„Uciekłem do kochanki, bo szukałem odskoczni od monotonii. Szybko pożałowałem i zatęskniłem za ogródkiem żony”
„Kiwałem głową, jak zaczarowany. Chciałem jej dać wszystko, spełniać jej marzenia. A te marzenia były coraz droższe. Najpierw nowa torebka, potem weekend w spa, potem wyjazd za granicę. Kiedy powiedziałem, że musimy trochę przyhamować, bo to wszystko kosztuje, skrzywiła się i powiedziała: – Nie bądź taki przyziemny, Marek. Pieniądze są po to, żeby z nich korzystać”.

- Redakcja
Dziś wiem jedno: wybrałem źle. A teraz siedzę sam, w pustym mieszkaniu, i słucham echa własnych myśli, które odbijają się od ścian niczym wyrzuty sumienia. Nie zawsze tak było. Kiedyś miałem dom, żonę, dziecko… życie. Może nudne, przewidywalne, ale moje. Kasia – moja żona – była dobrym człowiekiem. Cichą, spokojną kobietą, która zawsze dbała o dom, o mnie. Wiele razy siedzieliśmy razem na kanapie, oglądając jakieś durne seriale, a ja marzyłem o czymś więcej. Nie potrafiłem tego nazwać, ale czułem, że muszę uciec. Że się duszę.
I wtedy pojawiła się Iza.
Była jak huragan, który zdmuchnął mnie z bezpiecznego miejsca. Atrakcyjna, pełna życia, wiedziała, czego chce, i potrafiła to dostać. Przy niej czułem się młodszy, potrzebny, ważny. To było jak narkotyk – nie mogłem się od niej oderwać. Te pierwsze miesiące… Boże, to była euforia. Spontaniczne wyjazdy, kolacje przy świecach, szalone noce, w czasie których świat poza nami przestawał istnieć. A potem? Rzuciłem wszystko – dom, żonę, stabilizację. Byłem pewny, że to jest miłość. Że to jest właśnie TO.
Dziś siedzę tutaj, z jednym kubkiem w szafce i stertą niezapłaconych rachunków. Patrzę na stare zdjęcia z Kasią i zastanawiam się: co mnie tak bardzo pchało w tę stronę? Dlaczego uznałem, że to, co miałem, nie wystarcza? Czy naprawdę potrzebowałem tej odmiany, tej ekscytacji? A może po prostu byłem naiwny i głupi? Szukałem czegoś więcej, a nie przewidziałem, że w tej pogoni zostanę sam.
Ale wtedy… wtedy byłem pewny, że zasługuję na szczęście. Że to mój czas. Że wszystko mi się należy.
Jak bardzo się myliłem...
W głowie miałem tylko obraz Izy
– Marek, musimy porozmawiać – powiedziała Kasia, kiedy tylko wszedłem do domu. Stała w kuchni, blada, z rękami opartymi na blacie, a w jej głosie było coś, co ścisnęło mnie w środku.
– Teraz? Jestem zmęczony – mruknąłem, zdejmując kurtkę, ale wiedziałem, że nie mam wyjścia.
– Teraz. Chodzi o nas. O nasze małżeństwo – podniosła głos, a jej oczy zaszkliły się łzami.
Zamarłem. Wiedziałem, do czego to zmierza. Była zbyt inteligentna, żeby nie zauważyć, że coś jest nie tak.
– Marek... jest ktoś inny, prawda? – zapytała cicho.
Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyłem w ścianę, udając, że jej pytanie mnie zaskoczyło, ale przecież doskonale wiedziała. W końcu westchnąłem i odparłem wymijająco:
– To nie tak. Po prostu... potrzebuję czegoś więcej.
– Czego więcej?! – jej głos załamał się, a ja po raz pierwszy zobaczyłem, jak bardzo ją to wszystko boli. – Co z naszym wspólnym życiem, co z nami, z tym, co budowaliśmy przez tyle lat?
Nie umiałem jej odpowiedzieć. Stałem tam jak idiota, patrząc, jak jej twarz się krzywi, jak drżą jej dłonie.
– Nie mogę już dłużej tak żyć – wybuchłem w końcu. – Monotonia mnie zabija, rozumiesz? Dzień w dzień to samo. Ja muszę... muszę spróbować czegoś innego.
– Czyli jest inna... – wyszeptała, spuszczając wzrok. – Jak ona ma na imię?
Nie odpowiedziałem.
– Marek, proszę cię, zostań. Przemyśl to. Zrobimy coś z tym, tylko... nie odchodź tak po prostu – jej głos był cichy, pełen błagania, a ja poczułem się podle.
Ale zamiast ją przytulić, zamiast powiedzieć, że ją kocham, zrobiłem krok w tył. W głowie miałem tylko obraz Izy, jej uśmiechu, dotyku, jej zapachu. Myślałem o tym, co mnie tam czeka.
– Przykro mi, Kasia. Nie potrafię...
Wybiegłem z domu, zostawiając ją zapłakaną. Słyszałem jeszcze jej szloch za drzwiami, a mimo to wmawiałem sobie, że robię dobrze, że zasługuję na szczęście.
Zaciskałem zęby, próbując stłumić poczucie winy, które ściskało mnie za gardło. Myślałem tylko o tym, że teraz będzie inaczej, że czeka mnie nowe, lepsze życie.
Jej marzenia były coraz droższe
Pierwsze miesiące z Izą były jak sen, z którego nie chciałem się budzić. Wszystko wydawało się piękne. Spontaniczne wyjazdy nad morze, weekendy w górach, kolacje przy świecach, kiedy patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, jakby tylko ja istniałem na świecie. Potrafiła śmiać się do łez z moich kiepskich żartów, dotykała mnie tak, jakby chciała mnie całego mieć tylko dla siebie. Przy niej czułem się młodszy, lepszy, silniejszy. Iza powtarzała, że zasługuję na wszystko, co najlepsze. A ja w to wierzyłem.
– Marek, wiesz, że jesteś wyjątkowy? – mówiła, opierając głowę na moim ramieniu, gdy siedzieliśmy w restauracji. – Z tobą czuję się jak księżniczka. Ale... wiesz, trzeba się starać. Każda kobieta chce czuć się wyjątkowo. Zasługuję na wszystko, co najlepsze, prawda?
Kiwałem głową, jak zaczarowany. Chciałem jej dać wszystko, spełniać jej marzenia. A te marzenia były coraz droższe. Najpierw nowa torebka, potem weekend w spa, potem wyjazd za granicę. Kiedy powiedziałem, że musimy trochę przyhamować, bo to wszystko kosztuje, skrzywiła się i powiedziała:
– Nie bądź taki przyziemny, Marek. Pieniądze są po to, żeby z nich korzystać. Po co masz je kisić? Trzeba żyć, nie tylko pracować.
Czułem wtedy ukłucie niepokoju, ale szybko je zagłuszyłem. Przecież ją kochałem. Przecież robiłem to dla nas.
Z czasem zaczęły się sprzeczki. Iza coraz częściej mówiła, że „powinienem się bardziej postarać”. Że „inni faceci potrafią zaskakiwać swoje kobiety”. Kiedy któregoś dnia powiedziałem, że nie stać mnie na kolejne wakacje w egzotycznym kraju, spojrzała na mnie z pogardą.
– Marek, nie wiedziałam, że jesteś takim sknerą. Myślałam, że jesteś ambitny.
Te słowa bolały, ale zaciskałem zęby. Tłumaczyłem sobie, że to chwilowe, że każdy związek ma swoje trudności. Przecież Iza mnie kocha... prawda?
Pierwsze wątpliwości
Tylko że im bardziej się starałem, tym mniej czułem, że to jest miłość. Coraz częściej siedziałem wieczorami sam, patrząc w telefon, a ona z uśmiechem przeglądała kolejne strony z luksusowymi ubraniami, podróżami, samochodami, o których nawet nie śniłem.
W głowie zaczęły mi się kołatać wątpliwości. Czy to naprawdę jest to, czego chciałem? Czy o to walczyłem, zostawiając Kasię?
Ale wtedy jeszcze się łudziłem. Broniłem jej w myślach. Przecież Iza mnie kocha... prawda?
Wszystko posypało się szybciej, niż się spodziewałem. Straciłem pracę. Projekt, w który zainwestowałem ostatnie oszczędności, okazał się klapą. Długi rosły, a ja zaczynałem się dusić pod ciężarem rat, które już dawno mnie przerastały.
