„Uciekłam od dzieci i codziennego prania gaci. Dopiero kochanek uświadomił mi, jak bardzo mi tego brakuje”
„Byłam Natalią, która dopiero co zamknęła jakiś etap i teraz zaczyna wszystko od zera. Tak mu powiedziałam. Taką wersję opowiedziałam sobie samej. Nie kłamałam wprost, ale nie powiedziałam też prawdy”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to był impuls. A może wszystko dojrzewało we mnie latami. Tylko ja tego nie słyszałam, nie widziałam. Dopiero któregoś poranka, kiedy obudziłam się z głową wciśniętą w poduszkę między łóżeczkiem jednej córki a przewijakiem drugiej, zrozumiałam, że mnie już tu nie ma. Że zniknęłam. Że kobieta, nie matka, nie partnerka, nie gospodyni gdzieś się rozmyła. I została tylko funkcja.
– Mamo, siku! – wrzasnęła Pola.
A ja, jak codziennie, rzuciłam się do niej jak automat. Jedną ręką wycierałam kałużę, drugą wyciągałam pieluchę dla Klary, bo zapach już mówił, że czeka mnie kolejny epizod macierzyńskiej rutyny. Mateusz spał. Wciągał powietrze głęboko, głośno, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że to jego odpoczynek jest ważniejszy. Że ja mogę się zająć wszystkim, jak zwykle.
Bo przecież „świetnie sobie radzisz, kochanie”
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, co u mnie. Kiedy ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze inaczej niż z wyrzutem, że mogłabym chociaż umyć włosy. W tamten dzień po prostu zaczęłam się pakować. Bez dramatu. Składałam cicho ubrania do torby, tak, żeby nie obudzić dzieci. Mateusz jeszcze spał. W kuchni zostawiłam kartkę: „Muszę się odnaleźć. Potrzebuję siebie. Wrócę, kiedy będę wiedziała, kim jestem.”
I wyszłam. Wtedy jeszcze myślałam, że da się wrócić.
Mieszkałam wtedy przy ulicy, którą znałam od lat. Zaledwie dziesięć przystanków od domu, który zostawiłam za sobą. Dla świata byłam kimś zupełnie innym – singielką z małym mieszkaniem i nowym życiem. Dla niego – Wojtka którego spotkałam po latach dosłownie parę dni później – byłam Natalią, która dopiero co zamknęła jakiś etap i teraz zaczyna wszystko od zera. Tak mu powiedziałam. Taką wersję opowiedziałam sobie samej. Nie kłamałam wprost, ale nie powiedziałam też prawdy. Miałam dzieci, ale one były gdzieś obok, jak niewyraźna fotografia, która raz po raz wypadała mi z głowy, a potem wracała, wywołując dziwny ścisk w gardle.
Wojtek był ciepły. Zawsze otwierał mi drzwi, śmiał się z moich żartów, przytulał bez powodu. Lubił mówić, że jestem dla niego tajemnicą. Że niczego nie przyjmuje za pewnik, że dopiero mnie odkrywa. A ja chłonęłam to wszystko z zachłannością. Tę lekkość, której tak dawno nie czułam. Spacery nocą, kawa o północy, wspólne gotowanie w jego kawalerce. Mówił, że z nim mogę zacząć od początku. Że nie musimy mówić o przeszłości, tylko patrzeć w przyszłość.
– Jesteś pewna, że nie zostawiłaś nic niedokończonego? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na balkonie, otuleni kocem.
– Każdy coś zostawia – odpowiedziałam wtedy i pocałowałam go, zanim zdążył zadać kolejne pytanie.
Miałam wyrzuty sumienia. Czasem
Najczęściej nad ranem, kiedy budziłam się i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Albo kiedy na ulicy mijałam kobietę z dwójką dzieci i na ułamek sekundy łapałam się na myśli, że powinnam tam być ja. Ale zaraz potem wmawiałam sobie, że przecież to chwilowe. Że ja tylko na chwilę uciekłam. Że muszę się poskładać, żeby móc wrócić. Że dla nich będzie lepiej, jeśli odnajdę siebie. Tak tłumaczyłam to sobie codziennie.
Wojtek mówił o szczerości. Chciał wiedzieć, kim jestem naprawdę. Zaczęliśmy planować wspólny wyjazd. Wynajęcie mieszkania w innej dzielnicy. Dla niego było oczywiste, że budujemy coś trwałego. Dla mnie... to była ucieczka, która miała datę ważności. Tyle że nie powiedziałam tego na głos. Bałam się, że wtedy wszystko się rozpadnie. A ja tak bardzo nie chciałam wracać do tamtej Natalii. Tej zmęczonej, przeźroczystej. Tej, której nikt nie słuchał. To był zwykły dzień. Nic go nie zapowiadało. Wracałam od fryzjera, czułam się lekko i świeżo. Wojtek miał przyjść wieczorem, mieliśmy oglądać film, który on wybrał – jak zwykle jakiś artystyczny dramat, który potem omawialiśmy godzinami. Zanim jednak zdążył przyjechać, zadzwonił.
– Hej, jestem niedaleko. Wpadnę za kwadrans. A tak w ogóle… wiesz, że spotkałem dzisiaj Majkę?
Zamarłam. Majka była znajomą ze studiów. Moją znajomą. Łączył nas luźny kontakt, czasem zostawiała serduszka pod moimi zdjęciami z dawnych lat. Nie wiedziałam, że zna Wojtka.
– Mówiła, że cię kojarzy. I... że masz dzieci. Dwie córki.
Zamilkłam. Słyszałam, jak Wojtek oddycha po drugiej stronie słuchawki, jakby dawał mi czas. Ale ten czas nie przynosił odpowiedzi. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie huczały mi myśli, jakby ktoś wrzucił kamień do wody i patrzył, jak kręgi się rozchodzą. Nie umiałam złapać żadnego zdania.
– Masz dzieci? – powtórzył, spokojnie, ale już bez czułości.
– To nie tak... – zaczęłam, choć sama nie wiedziałam, co to miało znaczyć.
– To nie tak? – przerwał mi, już twardszym tonem. – Przez pół roku udawałaś kogoś, kim nie jesteś. Że jesteś sama, że zaczynasz nowe życie. Myślałem, że jestem jego częścią. A ty miałaś rodzinę. Męża?
– Partnera – wyszeptałam. – Mateusza. Nie jesteśmy małżeństwem.
– Ale są dzieci. I ty... ty je zostawiłaś?
Zamilkłam. Jego głos łamał się, a we mnie coś się zacisnęło. Nie wiem, ile to trwało. Nie usłyszałam, jak się żegna. Usłyszałam tylko ciszę i piknięcie rozłączenia. Wróciłam na kanapę. Przez godzinę nie mogłam się ruszyć. Myślałam o tym, co powiedział. Że jestem kimś, kogo on nie zna. I miał rację. Ja też siebie nie poznawałam. Kiedy to się wszystko tak pogmatwało? Zaczęłam układać sobie w głowie wszystko od początku. Chciałam tylko chwili wolności. Chciałam się wyciszyć. Zobaczyć, czy jeszcze mogę być kobietą, a nie tylko matką. Ale zamiast znaleźć siebie, zbudowałam kłamstwo, które się właśnie posypało.
Poczułam, że to nie jest nowy początek
To już koniec. Stanęłam pod bramą naszego domu z bijącym sercem i pustką w głowie. Miałam ze sobą tylko małą torbę. Nie wiedziałam, czy będę miała gdzie wrócić, ale wiedziałam, że muszę spróbować. Ulica wyglądała tak samo. Nawet brzoza przy furtce miała te same pożółkłe liście, które kiedyś zmiatałam codziennie z podjazdu. Przez chwilę pomyślałam, że może nic się nie zmieniło. Że zaraz otworzy się drzwi, Mateusz mnie zobaczy i powie tylko: „Wracaj. Dobrze, że jesteś.”
Zadzwoniłam. Kroki. Otworzyły się drzwi. Stał w nich on, z ramionami skrzyżowanymi, w dresie, z zarostem, który kiedyś całowałam w niedzielne poranki.
– Co tu robisz? – zapytał chłodno.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. – Mateusz, ja... ja już nie mogę tak żyć.
– A jak? – uniósł brwi. – Bo my tu żyliśmy. Jakoś. Ty nie chciałaś. Teraz sobie przypomniałaś?
– Ja nie uciekłam przed tobą. Uciekłam przed sobą. Nie umiałam już być... tamtą Natalią. Każdego dnia rano czułam, że mnie już nie ma.
– Nie było cię. Przez pół roku. Dzieci budziły się i zasypiały bez matki. Pola pytała, czy umarłaś. Klara zapomniała, jak pachniesz. A ty mówisz, że nie mogłaś być sobą?
– Błagam cię, chociaż wysłuchaj mnie...
– Już cię słyszałem. W listach. W domysłach. W płaczu dzieci. Już nie jesteśmy twoją rodziną – powiedział cicho, ale tak, że zrobiło mi się zimno.
Za nim, w korytarzu, pojawiły się sylwetki. Dziewczynki stały przy schodach. Pola trzymała Klarę za rękę. Nie podeszły. Nie uśmiechnęły się. Patrzyły. I tylko to milczenie było gorsze od wszystkiego, co usłyszałam.
– Proszę, Mateusz. Ja nie chcę was stracić.
– Już nas straciłaś – powiedział spokojnie, zamykając drzwi.
Zostałam na schodach, trzymając torbę, jakby w niej było coś, co mogłoby ich przekonać. Ale w środku miałam tylko ubrania. I nadzieję, której już nikt nie chciał.
