„Trzymałam PESEL w tajemnicy, bo chciałam rozkochać w sobie kochanka. 10 lat to przecież żadna różnica”
„Marek łapał mnie za rękę na spacerze, całował w czoło, opowiadał głupoty, które miały mnie rozśmieszyć. I śmieszyły. Zapominałam, że żyję w kłamstwie. Każdego dnia coraz bardziej się w tym grzęzłam. Miałam powiedzieć mu prawdę, ale nie chciałam stracić tego, co zyskałam. Tego, kim się przy nim stawałam”.

- Redakcja
Mam 55 lat, ale w Internecie – 42. Nie wiem, kiedy zaczęłam się tego wstydzić, może wtedy, kiedy w sklepie sprzedawczyni zapytała, czy zbieram punkty seniora, a może wtedy, gdy własny syn powiedział, że jego koleżanka „mogłaby być moją wnuczką”. W każdym razie coś pękło.
Po rozwodzie zostałam sama. Dzieci się wyprowadziły, znajomi rozpierzchli, dom przestał brzmieć śmiechem. Zaczęłam wieczory spędzać z winem i powtórkami seriali, aż któregoś dnia, po trzecim kieliszku, założyłam konto na portalu randkowym. Tak, wiem. Brzmi żałośnie. I jeszcze to kłamstwo w rubryce „wiek”. Napisałam „42”. Dla żartu. Dla próby. Żeby zobaczyć, czy ktoś się w ogóle odezwie.
Odezwał się. Marek. 39 lat. Przystojny, zabawny. „Masz uśmiech, który działa jak kawa” – napisał przy pierwszej wiadomości. Ja odpisałam, że „kawa działa różnie, ale dziękuję”. I tak się zaczęło.
– Oszalałaś? – Anna, moja przyjaciółka, była w szoku. – Przecież widać, że on się zakochuje! I co mu powiesz? Że kocha kobietę, która jest o 16 lat starsza i kłamała od pierwszego dnia?
– Nie wiem... – jęknęłam. – Może powiem. Może poczekam. Może się wycofam...
– Albo on się dowie i znienawidzi cię na zawsze – dodała sucho.
Nie potrafiłam. Kiedy patrzył na mnie tym swoim rozmarzonym spojrzeniem, kiedy łapał mnie za rękę w kinie, kiedy mówił „jesteś wyjątkowa” – czułam się znowu żywa. I młoda. Tak cholernie młoda. Któregoś razu szliśmy nad Wisłą, śmialiśmy się z gołębi i kłóciliśmy o lody – ja wolałam pistacjowe, on czekoladowe. Był uroczy. A ja czułam się jak szesnastolatka na wagarach. Gdy mnie odprowadzał, zatrzymał się na chwilę, spojrzał mi w oczy i powiedział:
– Wiesz, nie planowałem się zakochać. Ale ty... ty jesteś inna.
Wtedy jeszcze mogłam. Wtedy jeszcze powinnam. Ale nie powiedziałam mu prawdy. Nie planowałam się zakochać. Ale on zdążył pierwszy.
To była sielanka
Zaczęło się od wspólnych weekendów. Najpierw niedzielne śniadania u mnie – jajka w koszulkach, świeże bułki, kawa w starych kubkach po dzieciach. Potem wspólne wyjazdy: Kazimierz, Sandomierz, raz nawet Gdańsk. Marek łapał mnie za rękę na spacerze, całował w czoło, opowiadał głupoty, które miały mnie rozśmieszyć. I śmieszyły. Miał tę dziwną cechę – sprawiał, że zapominałam, że żyję w kłamstwie. Każdego dnia coraz bardziej się w tym grzęzłam. Miałam powiedzieć mu prawdę, ale nie chciałam stracić tego, co zyskałam. Tego, kim się przy nim stawałam.
– Powiedziałaś mu? – zapytała Anna, gdy wpadła do mnie wieczorem z winem.
– Jeszcze nie – spuściłam wzrok.
– Joanna, przecież to już trwa dwa miesiące. On ci się oświadczy, a ty będziesz udawać, że masz czterdziestkę? To dziecinne.
– Nie mogę teraz. On mnie kocha.
Anna wzruszyła ramionami.
– Właśnie dlatego powinnaś powiedzieć. Prawdziwe uczucia wymagają prawdy.
Nie potrafiłam. Zwłaszcza że tamtego wieczoru Marek objął mnie i powiedział:
– Wiesz... czasem myślę, że chciałbym mieć z tobą dziecko.
Zamarłam. Dziecko. Miałam dwójkę. Dorośli. On o tym nie wiedział.
Uśmiechnęłam się słabo.
– To słodkie, Marek. Ale ja już mam swoje lata... – zaczęłam nieśmiało.
– Przestań. Masz idealny wiek. Wszystko się jeszcze da.
Zacisnęłam zęby. I nie powiedziałam nic.
Zaczęłam kłamać coraz częściej
O pracy – że mam młodszego szefa, że mnie awansowali. O rodzinie – że rodzice żyją, że moja córka studiuje, choć w rzeczywistości miała już swoje dziecko. I o zdjęciach. Kiedy Marek chciał zobaczyć moją młodość, powiedziałam, że nie mam albumów, bo wszystko zostało u byłego męża.
– Serio? Ani jednego zdjęcia? – zdziwił się, przewracając wzrokiem moją komodę.
– Nie lubiłam się fotografować – skłamałam, uśmiechając się.
Ale Marek przestawał wierzyć. Zauważałam to w jego spojrzeniu. Coraz częściej zatrzymywał się na szczegółach – zmarszczkach na szyi, siwym odrostach, które próbowałam przykrywać toną farby.
– Coś ukrywasz, Joasiu? – zapytał raz, z pozoru żartobliwie, ale głos mu zadrżał.
– Skąd ten pomysł? – odparłam szybko.
– Bo jesteś tajemnicza. Nie pokazałaś mi jeszcze ani jednego dokumentu. Nie wiem, gdzie dorastałaś, nie widziałem twoich rodziców. Nawet twojego mieszkania pilnujesz, jakbyś miała tu trupa w szafie.
Zaśmiałam się nerwowo.
– Po prostu boję się... że przestaniesz mnie lubić, jak zobaczysz za dużo.
– Czyli jest coś, co ukrywasz? – spytał.
– Nie, Marek. Po prostu jestem ostrożna.
Nie uwierzył. Widziałam, jak jego uśmiech blednie. A ja po raz pierwszy naprawdę się przestraszyłam.
Wydało się przypadkiem
Stało się to zupełnie przypadkiem. A może los w końcu miał dość mojego kłamstwa. Była sobota. Marek przyniósł kwiaty i wino, a ja wyjęłam z szuflady korkociąg. Nie zauważyłam, że razem z nim wysunęła się moja stara legitymacja służbowa. Zanim zdążyłam ją chwycić, Marek był szybszy.
– Co to? – zapytał, patrząc na dokument.
Zamarłam. On też. Jego wzrok utknął na dacie urodzenia.
– To jakaś pomyłka? – zapytał spokojnie, ale w jego oczach coś się zmieniło.
Nie odpowiedziałam. Próbowałam wyrwać mu legitymację, ale już trzymał ją mocno.
– Ty masz... 55 lat? – głos mu zadrżał. – To niemożliwe. Przecież mówiłaś...
– Marek, ja...
– Kłamałaś od początku?
– Chciałam ci powiedzieć, ale... bałam się. Myślałam, że jak cię lepiej poznam...
– Że co? Że się zakocham i nie będzie odwrotu?
Milczałam.
– Kim ty w ogóle jesteś?! – warknął. – Wszystko było kłamstwem?
– Nie wszystko – wyszeptałam. – Uczucia były prawdziwe.
Zaśmiał się gorzko.
– Nie wiem, czy bardziej jestem wściekły, czy mi wstyd. Ale byłem głupi!
– Marek, proszę... – podeszłam, ale odsunął się.
– Daj mi spokój, Joanna. Muszę to przetrawić.
Trzasnęły drzwi.
A ja zostałam sama. Jak wtedy, zanim go poznałam.
Znów byłam sama
Cisza po Marku była ogłuszająca. Przez kilka dni nawet nie próbowałam wychodzić z domu. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Dzwoniła Anna, ale nie odbierałam. Dopiero piątego dnia pojawiła się u mnie osobiście.
– Otwieraj, bo wyważę drzwi – rzuciła przez domofon.
Wpuściłam ją w milczeniu. Bez słowa zdjęła płaszcz, postawiła siatkę z zakupami na stole i zaparzyła herbatę.
– Opowiedz – powiedziała krótko.
Siedziałam z kubkiem w dłoniach i nie mogłam wydusić słowa.
– Powiedziałam mu – szepnęłam w końcu.
– Dowiedział się sam?
Pokiwałam głową.
– I odszedł?
– Tak.
Usiadła naprzeciwko mnie.
– Czego się spodziewałaś, Joasiu?
– Nie wiem – jęknęłam. – Że zrozumie? Że... że mu przejdzie?
– To nie bajka, tylko życie. Skłamałaś. I to nie raz. Ale... – zawiesiła głos – teraz masz czyste konto. Jesteś wolna.
Popatrzyłam na nią. Wolna. Jak samotna wyspa.
– Nie wiem, czy ja go naprawdę kochałam – powiedziałam cicho. – Czy po prostu potrzebowałam, żeby ktoś znów na mnie patrzył jak na kobietę.
Anna milczała przez chwilę, a potem powiedziała:
– Jedno nie wyklucza drugiego. Ale może czas przestać udawać, że masz 42 lata. Bo 55 to też jest wiek, w którym można żyć.
Przytaknęłam. W końcu.
– Czasem mi się wydaje, że żyłam w jakimś filmie – wyszeptałam. – A teraz wszystko wróciło do szarej rzeczywistości.
– To może czas nakręcić nowy film. Tylko z lepszym scenariuszem.
Spotkaliśmy się jeszcze raz
Telefon zadzwonił wieczorem, kiedy oglądałam stary film. „Marek” – wyświetliło się na ekranie. Serce mi stanęło.
– Cześć – odezwał się cicho. – Możemy się spotkać?
Nie zapytałam po co. Po prostu się zgodziłam.
Spotkaliśmy się w kawiarni, tej samej, gdzie jedliśmy kiedyś szarlotkę z lodami. Teraz oboje wyglądaliśmy inaczej – on jakby starszy, ja jakby zmęczona.
– Długo się zbierałem – zaczął, patrząc gdzieś za moje ramię. – Nie wiedziałem, czy chcę cię jeszcze widzieć. Ale... potrzebowałem odpowiedzi.
Skinęłam głową.
– Nie oczekuję niczego – powiedziałam szybko. – Chciałam tylko przeprosić. I powiedzieć, że to, co między nami było... nie było kłamstwem. Tylko ten cholerny wiek. Bałam się, że nie dasz mi szansy, gdybyś znał prawdę.
– I miałabyś rację – przyznał. – Na początku pewnie nie dałbym. Ale teraz... nie wiem. Już nie wiem, co było prawdziwe, a co nie.
– Marek... ja naprawdę cię kochałam – wyszeptałam.
Spojrzał na mnie z bólem. Jakby chciał mi uwierzyć, ale coś w nim nie pozwalało.
Wstał.
– Dzięki, że się spotkałaś. Muszę to sobie jeszcze poukładać.
Nie pocałował mnie na pożegnanie. Nie przytulił. Po prostu odszedł. Zostałam sama. Ale pierwszy raz od dawna poczułam... ulgę. Nie musiałam już udawać.
Teraz patrzę w lustro. Bez makijażu, bez uśmiechu, bez masek. Wreszcie widzę siebie – kobietę 55-letnią, która skłamała, bo bała się, że prawda zabierze jej szansę na bliskość. I miała rację. Ale teraz wiem coś więcej. Nie cofnę czasu. Nie odzyskam Marka. Może już nigdy nikt się we mnie nie zakocha. Ale też już nigdy nie będę nikogo okłamywać, żeby zasłużyć na uwagę.
Joanna, 55 lat
Czytaj także:
- „Przez całe wakacje czułam się jak służąca. Byłam na każde zawołanie rodziny, a mąż się tylko wylegiwał na plaży”
- „Teściowie zamienili wakacje nad Bałtykiem w piekło, a mój mąż tylko ich bronił i tulił się do spódnicy mamusi”
- „Pojechaliśmy z teściami na wakacje do Chorwacji. Chcieli, żeby im sponsorować noclegi i każdą zachciankę”

