Reklama

Klaudia pojawiła się w moim życiu, gdy miałam siedem lat. Usadzili ją obok mnie w ławce, bo „obie są takie ciche i grzeczne”. Dokładnie tak wyraziła się pani Ala – wychowawczyni klasy 1 C – pod której skrzydła trafiłyśmy w szkole podstawowej. No i tak już zostało przez kolejne dwadzieścia lat. Podstawówka, gimnazjum, liceum, studia, imprezy, wspólne wakacje. Wszystko robiłyśmy razem.

Byłyśmy niemal jak siostry

Żyłyśmy wtedy podobnymi sprawami, dlatego dobrze się dogadywałyśmy. Pomagałyśmy sobie na kartkówkach, a potem kolokwiach i egzaminach. Wspólnie biegałyśmy na zakupy. Ba, nawet umawiałyśmy się z chłopakami na podwójne randki w kinie czy pizzerii. Czasami znajomi ze studiów nieco podśmiewali się z tej naszej przyjaźni.

– Oj dziewczyny, dziewczyny, a wy znowu razem? Gdybym nie wiedziała, że obie macie chłopaków, podejrzewałabym nawet, że same jesteście parą – kiedyś zażartowała Olka, jedna z naszych koleżanek z roku.

Aleksandra była bardziej samodzielna i niezależna. Była starostą naszego roku, działała w samorządzie studenckim i kole naukowym, prowadziła audycję w uczelnianym radiu. Interesowała się też historią. Jeździła na jakieś turnieje rycerskie, gdzie ludzie odgrywali sceny z życia dawnych dworów. Twierdziła, że takich przyjaciółek od serca jak my, to ona już od czasów przedszkola nie widziała.

Dla nas to był komplement. Bo prawdą jest, że fajnie mieć obok siebie kogoś zaufanego. Z kim można razem świętować sukcesy i opłakiwać przy kieliszku białego wina smutki czy drobne niedopowiedzenia. Klaudia od lat była dla mnie właśnie kimś takim.

Nawet nasze rodziny doskonale się znały, bo jeszcze w czasach podstawówki i liceum często nocowałyśmy u siebie. Rodzice jednej i drugiej nie jeden raz zabierali nas obydwie na weekendowe wycieczki, urlopy nad morzem czy w górach. Ba, naszą tradycją było, że zawsze dwa tygodnie sierpnia spędzamy u mojej babci na wsi. Początkowo biegałyśmy po podwórku, głaskałyśmy zwierzęta i bawiłyśmy się w chowanego. Z czasem zaczęłyśmy spędzać więcej czasu na wycieczkach rowerowych i nad miejscowym jeziorem, gdzie zbierała się okoliczna młodzież.

Po prostu byłyśmy jak siostry. Nawet z Anką – moją o pięć lat starszą siostrą – nie zbudowałam takiej zażyłości jak z Klaudią. Dla Ani zawsze byłam gówniarą. Ona miała swoje własne sprawy, do których mnie nie dopuszczała, twierdząc, że jestem dzieciuchem. Z biegiem czasu już tak pozostało.

Gdy poznałam Damiana, od razu powiedziałam o nim Klaudii.

– Oho! Widzę, że ten chłopak na serio ci się spodobał – zaśmiała się, słysząc, jak się jąkam, opowiadając o naszej pierwszej randce.

– Sama zobaczysz, jaki on jest. Cudowny – odpowiedziałam z rozmarzeniem. – Już nie mogę się doczekać, kiedy ci go przedstawię – zaśmiałam się.

Gdybym tylko wiedziała, jak to wszystko dalej się potoczy… Ale nie wiedziałam. Nikogo na świecie nie byłam wtedy bardziej pewna niż mojej przyjaciółki od dzieciństwa. Niestety, mój chłopak chyba jej też się spodobał. Tak bardzo, że postanowiła przekreślić lata przyjaźni i zniszczyć więź, która nas łączyła.

Zaczęło się od drobiazgów

Damian zaproponował zaręczyny po dwóch latach związku. Dla mnie to było marzenie. Świetnie się dogadywaliśmy, rozumieliśmy niemal w pół słowa. Mieliśmy podobne zainteresowania, marzenia, plany na przyszłość. Ślub był kolejnym krokiem dla naszego związku. Gdy wręczył mi pierścionek, niemal skakałam pod sufit z radości. Wiedziałam, że z Damianem będę naprawdę szczęśliwa. On na pewno będzie mnie wspierał i wspólnie będziemy budować piękną przyszłość dla nas i naszych dzieci.

Była jednak jeszcze Klaudia. Ona wcale nie cieszyła się naszym szczęściem – jak przystało na prawdziwą przyjaciółkę, która wspiera w takich sytuacjach. Dla niej nasze zaręczyny to był chyba gorzki cios. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że coś się zaczyna psuć. Ale dziś, z perspektywy czasu, widzę, że pojawiały się ważne sygnały, których zwyczajnie nie dostrzegałam. A może po prostu nie chciałam dostrzegać?

Szybko zdecydował się na ten pierścionek – rzuciła pewnego razu Klaudia, gdy akurat siedziałyśmy w moim pokoju, oglądając wspólnie jakiś serial. – Ciekawe, czy byłby gotowy, gdybyś nie przypominała mu co tydzień o ślubie – rzuciła niby żartem.

– Klaudia, przecież wiesz, że on sam mi to zaproponował. Dla niego wesele i nasze małżeństwo jest równie ważne, jak dla mnie. Chcemy być razem i oboje marzymy o pięknym przyjęciu, podczas którego uczcimy naszą wielką chwilę razem z najbliższymi.

– No tak, tak. Jasne – przytaknęła, ale jej ton był jakiś dziwny.

Nie zwracałam jednak na to uwagi. Byłam podekscytowana zbliżającym się ślubem i gorączkowymi przygotowaniami do wesela. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Nie będę ukrywać, że sprawy związane z organizacją uroczystości przyćmiły wtedy dla mnie wszystko inne. Byłam zakochana, szczęśliwa i upajałam się tym, że niedługo przysięgniemy sobie „miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci”. Wydawało mi się, że świat nam sprzyja, a wszyscy ludzie dobrze życzą. Jakże się myliłam.

Na wieczorze panieńskim Klaudia piła więcej niż zwykle. Toasty szampanem, kolejne drinki. Moja przyjaciółka nigdy nie sięgała po takie ilości alkoholu. Gdy zaczęłyśmy wspominać z koleżankami nasze dawne związki, rzuciła w moją stronę:

– Zobaczymy, czy to przetrwa rok. Damian wygląda na gościa, co szybko się nudzi. Taki długo nie wytrzyma z jedną kobietą.

Zamarłam. Naprawdę? Co ta Klaudia w ogóle wygaduje? Inne dziewczyny tylko nerwowo się uśmiechały, zupełnie nie wiedząc, jak mają się zachować, słysząc takie uwagi. Zbagatelizowałam to.

„Klaudia chyba po prostu za dużo wypiła. Ona nie ma mocnej głowy, a po tylu drinkach każdy mógłby wygadywać głupoty” – myślałam naiwnie.

Machnęłam więc ręką na jej niestosowne uwagi i cieszyłam się z mojej imprezy. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść.

Pokłóciłyśmy się o głupotę

Na dwa dni przed ślubem spotkałyśmy się u mnie, żeby omówić detale ceremonii. Klaudia miała być moją starszą druhną, świadkową. Bo niby kto inny miałby pełnić tę funkcję jak nie ona? Planowałyśmy to od lat. Jeszcze od czasów szkolnych – ona na moim ślubie, ja na jej.

Tylko że Klaudia ciągle coś kwestionowała. Wciąż jej coś nie odpowiadało i wcale nie gryzła się w język. Ba, cały czas starała się wbić mi drobną szpileczkę.

– Ten bukiet jest za duży. Zgubisz się za nim na zdjęciach.

– Ta fryzura postarza cię o dziesięć lat.

– Ta suknia? Hm... chyba nie do końca cię wyszczupla, nie zauważyłaś? Jednak inny fason lepiej leżałby na twojej figurze.

W końcu moja cierpliwość się skończyła i wypaliłam:

– Klaudia, co jest z tobą nie tak? Każda twoja uwaga to jakaś złośliwość! Dlaczego to robisz? Dlaczego psujesz mi mój najpiękniejszy czas w życiu?

– A może po prostu jestem jedyną osobą, która mówi ci prawdę? – odpowiedziała bardzo spokojnie.

– W takim razie nie potrzebuję cię jako świadkowej. Nie chcesz mnie wspierać, twoja sprawa. Nie ma sensu, żebyśmy się wzajemnie męczyły.

Nic nie odpowiedziała. Po prostu wyszła, trzaskając drzwiami. Myślałam, że ochłonie. Że przeprosimy się i wszystko będzie jak dawniej. Tym razem się myliłam.

Dzień ślubu to był dzień zdrady

Ceremonia odbyła się zgodnie z planem. Niestety Klaudię musiała zastąpić moja kuzynka – na szybko, bez próby, bez przygotowań. I tak było pięknie i wzruszająco. Do momentu, kiedy weszliśmy z Damianem na salę weselną.

Nagle ktoś podsunął mi telefon. Była tam wiadomość od nieznanego numeru: „Gratulacje. On cię i tak zdradza. Pozdrowienia od przyjaciółki”.

Do tekstu dołączone było zdjęcie. Otworzyłam je. Damian całujący jakąś dziewczynę. W klubie. Zdjęcie rozmazane, ale twarz była jego. A przynajmniej tak wyglądała.

Zamarłam.

Co się stało? – zapytał mój świeżo poślubiony mąż, widząc moją twarz.

– Ty mi powiedz – podałam mu telefon.

Zbladł.

– Co to ma być? To nie ja! Byłem tam z chłopakami na wieczorze kawalerskim, ale nic takiego nie miało miejsca.

– Naprawdę? To nie ty jesteś na tym zdjęciu? To kto to niby jest? Twój ukryty brat bliźniak, który ujawnił się po latach? – zapytałam ze złością.

To ktoś bardzo podobny. Przysięgam ci, że to nie ja. Ja z nikim się nie całowałem.

Spojrzałam na niego i uwierzyłam mu. Bo znałam jego oczy. Na fotce to nie był jego wzrok. Ale kto zrobił to zdjęcie? I kto na nim był?

Wszystko się wydało

Kilka dni po ślubie zadzwoniła do mnie Magda – koleżanka Klaudii z pracy.

– Słuchaj... nie chcę się wtrącać, ale Klaudia opowiadała, że „przygotowała coś, co rozwali ten cyrk”. Miała dostęp do jakiejś aplikacji do przerabiania zdjęć. Pokazywała nam zdjęcie, dzięki któremu rzekomo zdemaskuje twojego Damiana.

– Czyli to ona zrobiła mi to świństwo?

– Tak. I to nie pierwszy raz. Ona zawsze psuje innym radość. Od dawna dziwiłam się, że tego nie zauważasz. Ta dziewczyna wiecznie musi być w centrum uwagi. Gdy tak nie jest, robi awantury i odstawia jakieś cyrki. Musiałam ci to powiedzieć.

Nie mogłam w to uwierzyć. Dziewczyna, którą traktowałam jak siostrę? Moja najlepsza przyjaciółka od pierwszej klasy? To ona chciała zniszczyć moje małżeństwo już w dniu ślubu? I to z zazdrości?

Nie odpisałam Klaudii, gdy próbowała się tłumaczyć. Przesłałam jej tylko zdjęcie z wiadomością, którą dostałam. I dodałam jeszcze jedno zdanie: „Zamiast przyjaciółki, wolałabym mieć wroga. Przynajmniej byłoby uczciwiej”. Nie odpowiedziała.

Teraz jestem szczęśliwą żoną. Ale ta historia zostawiła we mnie rysę – już nigdy nikomu nie zaufam tak bardzo jak jej. Bo nie trzeba mieć wielu wrogów. Wystarczy jedna fałszywa przyjaciółka. Taka najlepiej wie, gdzie cię uderzyć, żeby najbardziej zabolało.

Dominika, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama