Reklama

Niektórzy ludzie wspominają dzieciństwo jako czas ciepła, beztroski i zapachu domowego ciasta. U mnie było inaczej. Nasz dom był czysty, uporządkowany i zimny. Nie z powodu temperatury – kaloryfery zawsze grzały – ale nie było tam miejsca na czułość. Moja mama nie przytulała.

Wierzyłam jej

Mama zawsze powtarzała:

– Bliskość jest niebezpieczna. Mężczyźni chcą tylko jednego. Masz być silna i czysta, nie daj się wykorzystać.

I tak żyłam, zasłonięta od świata. Kiedy koleżanki w podstawówce zaczęły ekscytować się chłopakami, ja czułam niesmak. Kiedyś zapytałam mamę, dlaczego dziewczyny całują się z chłopakami. Skrzywiła się, jakby poczuła zapach zgniłego mięsa:

– Bo są głupie. Ty taka nie bądź.

Dorastałam w przekonaniu, że moje ciało nie należy do mnie, że jeśli ktoś mnie dotknie, to tak jakby mnie zniszczył. Przez liceum i studia przeszłam bez żadnego chłopaka, choć niektórzy próbowali. Odsuwałam się, unikałam. I tak wyrosłam na kobietę, której ciało kojarzy się wyłącznie z grzechem.

Michała poznałam w duszpasterstwie. Był spokojny, miły, nie nachalny. Rozmawialiśmy godzinami o wierze, książkach, o tym, że świat się zmienia. Podobało mi się to, że nie próbował mnie dotknąć. Pomyślałam: „Może właśnie taki powinien być mąż?”. A że miał ładną twarz i był kulturalny – przyjęłam jego oświadczyny.

Bałam się tego

W dniu ślubu bardziej się bałam, niż cieszyłam. Kiedy nakładał mi obrączkę, myślałam tylko o tym, że wieczorem zostaniemy sami i że będę musiała go jakoś odeprzeć, nie urażając. Nie wiedziałam, jak to się robi. Jak być żoną i nie zostać dotkniętą.

Pierwsze tygodnie po ślubie przypominały bardziej życie współlokatorów niż młodego małżeństwa. Michał był czuły i łagodny, starał się nie przekraczać granic, których nawet nie musiałam mu wyznaczać – sam wyczuwał, że się ich boję. Czasami próbował mnie objąć, delikatnie musnąć palcami po plecach, ale zawsze wtedy odsuwałam się gwałtownie, jakbym się sparzyła.

Tłumaczyłam się bólami głowy, zmęczeniem, koniecznością modlitwy. Mówiłam, że potrzebuję czasu, że to dla mnie trudne. Nie kłamałam, tylko nie mówiłam wszystkiego.

Michał znosił to spokojnie, przynajmniej na początku. Próbował mnie pocieszać, mówił, że mnie rozumie, że nic nie musi dziać się od razu. Kiedyś nawet zapytał, czy nie chciałabym pójść do terapeuty. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że nie potrzebuję, ale w środku zaczął rosnąć niepokój.

Obrzydzał mnie

Wiedziałam, że nie jestem normalna, że inne kobiety nie mają takich problemów. Powinnam go chcieć, pragnąć jego obecności, dotyku, zamiast tego miałam ochotę uciekać, kiedy tylko czułam, że jego ręka zbliża się do mojej talii.

Któregoś wieczoru Michał usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał. W końcu zapytał:

– Karolina, powiedz mi szczerze… Czy ja cię w ogóle pociągam?

– To nie tak… Ja po prostu… To wszystko jest dla mnie bardzo nowe. I trudne.

– Ale przecież jesteśmy już prawie dwa miesiące po ślubie – powiedział cicho. – Nie chodzi nawet o seks. Chodzi o to, że ty nie pozwalasz mi się dotknąć. Nie przytulasz się do mnie.

Chciałam mu jakoś to wytłumaczyć, ale sama nie do końca rozumiałam, co się ze mną działo. Milczałam, a on patrzył na mnie z coraz większym rozczarowaniem. W końcu wstał i poszedł do drugiego pokoju.

Tej nocy modliłam się długo. Nie o uzdrowienie relacji – modliłam się o czystość. Prosiłam Boga, by zabrał ode mnie lęk, ale też by dał mi siłę, bym nie uległa. Sama nie rozumiałam, przed czym tak bardzo chcę się chronić. Przecież to mój mąż, dobry człowiek, a jednak każdy jego dotyk sprawiał, że moje ciało robiło się twarde, obce, jakby nie należało do mnie.

Miał kochankę

Minęło kilka miesięcy. Z zewnątrz wszystko wyglądało w porządku. Mieliśmy wspólne rytuały – zakupy w soboty, msza w niedzielę, rozmowy przy obiedzie. Tyle że Michał coraz częściej nie szukał już mojej dłoni pod stołem. Nie próbował mnie obejmować, nie przytulał się przed snem. Przestał się starać, bo chyba zrozumiał, że nie ma po co.

Z czasem zauważyłam, że dłużej zostaje w pracy. Zaczął wychodzić na spotkania z kolegami, o których wcześniej nigdy nie wspominał. Nie pytałam, gdzie był. Nie robiłam awantur, byłam wręcz wdzięczna, że nie muszę się tłumaczyć. W środku miałam wrażenie, że znowu mogę oddychać.

Pewnego wieczoru zostawił na stole telefon. Zobaczyłam wiadomość: „Nie mogę przestać o Tobie myśleć. Wczoraj, kiedy opowiadałeś o książkach, poczułam, jakbyś mówił tylko do mnie”. Przeczytałam to trzy razy. Nie było tam nic obscenicznego. Była za to czułość, której nigdy nie dostałam. Nie poczułam gniewu, tylko ulgę, bo teraz wszystko się rozjaśniło – mogłam przestać próbować.

Odłożyłam telefon, jakby nic się nie stało. Poszłam do łazienki, umyłam zęby, usiadłam na łóżku i złożyłam ręce do modlitwy. Nie modliłam się o jego wierność. Nie prosiłam Boga, żeby uratował nasze małżeństwo. Modliłam się o spokój i czystość. O to, żeby nie musieć już nikogo dotykać.

Ucieszyłam się

Gdy Michał wrócił, spojrzał na mnie niepewnie.

– Chciałem ci coś powiedzieć

Skinęłam głową.

– Przeczytałam – powiedziałam tylko. – Rób, co musisz.

Stał jeszcze chwilę, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu odwrócił się i wyszedł do drugiego pokoju.

Zaczęłam wracać myślami do dzieciństwa. Do tych wszystkich rozmów z mamą, które wtedy wydawały mi się prawdą objawioną. Miała sposób mówienia, który nie dopuszczał sprzeciwu. Pamiętam, jak kiedyś w gimnazjum powiedziałam, że koleżanka z klasy ma chłopaka. Matka spojrzała na mnie z obrzydzeniem i powiedziała:

– No i co, dumna z tego jesteś? Taka młoda, a już się puszcza. Jeszcze chwila, a zajdzie w ciążę i skończy w rynsztoku. Ty się trzymaj z daleka od takich dziewczyn. Twoje ciało to twoja świątynia. Nie oddawaj go nikomu. Nawet jak cię będzie bardzo prosił.

Wtedy tylko przytaknęłam, ale pamiętam, że po cichu zazdrościłam tej dziewczynie, że ktoś ją trzyma za rękę, że może się do kogoś przytulić. Nie umiałam tego jednak nazwać. I nigdy nie próbowałam się sprzeciwić.

Nie rozumiałam siebie

Z czasem zaczęłam bać się dotyku. Nie tylko męskiego. Nawet uścisk dłoni przy przywitaniu z koleżanką sprawiał, że czułam się nie na miejscu. Jakby moje ciało krzyczało, że to złe, że tak nie wolno.

W liceum raz jeden chłopak próbował mnie pocałować. Odepchnęłam go od razu, jakby chciał mnie uderzyć. Wróciłam do domu i przepłakałam całą noc, nie z powodu niego – z powodu siebie. Bo czułam, że coś ze mną jest nie tak. Ale gdy następnego dnia mama zapytała, co się stało, powiedziałam, że boli mnie głowa. Pokiwała tylko głową.

Kiedyś, jako nastolatka, przyniosłam do domu gazetę, w której był wywiad z młodą aktorką. Na zdjęciu miała odkryte ramiona i patrzyła śmiało w obiektyw. Mama spojrzała i powiedziała:

– Jak można tak się pokazywać? Kobieta powinna być skromna. Jak się wystawiasz na widok publiczny, to nic dziwnego, że potem cię użyją i porzucą.

Schowałam wtedy tę gazetę pod łóżko, ale słowa zostały.

Teraz, jako dorosła kobieta, widziałam, że to nie była tylko ostrożność. To był lęk. Zakorzeniony tak głęboko, że nie zostawił mi przestrzeni na własne wybory. Przez całe życie nie byłam ani dotknięta, ani naprawdę chciana. I nawet teraz, kiedy mąż znalazł inną, nie czułam straty. Czułam tylko ulgę.

Karolina, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama