Reklama

Życie z Adamem było jak spokojna rzeka – przewidywalne, ciche, bez nagłych zakrętów. Każdy dzień zaczynał się podobnie: kawa o siódmej, on w pośpiechu wychodził do pracy, a ja zostawałam w mieszkaniu, które powoli zamieniało się w nasze muzeum rutyny. Pracowałam zdalnie. Niby było dobrze – miałam stabilizację, pewność, że w niedzielę obejrzymy razem serial, a w poniedziałek znów zaczniemy od nowa.

A jednak coś we mnie gasło. Zbyt długo udawałam, że ta przewidywalność jest wszystkim, czego pragnę. Dlatego któregoś dnia, pod pretekstem „spotkania z przyjaciółką”, wymknęłam się. I spotkałam jego. Tomka.

Nie planowałam tego. To miał być jeden drink, krótka rozmowa. Ale skończyło się na tym, że w każdy weekend znajdowałam pretekst – zakupy, kino, plotki z koleżanką – byle tylko wymknąć się do wynajętego mieszkania i poczuć, że żyję naprawdę.

Przy nim byłam inna. Śmiałam się głośniej, mówiłam odważniej, dotykałam bez lęku. A przecież wiedziałam, że Tomek jest narzeczonym Pauliny, że za kilka miesięcy stanie z nią na ślubnym kobiercu. Wbrew rozsądkowi wracałam jednak do niego jak ćma do światła.

Długo tłumaczyłam sobie, że wciąż kocham Adama, że on daje mi bezpieczeństwo. Ale kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, cała ta misternie budowana równowaga runęła. Nie wiedziałam, do kogo należy to dziecko – do męża czy do mężczyzny, którego widuję w ukryciu.

Nie chciał się w to mieszać

– Tomek… muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, a głos ugrzązł mi w gardle. Siedzieliśmy na tej samej kanapie, na której tyle razy śmialiśmy się i całowaliśmy, a dziś czułam, jakby ściany tego mieszkania napierały na mnie ze wszystkich stron.

Brzmisz jakoś poważnie – uniósł brwi, odkładając szklankę na stolik.

Zebrałam się na odwagę.

Jestem w ciąży.

Zapadła cisza, tak gęsta, że aż mnie zakłuło w uszach. Tomek patrzył na mnie nieruchomo, jakby nagle zapomniał, jak się oddycha.

Wiesz na pewno…? – wydusił w końcu.

– Tak. Byłam u lekarza – zacisnęłam palce na poduszce, żeby nie zaczęły mi drżeć dłonie.

Przetarł twarz, jakby chciał się obudzić.

– Marta, przecież to może być dziecko twojego męża… Prawda?

– Może – wyszeptałam, choć wcale nie brzmiało to przekonująco.

– No właśnie. To lepiej, żebyś się tego trzymała – odpowiedział szybko, zbyt szybko.

Zabolało. Poczułam, jakby ktoś nagle zgasił we mnie światło. Jeszcze wczoraj obejmował mnie tak, jakby świat nie istniał. A dziś widziałam w jego oczach coś innego – strach, może nawet ulgę, że może to nie jego sprawa.

– Czyli co? – spytałam ostro. – To już nie twoje życie?

– Nie mów tak – burknął i wstał, podchodząc do okna. – Po prostu… Marta, musimy być rozsądni. Masz męża. Ja mam narzeczoną. Za chwilę ślub.

A ja mam dziecko – odpowiedziałam, a w moim głosie zadźwięczała rozpacz.

Nie odwrócił się. Milczał. Wtedy zrozumiałam, że coś się między nami zmieniło. Że ten mężczyzna, który tak pewnie całował mnie w każdy weekend, teraz kurczył się w sobie, uciekając przed odpowiedzialnością.

W mojej głowie zaczęła rosnąć cisza – ciężka, dławiąca. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Czułam się okropnie winna

Wieczór był spokojny jak zwykle. Adam oglądał wiadomości, ja krzątałam się po kuchni, udając, że myślę tylko o kolacji. Ale każde słowo z telewizora brzmiało jak echo w pustce.

– Marta… – odezwał się nagle, wyciszając pilotem dźwięk. – Coś się z tobą dzieje. Jesteś zamyślona, przygaszona.

– Zmęczona jestem, to wszystko – odpowiedziałam zbyt szybko.

Podszedł do mnie, ujął za rękę. Ten jego ciepły dotyk, znajomy, bezpieczny… a mnie ścisnęło w gardle.

Może powinnaś pójść do lekarza? – spojrzał mi prosto w oczy. – Boję się o ciebie.

– Nie ma o co – odparłam, odwracając wzrok. – Po prostu… mam dużo obowiązków.

– Przecież ja mogę pomóc – powiedział miękko. – Jeśli potrzebujesz odpoczynku, urlopu… zrobimy to. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

Wbiłam wzrok w podłogę. Nie wiedział, że już byłam u lekarza. Że noszę w sobie dziecko, które może być jego… a może nie.

– Kochanie – szepnął, obejmując mnie mocniej. – Myślę, że to najlepszy moment. Ja… wiesz, od dawna marzyłem, żebyśmy mieli dziecko – uśmiechnął się z nadzieją, tak niewinną, że aż mnie zakłuło w sercu. – Wyobrażasz sobie? Nasz maluch, nasze szczęście…

Chciałam krzyknąć. Powiedzieć mu prawdę, wyznać, że nie wiem, czyje to szczęście noszę. Ale zamiast tego tylko przytaknęłam, a łzy same popłynęły mi po policzkach.

– Marta, czemu płaczesz? – spytał, przestraszony.

– Ze wzruszenia – skłamałam, wtulając się w niego.

W środku czułam, jak poczucie winy rozdziera mnie na pół. Adam mnie kochał. Naprawdę. A ja zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam dociekać prawdy o ojcu mojego dziecka. Ta prawda mogła zniszczyć wszystko.

Udawaliśmy obcych ludzi

To, co się działo w domu Tomka, znam tylko z jego opowiadań. Mówił, że nie wie już, co będzie ze ślubem.

Zobacz, jakie piękne – jego narzeczona trzymała w dłoniach próbki zaproszeń. Jej oczy błyszczały, gdy opowiadała o kolorach wstążek i wzorach liter. – Myślę, że wybierzemy te złocone. Takie eleganckie, prawda?

– Tak, są ładne – mruknął Tomek, bawiąc się telefonem.

– Tomek, ja tu mówię o naszym ślubie, a ty nawet nie patrzysz! – parsknęła z udawaną złością. – Przecież to ma być najpiękniejszy dzień naszego życia.

– No jasne… najpiękniejszy – powtórzył, ale jego głos brzmiał tak pusto, że nawet ona to zauważyła.

Paulina zmrużyła oczy.

Coś się dzieje? Ostatnio jesteś… inny.

– Przesadzasz – odpowiedział szybko. – Po prostu praca mnie męczy.

Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.

– Wiem, że stres, ale wszystko się ułoży. Będziemy szczęśliwi, zobaczysz.

Tomek przytaknął, ale opowiadał mi, że wtedy myślał tylko o mnie i naszym dziecku. Być może naszym. A jeśli urodzi się podobne do niego? Jeśli ktoś zauważy? Paulina, Adam… wszyscy?

Kilka dni później los zadrwił sobie z nas wszystkich. Spotkaliśmy się przypadkiem – ja z Adamem, Tomek z Pauliną – w tym samym towarzystwie, przy stole. Jak się okazało, mieliśmy wspólnych znajomych.

Dawno się nie widzieliśmy – rzucił do mnie Tomek, udając obojętność, ale gdy nasze spojrzenia się spotkały, czas na moment stanął.

Prawie miałam łzy w oczach. On odwzajemnił spojrzenie zbyt długo. Jego narzeczona, siedząca obok, zmarszczyła brwi.

– Znasz Martę? – spytała zaskoczona.

– Tak, tak… chyba kiedyś się poznaliśmy na jakiejś imprezie – odpowiedział Tomek z wymuszonym uśmiechem.

Paulina uśmiechnęła się niepewnie, ale jej dłoń zacisnęła się mocniej na jego ramieniu. Ja poczułam, że jej serce bije tak głośno, że zaraz usłyszą to wszyscy.

Wystarczyło jedno spojrzenie

Sala porodowa pachniała środkami dezynfekcyjnymi i strachem. Pot lał mi się po skroniach, a dłoń Adama ściskałam tak mocno, że aż jęknął, ale ani na moment mnie nie puścił.

– Dasz radę, kochanie. Jeszcze trochę, już prawie… – powtarzał, a jego głos drżał od wzruszenia.

I nagle rozległ się krzyk – najpierw cichy, potem coraz mocniejszy. Płacz noworodka, który przeszył moje wnętrze na wskroś. Lekarka uśmiechnęła się, podnosząc maleństwo.

Gratulacje, jest zdrowy – powiedziała, kładąc mi dziecko na piersi.

Spojrzałam. I wtedy serce mi stanęło. Mała twarzyczka, czerwone usta, ciemne włoski – ale przede wszystkim oczy. Te same oczy, które widziałam tyle razy w weekendy, kiedy patrzył na mnie Tomek.

Zamarłam. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Marta? – Adam pochylił się nade mną, w jego oczach błyszczały łzy szczęścia. – Spójrz na niego. Jest piękny. Zupełnie jak ty.

Zamknęłam oczy, poddając się zmęczeniu, choć w rzeczywistości chciałam uciec. Od dziecka, od Adama, od prawdy, która wyrywała mi duszę.

Tak… piękny – wyszeptałam, czując, że łzy płyną mi po skroniach.

Adam delikatnie pogładził główkę malucha i ucałował mnie w czoło.

– Dziękuję ci. To najlepszy dzień mojego życia.

Milczałam. Dla niego to była radość, dla mnie – początek koszmaru. Nikt oprócz mnie tego nie widział, ale ja już wiedziałam. Wiedziałam, że to nie Adam jest ojcem, tylko Tomek.

Nie chciał odpowiedzialności

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na osiedlu. Wybrałam to miejsce, bo było mało prawdopodobne, że ktoś znajomy nas tam zobaczy. Siedziałam już przy stoliku, kołysząc fotelik, w którym spało moje dziecko. Tomek wszedł spóźniony, nerwowo rozglądając się na boki.

– Marta… – zaczął, siadając naprzeciwko mnie. – Czemu chciałaś się spotkać? To niebezpieczne.

Popatrz na niego – przerwałam mu. Głos mi się załamał. – Powiedz, że nie widzisz.

Spojrzał do fotelika i zbladł. Maluch poruszył ustami we śnie, marszcząc brwi w sposób tak charakterystyczny, że nie dało się mieć wątpliwości.

– Boże… – wyszeptał Tomek, odsuwając się od stolika. – Wiedziałem. Od początku wiedziałem, że tak może być.

– I co teraz? – spytałam, czując, jak serce tłucze mi się w piersi. – Adam niczego się nie domyśla. Patrzy na niego jak na cud. A ty… za kilka tygodni ożenisz się z Pauliną.

Tomek zakrył twarz dłońmi.

– Marta, ja… ja nie mogę odwołać ślubu. To wszystko by zniszczyło Paulinę. Zniszczyłoby mnie.

– A mnie już nie zniszczyło? – głos mi się podniósł, kilka osób obróciło się w naszą stronę. – Codziennie patrzę na dziecko i widzę ciebie.

Zapadła cisza, w której słyszałam tylko rytmiczne oddechy mojego synka.

– Kocham go – wyszeptał Tomek. – Już teraz wiem, że go kocham. Ale nie mogę być jego ojcem. Nie mogę tego zrobić Paulinie.

Patrzyłam na niego i czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Miałam wrażenie, że wszyscy jesteśmy w pułapce, której nie da się rozerwać bez bólu.

Wyszłam z kawiarni, nie oglądając się za siebie. Z dzieckiem w ramionach, z sercem ciężkim jak kamień. Wiedziałam, że od tej chwili będę żyła w dwóch światach jednocześnie – w jednym jako żona Adama, w drugim jako strażniczka tajemnicy, której nikt nie miał poznać.

Musiałam z tym żyć

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Adam siedział w salonie, przeglądał jakieś dokumenty, ale gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko.

I jak nasz maluch? – spytał, podchodząc i całując mnie w policzek. – Zasnął?

– Tak… śpi spokojnie – odpowiedziałam, stawiając fotelik w pokoju dziecka.

Patrzyłam na niego, jak delikatnie przykrywa synka kocykiem, i czułam, że coś rozdziera mnie od środka. On widział w tym dziecku wszystko, czego pragnął – niewinność, początek nowego życia, spełnienie naszych marzeń. A ja… ja widziałam w nim rysy twarzy innego mężczyzny.

Usiadłam na kanapie, wsparłam głowę na dłoniach. Jak długo da się żyć w takim kłamstwie? Ile czasu minie, zanim ktoś dostrzeże podobieństwo?

Adam usiadł obok i otoczył mnie ramieniem.

– Marta, wiesz, że teraz nic nie jest ważniejsze. Mamy siebie. Mamy nasze dziecko. To najpiękniejszy czas w naszym życiu.

Przytaknęłam, choć słowa więzły mi w gardle.

– Tak, masz rację – wyszeptałam.

W środku krzyczałam. Wiedziałam, że szczęście Adama opiera się na tajemnicy, której nie mogę nikomu zdradzić. Na oszustwie, zdradzie. Tomek, Paulina, Adam – wszyscy żyliśmy w tej samej sieci kłamstw. A ja byłam jej centrum.

Spojrzałam na dziecko, które lekko poruszyło się we śnie. Było piękne. I było moim przekleństwem. Każdy jego uśmiech miał mi przypominać, że moje życie rozpadło się na dwa światy – ten, który widać, i ten, o którym nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć. Ta tajemnica nigdy mnie nie opuści. Będzie ze mną zawsze.

Marta, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama