„Trafiłam szóstkę w totolotka, ale wygrana przeszła mi koło nosa. Wszystko przez moją matkę”
„– Ty nie masz głowy do pieniędzy. Ani planu, ani perspektyw. No powiedz: co byś zrobiła z taką sumą? Kupiła kota ze złotym ogonem? – Mam już kota, mamo... – No właśnie. A Antek ma rodzinę. Dzieci. Dom. Firmę, którą można rozwinąć. On zrobi z tych pieniędzy użytek. Nie zmarnuje ich tak, jak ty”.

- Listy do redakcji
Matka traktowała mnie jak dziecko, co nie przeszkadzało jej w wynoszeniu ponad niebiosa Antka. Teraz to właśnie mój brat pławi się w luksusie za moje pieniądze z wygranej.
Bez matki nic nie potrafiłam
Odkąd pamiętam, mama decydowała za mnie. O wszystkim. Kiedy jako dziecko powiedziałam, że chciałabym pójść do szkoły muzycznej, odpowiedziała, że to strata czasu. „Małgośka, przecież ty pomylisz gitarę z trąbką. Nie masz słuchu. Chyba nie chcesz się wygłupić?” – rzuciła wtedy, a ja od razu porzuciłam swoje ambitne plany. Poszłam za jej radą również przy wyborze studiów. Marzyła mi się psychologia. Uwielbiałam obserwować ludzi i analizować ich emocje. Mama ucięła temat krótko.
– Jesteś tak bojaźliwa, jak miałabyś doradzać innym? Pójdziesz na administrację. W urzędach zawsze kogoś potrzebują.
Poszłam. Do dziś pracuję przez to w wydziale komunikacji, gdzie dzień w dzień odbijam pieczątki i zliczam centymetry marginesu w podaniach. Mama ubezwłasnowolniła mnie do tego stopnia, że w wieku 34 lat nie jestem w stanie wybrać sama ubrań. Gdy ostatnio podobały mi się szerokie jeansy, mama zmierzyła mnie wzrokiem.
– One są dla dziewczyn z długimi nogami. Ty masz krótkie i grube. Szukaj czegoś innego – powiedziała krytycznie.
Przymierzyłam więc trzy pary obcisłych jeansów, które wyszły już z mody, z czego żadna mi się nie spodobała. Ostatecznie jednak wyszłam ze sklepu z przepełnioną torbą zakupową, bo mama kiwała głową z aprobatą. Potrzebowałam tylko tyle. Za to mój brat Antek… och, on był zawsze oczkiem w głowie mamy. Najlepszy, najmądrzejszy, najbardziej zaradny. Prowadzi własną firmę budowlaną, ma trójkę dzieci, żonę, dom z ogrodem. Kiedy przyszedł do mamy z pomysłem, żeby kupić koparkę, od razu dostał „pożyczkę z oszczędności”. Mnie wyśmiała zaś, gdy zamierzałam zrobić najtańszy kurs grafiki komputerowej.
– A komu ty się z tym przydasz?
– Chcę to zrobić dla siebie, mamo...
– Dla ciebie i tak nie ma zbyt wielu perspektyw.
Zostawiłam kupon na stole
Zagrałam spontanicznie. Weszłam do kiosku po znicze i gazetę, a przy okienku leżały kupony. Wzięłam jeden, machinalnie skreśliłam liczby – dokładnie te, które od lat chodziły mi po głowie. Numer mieszkania, dzień śmierci babci, mój szczęśliwy numer i tym podobne. I wtedy to się stało: trafiłam. Nie krzyczałam, nie płakałam, nie skakałam po meblach. Po prostu siedziałam z otwartą buzią, wpatrzona w ekran telefonu, na którym migały wyniki losowania.
Pobiegłam do kuchni, gdzie mama oglądała jakiś turecki serial. Wiecznie siedziała w moim mieszkaniu, bo uznaje, że nie radzę sobie życiowo.
– Mamo, ja… chyba wygrałam w totka.
– Znowu coś zmyślasz? – zmierzyła mnie wzrokiem.
– Nie, serio. Zobacz.
Pokazałam kupon, numerki, wyniki. Przewinęłam, pokazałam jeszcze raz. Mama uniosła brwi.
– No to teraz musisz uważać. Ludzie się w takich sytuacjach gubią. Roztrwaniają wszystko, kupują sobie nie wiadomo co, stają się łatwym celem dla oszustów.
– Pójdę porozmawiać z kimś, kto się na tym zna. Może z doradcą finansowym.
Znałam jednego profesjonalistę. Postanowiłam udać się od razu do niego.
– To dobry plan. Tylko nic nie rozpowiadaj. I zostaw ten kupon, żeby ci nie wypadł. Ja go przypilnuję.
Zrobiłam tak, jak kazała matka: słuchałam jej przecież zawsze. Kupon czekał na mój powrót na kuchennym stole: co mogło się stać? Wyszłam z mieszkania z głową pełną marzeń i pytań. Co dalej? Mieszkanie? Inwestycja? Może podróż życia? Wróciłam po trzech godzinach. Kuponu nie było. Nie było też mamy. Po prostu wyparowała, zostawiając na kuchence niedogotowane ziemniaki.
On ma rodzinę, więc mu się należy
– Mamo, gdzie kupon? – zadzwoniłam do niej od razu po tym, gdy przetrząsnęłam pół kuchni w poszukiwaniu świstka.
– Spokojnie, wszystko załatwione – powiedziała, jakby chodziło o pieczywo ze sklepu.
– Co załatwione?
– Załatwiłam odbiór wygranej, jeszcze trochę biurokracji, podatki i wszystko będzie gotowe. Powiedziałam, że to moje liczby. Pani w kolekturze mnie zna, więc nie było problemu.
Stałam jak sparaliżowana. Faktycznie: ta franca z punktu była dobrą koleżanką mojej matki. Zresztą, nawet gdyby znała prawdę, zapewne i tak zrobiłaby swoje za odpowiedni procent.
– Jak to twoje liczby? To ja je skreśliłam.
– Ale ja je wypisałam wiele razy. Przecież znam te liczby. Zresztą… nie o to chodzi. Posłuchaj. Będę za kwadrans.
Mama zrobiła herbatę, postawiła filiżanki na stole i usiadła naprzeciwko mnie.
– Ty nie masz głowy do pieniędzy. Ani planu, ani perspektyw. No powiedz: co byś zrobiła z taką sumą? Kupiła kota ze złotym ogonem?
– Mam już kota, mamo...
– No właśnie. A Antek ma rodzinę. Dzieci. Dom. Firmę, którą można rozwinąć. On zrobi z tych pieniędzy użytek. Nie zmarnuje ich tak, jak ty.
– Ale to ja wygrałam... – głos mi się łamał, ale choć raz w życiu postanowiłam zawalczyć o swoje. I przegrałam tę walkę.
– Nie bądź dziecinna, Małgosiu. Pieniądze nie są najważniejsze. A ty i tak nie masz niczego na własność, więc może to i lepiej, że trafią do kogoś, kto potrafi nimi zarządzać.
Faktycznie, miesiąc później brat operował już całą sumą. Kupił jakąś działkę, urządzenia do firmy, rekrutował ludzi na nowe stanowiska. Mnie wysłał dziesięć tysięcy „na lepszą przyszłość”.
Antek jeździ do Dubaju, a ja klepię biedę
Od tamtej pory nie rozmawiamy ze sobą tak, jak dawniej. Właściwie to prawie wcale nie rozmawiamy. Antek kupił nowy samochód i zaczął publikować zdjęcia z Dubaju: wrzucił ostatnio fotę z hotelu z widokiem na Zatokę Perską. W podpisach dodaje zawsze coś w stylu: „Ciężka praca popłaca”. Oczywiście upominałam się wiele razy o moje pieniądze. Każda rozmowa wyglądała jednak podobnie.
– Panie biznesmen – mówiłam żartobliwie. – A co ze mną? Chyba nie muszę przypominać ci o tym, że to tak właściwie miały być moje pieniądze?
– Gośka, wyluzuj. Dam ci jakiś procent, jak tylko się dorobię, wiesz, ile miałem inwestycji... – brat jedyne, co potrafi, to owijanie w bawełnę.
– No to słabo idzie ci to dorabianie się. Jedynie wydajesz. Pieniądze zaraz stopnieją.
– Daj spokój. Wiesz, jaki idzie za tym stres? Oglądam się na każdym rogu, czy ktoś mnie nie okradnie. Założyliśmy system ochrony w domu. Pod firmą kręci się podejrzane auto.
– Chętnie podzielę ten stres z tobą.
– Jesteś na to za słaba.
Doskonale wiem, że tę słabość wmówiła mi moja własna rodzina, na czele z kochaną mamusią. Cóż mogę zrobić w tej sytuacji? Skończyło się tak: niedawno zapisałam się na darmowe warsztaty z grafiki komputerowej online. Darmowe, bo brat nie chce dać mi nawet moich własnych pieniędzy na kurs. Po pracy klepię w laptopa i uczę się wszystkiego od podstaw, bo chcę w końcu zrobić coś po swojemu. Może kiedyś ucieknę od tego wszystkiego. Może zacznę od nowa. Bez matki, bez brata... bez pieniędzy, choć może kiedyś znów do mnie przyjdą. Z kotem. I z własnym życiem.
Małgorzata, 34 lata
Czytaj także:
- „Siostra myślała, że na Wielkanoc wybaczę jej to, co zrobiła. Pojednanie nad sałatką warzywną z majonezem nie wystarczy”
- „Teściowa dodaje do sałatki warzywnej jabłka, mimo że wie, że jestem uczulona. Nawet w Wielkanoc nie może mi odpuścić”
- „Niedługo matury, a córka ma fiu-bździu w głowie. Jak tak dalej pójdzie skończy jak jej ojciec”

