„Tradycyjny świąteczny sernik mojej siostry wysychał na wiór, a ona czerwieniała jak barszcz. W końcu wylała nam żale”
„– No, Ula… mogłaś chociaż zrobić wersję z karmelem albo z czymś ekstra – Marek zaśmiał się, podnosząc szklankę. – Teraz to się nie robi takich babcinych. Dzieciaki i tak tego nie ruszą. Ula spojrzała, ale nawet nie odpowiedziała”.

To nie był pierwszy raz, kiedy siedziałam przy tym stole i czułam się jak cień. W naszej rodzinie zawsze było głośno, tłoczno i chaotycznie – dzieci Marka wpadały w drzwi, zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, a jego żona już wtedy stawiała na stół pierwsze talerze z czymś „fit” albo „modnym”. Obok mnie przelewał się ten zgiełk – śmiechy, głośne rozmowy, krzątanie się – jakby życie przetaczało się bokiem, bez zatrzymania się na chwilę przy mojej obecności.
Nazywam się Kamila, mam czterdzieści lat. Mam siostrę Ulę, starszą o prawie dziesięć lat. To jedna z tych, o których nikt do końca nie pamięta na rodzinnych zdjęciach – zawsze trochę z boku, lekko rozmazana. Nigdy nie umiała się przebić. Zawsze była Urszula – ta porządna, bez dzieci, z porządkiem w głowie i w lodówce. Był też Marek – nasz brat, który wszystko wiedział lepiej, nawet kiedy się mylił.
Ula przyszła dziś z sernikiem. Niby nic, a jednak coś. Wykorzystała stary przepis na ciasto jeszcze po mamie – miękkie, trochę za ciężkie, bez orzechów, bez karmelu, bez fajerwerków.
– Upiekłam, bo tak robiła mama – powiedziała cicho, kiedy wnosiła go do kuchni. Już wtedy coś we mnie drgnęło.
Usiadłam z boku jak zawsze. Tylko obserwowałam, jak ten sernik stoi. Jak wysycha. Jak nikt go nie zauważa. A Urszula… po prostu patrzyła. Trochę zbyt długo.
Chciała tylko jednego
– Spróbowałaś już? – Urszula stała przy kuchennym blacie, dłonią poprawiając ściereczkę na boku pojemnika. Sernik był już całkiem zimny. Idealny do krojenia.
– Jeszcze nie miałam okazji – skłamałam. – Ale wygląda... pięknie. Tak jak mama robiła.
Urszula tylko skinęła głową. Wiedziałam, że widzi, jak odwracam wzrok. Przecież wiedziała, że nie wyglądał pięknie. Wyglądał zwyczajnie. Blady, z lekko przypalonym bokiem, na papierze do pieczenia, który odkleił się tylko do połowy. I nie, nikt go jeszcze nie tknął.
Na stole, tuż obok, stało już inne ciasto – nowoczesne, z kremem mango, pistacjami i złotymi posypkami. Ktoś rzucił:
– Zobaczcie, co Asia znowu wyczarowała! – i dzieci już rzuciły się po kawałki.
Marek dołożył:
– No, teraz to się robi ciasta jak z katalogu. Te nasze tradycyjne to już takie... no, wiadomo, staromodne.
Spojrzałam kątem oka na Ulę. Stała z rękami skrzyżowanymi na fartuchu, jakby czekała na coś, co nie nadejdzie. Wzięłam talerzyk. Przecięłam sernik w połowie. Tępy nóż przeciął delikatną masę. Nagle poczułam ten zapach – cytrynowy, z nutą wanilii, ten sam, który unosił się w naszej kuchni, gdy byłam dzieckiem. Odłamał się miękki kawałek.
– Kamila, naprawdę go weźmiesz? – spytała Asia, podając mi inny talerzyk z modnym ciastem. – No weź, tamten... to chyba tak tylko, wiesz, dla zasady. Takie jak kiedyś.
Zacisnęłam usta.
– Właśnie dlatego – odpowiedziałam.
Ula nie powiedziała nic, ale spojrzała na mnie długo. Pierwszy raz od lat uśmiechnęła się do mnie naprawdę.
Zawsze była inna
– No, Ula… mogłaś chociaż zrobić wersję z karmelem albo z czymś ekstra – Marek zaśmiał się, podnosząc szklankę. – Teraz to się nie robi takich babcinych. Dzieciaki i tak tego nie ruszą.
Urszula nawet nie odpowiedziała. Gładziła palcem krawędź swojego talerzyka, na którym wciąż leżał nietknięty kawałek sernika. Delikatnie, jakby się bała go dotknąć.
– Daj spokój – szepnęłam do Marka, pochylając się przez stół. Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
– No co? Przecież mówię żartem – burknął.
Żartem. W naszej rodzinie wszystko, co robiło przykrość, zawsze było „żartem”. Jak wtedy, gdy Ula miała dwadzieścia parę lat i oznajmiła, że marzy, by adoptować dziecko. Mama milczała. Ojciec się zaśmiał. A Marek powiedział:
– Po co ci dziecko, skoro ty nawet nie umiesz z ludźmi rozmawiać?
Od tamtej pory Ula coraz rzadziej cokolwiek mówiła. Zaczęła wycofywać się z rodzinnych spotkań. Potem wróciła – z sernikiem. Zawsze z tym sernikiem.
– Ula to zawsze była trochę… inna – rzuciła ciotka Jadzia, odkładając widelec. – Taka... sama sobie. No, wiecie. Trochę chłodna.
A może to my byliśmy chłodni? Ula nigdy nie miała męża, dzieci, psa ani kota. Miała tylko porządek w lodówce i stare przepisy mamy, przepisane na pożółkłych kartkach. Chyba też długo myślałam, że to wybór, że chciała być sama. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że może po prostu nie miała innej opcji. Nikt jej nie zapytał, czego naprawdę chce. Sernik stał dalej na stole. Tylko mój kawałek był nadgryziony.
Ciągle było niewystarczająco
Wieczór się kończył. Wszyscy już byli rozluźnieni – kieliszki puste, dzieci w piżamach, grały w coś na tablecie pod stołem. Marek gdzieś zniknął, jego żona coś tłumaczyła teściowej o nowej diecie bez glutenu, a ja odruchowo zaczęłam zbierać talerze ze stołu.
W kuchni znalazłam Urszulę. Stała przy blacie, pochylona nad plastikowym pojemnikiem. Przekładała kawałki sernika, starannie, jeden po drugim, jakby od tego zależało coś ważnego. Były nietknięte, chłodne.
– Pomóc ci? – spytałam cicho.
– Nie trzeba – odpowiedziała, nie patrząc na mnie.
Zatrzymałam się obok. Milczałyśmy chwilę, tylko łyżeczka zgrzytnęła o dno pojemnika. Nagle Ula westchnęła, bardzo cicho, i powiedziała:
– Zawsze było trochę za zwykłe. Trochę za mało ciekawe.
Spojrzałam na nią. Wciąż nie patrzyła na mnie, tylko na to pudło z sernikiem. Już wiedziałam, że nie mówi o cieście. Zrobiło mi się duszno. Tyle lat myślałam, że to jej wybór – to, że nigdy nie krzyczała, nie domagała się niczego. A może po prostu nauczyła się nie prosić, bo nikt nie słuchał? Chciałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Tylko w głowie miałam pustkę.
– Zostaw to, ja się tym zajmę – powiedziałam w końcu.
Urszula jednak sama zamknęła wieczko. Przycisnęła dłonią, by dobrze się zatrzasnęło. Odwróciła się i wyszła z kuchni, niosąc sernik w plastikowym pojemniku jak coś kruchego albo cennego. Zostałam sama. Pomyślałam: może ja też jestem „trochę za zwykła”? Trochę zbyt milcząca. Trochę za niewidzialna. Może po prostu niektóre z nas nigdy nie były wystarczające.
Wstyd mi za siebie
Przycupnęłam na schodach przed domem. Było już ciemno, cicho – tylko gdzieś w oddali Marek śmiał się z czegoś, co dla mnie nie miało znaczenia. Trzymałam kubek z zimną herbatą, której nie miałam ochoty pić. Za mną drzwi otworzyły się i ktoś wyniósł worek ze śmieciami. Usłyszałam, jak plastikowy pojemnik z resztkami baskijskiego sernika uderza o dno kubła. Zamknęłam oczy.
Nagle przypomniałam sobie tamtą rozmowę sprzed lat. Urszula – chuda, spięta, z czerwonymi plamami z nerwów na szyi – powiedziała mi wtedy:
– Chciałabym mieć dziecko. Myślałam o tym długo. Może z ośrodka. Może niemowlę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Marek się śmiał:
– Ty? Jako matka? Ula, nie żartuj. Przecież ty ludzi nie lubisz.
Rodzina uznała to za dziwactwo. „Fanaberia, bo się nudzi” – skwitowała ciotka. Urszula już nigdy do tego nie wróciła. Siedziałam na tych schodach i nie mogłam przestać myśleć, ile razy tak było. Ile razy ona coś powiedziała – delikatnie, nieśmiało – a my ją przytłumiliśmy hałasem, śmiechem, lekceważeniem.
Ja siedziałam obok i nigdy się nie wtrąciłam. Nie stanęłam po jej stronie.
Może właśnie dlatego dziś nikt nie je jej sernika. Przez lata nauczyliśmy się go nie widzieć. Tak jak jej. Zamknęłam oczy i po raz pierwszy od dawna poczułam w gardle coś, co przypominało wstyd.
Najważniejsze to być obok
Następnego dnia długo wpatrywałam się w ekran telefonu. Z jednej strony nie chciałam jej zawracać głowy. Z drugiej – nie mogłam przestać myśleć o tych słowach: „Trochę za zwykłe. Trochę za mało”. W końcu zadzwoniłam.
– Ula? To ja… Kamila. Myślałam… może wpadnę do ciebie?
Przez chwilę milczała.
– Jeśli masz ochotę na sernik – został jeszcze kawałek – powiedziała w końcu.
Pojechałam. Bez kwiatów, bez ciasta na wymianę. Po prostu ja, zmarznięta, zmęczona. Trochę za zwykła. Drzwi otworzyła w fartuchu, jakby dopiero co skończyła piec. Pachniało wanilią i cytryną. Usiadłyśmy w jej kuchni – małej, jasnej, sterylnie czystej. Na stole stały dwa talerzyki, dwa kubki z herbatą i pół sernika, tym razem bez pudełka, na podstawce.
Jadłyśmy w ciszy. Każda po kawałku. Potem jeszcze po pół. Nie rozmawiałyśmy o wczoraj. Nie musiałyśmy.
– Pieczesz go co tydzień? – zapytałam w końcu.
– Tak – odpowiedziała. – Czasem komuś daję, czasem jem sama.
Pokiwałam głową. To nie był smutny sernik. Nie był też triumfalny. Po prostu był. Spojrzałam na Urszulę. Jej twarz nie wyrażała zbyt wiele. Może tylko odrobinę spokoju albo rezygnacji. Zrozumiałam wtedy, że nie wszystko da się naprawić. Niektóre relacje mogą po prostu trwać bez wielkich rozmów, bez rozliczeń. Najważniejsze to usiąść z kimś przy stole i nie uciec.
Zrozumiałam coś ważnego
Wróciłam do domu po zmroku. W torbie miałam dwa ostatnie kawałki sernika, które Urszula spakowała w biały papier. „Na później” – powiedziała. Wiedziałam, że to coś więcej niż zwykła paczka na drogę.
W mieszkaniu było cicho. Zdjęłam buty, nie włączając światła i usiadłam przy stole. Spojrzałam na ścianę, gdzie wisi stare zdjęcie – ja i Ula, jeszcze małe. Mamy grzywki przycięte kuchennymi nożyczkami, ręce ubrudzone mąką, uśmiechnięte twarze. Nie wiem, kiedy to się wszystko rozjechało. Może wtedy, gdy Marek zaczął rządzić, a my – obie – nauczyłyśmy się tylko nie przeszkadzać.
Przez lata myślałam, że Urszula to chłodna, zdystansowana kobieta. Może po prostu przez lata nie miała komu pokazać ciepła? Może piekła ten sernik, nie po to, żeby ktoś go pochwalił, ale żeby choć przez chwilę poczuć, że mama jest blisko. Że coś z przeszłości zostało.
Czy przez całe życie byłam tylko dodatkiem do cudzych historii? Cichym tłem w teatrze cudzych dramatów? Już nie chcę taka być. Nie chcę być „trochę za zwykła”. Nie chcę być „trochę za mało”. Dla nikogo. A najbardziej – dla siebie.
Jutro odwiozę Urszuli pusty pojemnik. Powiem, że sernik był idealny. Bo był. Nawet jeśli został tylko okruchem tego, co mogło między nami być. Może nie zaczniemy wszystkiego od nowa, ale możemy nie kończyć.
Kamila, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Co roku siostra przyjeżdża z rodziną na święta. Nic nie robią i traktują nasz dom jak darmowy hotel”
- „W święta czuję się jak robot sprzątający. Zasuwam od rana do nocy sama, a rodzina nawet nie kiwnie palcem, by mi pomóc”
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”

