„Tuż przed Wigilią synowa zostawiła mi wnuki pod opieką. W jednej chwili moje życie zmieniło się w najgorszy koszmar”
„Usiadłam w końcu na fotelu z kubkiem herbaty i zamknęłam oczy. Bajka sączyła się z telewizora, dzieci przysiadły grzecznie… na jakieś cztery minuty”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to już ten wiek, czy po prostu zmęczenie materiału, ale z roku na rok coraz bardziej nie mam ochoty na Święta. Nie chodzi nawet o samą Wigilię – to zawsze była dla mnie chwila podniosła, choć pełna napięcia – ale o cały ten przedświąteczny rozgardiasz. U mnie w rodzinie wszystko zawsze musi być „jak trzeba”. Barszcz domowy, uszka ręcznie lepione, choinka świeża, prezenty trafione, dom wysprzątany tak, jakby miał zaraz przyjechać sanepid z kontrolą.
I jasne, przez wiele lat to ja trzymałam to wszystko w ryzach. Ja robiłam listy zakupów, ja dogadywałam menu z synową, ja przyjmowałam gości, ja biegałam po domu, kiedy inni „odpoczywali”. Nawet nie buntowałam się jakoś specjalnie – z przyzwyczajenia. W tym roku miałam nadzieję, że będzie inaczej. Że może usiądę z kieliszkiem kompotu i zjem w ciszy kawałek sernika. Tymczasem los miał wobec mnie zupełnie inne plany.
Wpakowałam się w kłopoty
– Mamo, mam ogromną prośbę – zaczęła synowa od progu, jeszcze w płaszczu, z rumieńcem na twarzy, jakby właśnie wygrała maraton.
Nie zdążyłam nawet zamknąć zmywarki, a już na środku kuchni stała synowa z wnukami u boku i torbami, jakby mieli się do mnie wprowadzić.
– Tylko nie mów, że znowu coś wam wypadło – mruknęłam, starając się nie brzmieć zbyt złośliwie, ale nie jestem aktorką.
– Nie coś, tylko ktoś – powiedziała z tajemniczym uśmiechem. – Mirek kupił bilety do spa! Prezent dla mnie. I jedziemy... zaraz. Pociąg za trzy godziny. I wie mama, ja tak potrzebuję odpoczynku...
– A kto nie potrzebuje, co?
– Oj, mama! – zaśmiała się nerwowo. – Tylko do Wigilii. Wrócimy rano. Dzieci są już prawie samodzielne. Będą grzeczne, prawda? – spojrzała na wnuków z miną tresera w cyrku.
– A choinka? Prezenty? Zakupy? – wyliczałam, wskazując na mój stół zasypany listami i planami.
– Wszystko dogramy! – powiedziała z przesadnym entuzjazmem. – Mama ma taki dryg, wie mama, jak ogarnąć. No, to ja lecę! Buziaki, pa, pa, pa!
– Halo?! – próbowałam ją zatrzymać, ale już stała w drzwiach. – A może zapytasz, czy w ogóle mogę?
– Przecież ty zawsze dajesz radę! – krzyknęła z klatki schodowej.
Złapałam się za głowę. Dwójka dzieci, zakupy, pierogi i jeszcze trzy dni do Wigilii. A ja miałam tylko jedno marzenie: żeby mnie ktoś w końcu zapytał, czy w ogóle mam na to siłę.
Zamarłam przy czajniku
– Babciu, a możemy obejrzeć bajkę? – zapytał Stasiu, zanim zdążyłam odłożyć ścierkę.
– Teraz? – westchnęłam, zerkając na zegarek. – Jest dziesiąta rano. Może najpierw śniadanie?
– My już jedliśmy! – wtrąciła Helenka. – Mama dała nam tosty i sok. Tylko że i tak jestem głodna.
– Tosty i sok… – powtórzyłam pod nosem. – No to gratuluję, śniadanie godne mistrzów.
Przeszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę.
– Babciu, a co robimy dzisiaj? – spytała Helenka, ciągnąc mnie za rękaw.
– Najpierw zrobimy śniadanie. Potem… sama jeszcze nie wiem...
– A pierniczki? Mama mówiła, że zrobisz z nami pierniczki – dodał Stasiu z nadzieją.
Zamarłam przy czajniku.
– Pierniczki?! – odwróciłam się powoli. – Mama tak powiedziała?
– No! I że sami je ozdobimy! I jeszcze łańcuch na choinkę. I może pójdziemy na sanki? – dzieci rozgadały się jak przekupki na rynku.
Wzięłam głęboki oddech.
– Dobrze – powiedziałam tonem kapitulacji. – Najpierw śniadanie. Potem pierniczki. A potem... może rzeczywiście oglądniemy jakąś bajkę.
Dzieci klasnęły z radości.
Tkwiłam w chaosie
Z kuchni pachniało przypalonym miodem.
– Nie musisz używać wszystkich foremek jednoczenie – powiedziałam, próbując uratować blat.
– Ale babciu, ja robię żołnierza-pierniczka i on musi mieć swoją armię – odparł z powagą, trzymając w dłoni foremkę w kształcie dinozaura.
– Dinozaur to nie jest formacja wojskowa – mruknęłam, zbierając fragmenty ciasta z kafelków.
– Babciu, a ja zrobiłam pierniczka-czarownicę! – zawołała Helenka. – Będzie siedzieć na miotle z makaronu!
– Cudownie – odparłam, zerkając na zegarek.
Była dopiero czternasta. Do kolacji zostało minimum pięć godzin. W piekarniku pierniczki rozlewały się we wszystkie strony.
– Babciu, a kiedy będzie choinka? Mama mówiła, że będzie stała już dziś.
Zamrugałam. Choinka. Oczywiście. Przecież zamówiona była na jutro.
– Będzie jutro. Dziś nie mamy jeszcze drzewka.
– A to możemy narysować sobie drzewko i je powiesić? – zaproponował Stasiu, jakby właśnie rozwiązał kryzys energetyczny.
– Możemy – powiedziałam bez entuzjazmu. – Ale najpierw… może włączymy tę bajkę?
– Hurra! – zawołali chórem.
Usiadłam w końcu na fotelu z kubkiem herbaty i zamknęłam oczy. Bajka sączyła się z telewizora, dzieci przysiadły grzecznie… na jakieś cztery minuty.
– Babciu, on mnie kopnął!
– Nieprawda! Ona zaczęła!
Otworzyłam oczy. No tak. Marzenia o spokoju mogłam sobie włożyć tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Skłamałam
O siedemnastej postanowiłam pójść po zakupy. Na liście: mleko, masło, jajka, mąka i pieprz. Tylko że nie mogłam przecież zostawić dzieci samych.
– Ubieramy się, idziemy do sklepu – ogłosiłam, trzymając kurtki.
– Ale babciu, bajka się jeszcze nie skończyła – jęknął Stasiu.
– Dokończycie, jak wrócimy – odpowiedziałam i wręczyłam mu czapkę.
– Mogę wziąć rolki? – spytała Helenka, wkładając rękawiczki.
– W grudniu? Pewnie. I od razu zamówmy sobie wizytę na pogotowiu.
Po drodze do sklepu zdążyli się pokłócić o rękawiczki, o to, kto pierwszy wszedł na krawężnik, a potem jeszcze o to, kto niesie reklamówkę.
– Macie ręce, to niesiecie razem – zarządziłam.
W sklepie było jak w ulu. Złapałam, co trzeba i udałam się do kasy.
– Babciu, a mogę lizaka? – zapytał Stasiu z niewinną miną.
– Nie.
– Ale proszę…
– Nie.
– Helenka ma już dwa!
– Helenka zaraz będzie miała zero, jeśli się nie podzieli.
Wróciliśmy do domu z siatami. Wstawiłam gar na barszcz, a dzieci wróciły do bajki, jakby nic się nie wydarzyło. Nagle zadzwonił telefon.
– Cześć, mamo! – rozbrzmiał w głośniku wesoły głos synowej. – I jak tam? Wszystko w porządku?
– Cudownie – powiedziałam przesadnie słodko. – Raj na ziemi.
Nie byłam przyzwyczajona do tego
Następnego ranka obudziłam się na kanapie, bo dzieci zajęły sypialnię. W kuchni pachniało przypalonym mlekiem.
– Kto włączył kuchenkę?! – krzyknęłam, wbiegając do środka.
– Ja tylko chciałam zrobić kakao... – powiedziała Helenka, trzymając garnek w jednej ręce, a łyżkę w drugiej. – Tak jak mama robi.
– Mama nie zostawia mleka bez opieki! – fuknęłam, odstawiając garnek.
– Ale już prawie było gotowe – rzuciła z dumą.
– Gotowe do pożaru – mruknęłam, nalewając zimnej wody do zlewu. – Od dziś wszystkie eksperymenty kulinarne pod nadzorem dorosłego, czyli mnie. Jak już nie śpię.
Wnuk wszedł do kuchni z włosami w kompletnym nieładzie i piżamą założoną tył na przód.
– Babciu, a dzisiaj ubieramy choinkę, tak?
Zamrugałam. Choinki jeszcze nie było. Miała przyjechać… zaraz. Zerknęłam przez okno. I jak na zawołanie – pan z choinkami rozstawiał się pod blokiem.
– No to ubierajcie się – westchnęłam. – Za pół godziny. Tylko najpierw zjecie śniadanie.
Po godzinie miałam w salonie drzewo, pudła z bombkami i dwoje dzieci, które rzucały się brokatowymi gwiazdkami.
– Babciu, a ta bombka to spadła sama! – zawołała Helenka, patrząc na szkło rozsypane po podłodze.
– Jasne. Same tu wszystko robią. Same się bawią, same jedzą, same brudzą i same… nie sprzątają.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam synową z walizką i uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
– Już wróciliśmy! No i jak było?
– A co, mam ci oddać raport? – zapytałam z przekąsem. – Przekażę ustnie. Przy myciu okien.
Byłam wykończona
– Mamo, no nie przesadzaj – zaśmiała się synowa, całując mnie w policzek. – Dzieci były grzeczne, prawda?
Helenka właśnie przewróciła pudełko z bombkami, a Stasiu rozsmarowywał czekoladę po zasłonie.
– Cudownie grzeczne – odparłam. – Aniołki.
– No ale przecież mama ich tak kocha! – dodała, rozpinając płaszcz. – I świetnie sobie radzisz, nie?
– Oczywiście – powiedziałam z lekkim sarkazmem.
Syn wszedł z walizkami i uśmiechnął się do mnie krzywo.
– Dziękujemy, mamo. Naprawdę. I przepraszamy, że tak na ostatnią chwilę… My tylko... potrzebowaliśmy oddechu.
– Wiem. Każdy czegoś potrzebuje – odparłam spokojnie. – Ja też. Na przykład, żeby ktoś czasem zapytał, czy chcę mieć na głowie dwójkę rozwrzeszczanych dzieci, kuchnię w lukrze i święta, które wyglądają jak wojna domowa na pierogi.
Zapadła cisza.
– Masz rację – powiedział w końcu syn. – Zrobiliśmy źle. Obiecuję, że w przyszłym roku wszystko zaplanujemy inaczej.
Helenka podeszła i przytuliła mnie mocno.
– Babciu, ja cię kocham. Nawet jak się złościsz.
Westchnęłam. Usiadłam na kanapie, spojrzałam na choinkę, która stała lekko krzywo.
– Też was kocham – mruknęłam. – Ale jak ktoś mnie zapyta, co dostałam na święta, to odpowiem: zawrót głowy i nowe zmarszczki.
Wnuk się roześmiał.
– To też są prezenty, babciu.
Może i racja.
Zofia, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”
- „Te święta były jakieś inne. Pośród prostych ozdób wyciętych z papieru w końcu odnalazłem rodzinny klimat”
- „Wybierałam choinkę i spotkałam dawną miłość. Rzuciłam dla niego wszystko, a on nagle zmienił zdanie”