– Musimy trochę zacisnąć pasa, Iza – powiedziałem któregoś wieczoru, patrząc na nią z nadzieją, że zrozumie.
Uniosła brwi z niedowierzaniem.
– Ty chyba żartujesz. Obiecywałeś mi inne życie, pamiętasz? Złote góry, Marek! Myślałam, że jesteś facetem z ambicjami, a nie jakimś życiowym nieudacznikiem!
Wyszedłem z domu, żeby ochłonąć. Wróciłem późno. Mieszkanie było puste. Na stole znalazłem kartkę: „Nie o to mi chodziło”.
Siedziałem w ciemności, wpatrując się w tę kartkę. To było jak cios w brzuch. Straciłem wszystko. Zostałem sam.
Chciałem wrócić do żony
Zebrałem się na odwagę i pojechałem do Kasi. Stałem pod jej drzwiami dłuższą chwilę, wahając się, czy zadzwonić. W końcu nacisnąłem dzwonek. Drzwi otworzyła po chwili, patrząc na mnie z obojętnością, której wcześniej nie znałem.
– Czego chcesz, Marek? – zapytała chłodno, bez cienia emocji w głosie.
– Muszę z tobą porozmawiać. Proszę...
Wpuściła mnie do środka, ale czułem, jakby stała za szybą, oddzielona ode mnie ścianą, której nie dało się już zburzyć.
– Kasiu... Zrozumiałem swój błąd. Straciłem wszystko, co ważne. Ciebie, nasz dom, nasze życie. Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę.
Patrzyła na mnie długo, aż w końcu powiedziała cicho:
– Wybrałeś. Teraz radź sobie sam.
Jej głos był spokojny, ale w oczach widziałem coś, co bolało bardziej niż krzyk. Odsunęła się, jakby zamknęła przede mną drzwi.
– Zmieniłem się, przysięgam! – próbowałem jeszcze, niemal błagając.
– Nie Marek. Już mnie nie obchodzisz.
Wyszła z pokoju, zostawiając mnie samego. Stałem tam jak idiota, czując, jak coś się we mnie łamie. Wiedziałem, że straciłem ją na zawsze.
Stos rachunków i samotność
Siedziałem sam w mojej kawalerce, otoczony ciszą, która dźwięczała głośniej niż jakiekolwiek krzyki. Na stole leżały zdjęcia – ja i Kasia w dniu ślubu, ja z córką na spacerze, uśmiechnięci, szczęśliwi. Patrzyłem na te obrazy i czułem, jak coś ściska mnie w środku. Próbowałem cofnąć czas w głowie, przypomnieć sobie, kiedy dokładnie to wszystko zaczęło się rozpadać, ale im dłużej patrzyłem, tym bardziej byłem pewien, że to nie przyszło nagle.
To ja. To ja sam rozbiłem to, co mieliśmy. To ja wpuściłem Izę do swojego życia, myśląc, że jestem kimś, kto zasługuje na więcej. A ona... Ona tylko wzięła to, co chciała, i zniknęła.
Zrozumiałem, że oszukiwałem siebie od samego początku. Wmawiałem sobie, że Iza mnie kocha, że robimy coś dla siebie, że to miłość. A tak naprawdę chodziło tylko o iluzję. O błysk, o coś, co miało zakryć nudę mojego życia.
Spojrzałem na puste ściany, na kubek z resztką zimnej kawy, na stos rachunków, które nie miały jak się spłacić. Pomyślałem o Kasi, o jej zmęczonych oczach, o tym, jak mnie prosiła, żeby przemyśleć decyzję. Nie słuchałem. Byłem głupi.
Nie wiedziałem, co teraz zrobić. Nie miałem planu, nie miałem nikogo, kto by czekał na mój powrót. Zostałem sam, z głową pełną wspomnień, które bolały.
I nie wiedziałem, czy kiedykolwiek coś jeszcze się zmieni.
Marek, 42 lata
Czytaj także:
- „Żona zamiast zajmować się synem, ciągle gapiła się w telefon. Przez nią o mało nie doszło do tragedii”
- „Siostra cieszyła się, że bogata ciotka da jej kasę na budowę domu. Naiwnie myślała, że to za darmo”
- „Wyjechałem na wakacje do Hiszpanii i dałem klucze sąsiadowi. Po powrocie nie mogłem uwierzyć w to, co zastałem w domu”

