„Ubrałam się stylowo na cmentarz na Wszystkich Świętych, a teściowa mnie wyklęła. Stara baba nie zna się na modzie”
„Minęliśmy kilka osób, które odwróciły się za mną. Do grobu dziadków Patryka dotarliśmy jako pierwsi. Ustawialiśmy znicze, gdy nagle usłyszałam za sobą kroki. – Dzień dobry – powiedziała chłodno teściowa, omiatając mnie wzrokiem od stóp do głów”.

- Redakcja
Nie wiem, jak to się stało, że znów się zgodziłam. Może chciałam pokazać, że nie jestem wrogiem tej rodziny, że potrafię się dostosować. Może po prostu nie chciałam słuchać kolejnych westchnień Patryka i jego „no bo wiesz, mamie będzie przykro”. Tyle że przykro to jest mnie – za każdym razem, kiedy muszę przy niej udawać kogoś, kim nie jestem.
Grażyna – moja teściowa – od samego początku dawała mi do zrozumienia, że jestem „nie taka”. Za bardzo „na pokaz”, za bardzo samodzielna, za mało skromna. Cokolwiek to znaczy. Szybko zrozumiałam, że w jej oczach nie jestem „dobrą kandydatką na żonę dla Patryczka”. A jednak to mnie wybrał. Co prawda po ślubie Grażyna nie odpuściła – wręcz przeciwnie. Zaczęły się regularne komentarze o tym, że nie mamy dzieci (czyli coś ze mną nie tak), że pracuję zdalnie (czyli pewnie nic nie robię), że się dziwnie ubieram (czyli nie nadaję się do tej rodziny).
Przez długi czas starałam się to ignorować. Ale tego dnia, pierwszego listopada, coś we mnie się przełamało. Stałam przed szafą i wiedziałam, że nie ubiorę się w czerń. Nie dla niej. Nie dla tradycji. Nie dla poklasku ciotek i wujków. Założyłam mój panterkowy garnitur. Ten idealny – taliowany, z miękkiego weluru, z szerokimi nogawkami. Czułam się w nim idealnie.
Dla mnie styl to zbroja. A mój panterkowy garnitur? To jakby nosić pazury na zewnątrz. I tego dnia, pierwszego listopada, potrzebowałam ich bardziej niż kiedykolwiek…
Mało nie pękła ze złości
Podjechaliśmy pod cmentarz z samego rana. Było zimno, mokro i tłoczno. Typowa jesień, typowy pierwszy listopada. Patryk niósł znicze, ja kwiaty. On w czarnej kurtce i kaszmirowym szaliku, ja w moim panterkowym garniturze, szarym płaszczu i czarnych botkach. Minęliśmy kilka osób, które odwróciły się za mną. Ich wzrok? Mieszanka zdziwienia i lekkiej irytacji. I dobrze – niech się gapią.
Do grobu dziadków Patryka dotarliśmy jako pierwsi. Ustawialiśmy znicze, gdy nagle usłyszałam za sobą znajome, ciężkie kroki.
– Dzień dobry – powiedziała chłodno teściowa, omiatając mnie wzrokiem od stóp do głów. Nic więcej. Cisza zawisła w powietrzu, aż lodowata.
Zaczęli schodzić się inni – ciotki, kuzynki, wujek Romek. Gdy zaczęła się wspólna modlitwa, czułam na sobie spojrzenia. Ale dopiero po „Wiecznym odpoczywaniu”, Grażyna nie wytrzymała.
– Co to za cyrk przy grobie? – powiedziała nagle, wystarczająco głośno, by wszyscy słyszeli.
Patryk drgnął. Ja uniosłam brwi.
– Cyrk? – spytałam niewinnie.
– W takim stroju? Na cmentarz? Tu są zmarli, a nie pokaz mody!
– Dla mnie to dzień pamięci, nie konkurs na żałobnika roku – odpowiedziałam spokojnie.
– Ty naprawdę wstydu nie masz, dziewczyno. To nie dyskoteka, tylko powaga i szacunek! – Grażyna była już na pełnych obrotach.
– Za to stylu mam więcej niż wszyscy tu zebrani – rzuciłam z uśmiechem, nie patrząc jej w oczy.
Patryk odchrząknął.
– Mamo, daj spokój. To tylko ubranie.
– To nie tylko ubranie! – krzyknęła. – To hańba dla tej rodziny! Lepiej by było, gdybyś się z nią nie żenił!
Cisza. Ciotka złapała się za serce, ktoś odszedł kilka kroków. A ja stałam. Prosto. W moim garniturze. Niewzruszona. Ale coś we mnie zaczynało drżeć.
Mąż nie mógł wybrać strony
W samochodzie panowała cisza. Patryk prowadził z zaciśniętą szczęką, a ja patrzyłam przez okno, zaciskając palce na pasku torebki. Dopiero gdy weszliśmy do mieszkania, zdjęłam płaszcz i zrzuciłam buty, wybuchnęłam.
– Dlaczego nic więcej nie powiedziałeś?!
Patryk nawet się nie odwrócił. Odłożył klucze na komodę i westchnął.
– Julka, proszę cię…
– Co „proszę cię”?! Stałeś obok i patrzyłeś, jak twoja matka na mnie wrzeszczy przy grobie dziadków! Jakbyśmy byli na bazarze, a nie na cmentarzu!
– Bo to był cmentarz – odpowiedział cicho. – Nie chciałem robić z tego większego cyrku.
– To twoja matka zrobiła cyrk! Ja tylko się ubrałam. Ubrałam się tak, jak chcę. Jak zawsze. I co? Już nie wypada być sobą, bo teściowa uznała, że to skandal?
– Nie chodzi o garnitur, Julka… chodzi o kontekst. O miejsce. Wiesz, że ona jest konserwatywna. Chodziło o szacunek.
– Czyli lepiej, żebym się kamuflowała? Żebym była sobą tylko w domu? Dla świętego spokoju?
Patryk w końcu spojrzał na mnie. Miał w oczach zmęczenie. Albo może rezygnację.
– Julka, po prostu nie umiem już nikogo zadowolić. Ty czujesz się odrzucona, ona mówi, że ją obrażasz. Mam dość bycia między wami.
Zamilkłam. Zrobiło mi się zimno.
– Wiesz co? Ja też mam dość. Nie jestem problemem, Patryk. Problemem jest to, że twoja matka nigdy mnie nie chciała. I ty… nie umiesz tego przyznać.
Nie odpowiedział. Poszedł do kuchni. Zostawił mnie w przedpokoju. Sama ze swoim garniturem. I coraz większym chłodem w środku.
Przyszła mi nagadać
Usłyszałam pukanie do drzwi, zanim jeszcze zdążyłam zaparzyć herbatę. W pierwszym odruchu chciałam nie otwierać. Ale ciekawość wygrała z rozsądkiem. Przez judasza zobaczyłam ją – Grażynę, w czarnej puchówce, z miną jakby przyszła tu z misją ratowania świata. Albo raczej syna.
Otworzyłam.
– Przyszłam porozmawiać – powiedziała chłodno, wchodząc bez zaproszenia.
Zostawiła buty przy drzwiach i ruszyła prosto do salonu. Usiadła na mojej kanapie, jakby była u siebie.
– Nie będę owijać w bawełnę – zaczęła. – Chciałam ci powiedzieć to prosto w twarz: ty nie jesteś częścią tej rodziny. Nigdy nie będziesz.
Zamarłam. Trzymałam w dłoniach kubek z herbatą. Zadrżał lekko.
– Nie muszę być – odpowiedziałam powoli. – Rodzina to nie krew. To wybór. A ja wybieram siebie.
– Siebie, siebie, wszędzie tylko „ja” – teściowa uniosła głos. – A gdzie w tym wszystkim Patryk? On się dla ciebie poświęca, zmienia, cierpi! Bo musi udawać przed tobą, że twoje zachowanie to coś normalnego!
– Nie musi nic udawać – przerwałam jej. – I nie musi się zmieniać. To ty próbujesz go zmienić. Mnie zresztą też. Od dnia ślubu jesteś bardziej kontrolerką niż prawdziwą matką.
– Ktoś musi cię naprostować! Ty nie jesteś gotowa na małżeństwo, na dzieci, na życie rodzinne. Ty jesteś gotowa tylko na modę i bunt.
– Mylisz się. Ja po prostu nie jestem gotowa być taka jak ty.
Zamilkła. Przez chwilę tylko patrzyła. Potem wyprostowała się i dodała z jadem:
– Życzę Patrykowi, żeby się obudził, zanim będzie za późno.
– Za późno na co? – odpowiedziałam. – Na życie według cudzego scenariusza?
Nie odpowiedziała. Wstała i wyszła. Trzasnęła drzwiami tak mocno, że kubek w mojej dłoni drgnął ponownie. A ja... nie rozpłakałam się. Poczułam ulgę, że wreszcie to powiedziałam.
Czy ubranie to tak wiele?
Zamknęłam drzwi za teściową i długo po prostu stałam. W moim mieszkaniu, w mojej ciszy. Z herbatą, która już dawno wystygła. Patrzyłam na pustą kanapę, na porzucony szalik, na mój garnitur rzucony na krzesło. Wyglądał trochę jak ja – zmęczony, pogięty, ale wciąż trzymający fason.
Zastanawiałam się, czy przesadziłam. Czy mogłam przemilczeć, puścić mimo uszu, udawać, że nic się nie stało. Ale zaraz potem przypomniałam sobie jej słowa. „Nie jesteś częścią tej rodziny”. Jak łatwo przyszło jej to powiedzieć. Jakby całe moje starania nic nie znaczyły.
Westchnęłam. Może problem nie jest w tym, że jestem „inna”. Może problem w tym, że przestałam chcieć się zmieniać, by się komuś przypodobać. Zbyt wiele razy rezygnowałam z siebie w imię „miłych świąt”, „świętego spokoju”, „rodzinnej atmosfery”. Tylko że... to nigdy nie działało. A ja miałam tylko ubranie inne niż wszyscy. Czy to takie ważne?
Nagle zadzwonił telefon. Patryk. Przez chwilę się wahałam. Potem odebrałam.
– Hej – rzucił cicho. – Mama była u ciebie?
– Była – odpowiedziałam krótko. – Wpadła z misją ostatecznej selekcji. Ja czy ona.
Z drugiej strony zapadła cisza.
– Julka… ja nie chcę wybierać – powiedział po chwili. – Kocham cię. Ale nie potrafię odciąć się od niej. Jest jaka jest, ale to wciąż moja matka.
– Wiem – westchnęłam. – I nie każę ci wybierać. Ale ja też już nie będę walczyć o czyjeś uznanie. Mam dość tłumaczenia się z każdego kroku.
– Nie chcę cię stracić – powiedział.
– To dajmy sobie chwilę. Nie na rozstanie. Na oddech. Bo ja muszę stanąć na swoich nogach, zanim znów się podniosę z czyjejś krzywej opinii.
Nie odpowiedział. Ale nie rozłączył się. Milczeliśmy razem.
Nie będę się zmieniać dla innych
Był pochmurny, listopadowy poranek, kiedy znów stanęłam przed lustrem. Garnitur wisiał obok od kilku dni – niedbale zawieszony, zbyt wyrazisty jak na szarą codzienność. Ale dziś znów go założyłam. Ten sam. Bez zmian. Bo ja też się nie zmieniłam – przynajmniej nie dla nich.
Cmentarz był prawie pusty. Zimny wiatr przeganiał liście po alejkach, znicze przygasały powoli. Przeszłam przez bramę sama, bez Patryka, bez jego rodziny, bez ciężaru spojrzeń. Tylko ja i mój krok odbijający się echem od kamieni.
Podeszłam do grobu dziadków Patryka. Postawiłam świeży znicz. Zawiał wiatr. Wcisnęłam dłonie do kieszeni płaszcza. I wtedy usłyszałam cichy głos za sobą:
– Masz odwagę. Ja takiej nie miałam.
Odwróciłam się. Stała tam ciotka Anka – starsza, drobna kobieta z szalikiem zawiązanym niedbale i oczami, które widziały więcej niż chciały. Uśmiechnęła się lekko.
– Twoja teściowa zawsze była… surowa. Ja przez czterdzieści lat milczałam. Ty podobno powiedziałaś wszystko w kilka minut. Zazdroszczę ci – dodała, po czym odeszła, zostawiając mnie z myślami cięższymi niż listopadowe chmury.
Zamknęłam oczy. Zadrżałam. Nie miałam rodziny, która mnie przyjęła. Nie miałam wsparcia. Ale miałam siebie. Mój głos. Mój wybór. I moje buty – twardo stojące na ziemi. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Z uniesioną głową. Garnitur w panterkę szeleścił przy każdym kroku, jakby przypominał mi, kim jestem.
Wybrałam ciszę zamiast kłótni
Wieczorem siedziałam w salonie. Światło lampki odbijało się w szybie, za którą deszcz rysował smutne esy-floresy. Garnitur w panterkę leżał przerzucony przez oparcie krzesła. Cichy, jakby odpoczywał po bitwie. Wzięłam kubek z herbatą malinową i oparłam się o framugę drzwi do sypialni. W pokoju było cicho. Wreszcie cicho. Bez spięć, bez napięcia, bez oczekiwań. Tylko ja.
Patryk nie dzwonił. Nie pisał. I dobrze. Potrzebowałam tej ciszy, choć nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam. Ale pierwszy raz w życiu nie chciałam się ratować czyjąś obecnością. Ani miłością. Ani litością.
Spojrzałam na garnitur. Nie wiedziałam, czy jeszcze go kiedyś założę. Może do pracy. Może na Wigilię – choć czuję, że po ostatniej akcji zaproszenie się nie pojawi. A może po prostu wtedy, gdy znów trzeba będzie stanąć do walki o prawo do siebie. Wzięłam głęboki oddech.
Może nie jestem córką, jaką chciałaby mieć Grażyna. Nie jestem żoną z folderu, matką z broszury parafialnej, nie jestem tłem do zdjęć rodzinnych. Ale jestem kobietą, którą ja chcę być. I to musi wystarczyć.
Julia, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Posprzątałem grób dziadka na Wszystkich Świętych. Mama była na mnie zła, bo nie zasłużył nawet na to”
- „Wykosztowałam się na drogi stroik na Wszystkich Świętych, a on zniknął z grobu matki. Podejrzewałam tylko jedną osobę”
- „Chodziłam w dziurawych skarpetkach, żeby nie narazić się mężowi. Bałam się, że znów usłyszę, że jestem rozrzutna”