Zobaczyłam je przypadkiem, na placu zabaw nieopodal naszego starego mieszkania. Pola siedziała na huśtawce, a Klara biegała w kółko za piłką, którą rzucała jej młoda kobieta – pewnie niania. Stałam chwilę za ogrodzeniem, ściskając palce na zimnym metalu. Nie wiedziałam, czy powinnam podejść.
Ale nogi same mnie poniosły. Szłam jak we śnie, powtarzając w myślach, że muszę to zrobić. Muszę je zobaczyć z bliska. Powiedzieć im, że wróciłam. Że jestem.
– Cześć – odezwałam się, zatrzymując się metr od Klary. – Hej, kochanie… to ja.
Klara spojrzała na mnie, zamrugała, a potem uciekła za kobietę. Niania wstała i odruchowo złapała ją za rękę, jakby chciała ją ochronić.
– Przepraszam, kim pani jest? – zapytała, marszcząc brwi.
– Jestem... – z trudem wypowiedziałam słowa – ...jestem ich mamą.
– Pola, chodź tutaj – zawołała kobieta, wyraźnie zaniepokojona. Pola zeszła z huśtawki i podeszła niepewnie. Spojrzała na mnie z góry na dół, jakby mnie nie poznawała.
– Kochanie... to ja, mama – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć. – Jak się masz?
– Proszę pani... – odezwała się cicho. – Nie mam takiej mamy.
Stałam tam jeszcze chwilę
Może dwie. A może dziesięć. Patrzyłam, jak niania zabiera dziewczynki, jak odchodzą, nie oglądając się za siebie. Klara jeszcze raz się odwróciła, ale tylko na moment. Nie pobiegła, nie krzyknęła „mamo”, nie uśmiechnęła się. A ja poczułam się, jakby ktoś mnie wypchnął z życia, które kiedyś było moje.
Usiadłam na ławce i patrzyłam w piasek. Myślałam, że będzie inaczej. Że może któraś z nich mnie przytuli, że zapłaczą. Że poczują. A one... po prostu mnie nie znały. Byłam dla nich kimś obcym.
Czułam, jak z każdą minutą oddalają się ode mnie coraz bardziej. A ja nie miałam już drogi powrotu.
Siedziałam w kawiarni przy oknie i patrzyłam na kobiety z dziećmi. Jedna z nich miała rude włosy i śmiała się głośno, kiedy jej syn rozlał sok. Druga przytulała córeczkę, która płakała, bo zgubiła misia. Przez szybę wszystko wydawało się odległe i ciche, jakby działo się za jakąś niewidzialną kurtyną, do której nie miałam już dostępu.
Zamówiłam herbatę. Nie dlatego, że miałam ochotę. Po prostu chciałam mieć pretekst, żeby tam siedzieć. Być gdzieś. Nie wracać jeszcze do pustego pokoju, w którym ostatnio spałam z zapalonym światłem. Nie umiałam już być sama, ale jeszcze bardziej bałam się ludzi. Tych, którzy mogliby mnie znać. Którzy mogliby zapytać: „Co u dzieci?”
Wyciągnęłam notes. Stary, brązowy, z pożółkłymi kartkami. Zaczął się od listy zakupów. Potem zapisywałam w nim pierwsze słowa Poli, noce bez snu z Klarą. Teraz zaczęłam pisać coś zupełnie innego.
„Kochane dziewczynki,
Nie wiem, czy kiedyś to przeczytacie. Może schowam ten list gdzieś głęboko. A może wyślę, kiedy będę miała odwagę. Chciałam wam powiedzieć, że was kocham. Nawet jeśli wyglądało, że uciekłam. Nie uciekłam od was. Uciekłam od siebie. Nie umiałam już oddychać, żyć, być kimś, kto tylko daje. Chciałam się odnaleźć. Ale teraz nie jestem pewna, co to znaczyło.”
Zatrzymałam się. Długo wpatrywałam się w to jedno zdanie. „Potrzebuję siebie” – tak napisałam Mateuszowi. Teraz brzmiało to jak wymówka. Jak hasło z magazynu dla kobiet. Tylko że tamte kobiety miały dokąd wracać. Ja nie miałam już nic.
Złożyłam notes i schowałam go do torebki. Kawiarnia zaczęła pustoszeć. Kobiety wstały, zebrały zabawki i dzieci. Poszły do domów. A ja zostałam. Sama.
Natalia, 31 lat
Czytaj także:
- „Jarek był szkolnym obibokiem. Myślałem, że nie wyjdzie na ludzi, ale spotkanie po latach mnie zszokowało”
- „Z okazji Dnia Ojca mój mąż dostał najlepszy prezent pod słońcem. Ma 130 cm wzrostu i warkocze w kolorze złota”
- „Po zdradzie faceta wyjechałam do Grecji. Zamiast cierpieć, smakowałam życie singielki od nowa”

