Reklama

Nie jestem typem, który rzuca się w coś na oślep. Moje życie to zaplanowana linijka kodu – poukładana praca w IT, kredyt na mieszkanie z rozsądną ratą i regularne oszczędzanie na emeryturę, mimo że dopiero stuknęła mi trzydziestka. A jednak... zakochałem się w Ani jak szczeniak.

Poznałem ją na szkoleniu z cyberbezpieczeństwa, gdzie siedziała trzy krzesła dalej i zapisywała notatki w zeszycie z kwiatkami. Kiedy ktoś taki jak ja – gość od algorytmów, analiz ryzyka i logiki – patrzy na dziewczynę i zaczyna myśleć tylko o tym, jak pięknie wygląda, kiedy się śmieje, to wiedz, że przepadł.

Zaiskrzyło. Nie od razu – to nie była żadna miłość od pierwszego wejrzenia – ale z czasem wciągnęła mnie jak wciąga nowy język programowania, kiedy nagle wszystko zaczyna mieć sens. Ania była ciepła, serdeczna, zabawna. Tak inna ode mnie, a jednak pasowaliśmy jak puzzle. Wspólne weekendy, wyjazdy na Mazury, potem decyzja: razem bierzemy kredyt i bierzemy ślub.

I tu właśnie zaczyna się ta opowieść. Bo wszystko wyglądało na idealne – niemal zbyt idealne. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że na tydzień przed ślubem dostanę telefon od komornika z pytaniem o spłatę zaległości Ani, to bym się tylko uśmiechnął i wrócił do robienia kawy.

Ale ten telefon odebrałem. I wszystko zaczęło się sypać.

Zawsze wierzyłem, że miłość opiera się na zaufaniu. Że jak się kogoś kocha, to się nie pyta o każdą rzecz z przeszłości, nie rozlicza z błędów. Ania mówiła niewiele o swoich finansach, a ja – głupi – nie dopytywałem. „Miłość to zaufanie”, powtarzałem sobie. I bardzo się na tym przejechałem.

Zaufałem jej i to był błąd

Wychodząc z klatki, sięgnąłem odruchowo do skrzynki na listy. Między ulotkami z pizzerii a gazetką z marketu coś przykuło moją uwagę – biała koperta, zaadresowana do Ani. Pieczątka komornika. Chwilę trzymałem ją w ręku, jakby ważyła tonę. Zawahałem się, ale w końcu wróciłem do mieszkania.

– Anka! Przyszła do ciebie jakaś urzędowa korespondencja – rzuciłem, wchodząc do kuchni.

Stała przy ekspresie, z luźno związaną fryzurą, jeszcze w dresie. Wyglądała, jakby dzień dopiero się zaczynał – i nagle zbladła.

– Pokaż.

Podałem jej kopertę, a ona tylko rzuciła okiem na nadawcę. Dłonie jej zadrżały. Nie otworzyła jej od razu, tylko usiadła przy stole.

– Anka, co to za pismo? Komornik?

Milczała. Rozrywała kopertę z niechęcią, jakby wiedziała dokładnie, co tam znajdzie. Kartki zaszeleściły. Przeczytała raz. Drugi. I spuściła wzrok.

– To... stare sprawy. Głupie błędy z przeszłości. Chciałam to spłacić, zanim… zanim ty się o tym dowiesz.

– Ile? – zapytałem, czując, jak narasta we mnie napięcie.

– Tomek, to nic takiego. Po prostu chwilówki, jakieś karty kredytowe... To się da ogarnąć.

– Anka. Ile?

Zacisnęła usta. Westchnęła. I wypowiedziała liczbę, która zbiła mnie z nóg:

Siedemdziesiąt jeden tysięcy.

Zrobiło mi się gorąco. Serce waliło mi jak oszalałe. Wszystkie nasze plany, wspólny kredyt, ślub, mieszkanie – to wszystko zaczęło się nagle chwiać w posadach.

Ukrywałaś to przez cały czas? – wyszeptałem. – A ja… ja ci ufałem.

Nie odpowiedziała. Tylko spojrzała na mnie oczami pełnymi strachu. I wtedy poczułem pierwszy raz, że ten ślub może się nie odbyć.

Myślała, że się nie dowiem

Nie mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok, wpatrując się w ciemny sufit. Obok mnie – puste miejsce. Ania zasnęła na kanapie, albo tylko udawała. Po raz pierwszy od dwóch lat nie chciałem jej przytulać przed snem.

Rano przy kuchennym blacie stała już ubrana, z kubkiem herbaty w dłoni. Wyglądała, jakby w głowie układała jakieś przemówienie.

– Pogadamy? – zapytałem, siadając naprzeciwko.

– Tomek… ja nie chciałam cię okłamywać – zaczęła.

– Ale okłamałaś. Przez dwa lata. I to nie o jakąś pierdołę, tylko o siedemdziesiąt tysięcy złotych długu! Przecież to nie jest mandat za parkowanie.

Myślałam, że sama to ogarnę. Serio. Miałam plan. Nie chciałam ci tego zrzucać na głowę.

– Ale planem nie jest ignorowanie komornika, Anka! – głos mi się załamał. – My przecież bierzemy ślub za tydzień! Mamy wspólny kredyt na mieszkanie!

– Tomek, ja… ja się bałam, że jak ci powiem, to mnie zostawisz.

Zacisnąłem dłonie w pięści.

– I co? Wolisz, żebym się dowiedział od komornika?

– Ja naprawdę chciałam to spłacić po cichu. Pracuję przecież. Spłacam ile mogę. Po ślubie mieliśmy zacząć wszystko od nowa...

– Tylko że ty nie zaczynasz od nowa. Ty zabierasz ze sobą przeszłość i oczekujesz, że ją udźwignę, nawet o niej nie wiedząc!

Patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez.

– Kocham cię, Tomek. Tylko dlatego kłamałam. Bo nie chciałam cię stracić.

Nie powiedziałem nic. Wstałem od stołu. Miałem ochotę krzyczeć, ale w środku byłem jak zamarznięty. Wszystko we mnie mówiło: uciekaj. Ale gdzieś głęboko nadal ją kochałem. I właśnie to bolało najbardziej.

Prawda była jeszcze gorsza

Nie wiem, co mnie tknęło, żeby nie wychodzić tego wieczoru z mieszkania. Siedziałem w sypialni, drzwi były lekko uchylone. Ania zamknęła się w kuchni z telefonem, sądząc, że mnie nie ma. Ale słyszałem wszystko.

Tato, on już wie… – jej głos był cichy, prawie szeptany. – Komornik przysłał pismo na mieszkanie.

Zamarłem.

– I co teraz? – męski głos po drugiej stronie był wyraźnie zaniepokojony.

– Nie wiem. Tomek jest wściekły. Nie odzywa się do mnie od rana.

– Przecież mówiłem ci, żebyś się wycofała, zanim się dowie. Nie miało to sensu. Jak długo chciałaś to ciągnąć?

Myślałam, że po ślubie coś się zmieni… że uda mi się wszystko spłacić. Że się nie zorientuje.

– Oszalałaś? – huknął głos ojca. – Kiedyś by się dowiedział. A teraz? Zrujnujesz mu życie razem ze swoim!

– Już nie ma co ukrywać. I tak wszystko się posypało…

Nie mogłem słuchać dalej. Wszedłem do kuchni, z sercem walącym jak młot.

To dlatego mnie chciałaś? Żebym ci pomógł wyjść z bagna, w które się sama wpędziłaś?

Ania zbladła. Telefon wypadł jej z dłoni.

– Tomek…

– Milcz. Kłamałaś do samego końca. I nie, nie z miłości. Ze strachu. Ze strachu, że zostaniesz z tym sama.

Ja naprawdę cię kocham…

– Ale nie ufałaś mi na tyle, żeby powiedzieć prawdę.

Stała bez ruchu, z oczami pełnymi łez. A ja? Patrzyłem na kobietę, z którą miałem stanąć na ślubnym kobiercu. I nagle nie wiedziałem, kim właściwie jest.

Czułem się jak śmieć

Trzasnąłem drzwiami. Nie miałem pojęcia, gdzie idę – po prostu musiałem wyjść. Nogi same niosły mnie przed siebie. Mijałem ludzi, sklepy, światła – wszystko jakby w zwolnionym tempie. Czułem się, jakbym oglądał własne życie z zewnątrz. Ktoś taki jak ja – który wszystko miał zaplanowane – właśnie rozbił się o ścianę.

