„To miały być wspaniałe ferie w górach. Szkoda, że zamiast do uroczego pensjonatu, trafiliśmy do skansenu jak z PRL-u”
„Zasłony w oknach wyglądały na takie, które nie widziały pralki od czasów PRL-u. Na szafce nocnej stał telefon stacjonarny rodem z lat osiemdziesiątych, a przy drzwiach do łazienki wisiał mały telewizor z wypukłym ekranem i masywnym kineskopem”.

- Redakcja
– Już za chwilę, już za moment! – powiedziałam podekscytowana, gdy samochód wspinał się coraz wyżej po krętej, górskiej drodze.
Od tygodni czekałam na ten wyjazd. Weekend w klimatycznym, góralskim pensjonacie miał być dokładnie tym, czego potrzebowałam: odpoczynkiem od miasta, pracy i ekranów. Opis na stronie brzmiał jak spełnienie marzeń – „odnowione wnętrza”, „niepowtarzalna atmosfera”, „przytulne, stylowe pokoje”.
Miałam złe przeczucia
– Oby tylko nie było jak ostatnio… – rzucił Paweł, patrząc na mnie spod oka.
– Co masz na myśli?
– No, pamiętasz tamten domek nad jeziorem? W opisie były „piękne widoki”, a dostaliśmy pokój z widokiem na śmietnik.
– Oj, nie dramatyzuj. Tu na pewno będzie inaczej.
Pensjonat wyłonił się nagle zza zakrętu – duży, drewniany budynek, który faktycznie miał swój urok, ale… coś w nim nie pasowało. Dach nosił ślady wilgoci, a okna wyglądały na stare.
– No to co? Witamy w raju! – rzucił Paweł, gasząc silnik.
W recepcji od razu uderzył nas specyficzny zapach – coś między starym drewnem, kurzem a wilgocią. Ściany zdobiły kiczowate obrazy z jeleniami, a w kącie stał olbrzymi zegar z kukułką, który wyglądał, jakby miał za sobą długą historię… i nie najlepszą.
Z pomieszczenia obok wyjrzała starsza kobieta w grubym, wełnianym swetrze. Kiedy tylko nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko.
– Dobry wieczór! Witamy w naszym domku z duszą!
Coś mi mówiło, że ta dusza może mnie jeszcze nieźle nastraszyć.
To był koszmar
Paweł odebrał klucz od gospodyni i z uśmiechem podał mi go do ręki.
– Pokój numer siedem, proszę bardzo, pani hrabino.
– Oby tylko siedem nie było numerem przeklętym – rzuciłam pół żartem, pół serio, bo im dłużej stałam w tej recepcji, tym gorsze miałam przeczucia.
Ruszyliśmy po wąskich, drewnianych schodach. Każdy stopień skrzypiał złowieszczo, jakby ostrzegał nas przed tym, co czeka na górze. Paweł otworzył drzwi do pokoju i… cóż, jeśli „odnowienie” oznaczało tylko nową warstwę farby na ścianach, to faktycznie właściciele nie kłamali.
Na środku pokoju stało wielkie, drewniane łóżko z kutym wezgłowiem, które wyglądało solidnie, ale skrzypnęło głośno, gdy tylko Paweł na nim usiadł.
– Noo, to się nazywa autentyczny, góralski klimat! – powiedział, próbując się rozsiąść.
– Autentyczny skansen – poprawiłam go, rozglądając się po wnętrzu.
Myślałam, że to żart
Zasłony w oknach wyglądały na takie, które nie widziały pralki od czasów PRL-u. Na szafce nocnej stał telefon stacjonarny rodem z lat osiemdziesiątych, a przy drzwiach do łazienki wisiał mały telewizor z wypukłym ekranem i masywnym kineskopem.
– O, telewizja retro! Ciekawe, czy złapiemy jakieś czarno-białe filmy z lat sześćdziesiątych – Paweł próbował obrócić wszystko w żart.
Ale ja nie miałam ochoty się śmiać. Wzięłam głęboki oddech i zajrzałam do łazienki.
– No nie… – jęknęłam.
Z kranu kapała woda, a wanna miała dziwne plamy, których nie chciałam nawet analizować. Pod umywalką stała plastikowa miska – chyba na wypadek, gdyby woda lała się nie tam, gdzie powinna. Wróciłam do pokoju, zaciskając dłonie w pięści.
– To jakiś żart? Miało być po remoncie!
Paweł wzruszył ramionami i wskazał ręką na belki sufitowe.
– Może tak wygląda góralski styl?
– To nie styl, tylko stan przedzawałowy – syknęłam.
Spróbowałam się uspokoić, ale gdy włączyłam telewizor i usłyszałam charakterystyczne buczenie kineskopu, miarka się przebrała.
– Nie, ja tak nie mogę – rzuciłam i sięgnęłam po kurtkę. – Idę pogadać z tą kobietą na dole.
– Powiedz jej, żeby dodała do oferty „weekend w stylu PRL – idealny dla fanów nostalgii” – Paweł zarechotał, ale ja byłam już na schodach.
Zbagatelizowała problem
Gdy zeszłam na dół, okazało się, że nie tylko ja miałam problem z „niepowtarzalną atmosferą” tego miejsca. W recepcji stała para turystów – mężczyzna w okularach i kobieta w sportowej kurtce. Oboje wyglądali na równie zirytowanych jak ja.
– Naprawdę nie chcemy robić problemu, ale to, co mamy w pokoju, to lekka przesada… – zaczęła kobieta.
– Oj, dziecko, co za czasy, ludzie tylko marudzą i marudzą – gospodyni westchnęła ciężko, jakbyśmy właśnie zburzyli jej spokój emerytki na wczasach. – A co tam niby takiego strasznego?
Wzięłam głęboki oddech i dołączyłam do rozmowy.
– Na przykład wanna z plamami i cieknący kran?
– A u nas światło miga jak w horrorze! – dodał mężczyzna.
Właścicielka pokręciła głową z rozbawieniem.
– Oj, widzę, że państwo z tych wygodnickich. No co ja wam poradzę? Kiedyś ludzie byli mniej wymagający. Spali na sianie i żyli. A teraz? Tylko hotelowe luksusy w głowach!
Spojrzałam na nią, nie wierząc własnym uszom.
– Na stronie było napisane, że pokoje są odnowione…
Byłam załamana
Gospodyni uśmiechnęła się szeroko, jakby właśnie czekała na ten moment.
– A nie mówiłam? Odnowione! Świeżo malowane, proszę bardzo popatrzeć na ściany! – wskazała na recepcję, gdzie rzeczywiście widać było niedbale nałożoną warstwę farby.
– To miejsce wygląda jak z PRL-u! – jęknęła turystka.
– Klimat, moje drogie dzieci! Tu wszystko jest z duszą, nie takie zimne, bezosobowe wnętrza jak w hotelach.
Nie wytrzymałam.
– A cieknący kran to też element tradycji?
– Ludzie kiedyś byli mniej wygodni – powtórzyła z uporem. – No i telewizor działa, prawda?
– No, działa. Jak muzealny eksponat.
Turystka prychnęła pod nosem.
– W takim razie może powinniśmy dopłacić za zwiedzanie skansenu?
Gospodyni zmrużyła oczy, jakby oceniała, czy jeszcze się z nią droczymy, czy naprawdę chcemy zwrotu pieniędzy.
– Kochani, ja wam powiem jedno. W tym pensjonacie nocowali różni ludzie. I wszyscy byli zachwyceni!
Mężczyzna w okularach przewrócił oczami.
– Pewnie ci sami, co piszą na stronie te wszystkie opinie?
Gospodyni wydęła usta.
– A niech pan sobie myśli, co chce!
Tego było już za dużo
Zrobiło mi się gorąco ze złości.
– Proszę pani, chyba się nie dogadamy…
Wróciłam zrezygnowana do pokoju. Gdy tylko otworzyłam drzwi dopadł mnie Paweł.
– Mamy nową atrakcję.
Spojrzałam na niego, zdezorientowana.
– Co znowu?
– W łazience już nie kapie. Teraz leje się ciurkiem.
To był moment, w którym wiedziałam, że to miejsce jeszcze nas czymś zaskoczy.
Rano zeszłam do recepcji zdeterminowana, by odzyskać choć część pieniędzy. Gospodyni siedziała za ladą, spokojnie popijając herbatę.
– Nie dało się spać, kran się rozszczelnił, a telewizor brzęczy jak transformator. Chcę zwrot za noc!
Starsza kobieta spojrzała na mnie pobłażliwie.
– Oj, dziecko, wy młodzi to tacy delikatni. W górach nie chodzi o luksusy, tylko o klimat.
Zacisnęłam zęby.
– Ale ja płaciłam za pensjonat, a nie za nocleg w skansenie!
Gospodyni westchnęła i wyciągnęła z szuflady coś, co wyglądało jak kupon rabatowy.
– Dobrze, niech już będzie. Dam wam dziesięć procent zniżki na kolejny pobyt.
Paweł, który właśnie schodził po schodach, parsknął śmiechem.
– Jasne, na pewno wrócimy… w następnym życiu.
Chwyciłam walizkę i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Natalia, 30 lat
Czytaj także:
„Ferie zimowe na Santorini okazały się niewypałem. Żałowaliśmy, że nie zdecydowaliśmy się na szwedzkie Orebro”
„Walentynkowe oświadczyny na Santorini miały być niezapomniane. Niestety, wszystko poszło nie tak”
„Ludzie we wsi wytykali mnie palcami, bo wolałam książki niż widły. Gdy zginęły pieniądze sołtysa, wydali na mnie wyrok”