Reklama

Od zawsze miałem wrażenie, że moje życie należy bardziej do mojej rodziny niż do mnie samego. Mieszkanie pod jednym dachem z rodzicami i siostrą to nieustanny hałas, kontrola i krytyka. Każdy mój krok był komentowany, każde moje potknięcie wypominane.

Nie mogłem otworzyć drzwi do pokoju, nie ryzykując, że matka wsadzi tam głowę z pytaniem, czy „na pewno zjadłem obiad” albo „czy mam czyste skarpetki”. Ojciec natomiast miał talent do znajdowania dziur w całym – nieważne, czy chodziło o moją pracę, sposób, w jaki parkuję samochód, czy nawet to, jak szybko kroję chleb. A Sylwia… moja starsza siostra. Potrafiła wbijać szpilki z precyzją chirurga. Cokolwiek zrobiłem, zawsze musiała dodać komentarz, który sprawiał, że czułem się jak dzieciak, choć dawno nim nie byłem.

Miałem 26 lat, a czułem się jak więzień we własnym domu. Zamiast cieszyć się wolnością, żyłem w cieniu ich oczekiwań i rozkazów. Każdy dzień wyglądał tak samo – praca, powrót do mieszkania, obiad przy stole, kłótnie i złośliwe uwagi. W nocy często leżałem na łóżku, patrząc w sufit i wyobrażając sobie, że któregoś dnia spakuję torbę i po prostu zniknę. Bez słowa, bez pożegnań.

Nie wierzyłem jednak, że los kiedykolwiek da mi szansę na taką ucieczkę. Aż do dnia, kiedy w mojej dłoni znalazł się kupon totolotka z sześcioma trafionymi liczbami.

Nie było obiadu bez kłótni

– No i co, znowu się spóźniłeś – burknął ojciec, gdy tylko usiadłem przy stole. – Tyle razy ci powtarzam, że punktualność to podstawa. Jak ty chcesz w życiu coś osiągnąć, skoro nawet na obiad nie potrafisz przyjść na czas?

– Andrzej, daj spokój – wtrąciła się matka, ale w jej tonie nie było obrony, raczej podszyta troską pretensja. – Paweł zawsze był roztrzepany. Ale przecież to nasz chłopiec, trzeba mu pomóc.

– Chłopiec? – prychnęła Sylwia. – Ma dwadzieścia sześć lat, a dalej mieszka z nami i zachowuje się jak nastolatek. Ja w jego wieku już miałam własne mieszkanie, pracę i plan na życie.

Poczułem, jak krew uderza mi do głowy. Widelec, którym nakładałem ziemniaki, aż zadzwonił o talerz.

Możecie przestać? – wybuchnąłem. – Ciągle tylko krytyka, krytyka i krytyka! Może choć raz moglibyście mnie po prostu zostawić w spokoju?

Ojciec spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi.

– W spokoju? Wiesz, co by się z tobą stało, gdybyśmy cię zostawili w spokoju? Zginąłbyś marnie. Życie to nie zabawa.

– Tato, naprawdę? – rzuciłem z goryczą. – Nigdy nie będę dla was wystarczająco dobry, prawda? Zawsze coś będzie nie tak.

Matka odchrząknęła, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu tylko spuściła wzrok. Siostra uśmiechała się pod nosem, jakby zadowolona, że jej uwagi znowu mnie zraniły.

Siedziałem w milczeniu, zaciskając pięści pod stołem. Wtedy dotarło do mnie coś, co od dawna czułem – niezależnie od tego, jak bardzo się starałem, w tym domu nigdy nie miałem prawa być sobą.

Nie mogłem w to uwierzyć

Tego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. W kuchni panowała cisza, rodziców jeszcze nie było. Usiadłem przy stole, wyjąłem z kieszeni pomięty kupon i zacząłem sprawdzać wyniki.

– Dobra, pewnie znowu żadnej trójki – mruknąłem pod nosem.

Pierwsza liczba – trafiona. Serce zabiło mi szybciej. Druga – też. Trzecia… czwarta… piąta. Zacząłem się trząść. Gdy zobaczyłem, że szóstka też się zgadza, kupon wypadł mi z rąk.

To niemożliwe… – wyszeptałem, chwytając drżącymi palcami kartkę. – Naprawdę ja? Ja wygrałem?!

Wstałem i chodziłem w kółko po kuchni. Raz chciało mi się śmiać, raz płakać. W jednej chwili czułem euforię, w drugiej panikę. Co teraz? Co się robi z takimi pieniędzmi?

Od razu w głowie pojawiły się obrazy rodziny. Matka już widziała nowe meble w salonie i kuchnię pełną nowoczesnych sprzętów. Ojciec spłaciłby kredyt, a przy okazji kupiłby sobie samochód, którego nigdy bym nawet nie mógł dotknąć. Sylwia? Ona pewnie rzuciłaby mi w twarz: „Nareszcie do czegoś się nadałeś!”, a potem wyciągnęłaby rękę po swoje.

Przygryzłem wargę. Wiedziałem, że jeśli tylko się wygadam, już nigdy nie zobaczę ani złotówki. Będą żądać, domagać się, planować za mnie. Zamiast wolności – nowe kajdany.

Patrzyłem na kupon leżący na stole i nagle zrozumiałem, że to jest moja jedyna szansa. Albo ją wykorzystam, albo na zawsze zostanę w tym domu, we własnym więzieniu.

Zbierałem się w sobie

Od chwili, gdy zrozumiałem, co wygrałem, coś we mnie się zmieniło. Chodziłem po domu jak obcy. Chowałem się w swoim pokoju, zamykałem drzwi na klucz, a telefon miałem zawsze przy sobie. Zaczęli to zauważać.

– Paweł, dlaczego siedzisz tyle w czterech ścianach? – matka zapukała któregoś wieczoru do drzwi. – Coś przed nami ukrywasz?

– Po prostu potrzebuję spokoju – odpowiedziałem chłodno, nie otwierając.

Następnego dnia, kiedy wracałem ze sklepu, siostra czekała w przedpokoju. Skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła mnie wzrokiem.

– Wiesz, że jesteś beznadziejny w kłamaniu? – rzuciła. – Masz coś na sumieniu. I gwarantuję ci, że się dowiem, co.

Ojciec nie był tak subtelny. Podczas kolacji spojrzał na mnie ostro i powiedział:

Masz jakiś interes, o którym nie wiemy? Bo jeśli bawisz się w coś podejrzanego, to pamiętaj, że hańbisz całe nazwisko.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc udawałem obojętność. Ale wewnątrz narastała we mnie panika. Oni naprawdę zaczynali coś przeczuwać. Każdy ich komentarz brzmiał jak ostrzeżenie, że lada moment rozszarpią mnie pytaniami.

Kiedy nocą siedziałem na łóżku i patrzyłem w stronę kuponu schowanego w szufladzie, poczułem, że czas ucieka. Jeśli nie zrobię kroku teraz, będzie za późno.

Wygrana, która miała być początkiem mojego życia, coraz wyraźniej krzyczała: „Uciekaj, póki możesz”.

Zrobiłem plan ucieczki

Decyzję podjąłem nagle, ale przygotowania prowadziłem w ukryciu jak konspirator. Najpierw założyłem nowe konto w banku, zupełnie odrębne od wszystkiego, o czym wiedzieli rodzice. Odebrałem i wpłaciłem tam pierwszą część pieniędzy, starając się nie wzbudzać podejrzeń. Kasjerka spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, ale nic nie powiedziała.

Potem przyszedł czas na bilet. W internecie kupiłem lot do Lizbony – miasta, o którym zawsze marzyłem, a którego nikt w mojej rodzinie nigdy by się po mnie nie spodziewał. Kliknięcie przycisku „kup teraz” wywołało we mnie dreszcz. To nie był już sen, to zaczynało się dziać naprawdę.

Walizkę spakowałem w nocy. Kilka ubrań, laptop, dokumenty i kupon – ten ostatni trzymałem przy sercu, jakby od niego zależało moje życie.

Zadzwoniłem jeszcze do Marka, jedynego przyjaciela, któremu ufałem.

Stary, znikam – powiedziałem krótko.

– Jak to znikasz? – jego głos był zduszony. – Co ty kombinujesz?

Wyjeżdżam. Nie pytaj gdzie, ani dlaczego. Tak będzie lepiej.

– Paweł, nie rób głupot… – zaczął, ale przerwałem.

– Muszę. Inaczej nigdy się nie uwolnię.

Rozłączyłem się i przez chwilę siedziałem z telefonem w dłoni, czując, jak serce wali mi jak młot.

Kiedy o świcie wsiadałem do taksówki, spojrzałem jeszcze raz na dom, w którym spędziłem całe życie. Poczułem w gardle ucisk – mieszankę strachu i euforii. Nie wiedziałem, co mnie czeka, ale wiedziałem jedno: wreszcie byłem wolny.

Rodzina wreszcie się obudziła

Pierwszą noc spędziłem w hotelu pod Lizboną. Pokój był prosty, ale dla mnie miał smak pałacu – cisza, nikt nie pukał do drzwi, nikt nie wtrącał się w moje życie. Usiadłem na łóżku, otworzyłem okno i wpuściłem zapach oceanu. Oddychałem głęboko, próbując poczuć ulgę, na którą tak czekałem.

Ale telefon leżący na stoliku co chwilę wibrował. W końcu nie wytrzymałem i sięgnąłem po niego.

Pierwsza była wiadomość głosowa od matki. Jej głos był zachrypnięty.

– Pawełku, błagam… wróć. Nie rób nam tego. Ty jesteś naszym synkiem, ja cię potrzebuję. Proszę…

Serce mi zadrżało. Zawsze uważałem, że jej troska mnie dusi, a teraz brzmiała jak wołanie tonącej.

Potem SMS od ojca. Krótki, ale jak cios w twarz: „Jak mogłeś nas tak upokorzyć? Uciekłeś jak tchórz. Nie masz już ojca”.

Przełknąłem ślinę, czując, że w gardle rośnie mi kamień.

Na koniec przyszła wiadomość prywatna od Sylwii w mediach społecznościowych. Zawsze miała w sobie jad, ale to, co napisała, było jak trucizna: „Gratulacje, wygrałeś i zabrałeś wszystko dla siebie. Myślisz, że jesteś kimś? Jesteś nikim”.

Patrzyłem na ekran, na ich słowa i czułem, jak w żołądku kłębi się strach, ulga i coś, co przypominało żal. Odsunąłem telefon, ale on leżał jak wyrzut sumienia, pulsując cichym światłem powiadomień.

Czy naprawdę uciekłem do wolności? A może po prostu odciąłem ostatnie nici, które trzymały mnie przy ludziach – nawet jeśli ci ludzie byli moim więzieniem?

Siedziałem w obcym pokoju, z walizką u stóp, bogaty i samotny. I pierwszy raz przyszło mi do głowy, że być może cena wolności jest większa, niż mogłem unieść.

Wybrałem pieniądze, straciłem coś innego

Kilka dni później przechadzałem się uliczkami Lizbony. Miasto tętniło życiem – kawiarnie pełne rozmów, dzieci biegające po placach, muzyka rozbrzmiewająca z otwartych drzwi barów. Ludzie śmiali się, rozmawiali, żyli. A ja? Ja miałem kieszenie pełne pieniędzy i serce, które biło dziwnie pusto.

Usiadłem na schodach prowadzących do katedry i obserwowałem przechodniów. Przez chwilę myślałem o domu, o matce z jej łzami, ojcu z jego gniewem, siostrze z jadem na języku. Wydawało mi się, że zostawiłem ich za sobą, że wystarczy wsiąść do samolotu, by odciąć się od wszystkiego. Ale to nie było takie proste. Ich głosy brzmiały w mojej głowie głośniej niż kiedykolwiek.

„Jesteś nikim” – słowa Sylwii powracały jak echo. „Jak mogłeś nas upokorzyć?” – gniew ojca wypalał mnie od środka. A potem cichy szept matki: „Wróć…”.

Zrozumiałem, że od rodziny można uciec fizycznie, ale nie da się uciec z własnej głowy. Wspomnienia, wyrzuty sumienia i pytania o to, czy zrobiłem dobrze – były ze mną jak cień.

Podniosłem wzrok na błękitne niebo nad miastem. Byłem wolny, nikt mnie nie kontrolował, nikt niczego nie żądał. Ale w tej wolności czułem się jak rozbitek dryfujący samotnie po oceanie.

Wygrałem miliony, a jednak straciłem coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze – poczucie, że gdziekolwiek na świecie ktoś na mnie czeka.

Dotarło do mnie, że mój wybór był jak wyrok. Tyle że to nie oni zostali uwięzieni beze mnie – to ja sam skazałem się na samotność.

Paweł, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama