Reklama

Jeszcze rok temu nasze życie z Kubą było proste, choć niełatwe. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na parterze, obiady gotowaliśmy w jednym garnku, a telewizor służył nam za kino, wieczorną rozrywkę i tło do rozmów. Pieniędzy ledwo starczało, ale mieliśmy siebie – to nam wystarczało. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Trafiłem szóstkę w totolotka. Euforia, niedowierzanie, poczucie, że wreszcie będę dobrym ojcem. Obiecałem sobie, że teraz Kuba dostanie wszystko, czego mu brakowało. Nie wiedziałem jeszcze, że najtrudniejsze nie było zdobycie pieniędzy, ale to, jak z nimi żyć, by nie zgubić siebie nawzajem.

Odmieniłem nasze życie

Gdy tylko pieniądze wpłynęły na konto, od razu poczułem, że muszę wszystko zmienić. Już pierwszego dnia pojechałem oglądać domy. Wybrałem taki z basenem, ogromnym salonem i marmurową kuchnią, chociaż do dziś nie wiem, do czego służy połowa urządzeń. Kazałem Kubie spakować się w jeden dzień. Stare mieszkanie zostawiliśmy za sobą jak przeszłość, której nie chcieliśmy pamiętać.

No i co, fajnie? – zapytałem, pokazując mu nowy pokój, dwa razy większy niż całe nasze poprzednie mieszkanie.

– Spoko – odpowiedział cicho, zerkając przez okno.

Ja byłem w siódmym niebie. Po tygodniu stałem się właścicielem sportowego auta, kupiłem sobie najnowszy model telefonu i zegarek droższy niż mój stary samochód. Wydawałem bez opamiętania, czując, że teraz wreszcie „mam życie”. I że Kuba też je ma. Posłałem go do prywatnej szkoły, elitarnej, z mundurkami i angielskim od rana do wieczora.

– Masz wszystko, czego chcesz, prawda? – zapytałem, wręczając mu nowiutkiego laptopa.

– Tak, dzięki – rzucił, siadając do biurka.

Czułem, że coś było nie tak. Spodziewałem się uśmiechu, radości, jakiejś iskry. Tymczasem jego twarz pozostała obojętna. Tłumaczyłem to sobie dojrzewaniem. Nastolatki przecież nie okazują emocji, nie? Kiedyś to zrozumie. Zobaczy, że robię to dla niego. Że chcę, żeby miał wszystko, czego ja nigdy nie miałem.

Robiłem to dla niego

– Zapisałem cię na kurs niemieckiego. Dwa razy w tygodniu, do tego pływanie i warsztaty kreatywnego myślenia – oznajmiłem z dumą, gdy wieczorem usiedliśmy do kolacji.

Kuba spojrzał na mnie znad talerza.

A pytałeś mnie w ogóle, czy ja tego chcę?

– No przecież to dla ciebie! Żebyś miał lepszy start, lepszą przyszłość! Kiedyś mi podziękujesz – rzuciłem, siląc się na uśmiech.

Ja chcę grać w piłkę z chłopakami z osiedla. I wrócić do starej szkoły – powiedział cicho, niemal szeptem.

– Jakiej starej szkoły? Tam było byle jak! Tu masz najlepszych nauczycieli, korepetycje, wszystko!

– Tam miałem kolegów.

Westchnąłem. Naprawdę nie rozumiał, co próbuję dla niego zrobić? Zamiast kłócić się dalej, wyciągnąłem z szuflady pudełko z nowym telefonem.

– To dla ciebie. Najnowszy model. Podobno młodzi się nim jarają.

Odebrał go bez słowa. Nawet nie spojrzał na ekran. Wrócił do kolacji, jakby wręczyłem mu szklankę wody. A przecież ja w jego wieku… ja nawet nie śniłem o takich rzeczach.

Z każdym dniem oddalał się ode mnie bardziej. Ja próbowałem dawać więcej – więcej rzeczy, więcej okazji, więcej bodźców. On jakby chował się głębiej w sobie. Nie rozumiałem go. A może to on przestawał mnie rozumieć? Coraz częściej słyszałem w swojej głowie pytanie: czy on w ogóle docenia, co dla niego robię?

Nie miał za grosz wdzięczności

To wszystko miało wyglądać inaczej. Marzyłem, że w nowym otoczeniu Kuba rozkwitnie, znajdzie przyjaciół, zacznie się uśmiechać. Tymczasem nasze dni stawały się coraz bardziej ciche i ciężkie. Unikał mnie. Wracał ze szkoły, zamykał się w pokoju, zakładał słuchawki na uszy, wzrok miał wbity w ekran.

Któregoś piątkowego wieczoru próbowałem coś zmienić.

– Wiesz, że organizują imprezę dla twojej klasy? Taki wieczór integracyjny. Zgłosiłem cię. Pojedziesz, poznasz ludzi – powiedziałem, siadając obok niego.

Spojrzał na mnie zdziwiony, a potem nagle coś w nim pękło.

Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – wybuchnął. – Nie chcę tam iść! Nie chcę tych ludzi, tych imprez, tych twoich durnych prezentów!

– Kuba, ja… ja tylko chciałem, żebyś miał lepiej! – podniosłem głos, nie mogąc znieść tego, jak łatwo odrzuca wszystko, co dla niego zrobiłem.

– A ja chcę żyć normalnie! Chcę wrócić do starego bloku, do tej ciasnej kuchni, do kolacji na kanapie i grania w gierki na naszym starym telewizorze! Tam byliśmy rodziną, a teraz… Teraz to nie jest moje życie!

Wyminął mnie, a po chwili trzasnął drzwiami i wyszedł. Myślałem, że pójdzie się przewietrzyć, jak zwykle. Ale nie wrócił. Godzina. Dwie. O północy zacząłem panikować. W końcu wszedłem do kuchni. Na stole leżała kartka, a na niej tylko jedno zdanie, zapisane jego charakterem pisma: „Było lepiej, kiedy nic nie mieliśmy”.

Bez niego nic nie miało sensu

Wyszedłem z domu w dresie i kurtce, nie zabierając nawet portfela. Nie wiedziałem, gdzie go szukać. Po prostu jechałem. Najpierw na stare osiedle, pod ten obdrapany blok z lat 80., gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie nauczyliśmy się razem przetrwać. Miejsce, którego się wstydziłem, a które dla Kuby było domem.

Pod klatką stało dwóch chłopaków. Znałem ich z widzenia – dawni kumple Kuby z podwórka. Zagadałem do nich. Jeden z nich skinął głową, drugi zapalił papierosa i rzucił:

Kuba się tu kręcił parę razy. Mówił, że tęskni. Że nie pasuje do tamtego świata.

– Wiecie, gdzie teraz może być?

Spojrzeli po sobie.

– Może w parku. Albo na boisku za szkołą. Zawsze tam siedział, jak coś mu leżało na wątrobie.

Nie czekałem. Wsiadłem do auta i jeździłem. Wzrok miałem rozmazany, a głowę pustą. Nie myślałem już o luksusach, kursach, prezentach. Myślałem tylko o nim – moim synu, którego chyba kompletnie przestałem rozumieć. Wszystko, co robiłem, miało być dla niego. A teraz... Teraz szukałem go jak zaginionej części siebie.

W końcu zaparkowałem przy starym boisku. Siedziałem w aucie zgaszony, patrząc na porzucone piłki i ławkę, na której jeszcze niedawno piliśmy razem colę. Zrozumiałem wtedy więcej niż przez ostatnie miesiące. Kuba nie chciał rzeczy. Chciał żyć tak samo. Chciał mnie – a nie mojego portfela.

Chciał tylko obecności

Znalazłem go następnego dnia. Siedział na schodach starej klatki, skulony, z kapturem naciągniętym na głowę. W dłoni trzymał papierowy kubek z jakąś zimną kawą. Zobaczył mnie kątem oka, ale nie wstał.

Wiesz, że cię szukałem jak wariat? – odezwałem się cicho, siadając obok. – Całą noc.

Nie odpowiedział. Milczenie trwało długo. W końcu westchnął.

– Nie chciałem cię straszyć. Po prostu... nie daję już rady.

– Wiem – przyznałem. – Myślałem, że jak dam ci wszystko, to będzie lepiej. Że cię uszczęśliwię. Ale chyba nie pytałem, czego naprawdę potrzebujesz.

Odwrócił głowę, spojrzał na mnie nieufnie.

– Ja nie potrzebuję rzeczy, tato. Potrzebuję ciebie. Tego, który grał ze mną na kanapie, śmiał się z głupich filmów, smażył naleśniki w niedzielę. Nie tego, co mówi tylko, że „muszę się rozwijać”.

– Przepraszam, Kuba. Tak bardzo chciałem być dobrym ojcem, że chyba zapomniałem, jak być po prostu... tatą.

Kiwał głową, ale nie patrzył. Wstał. Przez chwilę myślałem, że znowu odejdzie, ale zamiast tego zapytał:

– Masz może colę?

Parsknąłem śmiechem, a on się uśmiechnął pierwszy raz od wielu tygodni. Może to nic, a może wszystko. Może nie wybaczył mi od razu, może nigdy w pełni nie wybaczy. Ale przynajmniej zrozumiałem, że czasem najdroższe prezenty nie mają wartości, jeśli nie idą w parze z obecnością.

Niepotrzebne mi tytuły

Wróciliśmy do domu wieczorem. Nie padły wielkie słowa, nikt nie rzucał się sobie w ramiona. Kuba poszedł do pokoju, ja zostałem w kuchni. Patrzyłem na ogromny marmurowy blat i szklane fronty, które miały symbolizować nasze „nowe życie”. A czułem się w nich jak statysta, nie ojciec.

Kiedyś sądziłem, że bycie dobrym tatą to znaczy mieć na wszystko – na prywatne szkoły, wycieczki, gadżety, spełnianie marzeń. Nie sądziłem, że można przy tym wszystkim kogoś stracić. Teraz wiem. To nie pieniądze kupują zaufanie, tylko rozmowy przy naleśnikach, śmiech z niczego, granie w gry na starym telewizorze.

Zacząłem odkręcać niektóre rzeczy. Odwołałem kilka kursów. Przestałem zamawiać kolejne niepotrzebne prezenty. Wieczorami siadałem na kanapie z pilotem w dłoni – jak kiedyś. Nie zawsze Kuba przychodził. Czasem tylko mijał mnie wzrokiem. Ale czasem siadał. I wtedy milczeliśmy razem, jak kiedyś. Bez napięcia. Bez przymusu.

Czy wrócimy do tego, co było? Nie wiem. Może się nie da. Ale próbuję być obecny. Słuchać, kiedy mówi. Pytać, kiedy milczy. I nie zasypywać go złotem, kiedy wystarczy prosty gest.

Przez chwilę naprawdę myślałem, że zasłużyłem na tytuł „ojca roku”. Dziś wiem, że chyba nigdy nim nie byłem. Ale może nie jest za późno, żeby po prostu być ojcem. Nie nagrodzonym, nie idealnym – ale prawdziwym. Dla niego.

Paweł, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama