Reklama

Nie mam już siły. Nie tak miała wyglądać starość. Człowiek się całe życie stara, oszczędza, wierzy, że jak już będzie miał te swoje sześćdziesiąt lat i pójdzie na emeryturę, to chociaż trochę odpocznie. A ja? Każdego ranka budzę się z uczuciem, że zaraz się rozpadnę. Serce ściśnięte tak, jakby ktoś trzymał je w garści i mocno ściskał. I nie puszczał.

Zaczęło się niepozornie. Damian, mój jedyny syn, zadzwonił i powiedział, że znowu mu nie wyszło z mieszkaniem. Że tamten kolega wyrolował go na umowie najmu i że potrzebuje się zatrzymać „na chwilę”. Znów. Ile to już było „chwil”? Zgodziłam się. Bo jak matka ma odmówić dziecku, nawet jeśli to dziecko ma 30 lat i ciągnie za sobą ślad kłamstw, długów i zawodów?

Zawsze mógł wrócić

– Mamo, ja tylko na chwilę. Serio. Tydzień, góra dwa – powiedział Damian, stojąc w drzwiach z plecakiem przewieszonym przez ramię i tym swoim spojrzeniem, które działało na mnie od zawsze. Jakby był znowu ośmiolatkiem, któremu ktoś zabrał zabawkę.

Zrobiłam krok w tył, wpuszczając go do mieszkania. Z kuchni pachniało jeszcze rosołem – z przyzwyczajenia gotuję go w niedzielę, nawet jeśli jem sama.

– A co z tym mieszkaniem, co miałeś z Mateuszem? – zapytałam, zdejmując z niego kurtkę, jakby był małym chłopcem, choć już dawno mnie przerósł.

– Długa historia. On coś przekombinował w papierach, a właściciel się wkurzył. Szkoda gadać – machnął ręką i usiadł na krześle w kuchni.

Nie drążyłam. Nie pierwszy raz coś się „nie udało”. Damian miał już na koncie porzucone studia, trzy nieudane prace i dwie dziewczyny, które zniknęły równie nagle, jak się pojawiły. Mimo wszystko wierzyłam, że jeszcze się ogarnie. Że potrzebuje tylko trochę spokoju, miłości. Matki.

– Chcesz zjeść? Rosół świeży.

– Mamo, błagam. Przecież wiesz, że nie jem takich rzeczy – powiedział z przekąsem.

Zacisnęłam usta. Jasne. Jak zawsze – przychodził z własnymi zasadami, ale rękę po matczyną pomoc wyciągał bez oporu. Westchnęłam i wyjęłam z lodówki hummus, który kiedyś zostawiła sąsiadka Basia. Damian jadł w milczeniu. Patrzyłam na jego twarz, jego dłonie. Taki podobny do ojca. Tylko oczy inne – w tych ojcowskich było zaufanie. W Damianowych – głód. I coś, czego nie umiałam już rozpoznać. A potem poszedł do swojego dawnego pokoju. I już wiedziałam – to nie będzie tydzień. Ani dwa.

Czułam, że coś jest nie tak

Nie od razu. Dopiero po kilku dniach, kiedy Damian przestał wracać na noc i nie mówił, gdzie bywa. Wychodził o dziwnych porach – czasem rano, czasem po zmroku. Nie pytał, czy coś ugotowałam. W lodówce pojawiały się i znikały drogie produkty, których sama bym nie kupiła – jogurty kokosowe, napój owsiany z wanilią. „Żeby nie było, że żeruję” – rzucił kiedyś, zostawiając 50 zł na stole. Miałam ochotę go wyśmiać. Nie rozmawialiśmy za dużo. Ja nie miałam już siły pytać, on nie miał chęci odpowiadać.

Tej nocy obudziłam się koło trzeciej. W mieszkaniu panowała cisza, ale niepokój nie pozwalał mi zasnąć. Rano jego butów już nie było w przedpokoju. Zrobiło się dziwnie pusto. Pokój – ten sam, w którym jako dziecko składał Lego i spał z lampką nocną w kształcie rakiety – był wysprzątany. Aż za bardzo Coś mnie tknęło.

Szafa w salonie. Drzwi skrzypnęły znajomo. Sięgnęłam na górną półkę, gdzie zawsze trzymałam kopertę w starym, granatowym pokrowcu po pościeli. Pamiętam ten dzień, kiedy ją tam schowałam – po śmierci Zbyszka, kiedy uznałam, że muszę być przezorna. Każdy grosz, każda trzynastka, każdy dodatkowy zwrot z podatku – wszystko szło do tej koperty. Sięgnęłam. Pusta. Koperta była tam nadal, pokrowiec też. Tylko pieniędzy nie było. Ani złotówki.

– Nie... – szepnęłam, osuwając się na podłogę.

Wciąż go broniłam

– I co zrobiłaś? Zadzwoniłaś do niego? – Basia siedziała przy moim kuchennym stole, jakby to było jej mieszkanie. Miała na sobie bluzkę w grochy i pachniała jakąś mocną wodą kolońską, którą ostatnio dostała „od tej swojej z Anglii”.

– Nie odbiera – odpowiedziałam, zerkając na telefon. – Cztery połączenia nieodebrane, zero reakcji.

– Bo nie chce odebrać, Tereska! – Basia mówiła głośno, wyraźnie, z tą swoją bezczelną pewnością. – Bo dobrze wie, że ma coś na sumieniu. Okradł cię. Własny syn cię okradł, rozumiesz?

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Oczy mi piekły, ale nie płakałam.

– Może... może coś się stało. Może miał długi i... – próbowałam tłumaczyć, sama przed sobą.

– Nie bądź naiwna. Nie pierwszy raz cię wykiwał. A ty jak ta głupia – przyjmujesz go, karmisz, dajesz dach nad głową, a on się odpłaca tym, że grzebie ci po szafkach!

Zamilkła na moment. Przez chwilę słyszałyśmy tylko tykanie zegara na ścianie i hałas zza okna – jakiś dzieciak jechał na hulajnodze.

– Pamiętasz, co ci mówiłam po tamtej akcji z jego byłymi? Że ten chłopak coś kręci. Że on nie jest czysty. Teraz masz dowód.

Pokręciłam głową. Z trudem łapałam oddech.

To mój syn, Basia.

– I właśnie dlatego najbardziej boli. Ale przestań w końcu traktować go jak chłopca, co się pogubił. Damian cię wykorzystał. I nie wróci. Może tylko po więcej.

Patrzyłam na drzwi jego pokoju. Przez szparę widać było kawałek plakatu, który powiesił, gdy miał dwanaście lat – „Manchester United”. Nie miałam siły go zdjąć.

Nie wiedziałam o tym

Telefon zadzwonił po osiemnastej. Nieznany numer. Serce mi przyspieszyło. Odebrałam z nadzieją, że to Damian.

– Halo?

– Ciocia? To ja, Marek – usłyszałam w słuchawce głos, którego nie słyszałam od lat. Spokojny, ciepły. Siostrzeniec, który wyjechał do Niemiec do pracy i ponoć „zobaczył, jak wygląda życie”.

– Marek? Co się dzieje?

Nie chciałem ci zawracać głowy, ale... muszę zapytać. Czy Damian jest u ciebie?

Zamilkłam. Przez kilka sekund nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Nie. Był. Ale zniknął. Ukradł pieniądze i... – urwałam. Co ja w ogóle mówię?

– Wiedziałem – Marek westchnął po drugiej stronie. – Ciociu, on się do mnie odezwał. Kilka dni temu. Pisał, że potrzebuje noclegu, że ma „ciężką sytuację”, że „matka się go czepia”, że musi uciec.

– On jest u ciebie?

– Nie. I nie będzie. Po tym, jak poprzednio zostawił po sobie bałagan i długi, powiedziałem mu, że nie chcę go znać. Ale... myślałem, że może ty coś wiesz.

Zamknęłam oczy. Co ja mogę wiedzieć? Że go wychowałam na człowieka, który kłamie w żywe oczy? Że wierzyłam mu do końca, a on sięgnął do mojej szafy jak do portfela?

– Nic nie wiem, Marek. Po prostu... daj znać, jeśli jeszcze raz się odezwie. Proszę cię.

– Jasne. Trzymaj się, ciociu. Naprawdę mi przykro.

Rozłączyłam się i położyłam telefon na stole. I wtedy to poczułam – pieczenie pod powiekami, skurcz w brzuchu. Byłam rozżalona.

W końcu do mnie dotarło

Minęło kilka dni. Damian się nie odezwał. Nie przysłał SMS-a, nie zadzwonił, nie wrzucił żadnego posta nigdzie. Jego Facebook i Instagram zamilkły, jakby zapadł się pod ziemię. Tylko raz, nad ranem, ktoś próbował się do mnie dodzwonić z zastrzeżonego numeru. Nie odebrałam. Potem już ten telefon się nie powtórzył.

Wieczorem zrobiłam coś, czego obiecałam sobie nie robić. Poszłam do jego pokoju. Pachniało jeszcze szamponem, którego używał. Na biurku stał kubek po kawie. Zobaczyłam też zeszyt – nowy, w twardej okładce, jakby kupiony na nowy rozdział życia, który nawet się nie zaczął. Usiadłam na jego łóżku. Pościel zmięta, niepościelona. Jakby wyszedł tylko na chwilę.

Pociągnęłam jedną z szuflad. Zwykle była pusta. Teraz leżał w niej jeden, samotny paragon. Z datą sprzed kilkunastu dni. Papierosy, żelki, powerbank. I prepaidowa karta SIM. Zatkało mnie.

On nawet nie miał zamiaru się tłumaczyć. Po prostu uciekł z nowym numerem telefonu. A ja? Ja przez te dni chodziłam po domu jak duch. Wyprałam jego rzeczy, złożyłam starannie koszulkę z jego ukochaną kapelą, zjadłam samotnie cały garnek zupy. I nagle zrobiło mi się niedobrze. Nie ze złości. Ze wstydu. Bo chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, co się naprawdę stało.

Już nie czekam

Nie zgłosiłam tego na policję. Wiem, że powinnam. Ale jak mam powiedzieć, że to mój syn mnie okradł? Że patrzyłam mu w oczy, gotowa dać ostatni kęs chleba, a on sięgnął do mojej szafy, jakby miał do tego prawo?

Nie ma go już trzy miesiące. Czasem śni mi się, że wraca. Stoi w drzwiach, brudny, zmęczony, i mówi tylko: „Mamo, przepraszam”. A ja, jak ta głupia, rzucam się mu na szyję. Ale rano jest tylko cisza.

Zamknęłam jego pokój. Odłożyłam pościel na dno szafy. Czasem patrzę na jego zdjęcie, które mam w ramce – Damian, lat dziewięć, uśmiechnięty z zębami mlecznymi. Tamten chłopiec był moim synem. Dorosły Damian? Nie wiem, kim jest. Nie czekam już.

Teresa, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama