali na górę, po schodach, zostawiając po sobie smugi błota na moim nowym, kremowym dywanie w przedpokoju. Spojrzałam na mokre ślady, które ciągnęły się aż do salonu, i poczułam, jak robi mi się duszno.

Tomek bez słowa rozsiadł się w fotelu, otworzył laptopa i założył znów słuchawki. A może wcale ich nie zdejmował? Magda zniknęła w łazience, gadając przez telefon. Stałam pośrodku kuchni, ściskając w dłoniach ręcznik, i próbowałam zapanować nad dziwnym uciskiem w żołądku. Przecież dopiero co przyjechali. Może po prostu są zmęczeni?

— Dzieci! — zawołałam w końcu. — Chodźcie się przywitać z babcią!

Mateusz wybiegł zza rogu, patrzył na mnie przez chwilę i uciekł z powrotem na górę. Julek nawet się nie pojawił. Z kuchni dobiegł mnie dźwięk klawiatury. Przez chwilę patrzyłam, jak krople wody ściekają z butów porozrzucanych przy drzwiach.

Nie chciałam ich straszyć

Po południu próbowałam jakoś wszystkich zebrać do stołu. Zrobiłam ich ulubione pierogi z mięsem, do tego kompot z jabłek. Magda zjadła kilka kęsów, cały czas zerkając na telefon. Tomek w ogóle nie odklejał się od ekranu. Chłopcy wybiegli jeszcze przed deserem, bo było nudno. Pod wieczór usłyszałam hałas w korytarzu. Wyszłam z kuchni i zobaczyłam, jak dzieci wbiegają do salonu z sankami w rękach. Z ich butów sypał się śnieg, zostawiając mokre plamy na dywanie.

— Kochani, zdejmijcie buty, proszę — powiedziałam spokojnie. — Dopiero co sprzątałam.

Tomek, nawet nie odrywając wzroku od ekranu, parsknął śmiechem.

— Serio? Przecież to tylko śnieg.

Magda spojrzała na mnie znad telefonu.

— Mamo, zawsze robisz z igły widły. Dzieci się bawią, no nie przesadzaj.

Chłopcy nagle zamilkli i spojrzeli po sobie. Mateusz miał łzy w oczach.

— My... nie wiedzieliśmy, że nie wolno... — wyjąkał.

Poczułam, jak napina mi się szczęka. Nie chciałam ich straszyć. Nie miałam nic przeciwko zabawie, ale ten dom był dla mnie czymś więcej niż tylko miejscem do spania i jedzenia. To było moje schronienie, ostatni kawałek świata, w którym miałam coś do powiedzenia. Usiadłam przy stole i przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Może naprawdę jestem przewrażliwiona? Może dziś już nikt nie przywiązuje wagi do drobiazgów? Ale jeśli tak, to dlaczego czuję się, jakbym nie miała prawa być u siebie? Jakbym musiała się tłumaczyć z tego, że chcę, żeby było czysto i spokojnie?

Nie odpowiedziałam nic więcej, tylko podniosłam ścierkę z podłogi i zaczęłam usuwać mokre ślady. Magda wróciła do rozmowy, Tomek coś mamrotał do mikrofonu, a dzieci znowu gdzieś pobiegły. A ja zastanawiałam się, czy to naprawdę ja jestem dziwna.

Spojrzała na mnie z irytacją

Wieczorem, kiedy dzieci były już w piżamach, a z salonu dobiegał cichy dźwięk kreskówek, zaprosiłam Magdę do kuchni. Tomek został z chłopcami — przynajmniej tak powiedziała, ale pewnie i tak znów miał założone słuchawki. Zaparzyłam herbatę z malinami, taką, jaką lubiła w dzieciństwie. Podałam ją Magdzie w jej ulubionym kubku z niebieskim wzorem, który zabierała kiedyś ze sobą do szkoły. Usiadła przy stole, przesuwając coś w telefonie.

— Magda, nie chodzi o buty — zaczęłam cicho. — Po prostu... czuję się jak intruz we własnym domu.

Spojrzała na mnie z irytacją.

— Mamo, znowu zaczynasz? Przyjechaliśmy odpocząć, a ty się czepiasz. Naprawdę musimy rozmawiać o butach?

Pokręciłam głową.

— Nie o buty chodzi. Chodzi o to, że wszystko, co dla mnie ważne, jest tu ignorowane. Ja też mam uczucia. Też jestem człowiekiem. Nie jestem tylko sprzątaczką i kucharką na dyżurze.

Magda westchnęła i odłożyła telefon na blat.

— Może to dlatego, że zawsze stawiałaś zasady ponad ludzi?

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż mogłam się spodziewać. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Ona patrzyła gdzieś w bok, ja próbowałam złapać oddech.

— Zasady były po to, żeby nas chronić — powiedziałam po chwili. — Żebyście mieli dom, który jest bezpieczny, czysty, pełen rytmu. Myślisz, że to było łatwe? Że nie miałam ochoty rzucić wszystkim i po prostu usiąść na kanapie? Ale gotowałam, prałam, szyłam na drutach, żebyście czuli się dobrze. A teraz... teraz nie wiem, czy to w ogóle miało sens.

— Przesadzasz — burknęła. — Robiłaś, co każda matka.

Naprawdę tak to widzisz? — zapytałam cicho. — Że byłam tylko zwykłą matką, co robiła, co musiała?

Nie odpowiedziała. Wstała od stołu, wzięła swój telefon i powiedziała coś o tym, że musi sprawdzić maile. Zostałam sama. Tylko parująca herbata przypominała, że jeszcze przed chwilą próbowałam z nią porozmawiać.

Serce mi przyspieszyło

Zamknęłam oczy i wróciłam myślami do dawnych lat. Magda jako dziewczynka z rozbitym kolanem, która tuliła się do mnie, płacząc. Magda z warkoczem, idąca pierwszy raz do szkoły. Magda, która płakała, kiedy nie dostała się na wymarzoną uczelnię. Byłam przy niej zawsze. Przez całe jej dzieciństwo pozostawałam obecna, a teraz miałam wrażenie, że jestem dla niej tylko przeszkodą. Niewygodnym elementem w grafiku ferii.

Wtedy zrozumiałam, że ona mnie już nie potrzebuje. I że chyba nie rozumie, ile wysiłku mnie kosztowało, żeby wszystko tu dla nich przygotować. Poczułam się zmęczona — nie fizycznie, a tamtym zmęczeniem, które wchodzi głęboko pod skórę i nie pozwala spokojnie zasnąć.

Rano wstałam wcześniej niż zwykle. W kuchni panowała cisza — tylko kaloryfer buczał cicho w rogu. Zaparzyłam kawę, ale nie usiadłam od razu do stołu. Kręciłam się po domu, prostowałam serwetki, poprawiałam zasłony, jakby porządek mógł mi dodać odwagi.

Kiedy usłyszałam kroki, serce mi przyspieszyło. Do kuchni weszła Magda, ziewając, w za dużej bluzie, której nie poznałam.

— Chcesz kawy? — zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał zwyczajnie.

Skinęła głową. Nalałam jej kawy do kubka i postawiłam przed nią. Usiała naprzeciwko mnie. Przez chwilę żadna z nas się nie odzywała. W końcu powiedziałam:

— Magda, chciałabym, żebyście chwilę posłuchali. Ty i Tomek. Nic wielkiego. Po prostu... muszę coś powiedzieć.

Zobaczyłam, jak się spina, jak przestaje pić i patrzy na mnie z niepokojem.

— Zawołam go — mruknęła.

Rozmowa zakończyła się ciszą

Po chwili siedzieliśmy przy stole we trójkę. Tomek miał minę człowieka, który już wie, że to będzie niewygodna rozmowa. Magda bawiła się uchwytem od kubka. Wzięłam głęboki oddech.

— Nie chcę was pouczać, naprawdę. Nie jestem idealna. Ale muszę wam coś powiedzieć. Czasem mam wrażenie, że im bardziej się staram, tym bardziej was odpycham. Nie chciałam was urazić. Chciałam tylko... żebyście czuli się tu jak w domu. Ale też, żebyście ten dom szanowali. — Zamilkłam na chwilę, patrząc na nich.

Magda nie podnosiła wzroku, a Tomek odchylił się na krześle, patrząc gdzieś w bok.

— Dla mnie to miejsce to nie tylko budynek. To wszystko, co mi zostało. Po śmierci taty... — Głos mi się na moment załamał, ale zaraz go odzyskałam. — Po jego śmierci zostałam tu sama. Każdy mebel, każdy kubek, każda zasłona to dla mnie wspomnienia, nie ozdoby.

Milczenie ciążyło coraz bardziej. Nie oczekiwałam, że nagle przytakną, przytulą mnie czy przeproszą. Chciałam tylko, żeby mnie usłyszeli.

— Chciałam, żebyście tu odpoczęli, ale to nie znaczy, że mnie nie ma. Że jestem niewidoczna. Chciałam być częścią waszych ferii. Nie kulą u nogi.

Magda uniosła głowę, ale nie powiedziała nic. Spuściła wzrok, jakby coś ją nagle zawstydziło. Tomek wyglądał na zakłopotanego. Przez moment wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował. Rozmowa zakończyła się ciszą.

Wstałam od stołu.

Dziękuję, że mnie wysłuchaliście — powiedziałam spokojnie. — To wszystko.

Wyszłam do ogrodu, zostawiając ich z tą ciszą. Nie wiedziałam, czy coś się zmieni, ale pierwszy raz od ich przyjazdu miałam poczucie, że powiedziałam to, co naprawdę leży mi na sercu.

Wanda, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama