„Wydawałam oszczędności na faceta, bo wierzyłam w jego bajki o miłości. Uratował mnie niespodziewany telefon z banku”
„Wprowadził się do mnie po trzech miesiącach. Wszyscy mówili, że to za szybko – ale ja byłam zakochana. Z czasem zaczęłam płacić za obiady, rachunki, benzynę. Piotr ciągle coś gubił – raz portfel, raz dowód, raz hasła do banku. Tłumaczył, że to przez stres, że „takie życie artysty”, że się ogarnie. I ja… wierzyłam. Do czasu”.

- Redakcja
Uczę języka polskiego w liceum. Dzieciaki mówią na mnie „Pani Asia”, czasem nawet lubią te moje rozmowy o Mickiewiczu i tęczowych impresjach. A ja… cóż, po szkole wracam do pustego mieszkania i włączam audiobooki, żeby ktoś do mnie mówił. Przez ostatnie lata przyzwyczaiłam się do samotności jak do starego swetra – trochę drapie, trochę uwiera, ale już tak długo jest ze mną, że nie umiem go wyrzucić.
W miłości miałam raczej pod górkę. Jeden facet zdradził mnie z koleżanką z uczelni, drugi – z własną matką był bardziej związany niż ze mną. Trzeci po prostu zniknął. Przestał odpisywać, odbierać, jakby rozpłynął się w powietrzu. Przysięgłam sobie, że nie będę już nikomu gotować rosołu na niedzielę, jeśli nie poczuję, że to naprawdę coś znaczy.
I wtedy poznałam Piotra. Z aplikacji randkowej. Pierwsze wrażenie? Zupełnie nie w moim typie – broda, tatuaże, taki „wolny duch”. Ale w wiadomościach był inny niż wszyscy. Nie rzucał tanich tekstów, nie zaczynał od: „co tam u ślicznotki?”. Zamiast tego napisał: „Znasz może jakieś słowo, które pachnie domem?” I tak jakoś... przepadłam.
Pierwsza randka – kawa, druga – spacer, trzecia – jego uśmiech i dotyk dłoni na moim nadgarstku. Wszystko było jak z filmu. Zakochałam się szybko. Za szybko. Piotr mówił, że w końcu spotkał kobietę, z którą chciałby zamieszkać, jechać do Chorwacji kamperem i mieć psa. Marzył głośno, a ja... słuchałam i chłonęłam każdą wizję.
Znowu zgubił portfel
– Cholera… Asia, nie uwierzysz – mruknął Piotr, przeszukując kieszenie płaszcza z miną, jakby zgubił własną rękę. – Miałem go, jak wychodziliśmy…
Staliśmy przy kasie. Kelnerka już trzymała terminal, zniecierpliwiona, a za nami ustawiła się kolejka.
– Piotrek… no nie mów, że znowu…? – westchnęłam i już sięgałam do torebki.
– Naprawdę, to jakiś absurd. Może wypadł w aucie? Albo w restauracji? – mówił półgłosem, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy słyszeli, jaki z niego biedny pechowiec.
Zapłaciłam. Trzeci raz w tym miesiącu. Kolacja z owocami morza i butelką wina – nie najtańsza przyjemność.
Wyszliśmy w milczeniu. W taksówce Piotr spojrzał na mnie tym swoim „rannym wzrokiem”.
– Kochanie, nie złość się. Przysięgam, że nie wiem, jak to się dzieje. To nie jest tak, że nie chcę płacić. Wiesz przecież, że jak tylko znajdę tę zgubę albo jak odblokują mi kartę, to wszystko ci oddam.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego. Na te jego oczy, lekko przekrwione. Na brodę, którą ostatnio coraz rzadziej przycinał. Na dłonie – artysty, jak mówił – wiecznie z plamami po kawie i tuszu.
– Wiesz, że to już trzeci raz? – powiedziałam cicho. – Trzeci w tym miesiącu.
– No… – Piotr zaśmiał się nerwowo. – Trzeci. Ale przecież nie specjalnie. Ty wiesz, jak ja ostatnio żyję w chaosie. Ten projekt, to zlecenie, terminy, klienci jak z piekła rodem...
– Tylko że to zawsze ja wyciągam kartę – przerwałam. – I ja płacę. A ty mówisz: „Ogarnę się”.
– I się ogarnę! – złapał mnie za dłoń. – Asieńko, nie odwracaj się ode mnie, dobra? Ja ci wszystko oddam. Wiesz, że cię kocham.
Nie odpowiedziałam. Milczałam przez resztę drogi.
Następnego dnia spotkałam się z Karoliną. Siedziałyśmy w jej kuchni, parzyła mi herbatę i patrzyła tak, jak tylko przyjaciółka potrafi – bez ocen, ale z tą cichą troską.
– I co, znowu ty płaciłaś? – zapytała wprost.
– No... tak wyszło – odparłam.
– Asia, no błagam cię. Czy ty nie widzisz, że coś tu nie gra?
– Przesadzasz. Piotr jest… po prostu roztrzepany. Artystyczna dusza.
– Artystyczna dusza? Czy może cwaniak, który wie, że się zakochałaś i możesz wszystko wybaczyć? – w głosie Karoliny pojawił się gniew.
– Karola, on nie jest taki. Naprawdę... Nie wiesz wszystkiego. Miał trudne dzieciństwo, ojciec pił, matka się leczyła... On po prostu nie miał stabilizacji. Teraz się stara.
– Albo się nie stara i dobrze wie, jak cię rozegrać.
Karolina spojrzała mi w oczy. Chciałam się obrazić, wyjść, trzasnąć drzwiami. Ale… coś mnie zatrzymało.
Wróciłam do domu, usiadłam na łóżku i spojrzałam w sufit. Przez chwilę czułam tylko ciszę. Potem przyszło pytanie, które zepchnęłam na dno od tygodni: Czy ja naprawdę wierzę, że to tylko przypadek?
Zablokowali mu konto
Wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Miałam lekcje od rana, potem kilka spraw do załatwienia na mieście. Otwierając drzwi, usłyszałam znajome brzdęknięcie – Piotr siedział przy biurku, słuchając muzyki i stukając coś na laptopie.
– Cześć, skarbie – rzucił przez ramię. – Przypadkiem nie masz chwilki?
Wiedziałam już, co oznacza „chwilka” w jego wydaniu. Zawsze zaczynało się niewinnie.
– Mam – powiedziałam, zdejmując płaszcz. – Co się stało?
– Wiesz co… – Piotr podrapał się po szyi, jak zawsze, gdy szykował jakieś „złe wiadomości”. – Nie uwierzysz, co mi zrobili w banku. Zablokowali mi konto.
– Co?! – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Jak to „zablokowali”?
– Normalnie. Dzwoniłem, pytałem, ponoć jakieś podejrzane transakcje, coś im nie pasowało, jakiś przelew rzekomo z Nigerii, chociaż ja nic nie robiłem. Wszystko zablokowali do wyjaśnienia. Powiedzieli, że może to potrwać nawet do tygodnia. I to mimo że ja już wszystko wyjaśniłem.
– I co teraz?
– Wiesz... Potrzebuję od ciebie przysługi – powiedział łagodnie, wstając i podchodząc do mnie. – Mam jedno zobowiązanie, które muszę uregulować. Tylko kilka tysięcy. Na dwa, trzy dni maks. Później wszystko ci zwrócę.
– Ile dokładnie? – zapytałam ostrożnie.
– Trzy i pół tysiąca – powiedział cicho. – Ale Asia, to tylko na chwilę. Dosłownie. Pojutrze wszystko wraca na konto.
– A nie możesz poprosić rodziny?
– Nie chcę ich martwić. Mama ma problemy ze zdrowiem, a ojcu nie ufam. Wiesz, jaki był. A poza tym… Ty jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Chciałam coś powiedzieć, ale jego słowa zatrzymały mnie jak ściana.
– Joanna, spójrz na mnie – powiedział i podszedł bliżej. – Wiesz, że nigdy bym cię nie oszukał. Kocham cię. Chcę z tobą być, na serio. Zawsze. To tylko przejściowy kryzys.
– Ale oddasz do piątku? – zapytałam jeszcze raz, już ciszej.
– Obiecuję – powiedział i pocałował mnie w czoło.
Zgodziłam się. Wieczorem leżałam w łóżku, słysząc w łazience szum wody. Piotr brał prysznic, nucąc coś pod nosem. Mój telefon leżał w dłoni, a ja patrzyłam na stan konta. Pozbyłam się właśnie części oszczędności, które zbierałam na kurs językowy.
Trzy i pół tysiąca. Tak po prostu. „Może przesadzam” – myślałam. „Może to tylko ja mam takie obsesje na punkcie pieniędzy. On mnie kocha. Po prostu ma pecha”. Ale wewnątrz, gdzieś głęboko, czułam ścisk w żołądku. Czułam, że coś się zaczyna wymykać spod kontroli.
Wspólny samochód
– A może kupimy coś razem? – zapytał Piotr pewnego wieczoru, ot tak, między jednym łykiem herbaty a drugim.
– Co masz na myśli? – zapytałam ostrożnie, nie odrywając wzroku od kubka.
– Samochód. Wspólny. Bo przecież i tak najczęściej jeździmy razem, a ten twój Ford ledwo zipie. Ja mam kontakt, który może załatwić nam auto w super stanie, prawie nowe. Tylko trzeba się szybko zdecydować. I… no wiesz… zrobić przelew.
Znieruchomiałam.
– Przelew? Ile?
– Dwadzieścia osiem tysięcy. Ale połowę wrzucam ja. Tylko teraz, wiesz… przez to konto, to lepiej, żebyś przelała ty. Zrobimy na ciebie umowę, wszystko legalnie. Tylko… dane do przelewu mam zapisane w telefonie. Chcesz?
Podał mi kartkę z numerem konta. Wzięłam ją i… poczułam, jak coś się we mnie zacina. Niepewność. Głos intuicji, który wcześniej tylko szeptał, teraz wrzeszczał.
Weszłam w aplikację bankową, wpisałam kwotę i dane odbiorcy. Nacisnęłam „wyślij”. I wtedy… coś się stało.
Na ekranie pojawił się komunikat:
„Przelew odrzucony. Odbiorca znajduje się na liście podejrzanych o oszustwa. Prosimy o kontakt z bankiem.”
– Asia, co się dzieje? – zapytał Piotr, podchodząc do mnie, udając zaskoczenie. – Czemu nie przeszło?
– Nie wiem – wymamrotałam. – Jakiś błąd… Albo... – urwałam.
Telefon zadzwonił dosłownie po minucie. Numer infolinii bankowej.
– Dzień dobry, tu konsultant banku. Czy przed chwilą próbowała pani zrealizować przelew na kwotę 28 tysięcy?
– Tak, na samochód.
– Czy zna pani osobiście odbiorcę?
– To… mój partner – odpowiedziałam niepewnie.
– Proszę zachować ostrożność. Odbiorca figuruje w naszej bazie jako osoba powiązana z wieloma sprawami o wyłudzenia. Czy kontaktował się z panią ktoś z policji?
Zbladłam. Zadrżały mi ręce.
– Nie – wyszeptałam. – Nie…
Rozłączyłam się i wyszłam na spacer. Gdy doszłam do siebie i wróciłam, zorientowałam się, że jestem sama w mieszkaniu. Przed rozmową zostawiłam go w salonie. Teraz weszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i wzięłam telefon. Chciałam przeszukać jego rzeczy. Półka w szafie, którą zawsze trzymał zamkniętą – była pusta. Zniknęły jego bluzy, perfumy, książki. Sprawdziłam łazienkę – brak szczoteczki, brak kosmetyków.
Zajrzałam do jego komody. Nic. Telefon Piotra był wyłączony. Messenger – nieaktywny. Mail – nieodczytany. Zniknął. Nie powiedział ani słowa. Nie zabrał mnie ze sobą w żadną podróż. Nie kupiliśmy auta. Nie oddał mi żadnych pieniędzy. Oddał mi za to coś innego: ból, wstyd i pustkę.
Zgłosiłam sprawę
Telefon do Karoliny był ostatnią rzeczą, na którą miałam siłę. Ale nie chciałam być sama. Nie dziś.
– Piotrek zniknął – powiedziałam, ledwo wydobywając głos. – Wyszedł i się nie odezwał. Jego rzeczy… zniknęły.
– Czekaj, co? – Karolina zamilkła po drugiej stronie. – Żartujesz?
– Nie. Próbowałam mu przelać pieniądze, bo chciał „wspólnie kupić auto”. Ale bank odrzucił przelew. Skontaktował się ze mną konsultant. Powiedział, że konto, na które miał trafić przelew, należy do oszusta. A potem… potem go już nie było.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Ciężka. Dusząca.
– Asia, mówiłam ci, że coś z nim nie gra. Tyle razy. Ale nie… ty wiedziałaś lepiej. On tylko „miał pecha”, „szukał pracy”, „gubił portfel”.
– Myślisz, że nie wiem?! – wrzasnęłam nagle. – Myślisz, że nie biję się w pierś od godziny?! Ja mu ufałam, Karola. Naprawdę wierzyłam, że… że mnie kocha.
– A on cię po prostu okradł.
– Tak – szepnęłam. – I nawet nie zabrał gotówki. Tylko mnie. Mnie zostawił.
Położyłam się na kanapie i płakałam. Płakałam bezgłośnie, zaciskając zęby, żeby nie wyć. Następnego dnia poszłam do banku. Wzięłam numerek. Czekałam na swoją kolej, jakby to miało wszystko odwrócić.
– Chodzi o próbę przelewu na podejrzane konto – powiedziałam do konsultanta. – Czy możecie mi powiedzieć coś więcej?
– Proszę pani – odparła kobieta za biurkiem, przeglądając historię. – Tego konta szukamy już od jakiegoś czasu. Pojawiły się zgłoszenia. Często są to kobiety, które zostały zmanipulowane przez… bliskich.
„Bliskich.” To słowo zabolało najbardziej.
Zgłosiłam sprawę na policję. Opowiedziałam wszystko: o „zgubionych portfelach”, „zablokowanym koncie”, o wspólnych planach. Pokazałam zdjęcie. Spisali notatkę, pokiwali głowami. Ale nie obiecywali zbyt wiele. Wracając do domu, czułam się jak idiotka. Naiwna baba.
Wzięłam do ręki notes. Zaczęłam zapisywać wszystko: daty, kwoty, słowa, które mówił. Robiłam to, żeby zapamiętać. Żeby już nigdy więcej nie dać się nabrać. Żeby wbić sobie do głowy, że miłość to nie romantyczne obietnice. To czyny.
Nie tylko ja
Nie spałam prawie całą noc. Wciąż miałam przed oczami jego buty z porozpinanymi sznurówkami, które jeszcze wczoraj stały przy drzwiach. Słoik z miodem, który przyniósł od „cioci z Mazur”. Zapach jego perfum na mojej poduszce. Wszystko – jakby nadal był. Jakby wyszedł tylko na papierosa. Ale go nie było. I nie wracał.
Wzięłam laptopa. Wpisałam jego imię i nazwisko w Google. Potem – numer telefonu. Potem – maila, którego podał mi na samym początku. Strona po stronie, forum po forum. W końcu trafiłam. Wątek: „Czy ktoś zna tego mężczyznę?” Zdjęcie. To samo spojrzenie, ten sam tatuaż na nadgarstku. Inna kobieta w tle. Zamarłam. Wczytałam się w komentarze. Jedna po drugiej – kobiety. Pisały o facecie, który zniknął z ich życia po pożyczeniu pieniędzy. O obietnicach wspólnego mieszkania. O „tymczasowych problemach z kontem”. O „nowej pracy, która już za chwilę zmieni wszystko”.
Wszystko brzmiało znajomo. Wysłałam prywatną wiadomość do jednej z nich – Małgorzaty. „Przepraszam, czy możesz mi powiedzieć coś więcej o tym facecie? Myślę, że też padłam jego ofiarą…” Odpisała po godzinie. „O Boże, kolejna… Jest nas więcej. Mówił ci o wspólnym aucie? Bo mnie też. Nawet kwotę podał tę samą”. Pisałyśmy do siebie długo. Wymieniałyśmy historie, daty, szczegóły. Każda historia jak kalka. Piotr – czy jakkolwiek się naprawdę nazywał – był mistrzem.
– Czuję się jak idiotka – napisałam jej w końcu.
– Nie jesteś. On wiedział, jak manipulować. Wiedział, jak wygląda kobieta, która pragnie miłości. Która za długo była sama. On był jak lustro, które odbijało to, czego najbardziej chciałyśmy.
Czytałam to zdanie kilka razy. Miała rację. Piotr mówił mi dokładnie to, co chciałam usłyszeć. A ja… chłonęłam każde jego słowo. Później napisałam jeszcze do dwóch innych kobiet. Wszystkie miały tę samą historię. Te same słowa. Te same oszustwa. Wieczorem siedziałam w kuchni i patrzyłam w ciemne okno. Przez chwilę wyobraziłam sobie, że Piotr wraca. Wchodzi, jakby nic się nie stało, uśmiecha się i mówi: „Przepraszam, Asia. Wszystko wyjaśnię”. Ale to byłoby zbyt proste. Życie takie nie jest.
Będę ostrożniejsza
Minęły trzy miesiące. W tym czasie przeszłam przez wszystkie stadia emocji: wściekłość, wstyd, żal, a na końcu... coś w rodzaju akceptacji. Już nie sprawdzam skrzynki co wieczór z nadzieją, że pojawi się od niego wiadomość. Już nie wyobrażam sobie, że dzwoni domofon i słyszę jego głos. Zniknął. I dobrze.
Zaczęłam terapię. Na początku było trudno – niełatwo jest opowiadać obcej osobie, jak bardzo dałaś się zrobić w konia. Ale terapeutka powiedziała coś, co zmieniło perspektywę:
– To nie ty byłaś naiwna. To on był wyrachowany.
Poczułam, że coś się we mnie otwiera. I że może nie jestem aż tak głupia, jak mi się wydawało. Uczę się stawiać granice. Uczę się mówić „nie”. Uczę się, że nie muszę być „miła” i „wyrozumiała” za wszelką cenę. I że miłość, ta prawdziwa, nie przychodzi z plikiem obietnic i prośbami o przelew.
Wróciłam do oszczędzania. Zrobiłam porządki nie tylko w szafach, ale i w kontaktach. Usunęłam jego zdjęcia, jego numer, jego ślady. Ale nie wszystko wyrzuciłam. Zostawiłam jedno – tę lekcję.
Piotr był jak lustro, w którym zobaczyłam nie tylko jego kłamstwa, ale też swoje własne tęsknoty. I teraz, choć jeszcze czasem boli, wiem już, że nie chcę wracać do tamtej siebie. Bo tamta Joanna dawała za dużo. I brała za mało. Dziś nie jestem gotowa na kolejną miłość. Ale jestem gotowa... na siebie. I to wystarczy. Bo miłość nie powinna kosztować – zwłaszcza wszystkich oszczędności.
Joanna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyjechałem na rok do Norwegii, by zarobić na rodzinę. W tym czasie żona zrobiła mnie na szaro i puściła z torbami”
- „Ożeniłem się z bogatą wdówką dla kasy. Byłem przekonany, że ją przechytrzę, ale to ona wykiwała mnie”
- „Uwierzyłem w zdradę, której nie było, zamiast zaufać żonie. Teraz zamiast świętować rocznicę, chodzę po prawnikach”