W parku usiadłem na ławce. Telefon w kieszeni wibrował kilka razy. Ania. Nie odbierałem. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie te wszystkie wspólne chwile – pierwszą randkę, wakacje w Toskanii, to jak wzruszyła się, kiedy poprosiłem ją o rękę. Czy wszystko to było kłamstwem? Czy byłem tylko planem B?

Po godzinie poszedłem do mamy. Wiedziałem, że będzie jeszcze na nogach. Otworzyła drzwi zaskoczona.

– Tomek? Co się stało?

– Mogę wejść?

Siedzieliśmy w kuchni, jak za dawnych lat, przy herbacie z cytryną.

– Ania... ma spore długi. Siedemdziesiąt tysięcy. Ukrywała to przede mną przez cały związek. Dowiedziałem się od komornika.

Mama spojrzała na mnie uważnie. Westchnęła ciężko.

– Synku… nie chcę mówić, że cię ostrzegałam, ale... zawsze było w niej coś, co mnie niepokoiło. Za bardzo idealna. Zbyt ostrożna w słowach. Niewiele mówiła o sobie, prawda?

Skinąłem głową.

Myślałem, że to skromność.

– To nie skromność. To lęk. Lęk przed tym, że ktoś zobaczy prawdę. I właśnie to się stało.

Schowałem twarz w dłoniach.

– Mamo… ja ją nadal kocham. Ale nie wiem, czy jeszcze mogę jej ufać.

– Miłość bez zaufania nie przetrwa, Tomku. Lepiej rozpaść się teraz niż po ślubie.

Po tych słowach coś we mnie pękło. Łzy spłynęły mi po policzkach. Mama mnie nie przytulała – po prostu siedziała obok, dając mi prawo, bym się rozsypał. Tego wieczoru nie byłem już pewien niczego. Może poza jednym: że nic już nie będzie takie samo.

Nie ma miłości bez zaufania

Wróciłem do mieszkania dwa dni później. Nie zapowiadałem się. Miałem klucze. W środku było cicho, tylko gdzieś z sypialni dobiegała muzyka – cichy głos Ed Sheerana, którego Ania zawsze włączała, kiedy było jej smutno.

Zastałem ją siedzącą na łóżku z podkrążonymi oczami. Otaczał ją bałagan – nie w rzeczach, ale w emocjach. Kiedy mnie zobaczyła, wstała gwałtownie.

– Tomek… ja… – zaczęła.

Chcę porozmawiać. Spokojnie – powiedziałem, siadając przy stole.

Usiadła naprzeciwko mnie, niepewna, jakby spodziewała się wyroku.

– Przemyślałem wszystko – zacząłem. – I doszedłem do jednego wniosku. Kocham cię, Anka. Ale nie mogę z tobą być, jeśli nie umiem ci ufać.

Jej oczy zaszkliły się łzami.

– Tomek, to nie tak... Ja naprawdę chciałam ci powiedzieć. Ale się bałam. Bałam się, że znikniesz, że odwrócisz się ode mnie.

– A teraz? Myślisz, że się nie odwrócę?

– Modlę się, że nie. Że miłość wszystko przetrwa. Że dasz mi szansę.

Pokręciłem głową powoli.

– Może i przetrwa wszystko. Ale nie kłamstwo.

– Tomek, ja cię naprawdę kocham.

– Może i kochasz. Ale to nie wystarczy, jeśli nie ma szczerości.

Zapanowała cisza. Tylko muzyka grała dalej.

Odwołuję ślub – powiedziałem. – Powiem wszystkim. Nie będziesz musiała tego robić. Wezmę to na siebie.

Ania wybuchnęła płaczem. Nie próbowała mnie zatrzymywać. Wiedziała, że decyzja już zapadła.

Wyszedłem bez słowa. Zamknąłem za sobą drzwi i poczułem, jakby ktoś rozdzielił mnie na pół. Ale po raz pierwszy od kilku dni – mogłem oddychać.

Tomasz, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama