„Tomek oświadczył się, a potem zmusił mnie do podpisania intercyzy, której nie rozumiałam. A niby tak mnie kochał”
„– Karola, nie bądź dziecinna. Życie to nie bajka. To układ. A ja zabezpieczyłem się na wypadek, gdyby coś poszło nie tak – powiedział. Zamilkłam. Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś o ścianę”.

- Redakcja
Kiedyś wierzyłam, że miłość to wszystko. Serio. Że wystarczy spotkać tego jedynego, tego, który cię rozumie bez słów, patrzy na ciebie tak, że zapominasz o całym świecie, i już. Że dalej jakoś się ułoży. Naiwna? Może. Ale byłam szczęśliwa. Przynajmniej przez chwilę.
Na początku był idealny
Tomka poznałam na imprezie u wspólnego znajomego. Stał z kieliszkiem wina, cały na czarno, i tak patrzył, jakby wszystko już o mnie wiedział. Nie mówił wiele, ale jak już coś powiedział, to z takim spokojem i pewnością siebie, że czułam się przy nim jak roztrzęsiona dziewczynka, która wreszcie może się komuś powierzyć. A ja bardzo chciałam komuś się powierzyć.
Zawsze punktualny, elegancki, z klasą. Otwierał mi drzwi od samochodu, całował w dłoń, przynosił białe róże. Moja mama mówiła, że przypomina jej dawnych dżentelmenów z filmów. Wtedy też tak myślałam. Dla niego rzuciłam wszystkie dotychczasowe znajomości – nie dlatego, że mi kazał. Po prostu przestali się liczyć. Tylko on się liczył.
Po roku zamieszkaliśmy razem. Po dwóch – oświadczył się. W piękny weekend w górach, z pierścionkiem, który lśnił jak z katalogu. Klęknął przy ognisku i zapytał, czy zostanę jego żoną.
– Nareszcie! – pisnęła moja przyjaciółka Anka, kiedy pokazałam jej pierścionek. – Ale... serio Karola, jesteś pewna?
– No jasne, że jestem. A czemu pytasz?
– Nie wiem. Po prostu... coś mi w nim nie gra. Taki jakiś... zimny, nie uważasz?
– Tomek? Nie, on po prostu nie pokazuje emocji jak dzieciak. Jest dorosły, dojrzały. Po prostu wie, czego chce – broniłam go wtedy z zacięciem.
Anka tylko wzruszyła ramionami. Już wtedy coś czuła. A ja... nie chciałam widzieć.
Dał mi intercyzę
– Karola, zanim pojedziemy na próbę generalną do kościoła, chciałbym, żebyś coś przeczytała i podpisała – powiedział Tomek pewnego wieczoru, wręczając mi teczkę. Byłam w dresie, z maseczką na twarzy, kombinowałam z fryzurą. Nawet nie spojrzałam na papiery.
– Co to? – zapytałam, ziewając.
– Intercyza. Spisałem to z moim prawnikiem. Tak na wszelki wypadek. Dla porządku, dla bezpieczeństwa. Wiesz, jak jest.
Zamarłam. Intercyza? Przecież mieliśmy budować wspólne życie. Wspólne konto, wspólne plany, wspólne wszystko. Tylko... nie chciałam wyjść na histeryczkę.
– Ale Tomek… czemu dopiero teraz?
– Bo nie chciałem ci fundować stresu wcześniej. A poza tym – to nic takiego. Ot, formalność. Chroni obie strony. Tak się teraz robi – wzruszył ramionami i wrócił do telefonu.
Patrzyłam na dokumenty z uczuciem dziwnego skurczu w żołądku. Było tam mnóstwo paragrafów, odniesień, dziwnych sformułowań. Nie rozumiałam z tego wiele. Próbowałam coś powiedzieć, ale Tomek zdusił temat jednym zdaniem:
– Przeczytaj spokojnie i podpisz, kochanie. To tylko papier.
I wtedy coś we mnie pękło. Zamiast zadzwonić do prawnika, zamiast zapytać Ankę, zamiast poprosić o czas… podpisałam. Bo ślub już za dwa tygodnie. Bo wszystko gotowe. Bo go kochałam.
Nie tego się spodziewałam
Dziwne to uczucie – czekać na coś przez całe życie, a potem żałować, że to w ogóle się wydarzyło. W dniu ślubu byłam najszczęśliwsza na świecie. Miałam suknię jak z bajki, bukiet piwonii, a w oczach Tomka błysk, którego nie widziałam od miesięcy. Myślałam, że to znak. Że będzie lepiej. Nie było. Już tydzień po ślubie coś się zmieniło. Tomek nie patrzył na mnie z czułością, tylko z jakimś chłodnym dystansem. Rano wychodził bez słowa, wracał późno. Gdy zapytałam, czy coś się stało, wzruszył ramionami.
– Nic się nie dzieje. Nie dramatyzuj.
Nie dramatyzuj – słyszałam to coraz częściej. Gdy próbowałam się przytulić – zbywał mnie. Gdy chciałam pogadać – wlepiał oczy w telefon.
Któregoś dnia usiedliśmy do kolacji, którą przygotowałam specjalnie: jego ulubione risotto, czerwone wino, świece.
– Myślałam, że porozmawiamy... Może kupimy razem mieszkanie? Coś naszego?
Tomek spojrzał na mnie, jakby nie rozumiał.
– Po co? Przecież mieszkanie już mam. Jest moje. Po co komplikować?
– Ale... my jesteśmy małżeństwem.
– No i?
Zatkało mnie. I wtedy zadzwoniłam do Anki. Spotkałyśmy się pod jej blokiem, w deszczu, z herbatą w papierowym kubku.
– Karola… – zaczęła ostro. – Ty w ogóle czytałaś tę intercyzę?
– Przejrzałam...
– To idź z tym do prawnika. Albo chociaż przynieś mi, to przeczytam. Bo coś mi tu bardzo śmierdzi.
Byłam głupia
Położyłam dokument na biurku. Pani S. podniosła wzrok, uniosła brwi, skinęła głową i zaczęła czytać. Milczała. Długo. Słyszałam tylko odgłos przewracanych kartek. Serce waliło mi jak szalone, a pot zaczynał spływać mi po plecach. Wreszcie spojrzała na mnie. Spokojnie. Zbyt spokojnie.
– Karolino... podpisując tę intercyzę, zrzekła się pani jakichkolwiek roszczeń do majątku męża – powiedziała, kładąc dłonie na papierze. – Bez względu na to, kiedy i z jakich pieniędzy został on nabyty.
– Jak to? Przecież jesteśmy małżeństwem – wtrąciłam, z głosem jakby nie moim.
– Nie w świetle tej umowy. W praktyce to tak, jakbyście byli osobnymi bytami gospodarczymi. Pani nie ma prawa do jego nieruchomości, konta, samochodu, firmy... niczego.
– A co z tym, co ja dołożyłam teraz? – przerwałam drżąco.
– To się nie liczy.
Siedziałam w ciszy. Nie miałam nawet siły zapytać, czy można coś z tym zrobić. Po prostu patrzyłam na kartkę, na której czarno na białym stało: nie masz nic. Zostajesz z niczym.
Mąż był zimny
Stał w kuchni, w koszuli bez zagnieceń, jak zawsze. Parzył herbatę. Idealny obrazek, gdyby nie to, że ja właśnie wróciłam z kancelarii z sercem w strzępach.
– Tomek – zaczęłam cicho.
Odwrócił się, spojrzał. Obojętnie.
– Musimy porozmawiać.
– O czym?
– Byłam u prawniczki. Pokazałam jej intercyzę.
Zamilkł. Nie udawał zaskoczenia. Po prostu westchnął.
– I?
– I dowiedziałam się, że nie mam prawa do niczego. Nic mi się nie należy. Nawet to mieszkanie, w którym płaciłam rachunki, jest wyłącznie twoje. Wszystko, co mamy, formalnie należy do ciebie. Ja nie mam nic.
– Takie były ustalenia – wzruszył ramionami.
– Jakie ustalenia, do cholery?! – wybuchłam. – Ty mi to dałeś do podpisania dwa tygodnie przed ślubem! Mówiłeś, że to nic nie znaczy!
– Bo to właśnie była formalność. Dla mnie.
– Dla ciebie?! A dla mnie to było przekreślenie własnego bezpieczeństwa! Własnego życia!
– Karola, nie bądź dziecinna. Życie to nie bajka. To układ. A ja zabezpieczyłem się na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
Zamilkłam. Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś o ścianę.
– A uczucia? A zaufanie?
– Uczucia, Karola, nie płacą rachunków. Intercyza – tak.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam z wieszaka jego poduszkę i cisnęłam nią w stronę salonu.
– Śpisz na kanapie. Od teraz.
Nie wiem, co będzie
Spakowałam się tydzień później. Dwie walizki. Najważniejsze rzeczy. Resztę miałam gdzieś. Wysłałam Ance wiadomość: Mogę się do was na chwilę wprowadzić? Dłużej nie wytrzymam. Odpisała w minutę: Jasne. Przyjedź od razu.
Wychodziłam, kiedy Tomek siedział przy komputerze. Nie zapytał, gdzie idę. Nie zatrzymał. Nawet nie spojrzał. Nawet nie udawał, że mu zależy. Anka przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Zrobiła herbatę, rozłożyła kanapę. Nie zadawała pytań. Dopiero następnego dnia, kiedy siedziałam z kocem po uszy i patrzyłam w okno, powiedziała:
– Wiedziałaś, ale nie chciałaś wiedzieć, co?
– Tak – wyszeptałam.
– A teraz?
– Teraz czuję się głupia. Naiwna. I... zła na siebie, że to pozwoliłam.
– I co teraz?
– Nie mam pojęcia. Chyba zostanę rozwódką z niczym.
Karolina, 28 lat
Czytaj także:
- „Z plantacji borówek wróciłam z nasionkiem w moim ogródku. Nie wiem, czy plony za 9 miesięcy zbierze ojciec czy syn”
- „Na wakacjach mąż był o mnie chorobliwie zazdrosny. Gdy pewnego ranka wstałam, nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił”
- „Sprzedaliśmy działkę, by spłacić długi syna. Trzy miesiące później znów był na minusie i prosił o kasę”

