Reklama

Zanim zdążyłam pomyśleć o jakimkolwiek kroku, sąsiedzi już o nim plotkowali. Kiedy szłam do sklepu, słyszałam szepty za plecami. Kiedy wracałam z lasu, widziałam ukradkowe spojrzenia zza firanek. Kiedy mijałam stare kobiety na ławce przed kościołem, ucichły na chwilę, a potem szeptały dalej. Zawsze miały coś do powiedzenia.

Reklama

To nie był mój świat

Nie wyszłam za mąż – to już był powód do gadania. „Taka ładna, a bez kawalera” – powtarzały z udawanym smutkiem, ale tak naprawdę czerpały z tego przyjemność. Gdybym znalazła męża, to pewnie zaczęłyby mówić, że zbyt szybko, że nieodpowiedniego. Cokolwiek bym zrobiła, nie byłoby dobre.

Matka słuchała tych gadek i coraz częściej powtarzała mi przy kolacji, że powinnam się ustatkować, że lata lecą. Mówiła to takim tonem, jakby mnie ostrzegała przed jakimś nieszczęściem.

Nie chciałam żyć jak ona – całe dnie w kuchni, całe życie podporządkowane rodzinie, gotowanie, sprzątanie, plotki z sąsiadkami. Wszystko przewidywalne, wszystko zamknięte w schemacie, który znałam na pamięć. Czułam, że jeśli czegoś nie zmienię, jeśli nie wyrwę się teraz, to już nigdy tego nie zrobię. Ale dotąd brakowało mi odwagi.

Wieś była klatką. Nie miałam wątpliwości, że jeśli zostanę, skończę tak jak matka i sąsiadki – w fartuchu, wśród garnków, w rozmowach o dzieciach i czyichś zdradach. Może to i było życie, ale nie dla mnie. Ja chciałam czegoś więcej. Jeszcze nie wiedziałam dokładnie czego, ale wiedziałam, że nie znajdę tego tutaj.

Chciała mnie wyswatać

– Czas najwyższy znaleźć kawalera – powiedziała matka przy kolacji, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Zamarłam z łyżką w dłoni. W pokoju panował półmrok, tylko lampa nad stołem rzucała żółtawe światło na talerze. Ojciec jak zwykle jadł w milczeniu, powoli przeżuwając kawałek chleba. Wiedziałam, że nie wtrąci się w rozmowę. Nigdy tego nie robił.

– Mamo, proszę cię… – westchnęłam, próbując zachować spokój.

– Proszę, proszę… – powtórzyła, kręcąc głową. – Tyle lat ci powtarzam, że czas pomyśleć o przyszłości. O rodzinie. Jak długo będziesz tak siedzieć i marzyć o nie wiadomo czym?

Czułam, jak wzbiera we mnie złość. Przez całe życie słuchałam tych samych słów. Powinnam była się przyzwyczaić, ale nie potrafiłam.

– Moja przyszłość to nie mąż i dzieci – powiedziałam, odstawiając łyżkę na stół.

Matka zmarszczyła czoło, jakby usłyszała coś absurdalnego.

– A niby co? Praca w sklepie za grosze? Łażenie po polach? Myślisz, że jak wyjedziesz do miasta, to nagle będziesz kimś innym? Dziewczyno, tam nikt na ciebie nie czeka.

– Może i nie czeka, ale przynajmniej nikt mi tam nie mówi, co mam robić! – Wstałam tak gwałtownie, że krzesło zaskrzypiało. – Wyjeżdżam.

Matka otworzyła usta, ale przez chwilę nie powiedziała nic. Patrzyła na mnie, jakby nie dowierzała, że to powiedziałam na głos. W końcu zacisnęła palce na rogu obrusu i szepnęła:

– Nie możesz…

– Mogę. I zrobię to.

Byłam uparta

Ojciec wciąż milczał, wpatrując się w talerz, jakby cała sytuacja go nie dotyczyła. Może rzeczywiście nie chciał się w to mieszać, może rozumiał więcej, niż myślałam. Matka zerwała się od stołu, łzy napłynęły jej do oczu.

– I co ty tam będziesz robić, co?! – Jej głos załamał się w połowie zdania. – Myślisz, że miasto cię przyjmie z otwartymi ramionami? Że dasz sobie radę?!

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam jedno – musiałam spróbować.

Pakowałam torbę w ciszy. Matka siedziała w kuchni i płakała, ale nie próbowała mnie zatrzymać. Wiedziałam, że wciąż miała nadzieję, że się rozmyślę. Nie rozmyślę się.

Ojciec wszedł do pokoju, stanął w progu. Przez chwilę patrzył, jak upycham ubrania, a potem podszedł i wsunął mi w dłoń kilka banknotów.

– Na początek – powiedział cicho.

To było więcej, niż się spodziewałam. Nie podziękowałam na głos, ale nasze spojrzenia na moment się spotkały i wiedziałam, że on rozumie. Wychodząc, nie obejrzałam się za siebie.

Byłam podekscytowana

Pociąg był prawie pusty. Usiadłam przy oknie, torbę postawiłam obok. Patrzyłam na mijane pola i lasy, które znałam na pamięć. Moja wieś powoli zostawała za mną, malała, aż w końcu zniknęła.

– Daleko jedziesz? – Głos obok mnie wyrwał mnie z zamyślenia.

Podniosłam wzrok. Naprzeciwko siedział mężczyzna, trochę starszy ode mnie. Miał zmęczoną twarz i zniszczony plecak. Nie wyglądał na kogoś, kto jeździł pociągami dla przyjemności.

– Nie wiem – odpowiedziałam po chwili.

Uśmiechnął się lekko, jakby rozumiał.

– To dobrze. Najlepiej jechać przed siebie.

Przez chwilę jechaliśmy w ciszy, aż w końcu zapytał:

– Uciekasz czy szukasz czegoś nowego?

– Chyba jedno i drugie – przyznałam.

Kiwnął głową.

– Ja też tak kiedyś zrobiłem.

Spojrzałam na niego uważniej.

– I co? Warto było?

Zamyślił się, jakby ważył odpowiedź.

– Warto było spróbować – powiedział w końcu.

Patrzyłam na światła mijanych miasteczek i czułam, jak w mojej piersi powoli budzi się coś nowego. Strach? Ekscytacja? Może jedno i drugie.

Zaczynałam od nowa

Wysiadłam na zatłoczonym dworcu. Ludzie mijali mnie w pośpiechu, pociągi przyjeżdżały i odjeżdżały, a ja stałam przez chwilę, przytłoczona hałasem i światłami. Nigdy nie byłam w tak dużym mieście.

Ruszyłam przed siebie, bez planu. W mojej torbie nie było wiele – kilka ubrań, trochę pieniędzy od ojca, stary telefon. Na rogu ulic zauważyłam hostel. Weszłam, a kobieta za ladą spojrzała na mnie obojętnie.

– Na długo? – zapytała, stukając w klawiaturę.

Zawahałam się.

– Na zawsze – powiedziałam w końcu, choć sama nie byłam tego pewna.

Recepcjonistka wzruszyła ramionami i podała mi klucz.

W pokoju pachniało stęchlizną, a łóżko skrzypiało, ale nie miało to znaczenia. Usiadłam przy oknie i spojrzałam na miasto, które nigdy nie zasypiało. Wszystko było inne – światła, dźwięki, ludzie. Czułam się mała, ale jednocześnie wolna. Po raz pierwszy w życiu naprawdę mogłam zdecydować, co dalej.

Pierwszą noc w mieście prawie nie spałam. Leżałam w ciemnym pokoju, słuchając dźwięków dochodzących z ulicy – klaksonów, rozmów, stukotu butów na chodniku. W mojej wsi o tej porze panowała głucha cisza, przerywana tylko szczekaniem psów albo pohukiwaniem sowy. Tutaj wszystko tętniło życiem.

Nareszcie byłam sama

Nad ranem zeszłam na dół, do małej kuchni dla gości hostelu. Kilka osób jadło w milczeniu kanapki, ktoś przeglądał gazety, ktoś inny pił kawę i patrzył w telefon. Byłam jedną z nich – nikomu nieznaną dziewczyną, która zostawiła za sobą wszystko i przyjechała tu, żeby zacząć od nowa.

Usiadłam przy oknie i zobaczyłam odbicie swojej twarzy w szybie. Wyglądałam inaczej. Może to światło poranka, może zmęczenie, a może po prostu to, że w końcu podjęłam decyzję. W mojej wsi wszyscy wiedzieli, kim jestem. Tutaj nie wiedział nikt. To mnie przerażało, ale jednocześnie dawało mi nieograniczone możliwości.

Wyszłam na ulicę. Szłam powoli, przyglądając się ludziom, budynkom, witrynom sklepów. W mojej głowie kłębiły się pytania: Co teraz? Jak znaleźć pracę? Gdzie będę mieszkać, gdy skończą się pieniądze?

Decydowałam o sobie

Minęłam grupkę młodych ludzi śmiejących się na przystanku. Może ktoś z nich też kiedyś przyjechał tu znikąd? Może też bali się tak samo jak ja?

Przystanęłam przy kawiarni na rogu. W środku pachniało świeżym chlebem i cynamonem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam.

– Dzień dobry – powiedziałam do dziewczyny za ladą. – Szukacie może kogoś do pracy?

Spojrzała na mnie zaskoczona, ale uśmiechnęła się lekko.

– Właściwie to tak. Masz jakieś doświadczenie?

– Nie – przyznałam szczerze. – Ale szybko się uczę.

Dziewczyna odwróciła się i zawołała kogoś z zaplecza.

– Szefie! Ktoś pyta o pracę!

Czekałam, a w mojej głowie nagle pojawiła się jedna myśl: to nie koniec. To dopiero początek.

Ewelina, 23 lata

Reklama

Czytaj także:
„Zatrudniłam młodego ogrodnika, by na wiosnę wypielęgnował ogród. Obrobił nie tylko moje grządki”
„W naszym domu króluje meblościanka z PRL-u i cerata na stole. Wstyd mi przed znajomymi, że mieszkam w takiej norze”
„Rodzinny biznes na wsi miał zrobić z nas milionerów. Zaufałem krewnym i wyszedłem na tym jak Zabłocki na mydle”

Reklama
Reklama
Reklama